Dzień dobry, z tej strony Janko Bregović, kłaniam się.
Tak, to właśnie ja, gram od trzech lat na pozycji pałkarza w Wodnikach z Newy. Nie, to
absolutnie nie jest prawda, że nie lubimy się z Białymi Gwiazdami z Petersburga, chociaż są naszymi największymi rywalami, ale pewnie słyszałeś tę słynną rymowankę, że
gwiazda biała to znak pedała, co? Tak, prawdopodobnie widziałeś mnie na najnowszej okładce „Sportovki” albo „Avoski”. Nie wierz tylko we wszystko, co jest w nich napisane – zwłaszcza w tym drugim szmatławcu, niewiele znajdziesz tam rzetelnych informacji o moich sportowych osiągnięciach, które z reguły są przyćmiewane przez kolejne wydumane skandale ze mną w roli głównej. Nie powiem ci, ile jest w tym prawdy, bo nie śledzę ich na bieżąco, ale w ogóle nie wstydzę się tego, co robię. Mam swoje pięć minut, a dwadzieścia dwa lata nie zobowiązuje mnie do tego, by życie traktować na serio. Bawię się każdym dniem, a świat pokornie przyjmuję takim, jakim jest. Tu nie ma czasu na narzekanie, w ogóle nie lubię tego robić, więc unikam takich ludzi, którzy roztaczają wokół siebie negatywną aurę. Mówią o mnie, że jestem zbyt beztroski i to mnie kiedyś zgubi, ale nie chcę o tym teraz myśleć, więc robię po prostu to, co mi się podoba. I taki jest świat – prosty w obsłudze, nie rozumiem, dlaczego ludzie myślą inaczej i na siłę utrudniają sobie życie.
Spójrz tylko dobrze na mnie – cwaniacki uśmiech na facjacie, włosy permanentnie rozwichrzone, niewyprasowana koszula, lekko podarte spodnie i znoszone, choć ulubione buty. Ja nie jestem tacy jak oni – ani
ą, ani
ę. Widać na pierwszy rzut oka, że żaden ze mnie szlachcic z kijem w tyłku z dobrego domu, choć dla zasady wiem, co to savoir-vivre, ale to nie znaczy, że zaraz nie przywitam cię środkowym palcem na dzień dobry. Jeśli sobie zasłużysz. W języku miłości powiem ci tylko „putain” albo „pédé”, bo przecież nikt już nie mówi „merde”, ale o tym żaden z nauczycieli ci nie powie. To
passé – kolejne słówko poznane na salonach, a raczej – przynajmniej nieoficjalnie – podczas jednego z pamiętnych wojaży po przypadkowych barach w Petersburgu, gdzie poznałem zalanego w sztok Francuza, który w zamian za towarzystwo przy wódce postanowił udzielić mi ekspresowej lekcji francuskiego. Bo ogólnie to zdarza mi się przez przypadek poznawać mnóstwo ludzi. Tak już mam, że oni lgną do mnie, a ja – do nich. A potem rozmawiamy, choć chyba bardziej jednak bełkoczemy, bo zwykle kończy się to na kilku banieczkach w najbliższym barze. O sporcie i miotłach, które pojawią się zaraz na rynku. O dziewczynach i chłopakach, czyli to, co boli nas najbardziej. O polityce, bo po alkoholu każdy zna się na niej najlepiej. O życiu. Bo temat tabu nie istnieje.
Czasem powiem coś za dużo, albo usłyszę coś, czego nie chciałem usłyszeć – wtedy nakręcam się na zawołanie, emocje buzują we mnie jak oszalałe i nie potrafię się uspokoić. Jestem pierwszy do wszczynania konfliktów i spuszczenia ci manto, nawet jeśli mogę w stanie obiektywnie ocenić, że nie mam w tym pojedynku szans. To nic takiego. Liczy się przecież honor, który jest jedną z ważniejszych dla mnie cech. Zostałem wychowany w myśl rodzinnej dewizy
„Łamiemy nosy i akceptujemy konsekwencje”, więc to nie powinno nikogo dziwić, że lubię jak ciśnienie skacze mi wysoko, wysoko, wysoko, a adrenalina podchodzi mi aż do samego gardła. Tacy już w końcu jesteśmy my, Bregoviciowie – ja, moi bracia i siostry, nie wspominając nawet o kuzynostwie. Z czwórki rodzeństwa przypada mi akurat niewdzięczna rola najmłodszego, ale tak naprawdę w niczym od nich nie odstaję – ani temperamentem, ani umiejętnościami wpadania w kłopoty kilka razy dziennie. Tylko spróbuj celowo mnie nazwać
Młody, to jak na życzenie dostaniesz prawego sierpowego w nos. Mam jeszcze kilka różnych przezwisk, ale co innego oni, a co innego obcy ludzie, którzy nie potrafią znieść tego, że udało mi się odnieść sukces i pogodzić się, że ciężko na to sobie zapracowałem i nikt mi w tym nawet nie pomógł. Możesz więc mnie albo kochać, albo nienawidzić.
Tylko za co? Za to, że jestem wszędzie i nigdzie jednocześnie. Za to, że żyję zbyt szybko i intensywnie, krzyczę jeszcze głośniej i śmieję się z tego, czego nie powinienem w nieodpowiednich momentach, bo dziwnego poczucia humoru przecież nie można mi odmówić. Za to, że kiedyś po pijaku złamałem ci nos – choć może i niektórym serce – i nawet tego nie pamiętam, nie wspominając już nawet o wyzwiskach i siarczystych przekleństwach skierowanych bezpośrednio pod twoim adresem. Za to, że potrafię być dobrym przyjacielem i zawsze możesz na mnie liczyć w potrzebie, nawet jeśli nie bardzo jestem w stanie zrozumieć twój osobisty problem. Za to, że w szkole codziennie gnębiłem cię wraz z moimi kolegami i nie dawałem ci chwili spokoju. Za to, że podczas ostatniego meczu zrzuciłem cię z miotły idealnie wycelowanym tłuczkiem i wylądowałeś przeze mnie w szpitalu na kilka dni, ale co się teraz głupio dziwisz, skoro grasz w przeciwnej drużynie i pewnie jesteś w Białych Gwiazdach. Za to, że automatycznie powoduję szeroki uśmiech na twojej twarzy, bo często gadam bez sensu i za dużo, choć czasem potrafię błysnąć i zdobyć czyjąś sympatię i zaufanie wtedy, kiedy jest taka potrzeba. Za to, że zawsze jestem sobą i nigdy nikogo nie udaję. Po prostu wybierz sobie to, co pasuje ci najbardziej, a ja, Janko Bregović, przyjmę to już na klatę.