то, что мы видим, и то, что реальность
таким разным порой бывает
я в иллюзии этих таинств
нахожусь и снова теряюсь
мне не обидно, было, что было
мне не страшно, будь, что будет
я позабуду, если надо
пусть меня за это не судят
Co jest prawdą, a co tylko uzgodnionym zestawem kłamstw? Ludzie są gotowi wierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę. Ty już sama nie wiesz, kim w rzeczywistości jesteś. Tyle obcych myśli w sobie nosisz i niespokojnych pragnień, że sama gubisz się w tym, co
twoje. Tylko kilka podstawowych faktów nie ulega żadnym zmianom – nazywasz się Luna Akhmatova, choć imię i nazwisko nic dla ciebie nie znaczy, lat dalej trzydzieści, bo przestałaś już liczyć się z czasem, z pochodzenia pół-Rosjanka i pół-Estonka; amnezjatorka i Raskolniczka z krwi i kości, która
profesjonalnie zajęła się kolekcjonowaniem wspomnień. A potem dalej motasz się w swoich zeznaniach, niebezpiecznie balansując na granicy jawy i rzeczywistości. Z obłąkanym uśmiechem na twarzy opowiadasz niestworzone historie, które nigdy nie miały miejsca z wyjątkiem twojej głowy, jakby mącenie w umysłach ludzi sprawiało ci niezrozumiałą przyjemność. W końcu lubisz mówić dużo, głośno i często. O wszystkim. O niczym. Jesteś
dziwna, choć to w twoim przypadku akurat za mało powiedziane. Mówią, że już dawno oszalałaś, ale ty nie chcesz nikogo słuchać.
Świat jednak nigdy nie był po twojej stronie, Luno. Wszystko, co kiedykolwiek zdobyłaś, własnymi siłami wyrwałaś mu z jego szpon. Nikt nigdy nie mówił, że możesz więcej. Nikogo też nie prosiłaś o pomoc. Zawsze tylko napotykałaś się na ograniczenia, które były nie do przeskoczenia.
Nie wychylaj się. Tak mówiła twoja matka.
Nie rób tego, czego nie powinnaś. Tak mówił twój ojciec. Słyszałaś jeszcze od nich wiele krzywdzących słów, które już dawno z powodzeniem wyparłaś ze swojej pamięci. Że jesteś nikim. Że tylko niepotrzebnie przysparzasz kolejne problemy. Że takich jak
ty nie warto trzymać pod dachem. A ty w zamian czułaś w sobie tylko nieznośnie narastający bunt, który jedyne co, to pragnęłaś wreszcie uwolnić. W końcu nie mogłaś już tam być, skoro nikt cię nie chciał. Z całego serca znienawidziłaś rodzinny Tallin, choć kochałaś bezcelowo szwendać się po murach Starego Miasta i wzdłuż starej zatoki, skąd z zafascynowaniem obserwowałaś odpływające statki. Z czasem nadeszła ta chwila, w której sama na jednym z nich odpłynęłaś przed siebie – ze starą walizką w ręku, pomiętym biletem w kieszeni i nadzieją w sercu.
Nie były to ani Helsinki, ani Ryga. Nie wybrałaś też Sztokholmu czy Gdańska. Morze dopiero niespodziewanie wyrzuciło cię na ląd w Petersburgu, gdzie i tak w rzeczywistości nie zagrzałaś zbyt długo miejsca. Nieudany start życiowy, fatalna pomyłka miłosna w postaci odwołanego wesela, choć przecież skurwiel miał być tym
jedynym i
na zawsze, i niewybaczalny wypadek, który oficjalnie zdyskwalifikował cię z pracy amnezjatora w szpitalu – to wszystko w tym samym momencie złożyło się na jednoznaczne podjęcie decyzji, za sprawą której ostatecznie wylądowałaś w stolicy Rosji. To Moskwa przygarnęła i przywitała cię z otwartymi ramionami – ze wszystkimi problemami i rozterkami, które wówczas w sobie nosiłaś, choć nie raz w zamian przytłoczyła cię swoim ogromem i odrażającym przepychem. Byłaś jeszcze taka młoda i naiwna, że akurat nietrudno było zaszczepić w tobie rewolucjonistyczne idee. Mikroświat stał się twoim domem, w którym odnalazłaś swoje powołanie. Pochłonęło cię więc wszystko to, co związane z umysłem człowieka. Byłaś jedną z lepszych kolekcjonerek, która miała szansę przysłużyć się Raskolnikom.
Nawet nie wiesz, kiedy czas przeciekł ci przez palce. Zorientowałaś się za późno, zbyt często i uporczywie odwracając wzrok od kalendarza na ścianie w kuchni. Pogubiłaś się w rzeczywistości, co pogłębiła jedynie ostatnia diagnoza.
Oddech Chorzycy. Mimo że usłyszałaś ten wyrok równo w trzydzieste urodziny, to przyjęłaś go do wiadomości zaskakująco spokojnie, jakbyś wcale nie była tym faktem szczególnie zaskoczona. Ale od tego czasu nic już nie było takie samo. Świat zdawał się natarczywie dwoić i troić, a ty sama zaczęłaś odczuwać mocniej i intensywniej niż zwykle, słyszeć więcej i widzieć to, czego normalnie człowiek widzieć nie powinien, z rozkoszą lub obrzydzeniem smakując i dostrzegając kolory dźwięków i przypadkowo wypowiadanych słów. Noce stały się więc permanentnie bezsenne i miały dziwnie cierpki, nie do zidentyfikowania posmak, który od tamtej pory nie pozwolił ci już nigdy zasnąć; myśli były wiecznie niespokojne i przyprawiały cię tylko o wieczną migrenę głowy, a pragnienia – bezdenne i rozpalające jak tabasco w połączeniu z zimną wódką. Z czasem już wszystko samoistnie nabrało dla ciebie nowego
wymiaru.
Podobnie jak twoje imię i nazwisko, które zaczęło nagle śmierdzieć kostnicą.