Gdzie idziesz, Vanya?
To był upalny sierpień, gdy bez słowa pożegnania opuściłeś swój rodzinny dom. Nie miałeś nawet skończonych dziewiętnastu lat, zostawiając za sobą miasto pełne złotych kopuł cerkwi, pozostałości starych murów tureckich skąpanych w słońcu czy socrealistycznych budowli niewpasowanych w historyczną zabudowę Sofii. Nikomu nie powiedziałeś, że wychodzisz już na zawsze. Kto by ci wtedy uwierzył w twoje słowa? Zostawiłeś niezasłane łóżko i otwarte okno, przez które wyskoczyłeś. Spadłeś, ale nie rozbiłeś się, choć już wtedy tyle rys było na twym młodym ciele. Wiedziałeś, że dłużej nie możesz zostać, jeśli nie chcesz się udusić. Pamiętasz jeszcze tylko stary dworzec kolejowy i pierwszą stację – Sofia Centralna. Przez zabrudzoną szybę obserwowałeś malownicze krajobrazy swojej ojczyzny, żegnając się w głowie raz na zawsze z Bułgarią. Żałowałeś, że nie zdążyłeś odwiedzić przed wyjazdem miejsc, z którymi byłeś związany; że nic nie powiedziałeś swoim rodzinie na pożegnanie, ale to miał być twój nowy początek. Nie wiedziałeś właściwie, dokąd zmierzasz i co będzie dalej. Postawiłeś wszystko na jedną kartę, nie mając nic do stracenia. Spaliłeś za sobą mosty i nie miałeś zamiaru ich nigdy odbudowywać. Chciałeś żyć.
Nie zawędrowałeś zbyt daleko, bo dotarłeś do mariażu Azji i Europy, miejsca na styku kultur i religii, jakim był Stambuł. Najpierw przytłoczył cię ten harmider i nadmiar życia, gdy przechadzałeś się wzdłuż głównej arterii w najstarszej części miasta – Ordu Caddesi. Musiałeś go w całości okiełznać i poczuć na własnej skórze, że to właśnie tu chcesz być. Nie było łatwo – bez dachu nad głową i brzęczących pieniędzy w kieszeni, niewiele miałeś wówczas możliwości. Kąpałeś się więc codziennie w Bogaziçi, podkradłeś owoce z Kapalıçarşı, by później za karę pracować na straganach od świtu aż do nocy, bo przecież Stambuł nigdy nie śpi – z wyjątkiem czasu wyznaczonego na modlitwy, które ustalone są według pozycji słońca. Już jako Anwar, bo przecież nie mogłeś nosić tego samego imienia, nauczyłeś się nowego rytmu życia, szybko przyswoiłeś sobie sztukę handlu i kradzieży, by móc wreszcie podnieść się z kolan. Nie miałeś problemu, żeby wtopić się w tłum, zwłaszcza że dobre podstawy turecczyzny nie były ci obce – w końcu pochodziłeś z Bułgarii, gdzie jej wpływy były wyraźnie widoczne. Pod wpływem impulsu nawet zaczepiłeś się w jednym z domów publicznych, chociaż teraz wolałbyś o tym raczej nie pamiętać.
Ze Stambułu udałeś się do Izmiru, którą potem zmieniłeś na Antalyę. Ponad trzy lata – tyle ci zajęło, by wyrwać się z objęć Turcji i wyruszyć dalej w podróż. Kolejnym twoim przystankiem był Bejrut w Libanie, gdzie zachłysnąłeś się jej kosmopolityzmem i liberalizmem, którego tak ci w życiu brakowało, ale wiedziałeś, że nie możesz stać w miejscu. Potem padło na Damaszek,
z potem na krótko Iran, Irak i Syria, aż w końcu dotarłeś do stolicy Libanu, Bejrutu.
Mimo potłuczenia przez wojnę i świeżych ran stolicy, już od pierwszego wejrzenia zachłysnąłeś się jej kosmopolityzmem i liberalizmem, którego tak ci w życiu brakowało; zakochałeś się w ludziach, w gorących wieczorach na Skałach Gołębich i czerwonym winie libańskim. Nie potrafiłeś zaspokoić swoich hedonistycznych potrzeb, ale wiedziałeś, że nie możesz stać w miejscu. Sam sobie przyznałeś prawo do błądzenia, więc uparcie szukałeś swojej drogi, lecz nigdy nie patrzyłeś za siebie. Byłeś tysiące kilometrów od Sofii, gdzie bez słowa porzuciłeś matkę i ojca. Nagle ruszyło cię sumienie, gdy z kilkumiesięcznym opóźnieniem dowiedziałeś się, że zginęli w pożarze twojego domu. Nic więcej nie mogłeś zrobić, choć niewiele brakowało, byś wrócił. Tylko po co, skoro zostałeś z niczym, a rodzeństwo rozeszło się w cztery strony świata. Nie było już żadnego domu, w którym mógłbyś w każdej chwili się schronić.
Niespodziewanie trafiłeś za to pod skrzydła Jawada, jednego z najsłynniejszych rzemieślników o bułgarskich korzeniach w Bejrucie. To on pokazał ci wszystko krok po kroku, choć z początku podchodził do ciebie niechętnie i z dystansem, jak do intruza. Byłeś pierwszym z jego uczniów, a on twoim niekwestionowanym mistrzem – uczyłeś się więc szybko, by w niedalekiej przyszłości móc być jego godnym następcą. Latami naśladowałeś styl życia i pracy Jawada, a wszystko, czego kiedykolwiek się dowiedziałeś, pochodziło właśnie od niego. Pamiętasz wspólne podróże po Damaszku, Kairze czy Baku. Pokazywał ci nieznany świat w oparach opium, może dlatego właśnie większość wspomnień widzisz przez mgłę. Utkwiły ci jednak te wspomnienia z dziewczętami i chłopcami, jak muskali twoją szyję, czy te, kiedy skończyła się sielanka wraz z niespodziewaną śmiercią Jawada – do dziś
nie wiesz z jakiego powodu. Zdarzały się jednak plotki, w których słyszałeś od ludzi, że to twoja wina. Chciałeś rzekomo zawłaszczyć jego majątek. Wcześniej o tym nie myślałeś, ale zrobiłeś to, bo nie potrafiłeś dłużej wytrzymać.
W końcu spojrzałeś za siebie i zobaczyłeś Rosję, gdzie niegdyś pobierałeś nauki. Przybyłeś tam, choć nie miałeś wielu przyjaciół. Nie widziałeś ich od lat, czasem wysyłałeś tylko pocztówki na święta z podpisem „
kocham, Vanya”, ale nie zawsze o tym pamiętałeś. Tak to już z tobą jest, że wolisz teraźniejszość od przeszłości. Zapomniałeś, jak to jest spędzać zimę w Petersburgu i jeść lody na mrozie, gdy wszyscy wkoło świergotają po rosyjsku; jak ostro klnie się na śnieg i tęskni za słońcem; chodzi w ciepłych kamaszach, czarnych golfach i grubych futrach, a nie w lnianych koszulach i krótkich spodniach. Nie sądziłeś, że zostaniesz na dłużej, ale minął tydzień, miesiąc, pół roku i rok, a ty wciąż w Rosji. Choć nie jako Vanya, lecz wciąż Anwar. Dlaczego się zatrzymałeś? Już nie uciekasz? Mówisz, że się zmęczyłeś i nie chcesz biec już na oślep. Dwadzieścia siedem lat na karku i brak punktu zaczepienia. Za pieniądze, które
odłożyłeś, postanowiłeś założyć swoją pracownię. Odnowiłeś jeden ze starych i opuszczonych budynków w centrum Mahala, przeznaczając drugie piętro na mieszkanie. Miałeś już gdzie wracać.
Zdziwiłeś się, gdy Raskolnicy przyszli do twojego domu. Wiedzieli, jak się nazywasz i skąd jesteś, mimo że ledwo co przybyłeś i przez lata zmieniałeś swoją tożsamość. Nie jesteś Anwar Shafiq, lecz Vanya Gorchevski. Znali każdy szczegół z twojego życia, choć o wielu z nich nie chciałeś pamiętać. Zgodziłeś się na propozycję dołączenia do ich grupy, szybko przesiąkłeś tymi problemami i zachłysnąłeś się komunistycznymi ideami, nawet jeśli było to tylko tymczasowe. Jesteś tam przede wszystkim dla ludzi, chcesz czuć przynależność do wspólnoty, bo wystarczająco w twoim życiu było samotności. Wciąż jednak dni spędzasz w pracowni – naprawiasz przedmioty, wytwarzasz amulety czy nakładasz na nie klątwy, których nauczyłeś się jeszcze za młodu. Wróciły do ciebie stare przyzwyczajenia, mimo że myślami jeszcze sięgasz do Bliskiego Wschodu. Ugrzązłeś jednak tutaj, w chłodnej Rosji – choć już nie tak młody i buntowniczy jak kiedyś, ale za to nieco spokojniejszy i bardziej zdecydowany. Teraz nigdzie się nie spieszysz. Na wszystko masz czas. Nawet jeśli nie wiesz, gdzie pójdziesz dalej.