Arvo Dolohov
Arvo Dolohov
Arvo Dolohov
Tuła
40 lat
błękitna
za Raskolnikami
twórca masek, raskolniczy kolekcjoner
https://petersburg.forum.st/t1493-arvo-dolohov#7714https://petersburg.forum.st/t1626-arvo-dolohovhttps://petersburg.forum.st/t1625-bohun

Nie 14 Sty 2018, 14:55
Меня зовут
Arvo Pyotrevich Dolohov



DATA URODZENIA: 13.03.1959 / NAZWISKO MATKI: Talts / WIEK: 40 lat
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Petersburg, Rosja / STATUS KRWI: błękitna
STAN MAJĄTKOWY: bogaty / ZAWÓD: twórca magicznych masek / KORGORUSZ: żyrafa


ALCHEMIA: 5 / FAUNA I FLORA: 9 / LECZNICTWO: 12 / MAGIA KREATYWNA: 30
MAGIA ZAKAZANA: 10 / OKULTYZM: 8 / SIŁA: 12 / TRANSFIGURACJA: 12
WIEDZA MAGICZNA: 9 / ZAKLĘCIA I UROKI: 16 / SZCZĘŚCIE: 2 / TALENT: 15

T u ł a – (stara prochownia; ruiny cerkwi św. Nikity Nowogrodzkiego; cmentarz Wszystkich Świętych) relikty przeszłości, dla nieuważnych chaotycznie wybrane spośród dziesiątek znajdujących się na terenie miasta, stanowiły kamienie milowe w tajemnym procesie tworzenia spójnego usposobienia najmłodszego z dzieci Dolohovów. W połowie drogi między bielą i czernią, dobrem i złem, zwyczajnością i magią, tkwił w bezruchu, w gotowości na wszystko, co mógłby zesłać mu los, w przekonaniu, że czegokolwiek nie doświadczy, na dłuższą metę będzie to doświadczenie dobre. Pośród cmentarnych alejek poznawał wartość i potęgę słowa mówionego, doświadczając potrzeby jego przekazywania oraz odczuwając żal powodowany grzebaniem niedopowiedzianych historii. Rozplątywał nici chowające wiedzę o szacunku do pracy, którą skrywały pamiątki z podróży najstarszego brata szczodrze zdobiące dom. Między pożółkłymi ze starości stronicami matczynych podręczników anatomii chował dębowe liście w różnym stopniu pozbawione chlorofilu, nieświadomie na pamięć ucząc się budowy ludzkiego szkieletu, szukając coraz więcej informacji, po omacku błądząc w stworzonym przez nie labiryncie (uporządkowanym dopiero kilkanaście lat później). Kieszenie zbyt dużego, znoszonego kitla ojca, noszonego zawsze, gdy zmęczony wracał po pracy i na kilka długich godzin oddawał się we władanie Chorsa, miały stanowić swojego rodzaju przepowiednię – nic, nic, nic.

K o l d o v s t o r e t z – (josefinum; kładka nad wirydarzem; magiczne wiwarium; drzewo Oresta Śmiałego) skrzydła przycinane za każdym razem, kiedy próbował je rozwijać w niewłaściwym kierunku. Cięte tak często, by wreszcie powietrze młóciły niezgrabne kikuty przypominające o zbyt dużych ambicjach, o cudzych marzeniach, o możliwościach, po które mógłby sięgnąć bez otaczania się murem nierzeczywistych marzeń, o planach zbyt niskolotnych, nieprzystających młodzieńcom z takim rodowodem. Wiedza i umiejętności to niewiele w porównaniu z koneksjami, jakie posiada i z których powinien nauczyć się korzystać; to kropla w morzu w obliczu nieustannego porównywania go przez profesorów względem kolegów, którym z łatwością przychodziło obchodzenie się swoim pochodzeniem, przez rówieśników w stosunku do samych siebie, patrzących sobie wzajemnie na ręce niczym wygłodniałe wilki gotowe rzucić się na najsłabszego osobnika, by nie narażał stada, by zwolnić miejsce w wyścigu po najwygodniejszy stołek; to kamień węgielny pod przyszły fach i zapewnienie sobie samemu znajomości i zainteresowania osób, z którymi nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby mieć do czynienia, jakkolwiek brudne wcześniej miałby sumienie. Sumienność, dyskrecja i właściwa ocena sytuacji okazały się ostatecznie dużo przydatniejsze od wybitnych wyników w nauce, którymi starał się podpierać resztę swoich atutów; otworzyły wiele nowych furtek, równie wiele jednak zamykając. Starannie pielęgnował je za wymyślnie tworzonymi maskami, chowając pod nimi lęki, niepewności i ośmieszające go defekty. Z tych małych rzeczy, w których starał się znaleźć oparcie i spokój potrzebny przy nauce, wyrosła pasja i kunszt, którymi zaspokajał ekscentryczne kaprysy jaśniepańskiego towarzystwa i które pogrzebała chęć podążania śladami ojca.

K r o c h k o v a t k a – (labirynt korytarzy wypełnionych ostrym światłem jarzeniówek; szklane klatki; zamknięte pomieszczenia; sterylne laboratoria pełne wypranych z emocji ludzkich powłok) piekło pośrodku niczego nosiło znamię rajskiego azylu dla wizjonerskich umysłów nauk magicznych: techniki, medycyny, biologii, chemii, fizyki. Pierwsze tygodnie były niczym wizyta w lunaparku z możliwością korzystania ze wszystkich atrakcji jednocześnie, dopóki nie zaczęło czuć się zmęczenia materiału; dopóki do głosu nie dochodził rozsądek, a pulsacyjne, czerwone światło alarmu nie zaczęło budzić podejrzeń. Pół roku wystarczyło, by przekonał się, że laboratoryjne badania dalekie były od pracy marzeń, którą go mamiono, z dnia na dzień zmieniając się w koszmar codziennych doświadczeń i pozyskiwania wiedzy z zakresu, o którym wolałby nie wiedzieć – by sen przychodził ze spokojem serca, a poranne wstawanie nie stawało się przykrym obowiązkiem. Pół roku trwało odkrywanie kart. Pół roku jako młodszy asystent doktora Dosifeia Karamazova – wuja, mentora, oddanego przyjaciela rodziny – dopraszał się o kolejne elementy układanki, z którą tak wzbraniali się przed nim afiszować, a na odkrycie której, solennie zapewniał, gotowy jest jak nikt inny. W życiu ani wcześniej, ani później nie pomylił się bardziej. Niezainteresowany do tej pory polityką uprawianą przez Starszyznę, nie dając nigdy wiary pogłoskom krążącym wokół jego własnej rodziny, jak niemal każde dziecko będące częścią dynastycznego świata przekonany był o szlachetnych pobudkach kierujących Radą Czarodziejów, o nieingerowaniu przez nią w odwieczne prawa natury, o obejmowaniu pieczą wszystkiego, co magiczne. Anegdotki i żarty współpracowników o eksperymentalnych terapiach genetycznych i eksperymentach jako takich zbywał zdystansowanymi uśmiechami, by na własną rękę szukać ich źródła. Źródła, którego moc uderzyła w niego z całym impetem, gdy wreszcie zaproszono go do asystowania podczas jednego z badań niewiele mającego wspólnego z adaptacją środowiskową wielkoludów, której poświęcił ostatnie sześć miesięcy i nad którą w przyszłości oficjalnie chciał przejąć nadzór. Kolejne pół roku – z obrazem monstrualnych stworzeń, których kości łamały się pod ich własnym ciężarem, których dłonie nie były w stanie unieść filiżanki, które niknęły w fałdach swojej skóry poddawane działaniom serii zaklęć i eliksirów skurczowo-rozkurczowych – wytrwał dzięki świadomości, że po ukończonym pełnym okresie próbnym w każdej chwili będzie mógł ubiegać się o ponowne przyjęcie; że odpuszczenie w tamtym momencie byłoby równoznaczne z zostawieniem tych istot z niczym. Bez nadzoru, bez nadziei, bez przyszłości.

M o s k w a – (Państwowe Muzeum Darwina; pogrążone w nienaturalnym mroku wąskie uliczki; zakurzone okna wystawowe; stary monastyr) kości, gnaty, paliczki. Żyrandole, wieszaki, krzesła, szafy. Drobne kościane ozdoby: pierścionki, wisiorki, naszyjniki, kolczyki, brosze. Wszystko najwyższej jakości, wykonane głównie ze szkieletów zwierzęcych, przeważnie jako ekstrawaganckie uhonorowanie zmarłych pupili, rzadziej ukochanych bliskich, z którymi nie sposób było się rozstać. Z deszczu pod rynnę – wbrew oczekiwaniom, stolica kraju nie dała mu rozwiązania problemu, jaki przywiózł ze sobą z Krochkovatki, tym bardziej nie pozwoliła zapomnieć. Siostrzane sugestie o szukaniu wsparcia i nowych horyzontów u moskiewskich czarodziejów były niczym szpile wbijane pod paznokcie. W ciemnych uliczkach miasta wyjętych spod nadzoru milicji i Białej Gwardii nikt nie zwracał uwagi na obojętność toczącą stolicę niczym bezlitosna zaraza; zdawało się, że nikomu nie było po drodze z ewentualnością wprowadzenia zmian ani głośnego wyrażania sprzeciwu wobec panującej rzeczywistości, a dużo wygodniejszym procederem okazywało się odwracanie wzroku od jawnie uprawianych szemranych interesów. Zdawało się, że nikt za nikogo nie nadstawi karku, że każdy jedynie umywać będzie ręce – dopiero jakiś czas później przekonał się, że podejrzane machlojki stanowiły zaledwie fasadę doskonale kwitnącej społeczności, którą zbudowało wspólne doświadczenie niesprawiedliwości zaznanej ze strony rządzących i która prężnie (chociaż niejawnie i wciąż na niewielką skalę) działała w walce o równość wszystkich magicznych. Kościany Zaułek ekscentrycznością wyrobów przyciągał możnych: sami wpadali w zastawione na nich sidła, odbierając składane zamówienia, w które wplatano pluskwy, wspomnienia i klątwy; był punktem zwrotnym, pozwalającym mu udoskonalić dotychczasowe umiejętności techniczne i na nowo rozpalić ogień dawnej pasji, na rzecz której zrezygnował z obcowania z kośćmi i otworzył skromną pracownię z magicznymi maskami. Potrzebę chowania za nimi swoich niedoskonałości przekuł w niepomierne oddanie pracy, owocujące dumą, kontaktami, nieporadnie rozwijającym się prestiżem i znajomościami inspirującymi bardziej niż dotychczasowe doświadczenia. Nie tylko Raskolnikom postanowił dać wiarę, nie tylko Ince, Ostapowi i Yurze powierzył swoje zaufanie – Romana i jej przesiąknięta życzliwością, spokojem i swobodą rodzina wyciągnęli na wierzch to, czym obawiał się obnosić, co dalekie było od pełnego powagi i mroku nazwiska Dolohovów. Urobił znieczulicę pod swoje potrzeby, pozwalając jej sięgnąć głębiej niż zwykle, rozluźniając wreszcie zaciśnięte kurczowo palce tak gwałtownie, że spazmatycznie łapane oddechy raz za razem rozrywały go na tysiące rozedrganych szczęściem fragmentów. Dużo później dowiedział się, że szczęście to było jedynie wypożyczone.

P e t e r s b u r g – (kompleks Ładoga; świetlane pola; dziedziniec Pasternaka; stoisko bukinistów) bujany fotel przywieziony z rodzinnego domu, od niepamiętnych czasów przykryty żółtym pledem, balsamuje rozedrgane myśli. Ustawił go w pracowni, bokiem do okna, z widokiem na jej niewielki portret wciśnięty między książki tak, by poza nim nikt nie był świadomy jego obecności: pełnego troski spojrzenia, jasnych pukli filuternie zaczesanych za uszy i raz po raz pojawiającej się między brwiami zmarszczki. Luksus ucieczki od drobnych przeciwności sabotujących koncentrację, na jaki sobie pozwolił, z czasem przyniósł więcej zmartwień niż powinien. Coraz rzadziej rozpraszały go hałasy dziecięcych zabaw, śmiechy, emocjonalnie opowiadane historie, których elementy ze starannością umieszczał na maskach, niedbale zawiązany w talii szlafrok (aż do wieczora chodzący mu po głowie), w którym rankami przygotowywała śniadania, a który za każdym razem z dbałością splątywał, by dzieci niczego nie zauważyły, skrzypienie uchylanych drzwi (niedługo potem naoliwionych, ale zwiastunem ich otwierania stał się przeciąg), gdy kontrolowała, czy wszystko w porządku, czasem przynosząc kolejną kawę, mocną herbatę, fantazyjne kanapki; coraz rzadziej proponował wyjścia, a ona coraz częściej nie nalegała. Nie robił problemów, gdy zasugerowała zrobienie sobie przerwy – przede wszystkim chciał, by była szczęśliwa, zwłaszcza gdy szczęścia nie odnajdywała już we własnym domu. Nawet jeśli oznaczało to, że nie będzie zanosił jej więcej do sypialni, gdy zmęczona zasypiała na kanapie w salonie, ani okrywał kocem, gdy zostawała z Foką, kiedy kolejny raz dręczyły go nocne koszmary. Nawet jeśli miał zacząć doglądać złotej rybki i smęda, dbać o niewielki, warzywny ogródek za domem i odpisywać na listy od rodziny. Ograniczając liczbę zamówień, usprawniając działalność sklepu i odnawiając moskiewskie kontakty, na nowo spróbował złapać oddech, zatrzymać się, przyjrzeć każdej masce z osobna i przypomnieć sobie, dlaczego i kiedy zaczął. Skorzystał z propozycji Raskolników, przestając być jedynie ich furtką zapasową prowadzącą do Pałacu Sprawiedliwości. Decydując się na wyjście z bezpiecznej strefy politycznej neutralności, rozpoczął szkolenie na Kolekcjonera, by swoją pracą przestać jedynie zaspokajać arystokratyczne fanaberie. By na przestrzeni ostatnich trzech lat każde szeptane zza maski wyznanie stało się dodatkową bronią w rękach siostry Rewolucji.



Ostatnio zmieniony przez Arvo Dolohov dnia Czw 27 Gru 2018, 20:07, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Wto 16 Sty 2018, 18:43
Здравствуйте!

Arvo, wiesz co, a co będzie, jak Twoje machlojki wyjdą na jaw? Zamiast wspierać Starszyznę, dom, w którym się urodziłeś, opowiedziałeś się po stronie buntowniczych Raskolników. Myślisz, że nikt się o tym nie dowie? Że już zostanie tak, jak jest teraz? Zawsze byłeś inny, ale wiedz, że od tych decyzji odwrotu nie będzie. Zniszczą Cię, gdy dowiedzą się, że jesteś zdrajcą.

Bonusy za kartę postaci

+5
Magia zakazana
+5
Transfiguracja

Jesteś utalentowanym twórcą magicznych masek, a jedna z nich jest najdoskonalszą z nich, jaką udało Ci się stworzyć. Nie musisz jej wcale ściągać, gdyż na Twoje życzenie robi się przeźroczysta, w dodatku nie czujesz, że nawet ją na sobie masz. Dzięki niej wedle własnego uznania i wyobraźni możesz przybierać twarze innych ludzi, zwierząt magicznych, potworów czy demonów. Im częściej jednak zmieniasz się w nieludzkie postaci, tym bardziej ogarnia Cię jakaś dziwna aura, której nie potrafisz zrozumieć. Czyżby to były jakieś skutki uboczne, których nie przewidziałeś? Dodatkowo chciałbym podarować Ci magiczną łasicę. A wiesz, co potrafi? Latać!

Na zakończenie

Stworzona przez Ciebie karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz na start 800 punktów fabularnych do wykorzystania w punkcie Mistrza Gry. Możesz już bez przeszkód zacząć rozgrywkę na forum, lecz przed rozpoczęciem fabularnych przygód Twojej postaci prosimy o skrupulatne uzupełnienie pól w profilu. Warto również wnikliwie zapoznać się z tematami zamieszczonymi w dziale fabularnym. W razie jakichkolwiek wątpliwości, problemów lub sugestii odnośnie rozwoju naszej magicznej społeczności, zachęcamy do kontaktowania się z administracją forum. Życzymy ciekawych rozgrywek w grze i przyjemnego spędzania z nami czasu!


Skocz do: