Skały Peruna
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sob 04 Lut 2017, 14:52
Skały Peruna

Skały Peruna to jeden z najwyższych punktów widokowych w okolicy, który dodatkowo słynie jako miejsce szczególnie niebezpieczne. Mimo że rozpościera się stąd obraz na cały Petersburg, budzący zachwyt zwłaszcza o wschodzie czy zachodzie słońca, to swój przydomek zyskały nie bez powodu. To właśnie tutaj występują niezwykle często i niespodziewanie potężne wyładowania atmosferyczne. Mówi się wówczas, że Perun, naczelne bóstwo słowiańskiego panteonu i bóg pierunów, złości się na rasę ludzką za ich złe występki, tym samym bezlitośnie zsyłając na ziemie gwałtowne burze, które niejednokrotnie już przyczyniły się do śmierci wielu lekkomyślnych ludzi. Dookoła skałek nie ma prawie roślinności – ostatnie drzewa, które tutaj rosły, zostały poprzecinane na pół bądź spalone podczas pożaru.

W tym temacie musisz rzucić kostką k6: 1, 2 – masz dzisiaj ogromnego pecha, dlatego że wchodząc na skały, niespodziewanie natrafiłeś na burzę. Najwyraźniej to właśnie na ciebie zezłościł się Perun, tym samym rażąc cię piorunem i powodując na twoim ciele poważne poparzenia. 3, 4 – pogoda jest spokojna i nic nie zapowiada się na to, by wkrótce miała nastąpić burza. 5, 6 – szczęście, że to nie w ciebie uderzył piorun, tylko w pobliskie drzewa. Ugaś czym prędzej pożar!  

Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Sob 20 Maj 2017, 21:27

07.04.1999

Przecieka. Ten dach. W kilku miejscach. Kropelka za kropelką z wilgotnych okręgów spadają do zardzewiałych puszek wypełnionych już odrobinę lodowatą wodą. Lodowate palce, skostniałe dłonie, zaczerwienione z zimna, w podobnej tonacji barwnej czubek nosa i policzki. Z rozchylonych ust czerwonych gorący oddech ucieka, co jakiś czas osiadając wilgotnie na dłoniach, ale to tak niewiele daje, na taką krótką chwilę. Rękawiczki przemokły, miały się suszyć na mrozie ale burza zadziałała na niekorzyść. Rękawiczkom, bo ty Redo wcale tak tego nie postrzegasz, prawda? Pomimo wilgoci i chłodu wyglądasz ze swojego namiociku z płaszcza i badyli, nierówny stożek malutki, w którym mieścicie się jednak wszyscy, skuleni i zgarbieni. Za plecami grzeje cię brzuch Chmurki i któreś z kotkowych, drzemiących ciał, jedno też ukryte jest po swetrem na kolanach, wszystkie cztery kotowate tutaj z tobą są, śpią, poza Szałwią, która walczy na śmierć i życie z kawałkiem sznurka z jednego, z twoich swetrów.
Odwracasz wzrok, wyglądając znów na przestrzeń, przysłoniętą płaszczem i ruchomą kurtyną deszczu, ale za nią wciąż majaczy ci widok, który sobie wybrałaś na te parę dni. Widok na jasne plamy, na światła miasta, które wolałabyś, aby były gwiazdami. Masz wrażenie, że z bliska gwiazdy nie byłyby tak straszne, jak światła Petersburga.
Gdyby tylko Buza albo Mama Wiosna mogły zobaczyć te światła. Mama Wiosna najstarsza w osadzie ślepa była już prawie kiedy odchodziłaś z Baziny. Ciekawe, czy bogowie odebrali jej wzrok już kompletnie? Ciekawe co by powiedziała. Czy przeklnęłaby Petersburg i machnęła ręką, aby garbiąc się wrócić na swoją ławę i palcem dużej stopy kreślić w piasku okręgi? Albo przeklnęłaby ciebie.
Reda, ty się zawsze włóczysz, włóczysz się dziewucho, ściągasz na nas kłopoty, ściągasz gniew podziemia zobaczysz, twoja babka była u mnie prosić, bo już nie może, czeka zawsze a zupa stygnie, ciebie nie ma.
Głos Mamy Wiosny był starczo zachrypiały, słowa niewyraźne, bo zostało jej kilka zębów. Niskie czoło, idealnie równa linia włosów, siwych jak brudny piach, ale gęstych jak u młódki. Stawiając ociężałe kroki na brudnej, drewnianej podłodze podchodziła do piecyka, z którego zdjęła kocioł z potrawką, nakładając wtedy tobie solidną porcję. Machnęła ręką, na znak, byś nie wstawała, bo sama przyniesie ci tę przeklętą miskę.
Co mam ci powiedzieć Redo, jestem prawie ślepa, bo za dużo widziałam. Włóczyłam się jak ty i nie powinnam ci mówić tego, niech mnie przeklnie, ale nie żałuję niczego, czego doświadczyłam. Jedz to, dziecko, twoja babcia się martwi, że jesteś za chuda.
Od tego dnia zastanawiałaś się kiedy zaczniesz tracić wzrok.
Czy już nie zobaczyłaś za dużo? Czy nie oślepią cię światła Petersburga?
Ze wspomnień wyrywa cię trzask okrutny, nieopodal, za blisko, żebyś się nie wzdrygnęła mimowolnie i kotki w jednej chwili głowę podnoszą, a Chmurka podrywa się na cztery nogi, burząc twoje małe schronienie.
Drzewo płonie nieopodal, a na twoją głowę deszcz pada, dopiero teraz poczułaś, jak bolą cię kolana od siedzenia po turecku tyle czasu.
Czy to ten gniew podziemia? Wstajesz, prostując nogi i kładąc dłonie na pysku osiałka.
- Ciiicho, cichhoo. – Mruczysz, chociaż nie patrzysz na niego wcale, gapiąc się na drzewko.
No już. Raz, dwa, trzy.
Ślepnij, no.
Zastanawiasz się w duchu, dlaczego to nie działa. Hada wbija ci pazury w łydkę, odsuwasz nogę automatycznie spoglądając na dół. Franca.


Ostatnio zmieniony przez Reda Bazina dnia Pon 27 Lis 2017, 22:36, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sob 20 Maj 2017, 21:27
The member 'Reda Bazina' has done the following action : Kostki


'k6' : 6
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Pon 22 Maj 2017, 21:42
Nie miałeś prawa czuć lęku przed ogromem przyrody. Przed naturą, w jakiejkolwiek nie ukazałaby ci się postaci. Nie miałeś prawa schylić przed nią czoła – nie mogłeś nawet pozwolić, by była ci równa, ponieważ musiałeś uczynić ją sobie poddaną. W rodzinnym domu pod Pragą uczyli cię stawać oko w oko z jej nieokiełznanymi siłami. Poznawałeś, zbyt dokładnie jak na dziecko, którym wówczas byłeś, wodę i ogień, ziemię i powietrze – jedynie w ich podstawowych, pierwotnych formach. Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, by skonfrontować cię z lodem, z mgłą, z ruchomymi piaskami. Burzę kazali ci oglądać zza szczelnie zamkniętych okien, bez możliwości przylepienia nosa do szyby, bez siedzenia na parapecie. Jakby zachowanie metrowego odstępu od żywiołu szalejącego za bezpiecznymi, domowymi ścianami miało ci w czymkolwiek pomóc, ochronić w niepewnej przyszłości. Jakbyś miał mieć pewność, że zawsze podczas burzy uda ci się znaleźć murowane schronienie; jakby w jakichkolwiek czterech ścianach nie mogła sięgnąć po ciebie ręka sprawiedliwości. Nie mówiłeś nic. Nie wymykałeś się, by udowodnić swoje racje – że więcej nauczyłbyś się na zewnątrz rezydencji, mogąc faktycznie stawić czoło żywiołowi, na własnej skórze poczuć ogrom nieujarzmionej przyrody. Ze wzrokiem gorączkowo, uparcie wpatrzonym w ciemności za oknem, odliczałeś czas między rozbłyskiem, a dźwiękiem grzmotu, między pierwszą błyskawicą i pierwszą kroplą deszczu na krystalicznie czystej szybie. Czekałeś na gwałtowniejszy powiew wiatru, wydymający cienkie, białe firanki i upodabniający je do wynaturzonych duchów, zastanawiając się, ile czasu tym razem zajmie służbie lub ojcu dotarcie do twojego pokoju i zatrzaśnięcie okien. Huk temu towarzyszący zawsze wydawał ci się głośniejszy od każdego z gromów. Zawsze bardziej kasandryczny niż jakikolwiek grzmot. Zawsze sprawiający, że nocne burze gorsze były od tych, które przetaczały się przez firmament w blasku słońca.
Rumor, jaki potoczył się ogłuszającym echem po lesie, nie ustępował temu, który tak głęboko zapisał się w twojej pamięci. Mniejsza zwierzyna czmychnęła w popłochu, zostawiając po sobie zaledwie szmer gałęzi i leśnego poszycia. Nadzieja na to, że gdzieś w pobliżu znajduje się ten, na którego chciałeś dziś zapolować, zwiększa się jednak z każdym kolejnym krokiem i z wolna docierającym do ciebie zapachem dymu przebijającego coraz wyraźniej przez ostrą woń deszczu. Wciąż jednak gubisz się w pod-petersburskich borach, wciąż starasz się poznać okolicę, wciąż ci zależy, jakbyś na przekór wszystkiemu chciał związać z tym miejscem nie tylko chwilowe zlecenia, ale również siebie. Lecz nadal, uparcie, zamiast zapuszczać się w te rejony w ciągu dnia, wybierasz czas zaraz po zmierzchu, gdy cienie nie chowają się za każdym konarem czy kępką mchu – gdy wszystko jest sobie względnie równe. Droga w miejsce, z którego rozległ się huk, zajmuje ci więcej czasu niż powinna, a nieustannie odnosisz wrażenie, jakbyś jednak wcale nie zbliżał się do celu. Co kilka chwil zerkasz nawet niecierpliwie na welesowy sygnet na palcu, ten jednak uparcie nie chce zacząć jarzyć się czerwienią. Szlag by całą tę magię.
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Pon 22 Maj 2017, 23:25
Czekam tutaj.
I nic się nie dzieje.
Poza tym, że wszystko. Tylko ty Redo stoisz dalej gapiąc się w ogień, aż masz zielone plamki przed oczami, ale wcale nie ślepniesz i nic więcej nie dzieje się z tobą. Na głowę spadają ci mokre grochy, na czoło, na nos, z którego czubka ścieka niemalże ciurkiem lodowata woda, Chmurka wrzeszczy, twoje kicie uciekły już spłoszone, bo głośno, bo mokro, bo płonie. Nie obawiasz się jednak o nie wcale, nie takie rzeczy przeżyły, a wrócić wrócą. Zawsze znajdują drogę.
Wokół nadgarstka oplatasz sznurek, którego drugi koniec przywiązany jest do osiołkowego cielska, jeszcze by brakowało, żeby ten uciekł. Akurat Chmurka nie wraca, to biedak, którego zawsze sama musiałaś szukać.
Stoisz tak jeszcze chwilę, jeszcze parę sekund, w końcu zaczynając mrugać. Dziwna jest ta magia, która tutaj zadziałała, bo nie masz wątpliwości, że to opatrzności dzieło. Jakie inne drewno zapaliłoby się w burzę stulecia? Pewnie wiele. Po co zadajesz głupie pytania. Aha, nie zadałaś. Ono samo zawisło w międzyczasie.
Najwyraźniej tym razem ani podziemia ani niebiosa ani żadna inna kryjówka opatrzności nie zechciała zesłać na ciebie żadnej klątwy względnie nagrody, bo nie ślepniesz i nic innego się najpewniej nie stanie, poza tym, że się przeziębisz. Przemoknięta do suchej nitki, może to jest właśnie twoja kara (nagroda?), więc odwracasz w końcu wzrok i spoglądasz na swój nieszczęsny namiot. Z przemoczonego i brudnego płaszcza. Schylasz się, zwijasz go niedbale, gniotąc najgorzej jak się da i wciskasz do toboła przewieszonego przez grzbiet Chmurki, w którym już są mokre rzeczy, bo zdążyłaś przebrać skarpety i sweter, gdy poprzednie zmokły.
Znowu się włóczysz, zmarznięta jesteś cała, zimna jak trup, zobaczysz, że w nocy dostaniesz potów. Słaby, ale nieznośnie charczący głos Mamy Wiosny przemyka ci gdzieś za plecami, więc zerkasz przez ramię, chociaż nie łudzisz się, że ją tam zobaczysz. To nie o to chodzi, żeby się tam nagle pojawiła, ale może te wspomnienia mają nakierować na coś zupełnie innego.
Nie?
Nic tam nie ma, jesteś pewna?
A może jest za głośno i nie jesteś w stanie usłyszeć tego jedynego szmeru, który powinnaś była w tej sekundzie wyłapać.
Niech to szlag, jeszcze chwilę temu to był zwykły deszcz, zanim zamienił się w okrutną burzę. W końcu i ciebie dopada dreszcz, kiedy słyszysz potężny grzmot. Zmykaj stąd. Zmykaj jak najprędzej. Nic tu po tobie. Nie oślepłaś, tylko zmokłaś, Mama Wiosna już ci powiedziała, jutro obudzisz się z gorączką. Ciągniesz za sobą protestującego osiołka, po parunastu krokach zastanawiasz się, czy czegoś nie zostawiłaś w swoim prowizorycznym obozowisku, na przykład rondelka, ale to nie jest ważne, kiedy błyska się po raz kolejny i to tak intensywnie, że świat przez chwilę jest bielszy niż w letnie południe. A drzewo płonie. Nawet, gdybyś chciała je ugasić to nie masz jak, a stawiając na deszcz najpewniej się nie doczekasz. Poza tym wcale nie chcesz go ugasić. Niech płonie, skoro takie jest jego przeznaczenie. Niemniej jednak niezbyt bezpieczne dla otoczenia. Mrużysz oczy, bo od ściany deszczu prawie nic nie widzisz, a natężenie dźwięku powoli wprawia w drganie każdy twój nerw. Zimno, duszno i coraz ciaśniej, bo im niżej schodzisz, tym więcej drzew cię wita. Chociaż wita to chyba złe wyrażenie, co? Stoją jak strachy, z powykrzywianymi kończynami, smutne i czarne, ze śladami żywicy na ostrej korze. Zabrałabyś sobie kilka kropel gdyby warunki nie były tak niesprzyjające. Podnosisz głowę na jaśniejący na jednym z drzew punkcik. Brawo dla ciebie, zebrałaś już jednego kota, pozostały trzy.
Szczękasz zębami z zimna, ale nie możesz się zatrzymać, bo będzie jeszcze gorzej. Kiedy w końcu zerkasz za siebie widzisz tylko firany gałęzi, bo płonącego szczęśliwca zostawiłaś już daleko za sobą.
Ciekawe ile potrzeba płomieniom by się rozprzestrzenić, okazja jest dobra, ale okoliczności nie. Nawet wiatr nie jest silny.
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Sro 24 Maj 2017, 15:18
Rozleniwiasz się. Nie wykorzystując w pełni posiadanych umiejętności, spychając na boczny tor zdolności skrupulatnie ćwiczone przez tyle lat na rzecz nowych, niewymagających nieustannego skupiania się na otoczeniu, zaczynasz coraz częściej pomijać szczegóły, które jeszcze do niedawna stanowiły integralną część środowiska, w jakim ulokowała cię rodzina i w jakim niestrudzenie trwasz. Dopiero po przystanięciu jesteś w stanie wyłapać spośród mnogości dźwięków te, które nie są charakterystyczne dla burzy – w oddali słychać piskliwy, nerwowy śmiech i wtórujące mu, porozrywane przez wiatr słowa wypowiadane równie jazgotliwym głosem, bez dwóch zdań należące do zbłąkanej grupy młodzieży, która uznała niesprzyjającą aurę pogodową za doskonały pretekst do wyruszenia na miejską wycieczkę; nieco bliżej ostry, gwałtowny odgłos łamanych gałęzi, jakby z kniei próbowały wydostać się albo zaniepokojone czymś zwierzęta, albo kolejni nocni wędrowcy, którym zaczęły wreszcie przeszkadzać coraz obficiej sypiące się z nieba ogromne krople i rozlegające się tuż nad głowami grzmoty. To jednak nie hałasy zwróciły twoją uwagę, lecz pobłyskujące nieustępliwie dwa punkciki na wzniesieniu nieopodal. Nie chcąc stracić ich z oczu, przedzierasz się przez gęsto rosnące krzaki, potykając po drodze i drapiąc skórę o ostre gałęzie.
Nagroda czeka cierpliwie i dumnie z nastroszonym, mokrym futrem i wysoko zadartym ku tobie łebkiem. Gdybyś nie miał do czynienia z dziwniejszymi przypadkami, uznałbyś, że zachowanie kota jest co najmniej niepokojące. Ostrożnie, uważając by przypadkiem nie próbował cię ugryźć czy zadrapać, bierzesz zwierzę na ręce, momentalnie czując, jak koszula na piersi nasiąka ci wodą. Nawet nie próbujesz zastanawiać się, ile zajmie ci pozbycie się odoru mokrego futra – zapach palonego drewna jest już na tyle intensywny, byś bez przeszkód określił kierunek, w którym powinieneś iść, mimo że spomiędzy drzew nadal nie dostrzegasz źródła ogniska.
Nie uchodzisz jednak daleko. Ledwie dosłyszalne stąpanie po leśnej ściółce w coraz intensywniejszych odgłosach nawałnicy i cień co jakiś czas majaczący między konarami, kolejny raz odwracają twoją uwagę od obranego sobie celu. Nie umyka ci, że nie tylko ty dostrzegłeś w lesie ruch. Jednocześnie pewniejsze i ostrożniejsze przemieszczanie się kształtu przed tobą z miejsca stawia cię na przegranej pozycji – nie trudno ci ocenić, że z kimkolwiek czy czymkolwiek masz do czynienia, jest dużo lepiej zorientowany w otoczeniu niż ty. Mimo to nie dajesz za wygraną, by już kilka chwil później znaleźć się na tyle blisko intruza, by rozpoznać w sylwetce kobiece kształty. Bardziej zastanawia cię jednak nie to, co tu robi, ale to, dlaczego jest w takim miejscu z osiołkiem.
- To, przypadkiem, nie jest również twoje? - wołasz za nią, unosząc nieco wyżej moszczącego się na twoich rękach sierściucha i już więcej nie próbując jej gonić. Ostatecznie nie jest tu (ani dla ciebie) żadnym zagrożeniem i lepiej byłoby dla niej oraz jej zwierzęcego towarzysza, by znaleźli sobie bardziej sprzyjające warunki do… Odpoczynku? Biwakowania? Nocowania w ogóle? Upominasz się w myślach, że to nie twoja sprawa. Ludzie tu, w Rosji, potrafią zaskakiwać nieraz naprawdę wyszukanymi pomysłami, natomiast wchodzenie z butami w cudze życie bez wyraźnego przyzwolenia z ich strony (chyba, że wymaga tego aktualne zlecenie) nie leży w twojej naturze.
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Sro 24 Maj 2017, 18:15
Wiesz, Redo, ty miałabyś szansę zostać kolejną Mamą Wiosną, choć tobie najpewniej zupełnie inną porę roku by dobrano. Mogłabyś, gdybyś tylko została w osadzie i zechciała zgłębiać taką magię, którą oferował ci dom. Ale twojej duszy dzikiej mało było, za wygodnie na materacu, pod kołdrą z pierza i grubym pledem, za ciepło przy ognisku z kaflowego pieca, na którym dziadek nocą robił sobie jeszcze grzanki, bo budziły się w nim senne zachciewajki. Dziadek podczas burz takich jak ta pozwalał ci siusiać do wiadra w sieni, a nie wychodzić na ten deszcz i mróz w środku nocy. Wszyscy mówili, że u was tam w Bazinie, to koniec świata i czas stoi w miejscu, ale to nie prawda. Miałaś tam o wiele więcej wygód niż teraz. Teraz nie masz nawet drewnianej ławy, a miałaś jedną swoją ulubioną w chacie. Pomalowaną na turkusowo z wyciętymi na oparciu księżycami w różnych fazach. Uciszasz osiołka. Bezskutecznie. Kątem oka widzisz, jak siedząca w jednym z koszyków zamontowanych do osiołkowego grzbietu Tora kuli się i co chwilę podrywa główkę nerwowo. Biedactwo, cała jest już przemoczona, przez to jeszcze drobniejsza się wydaje. Będziesz im to musiała wszystkim srogo wynagrodzić, Redo, najpewniej kosztem własnego obiadu, o czym dobrze wiesz. Parę kroków jeszcze w dół i wyrasta nieopodal chłopiec jak grzyb, blady w tym świetle błyskawic i z czerwonym nosem, to musi być muchomor.
To. Przypadkiem jest.
Podchodzisz bliżej wciąż mrużąc oczy, bo nawet rzęsy już pełne masz kropel deszczu ociężałych. A żbik jęczy, biedactwo, o jak wyje, o jak tęskni. Zabierasz Hadę, dajesz jej ukradkiem buziaka i wrzucasz ją do drugiego koszyka jakby była workiem na ziemniaki, a nie ukochanym pupilem. Ale z nią to tak jest. Tak sobie właśnie okazujecie miłość. Ty ją zrzucisz z koca, ona cię ugryzie, a potem możecie już razem zasypiać. Wracasz do muchomora na deszczu i co ten chłopiec tu robi? To nierozsądne o takiej porze dnia i godzinie tułać się po takich miejscach, przecież ty byłaś tu z wyraźnego powodu, a on? A on co. Przecież tu nic nie ma. Skały, skały, drzewa. Wszystko. Trochę widoku.
- A reszta? – Habel, no weź się nie wygłupiaj. Z czym do ludzi. Czego jej jednego kota przynosisz, jesteś niepoważny. Równie dobrze mógłbyś nie przynosić wcale. Reda patrzy się na ciebie z miną nieokreśloną, czekając chyba, czy zrozumiesz co do ciebie powiedziała. A nawet pół-wykrzyczała, bo tak tu jest głośno.
- Jeszcze dwa. – Wyjaśnia takim tonem, że równie dobrze mogłaby po prostu powiedzieć no raz, raz, migusiem.
Ale nie zna takich zwrotów.
Wy tu tak stoicie, a tam drzewo płonie.
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Pią 26 Maj 2017, 15:43
Ciężkie krople przedzierając się nieustępliwie przez korony drzew, opadają z gałęzi, boleśnie rozbijając o głowę, policzki, nos, moszcząc się brutalnie, lecz niepewnie na rzęsach. Drażniąc i szczypiąc w kąciki oczu, prowokują do zamknięcia powiek. Mimowolnie walczysz z tym odruchem, nie mogąc uwierzyć, że właśnie tu, właśnie teraz spotykasz właśnie ją. Jakbyś do tej pory nigdy nie miał świadomości tego, że kiedyś wreszcie przeszłość i konsekwencje twoich działań upomną się o ciebie. Jakbyś przez cały ten czas, z każdym podejmowanym zadaniem, z każdą decydującą decyzją przekonany był, że los nie zechce odebrać długu, jaki zaciągnąłeś swoimi fanaberiami. Przeświadczenie o tym, że w przyszłości, raczej dalszej niż bliższej, ścigające cię przez cały ten czas demony upomną się o swoje, dawało ci spokojnie zasnąć – sprawiedliwość czeka na wszystkich, a ty w żadnym wypadku nie chciałeś nawet stać ponad prawem. Już dawno pogodziłeś się z faktem, że kolejne wykonywane zlecenia zapewniają ci coraz wygodniejsze, specjalne miejsce w piekle, z którego nie masz zamiaru rezygnować bez pewności całkowitego wymazania dotychczasowych występków. A tego nawet przewspaniała Starszyzna nie byłaby ci w stanie zagwarantować. Problem, przed jakim właśnie stanąłeś, polegał jedynie na tym, że nie spodziewałeś się zmierzyć z konsekwencjami tak szybko. Jakby nie mogła poczekać jeszcze roku, dwóch, pięciu lat! Żyć powinno się do trzydziestki, później można było rozliczać się z losem – na rachunek sumienia masz zatem jeszcze trochę czasu, prawie rok.
Bez słowa dajesz jej zabrać od siebie sierściucha, pospiesznie otrzepując ręce za plecami dziewczyny. Kobiety właściwie. Nie jesteś pewny. W Bazinie trudno było ci określić wiek spotykanych mieszkańców, bo chociaż, gdy patrzyło się na wszystkich razem, różnice były widoczne jak na dłoni, stając twarzą w twarz z każdym z osobna nie sposób było sprecyzować, ile już przeżył. Reda była młoda – w jej zwinnych, pewnych ruchach pełno było młodzieńczej witalności; w kosmykach włosów słońce mościło się długo i wygodnie, zawsze przywodząc na myśl leniwe, letnie popołudnia; głos obfitował w przepełnione energią i temperamentem tony, którym nie sposób było się nie poddać. Reda była stara – we wzroku kryło się coś, co od razu mówiło, że te oczy widziały więcej, niż mogłoby się wydawać; sposób, w jaki odnosiła się do innych wskazywał na to, że życie zdążyła poznać wystarczająco dokładnie; dłonie zakosztowały więcej pracy niż wskazywałyby na to młodzieńcze rysy twarzy. Spośród wszystkich demonów, Reda była ostatnim, z jakim chciałbyś mieć do czynienia, między innymi dlatego, że jest taką niewiadomą.
Koty mogą poczekać, znalezienie od niej ucieczki to w tym momencie priorytetowe zadanie, a co za tym idzie, udanie się w miejsce, z którego ona najpewniej właśnie wraca.
- Widziałaś gdzieś po drodze ogień? – wołasz do niej, jednocześnie zwiększając między wami dystans. Z niezadowoleniem zauważasz, że w międzyczasie wiatr zmienił kierunek.
Ona zawsze coś zjebie. Zawsze.
Nie czekasz, aż ci odpowie. Nie chcesz mieć w tej chwili na nią czasu.
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Sob 27 Maj 2017, 00:18
Och Marku, możesz być pewien, że ten demon po swoje się upomni. I choć nie wie jeszcze, co jej się właściwie należy, to na pewno zabierze sobie więcej. Ściśnie cię jak gąbkę, bo tak robi w życiu. Nie tylko z ludźmi i wcale nie bez przysług w zamian, ale ty chyba w Bazinie napęczniałeś już wystarczająco, co? Czy nie? Jeśli ci mało, to spróbuj jeszcze kilka grzeszków sobie dodać, może się przekonasz czy stara jest czy młoda. Skorzystaj, póki nie jest pewna skąd ją znasz.
Bo wychwyciłaś to spojrzenie, prawda Redo? Przekręciłaś głowę chcąc zajrzeć mu w oczy głębiej, ale już ucieka, już umyka, niech go szlag. Lub piorun. Nie masz pojęcia skąd (skąd na osi czasu) ty mogłabyś znać jego. Może zdaje ci się, może to światło słabe, wiatr i mokre rzęsy. Zła jednak jesteś gdy słyszysz pytanie, brzmi niedobrze, niesie za sobą obietnicę przykrego obrotu spraw.
tak, jakby płonące drzewo było czymś przyjemnym.
Wodzisz za nim wzrokiem i ochotę masz go upomnieć, że to nie jego ogień, że to nie jego sprawa, ale co jeśli to drzewo jednak nie dla ciebie płonie, a dla tego muchomora właśnie? Koniec końców to ty idziesz w dół, a on w górę.
- Nie. - Nawet, gdy drzewo znajdzie, a znajdzie na pewno, to nie będzie mógł zarzucić ci nieszczerości. Zawsze byłaś świetna w odpowiedziach-unikach, jednocześnie pozwalając sobie na zbyt daleko idącą bezpośredniość. Prawdę powiedziawszy, to główny powód, dla którego tak trudno się z tobą porozumieć.
- Gdzie byłaś?
- Poza domem.
- Jak ty wyglądasz!?
- Mam ci opisać? Przecież widzisz.

Nawet kolejne szmaciane baty nie były w stanie zmienić twojego charakteru. Jak na złość psychikę miałaś niezłomną i nie zamykałaś się (dosłownie i w przenośni).
Po drodze nie widziałaś, ale przed już owszem, jakby nie było najpierw zobaczyłaś ogień a dopiero potem ruszyłaś. W drogę. Chciałabyś się nawet zakraść za nim, podejrzeć, nie twoja sprawa, ale nie zostawisz Chmurki i reszty. Mogłabyś nawet niewzruszona pójść za muchomorem z całą swoją bandą, nie przejmując się całym zakradaniem ani najpewniej frustracją Marka. Ale po co. Nie ucieknie.
Poczekasz, na samym dole. Spokojnie Marku, jeszcze nie w piekle, jeszcze nie ta okazja, nie ta pogoda.
Poczekasz, aż zejdzie, by odebrać swoje przysługi i wymienić się nowymi, poczekasz głowiąc się kim jest. Kiedy był w osadzie i dlaczego go nie pamiętasz. A jeśli nie w Bazinie to gdzie? Myśl dziewczę, myśl. I znajdź jeszcze dwie kocie dusze, nierozsądnym byłoby pozwalać im tak hasać. Czujesz przecież, że to będzie noc dłuższa, niż powinna.
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Sob 27 Maj 2017, 21:20
Nie wibruje ci nieprzyjemnie w głowie i nawet siarczyste przeklinanie Redy – całej jej, od języka poprzez reakcje chemiczne zachodzące w jej mózgu, skończywszy na odległych, zostawionych w Bazinie ścieżkach, którymi ongiś próbowałeś za nią podążać – nie uwalnia cię od przekonania, że odpowiedziała chwilę za późno, nie tyle zastanawiając się nad tym, czy w trakcie drogi mignęły jej między konarami złociste płomienie, ale wahając, czy powinna o tym w ogóle wspomnieć. Nie było w tym przypadku obietnicą spotkania z tą ichnią magią w najbardziej przerażającej postaci. Aż się potknąłeś, gdy tylko przechodzi ci przez myśl, co, poza ogniskiem, możesz ujrzeć na miejscu. W czasie pobytu w tej zapomnianej przez Boga i świat wiosce wystarczająco wiele nasłuchałeś się o ich tradycjach, widziałeś za dużo, odpowiednio głęboko wdepnąłeś w ich kulturę, zbyt pewnie zacząłeś rozgrzebywać patykiem ich mrowisko. I zamiast robotnic, na spotkanie wyszła ci od razu królowa. (Ale wcale przecież nie chcesz mieć w życiu łatwo.)
Nie odwracasz się, by przekonać się, jak bardzo jesteś w dupie. Nie musisz. Mimo ogromu dźwięków, jakie rozbrzmiewają wokół, wyraźnie słyszysz, że charakterystyczny odgłos łamania gałęzi w trakcie szybkiego przemieszczanie się po lesie nie rozlega się za tobą, brak również przestraszonego ryku osła. Ulga osiada ci miękko na sercu, co powoduje, że droga w miejsce katastrofy nieoczekiwanie przestaje być taką trudnością i już po paru kolejnych krokach spomiędzy gałęzi przebija pomarańczowa łuna ognia. Z tej perspektywy pożar wydaje się o wiele groźniejszy niż jest w rzeczywistości, dlatego niefrasobliwie jeszcze bardziej przyspieszasz marsz, prawie biegniesz, by nie marnować więcej cennego czasu. Jakby pieczenie w płucach miało usprawiedliwić to, że bardziej niż zajęciem się lasu, martwisz się o to, byś nie musiał zbyt szybko przenosić się na łowy w inne miejsce. Bo chociaż w twoim przypadku nie ma mowy o ustatkowaniu się, chciałbyś jednak mieć chwilę na zaczerpnięcie oddechu. O ile ta noc pozwoli, wciąż masz przed sobą jeszcze co najmniej dwadzieścia lat intensywnej pracy.
Dotarłszy na skalną polanę, nie bardzo wiesz, na czym zawiesić spojrzenie: gorejącym drzewie, panoramie Petersburga czy przetaczającej się nad tobą burzy. Przypominasz sobie, że w pierwszych latach nauki w Koldovstoretz odbyliście wraz z Bobakami wycieczkę na Skały Peruna – widok na miasto nie był wówczas tak niesamowity, jak teraz, choć niewątpliwie zapierał dech w piersiach młodych czarodziejów. Rosło tu wtedy trochę więcej drzew. Obecnie ze skalnego występu wypełzają przypadkowo ulokowane kikuty i żaden już od dawna nie wspomaga reszty lasu w procesach fotosyntezy. Poczerniałe konary przeżyły nie jedną podobną tej nawałnicę, uparcie trzymając się cały ten czas swojego miejsca. Na nieszczęście, ten, w który trafił piorun, znajduje się nieco zbyt blisko kępy traw: wystarczyłby gwałtowniejszy podmuch, by płomienie się rozprzestrzeniły. To byłoby hipnotyzujące i przez moment nachodzi cię ochota, by sprawdzić, jak natura poradzi sobie sama ze sobą, ale wystarcza kilka kropel deszczu, które wpadają ci prosto w oczy, by zrezygnować z tego pomysłu. Nerwowo przeszukując plecak w poszukiwaniu różdżki, zastanawiasz się, którego zaklęcia użyć, by prędko poradzić sobie z problemem.
- Krivnite – mówisz pewnie, jednocześnie odsuwając się jak najdalej od osłoniętej przestrzeni perunowego królestwa, kiedy z końca różdżki mknie w stronę płonącego drzewa gwałtowny podmuch, zbierając po drodze w coraz szybciej wirujący lej każdą cząsteczkę wody.
Wodne tornado radzi sobie z ogniem gorzej niż powinno, winą obarczasz jednak tylko siebie. Jak na brak praktyki, zaklęcie wyszło ci względnie dobrze, większym problemem okazuje się jedynie zneutralizowanie czaru, czemu dajesz za wygraną. Woda nie narobi już takich szkód. Teraz wypadałoby zmierzyć się z resztą wyzwań, jakie gwarantuje ci ta noc.
I może poszukać sierściuchów, jeśli jeszcze nie udało im się wrócić do właścicielki.


Ostatnio zmieniony przez Marek Habel dnia Sob 27 Maj 2017, 21:33, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sob 27 Maj 2017, 21:20
The member 'Marek Habel' has done the following action : Kostki


'k6' : 4
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Pon 29 Maj 2017, 19:05
Kim byś była w świecie bogów i potworów? Znalazłoby się tam dla ciebie miejsce?
Nie, nie bardzo. Tak, jak teraz, nie możesz identyfikować się ani z bogami, ani z potworami chodzącymi po ziemi. Co więcej, w sferze magicznej znaczysz jeszcze mniej niż najbardziej bezużyteczny robal. Nigdy w to jednak nie uwierzysz w związku z czym nie wróżę ci długiego życia, ale uparta jesteś jak osioł i to raczej ten przysłowiowy, bo ten twój Chmurka zagubiony jest wiecznie jak nowonarodzony. Zabierasz go na dół wypatrując po drodze kolejnych kocich źrenic, ale na marne. Jak znasz Pirę to ma gdzieś wyjebane, a Szałwia najpewniej jest już na księżycu, bo ten kot nie może się normalnie zachowywać.
Ślisko się robi i niebezpiecznie, kiedy stopami natrafiasz na żwir i zastanawiasz się ile minie zanim się wywrócisz. Niedużo, jak się okazuje, wystarczy ci chwila i już leżysz, przy okazji prawie nadepnięta przez osła, który tylko zaryczał głośno i odsunął się, kiedy klepiesz go w zad dłonią brudną i zdartą. Wspaniale, bo jedyne czego ci teraz brakowało to nieszczęśliwe upadki. Twoje podejście jest śmieszne biorąc pod uwagę, że płonące drzewo uznałaś prędzej za błogosławieństwo niż niebezpieczeństwo. Najwyraźniej jednak pożar został ugaszony, skoro twoje szczęście na dzisiaj się wyczerpało. Miej nadzieję, że ci to Marek wynagrodzi, a jeśli nie będzie chciał to na pewno go przekonasz. Nigdy nie wychodziło ci przekonywanie dziadka i babci, czy innych bliskich, ale Buza zawsze ulegała.
Buza by go pamiętała. Była twoją pamięcią podręczną, gorączkowo szepcząc ci do ucha chaotyczne zdania, z których wyłapywać musiałaś sens w czasie gdy obie perfidnie gapiłyście się na obiekt, o którym była mowa. Skup się, nie wstawaj jeszcze chwilę, otrzep dłonie. To była noc całkiem podobna do tej.
Twarze wszystkich ogrzane były pomarańczowym półblaskiem ogniska, wilgotna ziemia, na której patykiem kreśliłaś wzory pachniała ulewą, która skończyła się niedawno. Włosy kobiet i mężczyzn były w nieładzie, wciąż wilgotne, z częścią suchych już kosmyków, poskręcanych w słabe fale. W powietrzu unosiła się wilgoć, która osiadała na płucach zmuszając każdego do oddychania pełną piersią. Pieczone jabłka i ziemniaki podawane na patyku z rąk do rąk zataczały koło wokół ogniska, ale ty nie jadłaś nic. Za to trzymany w dłoniach Buzy owoc zdążył dawno już wystygnąć, bo zamiast posiłkiem zajęta była opluwaniem ci ucha. Gorączkowo przekazywała ci wszystkie zdobyte informacje, jakby za chwilę miała je zapomnieć. Ale nie zapomniałaby, wiedziała natomiast, że jeżeli nie zyska twojego zainteresowania po paru dniach nie będziesz już dobrze pamiętać o co cała fama.
… przyjechał podczas ostatniej kwadry i mieszka w tym wolnym, błękitnym pokoju u mamy Kalimy, wiesz w tym pokoju, który należał do Tuka i Kalima z nim rozmawiała i powiedziała Irinie, że ma strasznie dziwny akcent i bardzo mało je, a Irina mówiła, że na pewno przyjechał polować na małe niedźwiedzie i Irina i Kalima przyszły do mnie zapytać się czy twoim zdaniem powinny iść do Mamy Wiosny i wiesz powiedzieć jej o tym, ale mama Kalimy, która podsłuchała rozmowę wypędziła je ze szmatą i powiedziała, że są głupie, skoro tak planują, niech lepiej rzucą kości i Kalima powiedziała, że ty powinnaś rzucić kości wiesz Redo, bo robisz to najlepiej, tylko chciała najpierw zapytać mnie, czy ja zapytam ciebie, czy rzucisz kośćmi...
Reda nie rzuciła kośćmi żeby sprawdzić, czy nowo przybyły przyjechał do Baziny polować na małe niedźwiedzie czy młode, gadatliwe dziewczęta. Podniosła natomiast w końcu głowę by spojrzeć w końcu na obiekt plotek trzech najgorszych gąsek w osadzie. I nie była wcale zaskoczona, że zrządzeniem losu złapała markowe spojrzenie ponad ogniskiem. Takie rzeczy, gdy się zdarzają, zawsze coś znaczą.
Buza dalej nadawała swoje Redzie, ale ta nie słuchając jej zakończyła wywód zwykłym aha i wstała, nie tracąc spojrzenia z młodzieńca, który mieszka w pokoju po bracie Kalimy. Nie zdążyła jednak obejść ogniska, bo zatrzymał ją. Kto? Ktoś wysoki, mający jakiś interes, odwracając uwagę Redy od potencjalnego łowcy niedźwiedzi. W co i tak wątpiła.
Koniec końców dalej nie wie po co tam był.
I jak się nazywa.
Możesz wstać, Redo. Gdyby nie mieszkająca w twoim sercu Buza nie przypomniałabyś sobie nawet tej nocy i jego spojrzenia, które powinno było wypalić wam oczy. A szkoda, może byście się teraz minęli jak nieznajomi nieznajomi. Ale w takiej sytuacji nie możesz odpuścić. Wycierasz dłonie w jasne spodnie, brudne już od warunków i przechodzisz kawałek dalej z Chmurką, na równe podłoże, czekając.
Pierwsza kropla, druga kropla, trzecia kropla, dwudziesta siódma kropla…
- Pamiętasz mnie. – Słowa skierowane do muchomora mkną przez deszcz i wiatr atakując ostrymi końcami.
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Sob 17 Cze 2017, 16:51
Nie odchodzisz od razu. Zatrzymujesz się na linii drzew, jeszcze przez chwilę obserwując szalejący tuż przed tobą żywioł. Wystarczyłby jeden nieostrożny ruch, podejście kilka kroków za blisko, nieprzychylność natury – wiatr zawiałby gwałtowniej, kierując twój własny twór w twoją stronę – i nie byłoby mowy, byś już kiedykolwiek miał okazję oglądać świt. Ta myśl otrzeźwia cię do reszty. Znałeś kilku, dla których takie rozwiązanie byłoby idealną ucieczką od ciągnących się za nimi jak smród kłopotów, bo nie mieli serca, by rozprawić się z nimi, jak należy; którzy zwyczajnie nie nadawali się do waszej takiej roboty, dlatego przeważnie kończyli, jako ozdoby w karczmach na wygwizdowie albo porządna strawa dla wynaturzonych stworów. Dla paru z nich sam zgotowałeś taki los. I choć niekoniecznie jesteś dumny ze swoich czynów, nie wypierasz się ich – wychodzisz z założenia, że jeśli chce się mieć miękkie serce, należy mieć chociaż twardą dupę, a niektórym wyrostkom brakuje i jednego, i drugiego. Ciebie nauczono, by wygodnie żyło ci się z twardym sercem, dlatego ostatecznie wycofujesz się w głąb zarośli przechodzących gładko w solidnie zadrzewioną knieję. Za sobą zostawiasz hulające wodne tornado. To już nie twój problem, przestaje obchodzić cię, czy ktoś się na nie natknie. Może będzie słabło wraz z rosnącą odległością między tobą, a miejscem jego rozpętania. Zaklęcia podobne do tego powinny działać na zasadzie więzi, nie jesteś jednak pewien, czy się nie mylisz, nie będąc w stanie przypomnieć sobie choćby fragmentu zajęć traktujących o czarach związanych z żywiołami.
Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Tylko dlaczego każdą podjętą decyzją zaprzeczasz temu, czego cię uczono. Tu, w nieprzystępnej, chłodnej Rosji, i tam, w surowych murach rezydencji pod Pragą.
Gdzieś nad tobą rozlega się huk, a skrawki nieba widoczne poprzez korony drzew rozjaśnia błyskawica. Nie przepadasz za nocnymi burzami. Mimo, że strachy zawsze wydają ci się o tej porze mniej straszne – nie ma co po bać się czegoś, czego nie widać – to świetnie zdajesz sobie sprawę z tego, że ten czas zarezerwowany jest wyłącznie dla nawałnic. Nawet już nie starasz się udawać, że wytężasz zmysły. Poza zostawioną między drzewami Redą i jej zwierzęcymi kompanami niespecjalnie co ma ci zagrażać, zaś szukanie sobie na siłę lęków prędzej wpędzi cię do grobu niż czające się gdzieś autentyczne zagrożenie. W końcu każdy z potworów na odległość wyczuje odór strachu. Nie ma po co więc kusić losu.
Wzdrygasz się, słysząc jej głos, lecz kiedy dociera do ciebie sens jej słów, nie masz pewności, czy powinieneś roześmiać się, czy machnąć ręką i odejść.
- Niestety – odparowujesz, a w twoim głosie czuć szczere niezadowolenie. Jesteś przekonany, że o wiele przyjemniej żyłoby ci się, gdybyś nie pamiętał każdego, z kim miałeś do czynienia. Niepotrzebne ci wspomnienia o Valerii, młodziutkiej gospodyni, która kilkanaście lat temu przychodziła w weekendy sprzątać rezydencję i zawsze zostawiając na oparciu sofy żółtą wstążeczkę, którą związywała włosy. Nie potrafisz wyrzucić z pamięci twarzy łowców, jakich spotkałeś podczas swojego pierwszego zjazdu. I nie umiesz zapomnieć każdego z mieszkańców Baziny. Prawdopodobnie w którymś z kufrów wciąż gdzieś masz notes zapisany ich imionami i poprzetykany parowa fotografiami. – Reszta przylazła? – pytasz, kiwnąwszy głową w stronę wychylającego z tobołka pyszczka któregoś z sierściuchów.
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Nie 02 Lip 2017, 02:03
Przylazła, już tak nie zmieniaj tematu, skoro nie chciałeś pomóc wcześniej. Tak, jakby koty interesowały cię naprawdę. Może, gdyby były magiczne, płatające figle komuś w kurniku, to owszem, mógłbyś na nich zarobić. Ale tak? Odraczasz tylko wszystko w czasie, bo na pewno czujesz, że w ogóle jej odpowiadając wdepniesz w niezłe gówno. A nawet już wdepnąłeś.
Oczywiście, mógłbyś się stąd ulotnić w okamgnieniu, teleportować się i zostawić Redę i jej kompanię samą w tej ulewie, zapomnieć, że przeszłość wyciągnęła po ciebie swoją łapę i mieć to z głowy, ale co, Mareczku, zrobisz to?
Pewnie nie, z jakiegoś powodu te pamiątki z przeszłości dalej leżą w twoim kufrze.
A ty Redo? Nie ukrywasz zaskoczenia jego odpowiedzią. Jakie „niestety”?
Jakie, kurwa, „niestety”?
Parsknęła. Na początku z niedowierzaniem, spoglądając w bok, ale szybko wróciła spojrzeniem do chłopca. Próbując intensywnie przypomnieć sobie, czy może jednak zamówili słowo. Ba, czy może po prostu plotkami obili się o siebie, ale nie, na nic. Żadna taka sytuacja nie miała miejsca, więc Reda nie rozumiała jego reakcji kompletnie.
Albo to nic personalnego i odpowiedział w ten sposób dlatego, że była w tej chwili po prostu przedstawicielką osady Bazina. Przez chwilę nawet chciała zapytać, jaki ma z nią problem, ale czy to ważne? Nie. Koniec końców wychodziło na to, że się przyznał, że pamięć mu nie szwankuje.
- Wspaniale. To możesz spłacić swój dług. – Nie pieniężny, oczywiście, zresztą na wartości tego Reda nie znała się wcale. Nie do końca rozumiała jak funkcjonuje pieniądz na świecie i dlaczego nie jest dobrem materialnym. Ona zawsze za przysługi płaciła przysługami i tej zasady zamierzała się trzymać w kontakcie z tym. Jak mu tam. Tego też nie pamięta. Oczywiście.
To nic, że jej ta zapłata długu nie przysługiwała i gdyby chciał, to powinien się odwdzięczyć Kalimie i jej mamie za gościnę, ale Reda chętnie przyjmie wszystko, co tylko mógł jej zaoferować. O ile jest człowiekiem honoru. Jest…? Nie była pewna. Przypomniały jej się krążące plotki.
- Potrzebuję lokum. – Nietrudno się domyślić, spałaś w namiocie w burzę. Normalnie w takiej sytuacji ktoś proszący o schronienie powinien przedstawić swoją ofertę zapłaty i służyć zaletami. Jak umiejętność gotowania, spokojne usposobienie i tak dalej. O ile z pierwszym Reda sobie radziła, to drugie pewnie nawet nie przeszłoby jej przez myśl, bo choć fizycznie potrafiła przesiedzieć parę godzin w milczeniu, to w środku zawsze była niespokojna. Jej nerwy zawsze utrzymywały ciało w mrowieniu gotowe zareagować na otoczenie w każdej chwili.
Wzięła linę, dzięki której mogła prowadzić osiołka i podeszła bliżej do Marka, na odległość akceptowalną podczas rozmów, na tyle blisko, żeby nie musieć do siebie krzyczeć, na tyle daleko, by móc się odchylić w razie, gdyby ktoś zbyt intensywnie gestykulował.
Gestykulował.
Przez parę sekund przyglądała się mężczyźnie, próbując wyłapać z jego twarzy nawet najdrobniejsze mikro ruchy i czekając na odpowiedź uśmiechnęła się, zupełnie niespodziewanie.
Bardzo promiennie, jakby deszcz wcale nie siekał jej twarzy wodnymi igłami.
I bardzo nie na miejscu, zważywszy na całą sytuację. I jego. I jego reakcję.
I ktoś na pewno dałby się nabrać na to, że jest to uśmiech miłej dziewczyny. Bardzo przecież przyjazny i zachęcający.
I to nie tak, że właśnie do niej dotarło, dlaczego powiedział „niestety”.
(Trochę tak, ale co z tego, kiedy może właśnie próbowała ocieplić wizerunek?)
(Nie daj się na to nabrać, Marku.)
Albo daj. To był ten uśmiech z cyklu zaraźliwych, obok których nie sposób przejść obojętnie, bez odpowiedzi. Tak szczerze i bezwarunkowo uśmiechają się tylko dzieci.
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Sob 15 Lip 2017, 20:19
Jesteś zmęczony. Oboje jesteście. Może w innych okolicznościach byłbyś skłonny wymienić z dziewczyną jeszcze kilka kąśliwych uwag; może byście się pośmiali lub postali w milczeniu kolejnych parę minut, mierząc się zaciekawiono-nieufnymi spojrzeniami; może bez zważania na konwenanse i konsekwencje, ściąłbyś jej głowę albo zawlókł do tego drzewa płonącego i nakarmił nią płomienie czy może teraz już raczej wzburzone wstęgi wody. Może taką ofiarą przebłagałbyś zmija – mimo że nie stanowił twojego dzisiejszego celu, byłby doskonałą nagrodą za trudy, jakie musisz znosić tego wieczoru. No i nie pogardziłbyś upieczeniem dwóch pieczeni na jednym ogniu, interesowny gnoju. Choć chciałbyś, by było inaczej, Petersburg to zaledwie kolejny przystanek podczas długiej, zarobkowej trasy, nie zaś ostoja szykowana dla przyszłej rodziny. Zmije, biesy, czorty, biali ludzie, bełty, licha, jaroszki – wydawało się, że magicznych kreatur jest tu więcej niż w jakimkolwiek innym miejscu Słowiańszczyzny, a i proporcjonalnie wzrastała liczba kontrahentów i zleceniodawców zainteresowanych posiadaniem lub zlikwidowaniem czarodziejskich stworzeń.
Gdyby więc nie skończyło się na pojedynczym parsknięciu, już mógłbyś zastanawiać się nad dzisiejszymi zyskami. Tyle, że jej następne słowa niemal zmroziły ci krew. Zgrzytasz zębami raz i drugi, mięśnie rąk to rozluźniają się, to na powrót tężeją nerwowo. Nic nie stało na przeszkodzie, byś znów pieprzył moralność. W tym deszczu i zawierusze nikt nie będzie niczego słyszał. Wilgotna ziemia prędko zamaskuje zapach krwi. Tylko szkoda byłoby ci tych zwierząt, z nimi akurat nie miałbyś coś zrobić – poza wygarbowaniem skór; z osła jeszcze mógłbyś zrobić pasztet, kocim mięsem od biedy nakarmiłbyś siriny, o ile nie trafiłbyś na jakieś wybredne bestie.
- Że co?! – wykrzykujesz zbyt głośno, jakby Reda wcale nie stała tuż przed tobą, lecz gdzieś po drugiej stronie wąwoziku, w jakim się znaleźliście. Nieskrywane zdumienie wypisane masz na twarzy tak wyraźnie, że wyglądasz zwyczajnie śmiesznie. Śmiesznie i żałośnie.
Nie tego się spodziewałeś. Nie tak rozumiesz spłacanie długów. To nie takie błahe przysługi, jak poklepanie po ramieniu, przygotowanie ciepłej herbaty, pożyczka kilkuset rubli czy załatwienie lokum. To rzeczy, które spędzać będą ci sen z powiek po ich wykonaniu; które sprawią, że wolałbyś piekło przejść trzy razy nim w ogóle rozważysz możliwość ich zrealizowania; które zwiążą cię z twoim dłużnikiem więzią mocniejszą niż jakakolwiek inna. A ona w zamian za to wszystko z Baziny żąda tylko lokum.
- W porządku – odpowiadasz szybko, nim dziewczyna zdąży powtórzyć swoją wypowiedź, jakbyś się bał, że w międzyczasie zdążyła się rozmyślić albo że tylko żartowała. Nawet przez chwilę nie zastanawiasz się nad tym, co robisz i przy przypadkiem nie pakujesz się prosto w paszczę lwa. Pytania nasuwają się dopiero późnej, a wraz z nimi wątpliwości co do słuszności podjętej decyzji. – W porządku. Na ile? Gdzie? I od kiedy go potrzebujesz?
Bo przecież nie wiesz, że nie przebywa tu teraz jedynie w celach surwiwalowych. Układanka zaczęła nabierać kształtów dopiero w drodze powrotnej, tylko wtedy było już za późno, by się wycofać.

Marek i Reda z tematu
Sponsored content


Skocz do: