Jak nam wszystkim powszechnie wiadomo - rodziny się nie wybiera. To zawsze mniej więcej takie fifty-fifty. Pięćdziesiąt procent szans na to, że człowiek spędzi resztę swojego życia w przepychu, leżąc do góry brzuchem i ładnie pachnąc, natomiast drugie pięćdziesiąt procent na to, że będzie żarł okruchy z podłogi. Nie możemy też jednak aż tak odbiegać w skrajności, bo jakby nie było, zawsze przecież jest coś pomiędzy, taka nagroda pocieszenia dla tych nie należących do grona prima sort. W tym wypadku pojawiają się dwie kolejne opcje, lepsze pomiędzy i gorsze pomiędzy. I niestety właśnie to drugie pomiędzy było rzeczywistością naszego nie-aż-tak-tragicznego-bohatera jakim był, w swoim własnym mniemaniu, Valter Nikolaev.
(Co prawda nie było aż tak dramatycznie, żeby biedny musiał zamiatać z podłogi niczym jakaś zmiotka, ale zdarzyło się, że do ust nie miał co wsadzić.)W domu nigdy się nie przelewało. Mimo wszystko wiedział, że byli ludzie, którzy mieli o wiele gorzej od niego, dlatego też nigdy nie traktował sytuacji w jakiej przyszło mu żyć za wyjątkowo opłakaną. Nauczył doceniać się to, co miał, nawet jeżeli było tego niewiele, a jego mottem życiowym odkąd pamiętał było „zawsze mogło być gorzej”.
(I to wcale nie jest takie złe podejście do życia, jakby nam się mogło wydawać.)Równie dobrze mógłby cierpieć z powodu jakiejś nieuleczalnej choroby - ale jest zdrowy, zawsze mogło być gorzej. Równie dobrze mógłby nie mieć dachu nad głową i żyć na ulicy, ale mimo wszystko ma dom i ciepłe łóżko, w którym kładzie się spać każdego wieczoru - więc zawsze mogło być gorzej. Koniec końców, ma matkę i ojca, którzy go kochają i o niego dbają jak tylko mogą - definitywnie, zawsze mogło być gorzej. Dlatego też fakt, że czasami musiał wytrzymać kilka dni bez jedzenia oraz częściej, a niżeli rzadziej musiał sobie odmawiać wielu rzeczy, nie był dla niego aż tak załamujący i dobijający. W końcu bywali i tacy, którzy nie mieli nawet tego co on.
(Tacy, co w ogóle nie mieli N I C do stracenia.)Takiego podejścia do życia się trzymał, dopóki nie przyszło mu uczęszczać do szkoły, gdzie boleśnie zderzył się z nieprzyjemną rzeczywistością i przekonał się, jakie zdanie mają inni na temat ludzi takiego pochodzenia, jak on. Wtedy pierwszy raz uświadomił sobie, że może jednak w jego wypadku bycie czarodziejem nie było wcale takim darem.
Możliwe, że jego sytuacja nie byłaby taka zła, gdyby chociaż pochodził z zamożnej rodziny. Może wtedy, pomimo że matka z ojcem ani krzty magicznych zdolności w sobie nie mieli, fakt, że nie byłby biedakiem pozwoliłby mu nieco zapunktować u innych.
(Niestety, jak to bywa, biednemu zawsze piach w oczy.)Swoją biedotę i pochodzenie starał się - samemu sobie - wynagrodzić wynikami w nauce. Na szczęście, przychodziło mu to z łatwością. Wiedział, że ludzie jego pokroju, jeżeli chcą w życiu cokolwiek osiągnąć, to muszą sobie na to ciężko zapracować. A Valter chciał osiągnąć naprawdę dużo, chciał dostać się na uniwersytet, nie wyobrażał sobie, że miałby resztę swojego życia spędzić w taki sposób, w jaki przyszło mu to robić do tej pory. I nie wyobrażał sobie, że kiedyś, w dalekiej przyszłości, jego własna rodzina musiałaby być skazana na to, przez co on musiał przechodzić.
Nauka pochłonęła praktycznie całą jego młodość i lata szkolne. Odrzucił wszelkie znajomości i młodzieńcze miłostki na rzecz książek i podręczników. Był tym irytującym uczniem, którego ręka zawsze jako pierwsza wystrzeliwała w górę, kiedy tylko na lekcjach padało jakiekolwiek pytanie. Tym, który wiecznie się mądrzył, wtrącał, poprawiał i musiał dorzucić swoje tak często niechciane trzy grosze.
(Co poniekąd zapewne sprawiało, że ludzie pałali do niego jeszcze większą niechęcią, niż wcześniej zwykli.)
Jego upór i pełne skupienie na dążeniu do postawionego sobie jasno celu opłaciło się, kiedy ukończył szkołę jako jeden z uczniów z najlepszymi wynikami z egzaminów; gdy dowiedział się, że został przyjęty na PUM i spędzi najbliższe 3 lata na kursie uzdrowicielskim.
Właśnie wtedy dotarło do niego, że mu się udało, że tak właściwie jest już na półmetku i że to, kim jest i to, gdzie i jak zaczął nie definiuje tego, w jaki sposób skończy.
No i wiecie.
Zawsze mogło być gorzej.