Zmrok rozlał się odmętami czerni na nieboskłonie, odbierając ostatnie tchnienie kurtynie dnia, która bezsłownie ustąpiła tronu greckiej bogini Nyks. Jedynie gwiazdy — małe, migotliwe punkciki szczytujące gdzieś w niebycie, tańczące rozmaitością konstelacji w ludzkich oczach oraz wątły poblask latarniany oświetlały jej drogę, gdy samotnie przemierzała petersburskie ulice. Rześkość powietrza zatrzymywała w lepkim uścisku samotne oddechy ulatujące spomiędzy jej warg, więżąc w swoich ckliwych objęciach także niepokorność myśli, drażniące wstęgi pamięci, lotność wszelkich zmysłów, które umykały w głąb niezbadanego eteru. Majowe powietrze zawierało w sobie pierwiastki wiosennej świeżości, jak i już przedletniego, lepkiego syropu, nektaru, który wraz z czerwcem miał rozlać się miękko we wszechświecie; Jej pierś unosiła się wraz ze stabilnością oddechu, jednak pod żebrami, u cna serce galopowało bez pamięci, dając upust emocjom trawiącym niespokojnie żyły.
Biel materiału jej zwiewnej sukienki, przy każdorazowym podmuchu wiatru zatrzymująca się na chłodnej barierze ciała, przyrównywała ją — błąkającą się w kielichu samotności, acz posiadającą określony cel wędrówki — do zjawy, bytu nieludzkiego o splątanej czerni fal i przeszywających, na wskroś obłąkanych szmaragdach oczu. Wraz z kolejnym dęciem wiosennej subtelności wichury, po jej plecach przebiegł na palcach chłodny dreszcz, pozwalając policzkom raptem jednym pociągnięciem pędzla oblać się czerwienią rumieńców, które zakwitły na jej obliczu niby pąki kwiatowe. Sklep Wrońskiego oraz sama jego osoba, święte
sacrum jej niezdrowej, najnowszej obsesji, rzucił jej się w oczy już z daleka — niejednokrotnie wszak obarczała jego witrynę ulotnością samotnych spojrzeń, gdy mijała ją wędrując miejskimi szlakami.
Dźwięk dzwoneczków oznajmił jej przybycie, jednak zanikł on na szkle jej pamięci, zlewając się z jednocześnie wychodzącą jej naprzeciw osobą Wrońskiego. Momentalnie utonęła w odmęcie tych oczu, dla których kobiece nogi stawały się watą, aby dopiero po umownej sekundzie półtrwania w milczeniu podać mu dłoń. Nie obdarzała go jednak słodyczą spojrzenia miałkiego, o rozmywających się konturach — ulokowała w nim wzrok o charakterze twardym w swoim obłąkańczym obrazie.
—
Cóż za piękna noc — wyszeptała, jakby zwierzała się mu z najintymniejszego sekretu. —
Aż chciałabym się wykąpać w czerni nieboskłonu, pośród gwiazd. Wahałeś się, czy wysłać mi list? Był pomięty — dodała po chwili wahania, marszcząc brwi.