Idź do strony : 1, 2  Next
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Nie 27 Sie 2017, 21:12
Piwniczka

Wejście do piwniczki znajduje się pod schodami. Jest to ogromna przestrzeń o względnie niskim sklepieniu jak na stare kamienice. Duża ilość lamp naftowych zapewnia ciepłe światło, które odrobinę rozprasza chłód kamiennego wnętrza. Jedna trzecia piwniczki jest odgrodzona od reszty szklaną ścianą i znajduje się tam skomplikowana aparatura, kupa pergaminów, zamawiane bez opamiętania eliksiry i odwary oraz stary gramofon. To miejsce, w którym Godunova spędza większość wolnego czasu. Reszta piwniczki to kilka foteli, niski drewniany stół i jeszcze więcej półek z książkami. Jeśli znasz to miejsce, to bardzo współczuję – jesteś teraz nierozerwalnie związany z Saskią Maniaczką.

Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Pon 28 Sie 2017, 12:31
Dzieciństwo było czasem, w którym miała przywilej popełniania błędów. Krótki okres w którym za głupoty matka gładziła jej czarne włosy i śmiała się cicho ze słonych kropel złości. Dzieciństwo przeminęło szybko, zbyt szybko, by nauczyć się odpowiednio władać takim immunitetem, skóra zrobiła się twarda a kąciki ust rzadko drgały w bezwiednym geście zadowolenia.
Badania miały wyższy cel, długie miesiące wyrwanych z życia chwil, walki z efektami zatrucia, zbierania funduszy i walki z wiecznie obecnym demonem porażki, szepczącym słodko do ucha o tym jak lekko byłoby zwyczajnie odpuścić... zapięła broszkę na apaszce, złotą muchę o bursztynowym odwłoku, kropli życia, wyciekłej z konającego drzewa. Złotej nucie w szaro-granatowej, dojrzałej kreacji. Palce jak białe pająki po raz kolejny wertowały odnóżami stosy pergaminów, wzrok śledził rzędy liter i inkantacji, brwi marszczyły się nieznacznie gdy w duchu odhaczała listę powinności. Nie było już miejsca na zaszczyt głupich błędów.
Wyciągnęła z kieszonki garsonki mały zegarek na łańcuszku i szpetnie klnąc pod nosem zgarnęła rulony notatek i pomknęła szybkim krokiem w stronę schodów. Rytm obcasów na metalowej konstrukcji śpiewał o pośpiechu, o powinności, o poczuciu winy.
A może to tylko w Twojej głowie, hi hi hi.
- Pan Biryukov. - powiedziała spokojnie, nim dotarła do podnóża schodków- Napije się pan czegoś?
Nie było sensu bawić się w kurtuazję przepraszania za spóźnienie. Marnotrawienie kolejnych milisekund cennego czasu badawczego na bezwartościowe społeczne konwenanse nie mogło znaleźć miejsca w jej grafiku. Zakładała z góry, że rozmówca obecny z Piwniczce już uporał się z tym niegodnym faktem w swojej głowie, nie widziała potrzeby wyciągać tematu jeśli był on m w tej chwili zupełnie nie potrzebny.
Rzuciła papiery na jedno z biurek, stojących za szklanym przepierzeniem i zwróciła się do swojego gościa splatając dłonie na podołku.
- Nazywam się Saskia Godunova, będę dziś Pana lekarzem nadzorującym. - skinęła lekko głową po czym wskazała dłonią jeden z foteli - Na stole leży wzór umowy, proszę się z nim zapoznać i w razie jakichkolwiek pytań - służę pomocą.
Pergamin zaczynał się od wielce istotnego "Ja niżej podpisany..." i zawierał wiele punktów mających zabezpieczyć obie strony przed ewentualnymi nieprzyjemnościami. Godunova zobowiązywała się wypłacić pacjentowi okrągłą sumkę za udział w badaniu, pacjent zobowiązywał się do utrzymania w tajemnicy samego zabiegu jak i jego przebiegu oraz zgadzał się na ewentualne skutki uboczne, które jeśli miałyby się pojawić, lekarz zobowiązywał się kurować w czasie postępującym dzisiejszy test. Zaklęcie, którym pergamin był obłożony było niemal niewyczuwalne.
Skinieniem różdżki posłała na stolik dzbanek z sokiem dyniowym zaprawionym wiśniową brandy po czym skierowała się do przeszklonej części pomieszczenia po kuferek z przygotowanymi materiałami.
- Czy cierpi Pan na... zaburzenia psychiczne? - powiedziała siląc się na zupełnie neutralny ton, po czym skierowała się do niskiego stolika by zająć fotel obok chłopca.
Gość

Pon 28 Sie 2017, 15:04
Ktoś wszedł, a Nikita odwrócił się odruchowo, świdrując podejrzliwym spojrzeniem starszą kobietę i powstrzymując się od cichego parsknięcia na dźwięk tak irracjonalnie dobranych do siebie słów. Pan BiryukovPan BiryukovPan Biryukov
- Nie lubię marnować czasu. - skwitował w odpowiedzi na pytanie, powodując, że w piwniczce na chwilę zapadła cisza. Towarzyszące im milczenie było z resztą naturalną postawą, na jaką mogły pozwolić sobie dwie zupełnie obce osoby, które - połączone w obrzydliwy sposób wzajemnym splotem losu - dokonały wyboru. Dopiero gdy nieznajoma znów się odezwała, Biryukov skinął powoli głową, siadając na fotelu i spoglądając na leżący na stoliku pergamin. Nachylił się i pospiesznie go przekartkował, czytając pokrótce każdy z warunków. Może chciał upewnić się jeszcze, że podejmował słuszną decyzję? Może – i tylko może – wynagrodzenie przyciągnęło do siebie Nikitę tak, jak gdyby chciał, aby Rosjanin wreszcie wykończył się całkowicie? Może zadecydował wyłącznie przypadek, o którego prawie bytu Biryukov nie powinien myśleć, bo czas nie działał na jego korzyść, pędząc stanowczo zbyt prędko, z każdą mijającą sekundą podnosząc ryzyko? Zdrętwiałymi palcami zastukał w drewno, unosząc wzrok na Saskię. Czas dobiegał końca, wskazówki sekundnika wygrywały ostatnie takty, a każda część jego umysłu gorączkowo powtarzała, aby natychmiast opuścił mieszkanie, póki nie jest za późno, póki wciąż oddycha, póki świat ma klarowne, ostre kontury, a nie obłe rysy rozmytego obrazu.
Nie posłuchał, pozostając w pozycji siedzącej na wskazanym wcześniej fotelu. Zignorował ostrzeżenia, doskonale czując, jak wnętrzności zawiązują mu się w ciasny, mdły supełek, a serce zamiera w piersi niczym przestraszone zwierzątko.
Tylko bez pośpiechu, pomyślał nagle, spokojnie i chłodno. Przecież już przed laty wyzbył się uczucia podenerwowania, tego lekkiego, ulotnego ukłucia w miejscu, w którym powinno być serce. Wyzbył się go w dniu, w którym z wysokości dziewiątego piętra rozpostarła się przed jego oczami panorama ogromnego, bezkresnego miasta, które należało przecież do niego. W dole prosto pod nogami - labirynt wysypanych piaskiem dróżek wijących się pomiędzy sprężystymi ścianami krzaków. Potężny, betonowy mur najeżony gęstą siecią drutu kolczastego, rozpiętego na białych izolatorach oddzielających zieleń parku od spalonej trawy. Bezdomność i choroba uczyły akceptować podobny stan rzeczy. Dlatego Nikita nie czuł dotąd niczego – żadnego napięcia, nerwowości, żadnego wahania  w obliczu czyhającego na niego zagrożenia, czegoś, co mogło być efektem ostrożności bądź realną perspektywą pułapki. Być może dlatego sięgnął ostatecznie po posłany na stolik dzbanek i upił z filiżanki niewielki łyk, jakby ten gest sam w sobie stanowił jakąś drobną kapitulację, symptom lęku, którego przecież nie powinien był odczuwać.
- Nie. - odpowiedź była... szybka. Wymijająca, nieco zbyt ujawniająca chęć zakończenia tematu. Zmieszanie prędko zostało jednak zastąpione przez delikatny grymas, gdy student założył jedną nogę na drugą, odwracając się tak, by spoglądać rozmówczyni w twarz.
- Teraz posłuchaj. – pióro zakołysało się w jego palcach leniwie, gdy Nikita obrócił przedmiot w palcach; jeden, drugi, trzeci kolisty ruch wprawił go w statyczny taniec, który został brutalnie przerwany przez swego stwórcę w momencie, w którym stalówka została skierowana w stronę pergaminu, zostawiając płynny podpis na białym papierze umowy.
Jeśli ją złamiesz, pożałujesz. - w jego głosie nie było gniewu. Nie było złości. Nie było nawet groźby. 
- Możesz zdradzać kogo dusza zapragnie, choćby nawet Mateczkę Rosję, ale nie mnie. Nie waż się nawet o tym pomyśleć. – położył pióro z powrotem na stole, opierając się o tył fotela. No, a teraz spytaj szybko o co musisz i sprawdzimy, co potrafisz, Saskia.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Pon 28 Sie 2017, 20:45
Obserwowała jego nieco nieobecną minę nim skusił się na rozkosznie słodki trunek i skierował swoje uważne spojrzenie na pergamin. Uznałaby go za idiotę, gdyby postanowił przelecieć jedynie pobieżnie po gęstym druczku umowy. Jak wiadomo badania na debilach nie przynosiły wymiernych efektów, tego nauczyła się jeszcze na studiach. Przecząca odpowiedź odnośnie jego stanu zdrowia jedynie zasunęła jedną furtkę w jej głowie otwierając inną. Żaden psychopata do tej pory zapytany w prost nie odpowiedział "Tak droga pani, jestem pierdolnięty". Siedziała bez ruchu dając mu czas i przestrzeń na ostatnie chwile zadumy czy wątpliwości i choć serce drgnęło jej lekko na widok unoszonego przezeń pióra zaraz mimo woli lekko przechyliła głowę, niczym zaciekawiony pies.
Czy... on Ci grozi? Wyprostowała się lekko chcąc się uśmiechnąć, twarz jednak porażona martwym oczekiwaniem na podpis nie zawtórowała entuzjazmowi serca.
Chyba nikt nigdy się do niej tak nie zwrócił, nikt nigdy nie stawiał jej ultimatum, nikt nie mówił, że mogłaby czegoś pożałować. Dopiero kiedy flores tuszu zasechł na gładkiej powierzchni pergaminu mała małpka, korgorusz Godunovej, wskoczyła na blat i capnęła umowę by umknąć w kierunku przeszklonej części pokoju.
Jeśli chwila ciszy zapadła wcześniej byłą niezręczna, ta kolejna, która wkroczyła na scenę teraz była jej starszą, brzydką i grubą siostrą. Minuta przeciągała się, kiedy młodzieniec mierzył się wzrokiem ze swoim lekarzem, a Saskia zupełnie szczerze ważyła jak powinna zareagować.
- Z całym szacunkiem, panie Biryukov, to nie jest jeden z pana szkolnych projektów, a ja nie jestem przypadkowym, ulicznym rzezimieszkiem. - zaczęła spokojnie, rozplatając dłonie złożone na kolanach w wyuczonej, eleganckiej i statecznej pozycji. Otworzyła wieczko kuferka i wyjęła z niego brzęczącą sakiewkę - Ja również nie lubię marnować czasu i choć zakładam, że węszy Pan tu jedynie łatwy zarobek i przygodę, nie ma w tym nic złego, ja traktuję swoją pracę zupełnie poważnie. - położyła sakwę na stole, po czym przesunąwszy ją w kierunku Nikity wydobyła z kuferka dwa małe flakony, jeden wypełniony zupełnie czarną cieczą, drugi zdawał się być pusty.
Zaraz za flakonami na stole pojawiło się kilka pustych kartek i mała klepsydra.
- Zgodnie z umową to Pana wynagrodzenie. Jeśli badania się powiodą i będzie Pan skłonny kontynuować testy mogę zaoferować więcej za stałą współpracę.
Jej różdżka miała kolor przejrzałych malin, błyszczała w świetle świec jakby była sklejona z wosku.
Açıp çınıgı...
Pusty flakon zatlił się mdłym, zielonym blaskiem.
- Zgodnie z informacjami podanymi w ogłoszeniu, badanie nie zajmie panu więcej niż godzinę, choć istnieje prawdopodobieństwo poczucia zagubienia w czasie. - poinformowała sucho, niczym informacja turystyczna - Poza nami w pomieszczeniu nie ma nikogo, więc jedynym dźwiękiem na którym będzie pan mógł bezwzględnie polegać jest mój głos i proszę mi zaufać, jestem tu po to, by badanie zakończyło się jak najlepszym wynikiem. Poproszę pana o spożycie mikstury i odpowiadanie na zadawane przeze mnie pytania. - kontynuowała instruktaż zamykając kuferek i chowając go pod blatem stolika po czym oparła się w fotelu układając puste pergaminy na kolanie - Może pan zażądać zakończenia badania w każdym momencie, kwota wynagrodzenia jednak będzie pomniejszona o czas pozostały do zakończenia testu. Czy jest pan gotowy?
Przyglądała się jego twarzy, bursztynowa mucha lśniła lekko w świetle tańczących ogników lamp. Miał spojrzenie górskich wilków, butę żarzącą się na dnie kropek źrenic, mikro ekspresje twarzy napinające mięśnie żuchwy, nonszalancka poza młodego gniewnego, nie baczącego na niebezpieczeństwa, niemal gardzącego życiem.
Już za chwilę miała wedrzeć się w jego miękki umysł, ten ukryty za wytartą maską codzienności, za krótki moment miał pokazać jej coś, czego nie chciał, czego normalnie nie pokazałby nikomu.
Obserwowała jak unosi flakon do ust po czym uniosła różdżkę.
- Legilimens, co uważasz za swoją pierwszą, wielką porażkę.
Świat zrobił się ciepły, miękki, piwniczka nabrała koralowych odcieni, a nos wypełniała delikatna woń kwiatów, dziwnie znajomych, przypominających lekko pewien wieczór spędzony na scenie na wypatrywaniu matki wśród zajętych krzeseł na widowni.
Gość

Wto 29 Sie 2017, 00:16
Być może w przyszłości miał pożałować swojej decyzji. Może za jakiś czas, jeśli wyjdzie z tego wszystkiego cało, spojrzy wstecz na to jedno wydarzenie i dojdzie do wniosku, iż mógł rozegrać to wszystko inaczej. Na tą chwilę wydawało mu się to mało prawdopodobne, po części przez wgląd na to, iż Nikita miał w życiu jedną zasadę – nie żałować. Zazwyczaj było to dość ciężkie do uczynienia, w końcu podjął w przeszłości wiele decyzji, które na tamtą chwilę nie wydawały się dla niego zbyt sprzyjające. Mimo wszystko jednak, patrząc na samego siebie z o wiele szerszej perspektywy, nie mógł powiedzieć, iż jego los potoczył się wyjątkowo mało sprzyjająco. Co więcej, powiedziałby, iż naprawdę mu się poszczęściło, choć przecież dobrze wiedział, że dla wielu przeciętnych ludzi, w szczególności bogatych czarodziei czystej krwi, rzucenie się w sam środek petersburskich sprzeczek i wzięcie na siebie sporego ryzyka, z którym właśnie znajdował się twarzą w twarz, nie było typową definicją szczęścia. Biryukov jednak już dawno nauczył się, iż jego spojrzenie na świat pod wieloma względami różniło się od tego, jak postrzegali go inni ludzie. Nie chodziło o to, iż był nadzwyczaj wyjątkowy czy w jakimś względzie specjalny. Wręcz przeciwnie, pomimo wieloletniej pracy nad samym sobą i próby odbudowania jakoś systemu własnej wartości, głęboko pod skórą wciąż zakorzenione miał to postrzeganie siebie samego jako kogoś gorszego. Kogoś, kto nigdy nie będzie idealny, cudowny, wspaniały, wystarczająco inteligentny i bystry. Dlatego też, zamiast próbować dorastać do stawianych przez społeczeństwo standardów, on zaniżał własne oczekiwania, uznając, iż z idealnością wcale nie jest mu już do twarzy. 
- A ja nie jestem przypadkowym bezmózgim nieznajomym. - mruknął, niespecjalnie zadowolony z postawy Saski, niezauważający - jak zazwyczaj - własnej arogancji. Szczerze mówiąc, niespecjalnie wierzył w cudy medycyny, jakimkolwiek jej rodzajem kobieta by się nie zajmowała. Tyle lat i medycyna nigdy mu nie pomogła, nie dała gwarancji, nie stanowiła punktu oparcia. Zawsze pojawiały się jedynie te same pytania, a wraz z nimi te same odpowiedzi. Czy to pewne? W moim zawodzie nic nie jest pewne, nigdy nie ma stuprocentowej pewności. Czyli w grę może wchodzić trzynaście miesięcy? Może. A czternaście? Niewykluczone. Osiemnaście? Powtarzam, nic nie jest pewne. Czyli istnieje jakaś nadzieja? Zawsze.
Inni być może uważali olśnienie czy natchnienie zrodzone z cierpień za wytwór romantycznej, niedojrzałej wyobraźni – chcieli zachować powagę w świecie, gdzie jedynym lekarstwem był śmiech, kpina i działanie na przekór wątpliwością. Przeskakiwanie nad kłodami, które los nieustannie rzucał im pod nogi, wymagało wytrwałości i chłodnego opanowania. Czegoś, co było trudne, ale możliwe. O ile tylko miało się sprawne nogi, czego w przypadku Nikity powiedzieć nie było można. 
- Z pewnością. - odparł na jej zapewnienia, unosząc wzrok w górę i z pełną powagą wpatrując się w blada twarz kobiety. Dopiero po chwili spojrzenie Rosjanina zjechało w dół, lądując na postawionych na stole fiolkach i zamkniętym wieczku pudełka - przyczyny, dla której znalazł się dzisiaj w niewielkiej piwniczce na Mahali. Student przez chwilę przyglądał się flakonikowi, tlącemu się mdłym, zielonym kolorem, po czym podążając za instrukcjami kobiety - z jednej strony dlatego, że chciał mieć gorszą część wizyty jak najszybciej za sobą, z drugiej, ponieważ nie miał dłużej ochoty jej słuchać, a przynajmniej nie w stanie pełnej świadomości. Zgodnie z prośbą, wziął do ręki niewielki flakonik, wypijając znajdującą się w środku substancję. Płyn miał w sobie niejasny posmak rozgryzionej tabletki - z pozoru coś nieprzyjemnego, w rzeczywistości niosło ulgę.
- Jestem gotowy.
Zaklęcie zadźwięczało mu w umyśle, nim zdążył zareagować. Dotąd pieczołowicie segregował wspomnienia, zamykając je w dziesiątkach, jeśli nie setkach dokładnie opisanych szufladek, nigdy nie pozwolił sobie na zapomnienie, a zgubienie czegokolwiek. Doskonale pamiętał letni dzień w Petersburgu wczesne popołudnie, dość chłodno. Pamiętał blade, prawie szare niebo pokryte puszkiem chmur, pamiętał delikatny zapach unoszący się na ulicy – smażonego mięsa, rzeki i kwitnących ogrodów. Może jeszcze perfum przechodzących kobiet. Pamiętał, że kawiarniach było gwarno i że przez okna mógł dojrzeć panów w letnich garniturach. Palili, dyskutowali, prowadzili interesy. Inni przeglądali żurnale i rozwiązywali krzyżówki, niektórzy grali w szachy. Wracał wtedy zwykłą trasą z akademii do domu, w sercu miał pustkę i jednocześnie czuł lekką pokusę, choć nie rzeczywiste pragnienie, by skręcić w boczną uliczkę do jednej z dziesiątek podobnych sobie knajp. Pamiętał, że przed mostem wahał się chwilę, dostrzegając przy nim dwóch włóczęgów. Jeden uderzał w bęben, drugi zawodził dziwną melodię. U ich stóp na chodniku leżał pomięty kapelusz, w kapeluszu trochę kopiejek. Byli niemłodzi, choć i nie starzy, zdawali się nie podlegać odgórnie narzuconym kryteriom wieku. Pamiętał to wszystko, bo tamten dzień – jak i setki podobnych dni – tworzył jego tożsamość, dokładał drobną cegiełkę do poczucia własnej wyjątkowości, która była i jednocześnie nie była ułudą młodego, gniewnego umysłu. Tworzył coś, co za pomocą jednego zaklęcia mogło zostać mu odebrane.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Wto 29 Sie 2017, 13:45
Nie chciała go urazić, jednak nuta pretensji w jego głosie nie umknęła jej uwadze. Przymknęła lekko powieki,przecież nie takie podstawy były ich dzisiejszego spotkania, z reguły Godunova unikała społecznych konwenansów, zdając sobie sprawę z faktu jak bardzo trudno jest utrzymać się na wyrafinowanym i pełnym szacunku poziomie. Wciąż pamiętała lata swojej wczesnej młodości, pamiętała jak odgryzła koledze ucho z powodu tak błahego, że nie mogła go nawet przytoczyć, pamiętała srogie nauki matki i ciężką pracę nad sobą i swoim zachowaniem.
Teraz była robotem i wytuszowanych rzęsach, wyprasowanej garsonce i chmurce pudrowych perfum za którymi ziała pustka pozbawionej wyrazu twarzy. Urazić kogoś słowem wcale nie było trudno, szczególnie ludzi młodych i pełnych emocji, z burzą w sercu i krwią szumiącą w głowie. Skinęła lekko głową, w sumie sama do siebie. Gdyby spotkali się dziesięć lat temu mogliby pewnie zostać najlepszymi przyjaciółmi.
Pióro skrobnęło pierwsze linijki po pergaminie gdy oczy młodzieńca zaszły mgłą nabierając mlecznego koloru.

Złota mucha o bursztynowym odwłoku przecięła z bzykiem powietrze koło jego ucha i wylądowała na ramieniu bębniarza, który zdawał się jej nie zauważyć. Powoli wspięła się na złotych nóżkach po rytmicznie unoszonym ramieniu, przeskoczyła przez krawędź kołnierza znoszonej koszuli, wpełzła muzykowi do ucha brzęcząc blaszanymi skrzydełkami i zostawiła po sobie jedynie kroplę rubinowej krwi, leniwie płynącej w dół płatka. Zaczął cicho nucić starą ukraińską piosenkę o tęsknocie, po chwili nawspół z drugim dżentelmenem. Niebo szarzało, kiedy wspomnienie gięło się pod chemicznym wpływem leku, woda pod mostem była ciemna a nurt ciągnął w stronę barierki.
Niedaleko stała młoda dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy. Młoda, może młodsza od niego, o długich smolistych włosach i niemal niewidocznej linii brwi. Miała musztardowy sarafan z grubego materiału i wytarte saszki po starszej siostrze. Światło słońca ukrytego za gęstniejącymi chmurami wciąż raziło nieobecnym blaskiem przez co zmarszczony nos nadawał jej twarzy wkurwionego wyrazu jakby szukała zaczepki. Nie mówiła jednak nic, stojąc na dystans z papierosem między palcami.
Co uważasz za swoją pierwszą, największą porażkę?
Pytanie jak wstążka dymu z papierosa ślizgało się po krawędzi jego ucha, jak słodkousta kochanka, czułe słówko, nie było ucieczki przed tą myślą.
Porażkę, porażkę...
Gość

Czw 31 Sie 2017, 00:57
Jeszcze kilka minut temu cały świat skąpany był w intensywnym błękicie – nie był to tylko kolor czy odcień, lecz błękit esencjonalny jak mocny trunek. Kamienice i rośliny odpowiedziały ogólnym poruszeniem, zawzięcie zwielokrotniały barwy, jakby świadomie pragnęły tchnąć w Petersburg choć odrobinę niczym nieskrępowanego życia. Niepewnie rozkwitały sosny, w lasach i na podwórzach; kwitły  białe, kremowe, zielone, żółte, różowe, czerwone i fioletowe krzaki, całe upstrzone – a wszystko to jak namalowane w wielkim podnieceniu przez początkującego malarza, który nie zna i nie chce znać umiaru. Teraz jednak, wszystko to czego wcześniej nie zauważał, zniknęło jeszcze bardziej, pozwalając by wokoło zawisła wilgotna, zimna mgła; wystarczyło jednak przyjrzeć się subtelnym znakom, przyjrzeć się niezrozumiałym obrazom. Ledwo uchwytne oznaki niepewności i strachu zamykały się w nieśmiało w nowym krajobrazie – naturalnie liście nie ozdobiły jeszcze gałęzi, ale drobne zmiany w ich odcieniu i w sposobie załamywania się światła wieczorem i nad ranem (albo w obu tych rzeczach razem?) były dostatecznym dowodem. Nawet szare chmury, zasnuwające niebo jak olbrzymia, gładka kotara, zawierały w sobie nieśmiały pierwiastek surrealizmu. Jednak stojąca przed nim dziewczyna zdawała się nie dostrzegać tych znaków – stała bez ruchu, jak gdyby zamknięta w szklanej kuli. Słońce płonęło czerwienią nad jej głową jak za cieniutką warstewką waty, nierzeczywisty, poeta mógłby dodać – zrozpaczony, w gorzkim uniesieniu, jak w akcie miłosnym, gdzie nieokiełznanie przeradza się w gniew, bo jest to akt ostatni, po którym nie będzie następnych. Jednak nawet pośród zalegającej w umyśle mgły raz za razem pojawiał się snop szarego światła, który blado zstępował na nowy (wspaniały?) świat, nawet na nieruchomą taflę wody w kałuży pod jego stopami – płytka toń gotowa była na krótki, heroiczny moment zająć się ogniem. Płomień zgasł jednak, nim na dobre rozerwał szarugę, a mgła nadal niezmącenie, bezlitośnie i szczelnie oblepiała otumanione zmysły. 
Co uważasz za swoją pierwszą, największą porażkę?
Echo ostatniego słowa odbiło się w jego głowie falami. 
Istniało wiele złych rzeczy, które zrobił w życiu. W wieku trzech lat stłukł wazon, który, jak krzykiem oznajmiła mu matka, był znacznie cenniejszy niż całe jego zasrane życie. W wieku sześciu lat uderzył chłopca z klasy w twarz tak mocno, że złamał mu nos. W swoje dziewiąte urodziny ukradł mijanemu na ulicy mężczyźnie portfel i za jego pieniądze kupił sobie ciastka; w prezencie tym razem to jemu matka złamała nos. Jako dwunastolatek wypalił całą paczkę cygar swojego ojca i potem zwymiotował na jego perski dywan. Potem było już tylko gorzej. Ale, jak powtarzała mu matka, najgorszą rzeczą, jaką zrobił w życiu, było przyjście na świat. Czy sam także uważał to jako swoją największą porażkę? Nie, wcale nie. Fakt, że przeżył tak długo uważał wręcz za jeden z niemału swoich sukcesów.
- Kiedy miałem dwanaście lat, próbowałem zabić moją siostrę. - powiedział nagle, gorzko, trochę pusto. Była to jedna z niewielu rzeczy z dzieciństwa, które decydował się jeszcze pamiętać; szczegóły dotąd umykały jak woda między ściśniętymi palcami, powoli, ale niepowstrzymanie. - Cegłą. Uderzyłem ją tak mocno, że do dziś jej czoło dekoruje blizna, lecz nie pozbawiłem jej życia. Zamiast niego, pozbawiłem siebie wszystkiego innego. Zhanna straciła przytomność i byłaby straciła ją na zawsze, gdyby matka nie weszła do pokoju. Palcem wskazała na drzwi i nie odzywała się do mnie przez kolejne trzy godziny, zanim wreszcie to zrobiła. - Nikita obserwował spokojnie ulatniający się z ust dziewczyny, papierosowy dym. - Wynoś się, oświadczyła. - jego głos przybrał nieco inny, bardziej syczący ton przy cytowanych słowach, choć twarz nadal nie zmieniła swojego wyrazu. - Po trzech godzinach znalazła wreszcie na tyle godności, by spojrzeć na mnie i to powiedzieć. Być może nie chciała by łączyło nas już cokolwiek. Nawet wspólnie odniesiona porażka.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Czw 31 Sie 2017, 16:55
Coś dziwnego działo się ze światem, nienaturalnego, choć jego umysł nie odbierał tego jako anomalii. Jak na kwasie mógł zaobserwować wszystkie, nieprzerwane zmiany, zarazem akceptując je jakby przyglądał się zwyczajnej codzienności. Gdzie nie skupił wzroku otoczenie gięło się i zmieniało, jak nałożone na siebie rolki filmu, przebijające obrazy jeden przez drugi. Barierka mostu uwypuklała się w łuk kół samochodu, by za chwile nabrać faktury drewna, płynąca woda zmieniała kierunek, stając się na chwilę liśćmi ściganymi przez wiatr po kamienistej drodze, by zaraz znów odbijać w swoim zwierciadle promienie słońca.
Złota mucha wypełzła z ucha bębniarza, gasząc na chwilę światło jego oczu, pozostawiając muzyka niczym nakręconą lalkę-pozytywkę, otrząsnęła z brzękiem skrzydełka i w drobnym błysku światła umknęła gdzieś na chwilę. Z końca ulicy nadciągali ludzie, im dłużej się im przyglądał, tym bardziej wyglądali znajomo, na wpół zapomniane twarze uczniów mijanych w szkole, sklepikarz z osiedlowej piekarni, pielęgniarka, która robiła mu pierwsze szczepionki. Każda z tych postaci bardzo chciała mu coś powiedzieć, a może jedynie tak mu się zdawało? Emocje płynęły niespokojnym nurtem i choć niejednolitość otoczenia wydawała się być straszna nie mógł czuć lęku. Bardziej władzę, własną potęgę, bo na czym nie skupiłby spojrzenia, decydując o fakturze czy kolorze, tak właśnie wspomnienie naginało się jego woli. Szara mgła zdawała się być jedynie manifestacją pustej kanwy, płótnem, na którym miał możliwość namalować cokolwiek sobie zamarzył.
Czego nie wiedział, to to, że właśnie zmieniał swoje wspomnienia, a żeby stworzyć nowe, musiał poświęcić stare. Godunova wybrała pierwszą, największą porażkę i z subtelnością pociągu towarowego, ciekawa powodzenia swoich badań, pchała go bez litości, przecież mieli tylko godzinę.
Czarnowłosa dziewczyna o wkurwionej twarzy przyglądała mu się wciąż bez słowa i choć nie widział ruchu jej ust, słyszał wyraźnie jej głos i mógł być pewny, że to właśnie ona do niego mówi.
Gdy rozpoczął swoją opowieść, cała miękkość otoczenia zdawała się reagować, krajobraz uginał się miękko jak plastelina przypominając podwórze, w którym się to wydarzyło. Tłum ludzi maszerujących ku niemu powoli się rozmył, pozostawiając siostrę i majaczącą gdzieś w oddali figurę matki.
W prawej dłoni, znikąd, zaciążyła mu cegła.
Czy porażką było to, że do sytuacji doszło... głos szeleścił w uszach Czy to, że jednak jej nie zabiłeś?
Znów stał naprzeciw Zhanny, z cegłą w ręku, wzrokiem utkwionym w jej twarzy. Jak aktor na scenie w teatrze swego życia mógł zagrać ten sam scenariusz, lub zupełnie zmienić skrypt. Był jedynym reżyserem, choć prawdziwy scenarzysta czaił się w cieniu drzewa nieopodal, w żółtym sarafanie i wytartych trzewikach.
WYNOŚ SIĘ.
Nagłe echo słów matki poruszyło całym obrazem. Mała Saskia obejrzała się za siebie, zupełnie się tego nie spodziewając. Wspomnienie musiało być nad wyraz silne, tak władcze, tak głęboko zakorzenione w rdzeniu osobowości Biryukova, że reagowało samoczynnie - obroną.
Otworzyła na chwilę oczy w swojej piwniczce i szybko zaczęła skrobać notatki, kątem oka zerkając na przesypujący się w klepsydrze, rubinowy piasek. Wstała by sprawdzić tętno chłopca, które okazało się niebezpiecznie rosnąć wraz z temperaturą jego ciała.
Jeszcze chwilę, jeszcze chwilkę...
Usiadła z powrotem w fotelu i wróciła do cienia od drzewem widząc jak cienie brata i siostry wiją się pod jego nogami sięgając siebie na wzajem i kąsając płaskimi paszczami rozlanych niczym atrament macek.
Spróbuj wytrwać... szepnęła w kierunku chłopca z cegłą w dłoni.
Gość

Czw 31 Sie 2017, 18:43
Ta banalna twarz, gładkie rysy świadczące o... no właśnie, o czym? Maska niemal nietknięta dłutem losu. Przez większość życia był jak gmach niezadowolony z architekta. Do diabła, czy straszne zdarzenia nie powinny czynić oblicz ciekawszymi? Jedynie blizny - wszystkie schowane przed światem - świadczyły o tym, że za nieruchomym spojrzeniem kryła się niewypowiedziana, skrzętnie ukryta historia. Coś pogrzebanego pod całym stosem zmieniających się tożsamości, coś, o czego istnieniu świadczyła jeszcze jasna skaza biegnąca nad lewym okiem. Przeszłość – mało istotne, jak bardzo pragnęło się od niej uciec – zawsze pozostawiała blizny. Porażki, rozczarowania i wyrzuty sumienia cały czas pozostawały świeże. Na zawsze. Uśmiechy, które zlekceważył. Alkohol, który wypił. Anonimowe ramię, które potrąciło go w tłumie i napełniło tłumioną złością na kilka dni albo miesięcy. Właśnie z tego zbudowana była przeszłość, takie paskudne chwile uczyniły Nikitę tym, kim był dzisiaj. Wyparcie nie miało większego sensu: każdy miał coś za kołnierzem. On, Zhanna, matka, mijani po drodze ludzie i ci, którzy zaczęli teraz, na nowo zapełniać nieznany krajobraz. Prawdziwa sztuka w takim wypadku polegała na tym, aby stać się wielkim nie przez coś… ale pomimo czegoś. Chcąc uratować własną tożsamość, powinien zachowywać dawne nawyki, te nieszkodliwe naleciałości z przeszłości, o której pragnął zapomnieć i która – za nic mając starania – powracała czkawką, przejawiała się mimowolnie wykorzystywanymi wzorcami postępowania. Jak choćby obserwacją. 
- Porażką było, że jednak jej nie zabiłem. - z góry narzucił sobie role, niezmienne i nienaruszalne jak dziesięć przykazań – zbudowana na fundamentach kłamstwa relacja przybrała karykaturalną formę, w której w ręku znów pojawiła się cegła, a przed jego oczami wymalował obraz przerażonych oczu siostry. Ciekawe, czy jest coś jeszcze w tym łańcuchu postępującego lekceważenia. Ciekawe, czy może boleć jeszcze bardziej? 
Wcześniejszy spokojny, miękki i ulegający nagięciom krajobraz rozmywał się, twardniał i wywoływał pobudzenie, którego podszewkę Biryukov znał aż za dobrze i która utkana była z lęku; pobudzenie wibrujące jak nieopatrznie dotknięta palcem struna, jak wiatr w koronach drzew, jak płomień świecy poruszony przypadkowym oddechem. Dawno nie było w nim tej trującej mieszanki, a teraz nagle przyszła, pojawiła się, dopadła go nieoczekiwana, nieproszona i zupełnie niespodziewana. Być może winę za to ponosiła Zhanna i jej obecność, być może krzyczący z każdej strony głos matki, tak znajomy, tak nieomylnie przerażający – najczęściej odczuwał niepokój właśnie w jej obecności, gdzie odległe, obce dźwięki igrały z jego wyczulonymi zmysłami. Obraz zafalował, a cegła nieprzyjemnie parzyła w dłoń, wymuszając na nim reakcję, dobitnie uświadamiając, że w tym przedstawieniu zabrakło miejsca dla suflera. Nie było miejsca na strach, jedynie na bezradność, która jak stara przyjaciółka, cicha i zmęczona, taka, na którą się nie spogląda, by nie napotkać ironicznego smutku w jej oczach, nadchodziła spiesznie, lecz bez burzliwości gniewu czy dominacji towarzyszącej smutkowi – przylepia się do skóry, próbując wedrzeć do nozdrzy, siadała na najbliższym, wolnym meblu i przyprawiała o narastające mdłości. 
WYNOŚ SIĘ. Nikita, nie słyszysz? Wynoś się, wynośsięwynośsięwynośsię.
- NIE KRZYCZ NA MNIE! - tym razem to jego głos odbił się echem po ścianach wyśnionego świata, wydobył się z gardła dokładnie w tej samej w chwili w której cegła zderzyła się ze skronią stojącej przed nim siostry.

Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Czw 31 Sie 2017, 19:18
Czy wiesz jak brzmi dźwięk pękającej czaszki? Trochę jak rozbite jajko o grubej skorupie, trochę jak wafel do lodów, zaraz po chrupnięciu następuje mlaśnięcie i delikatna odpowiedź mózgu, najcenniejszego z organów, katedry ducha i myśli.
Cegła dosięgnęła celu, zapadając się w głowę Zhanny jak w budyń, by za chwilę stwardnieć wywołując setki drobnych pęknięć na całej jej twarzy, szybko podążających w dół szyi, ramion jak małe wężyki. Cegła eksplodowała feerią barw i błysków, uwalniając setki tysięcy małych, złotych much o brzęczących skrzydełkach.
Dlaczego?! ZAMKNIJ SIĘ! Przepraszam... Nie uciekaj! Zostaw, zostaw, nie ruszaj mnie. Nie uciekaj! Nie, ZAMKNIJ SIĘ!
W serii szalonych błysków, niekończącej się fali głosów sięgających uszu z każdej strony, szeptów i krzyków cała scena zatrzymała się by za chwilę w zawrotnym tempie cofnąć i powtórzyć, i znowu i znowu, za każdym razem, każdy mięsień zapamiętale powtarzał swoją rolę, cegła ciążyła, struny głosowe wyrzucały z gardła to jedno zdanie, rozkaz, mistrzu, władaj swoim życiem, NIE KRZYCZ NA MNIE! Siostra pękała na tysiące kawałków, źrenice rozszerzały się, płuca wciągały znajomy zapach metalicznego powietrza przypięty do obrazu przez podświadomość.
Zostaw! Nie rób tego! Przepraszam... Dlaczego?! ZAMKNIJ SIĘ! Proszę, proszę, błagam... WYNOŚ SIĘ!
Jak zaklęcie, taniec deszczu, raz, drugi, piąty, dwunasty, w końcu pojawił się główny aktor, demon, siwy dym, cień o wąskich brwiach zmarszczonych nad nosem z długimi palcami zaciśniętymi w pięści.
Matka.
Chmara złotych much wzbiła się w powietrze przy wtórze padającego bezwładnie ciała siostry, krzyk matki przebijał się przez wszystkie szeleszcząco zawodzące głosy, skowyt rannego zwierzęcia, ból znany jedynie matkom, rozpacz, rozdzierający cierń straty, płacz pękającego serca, szare jamy oczu roniły czarne łzy wyjąc i chwytając się za głowę w akompaniamencie wszystkich szeptów z wolna skandujących jeden i ten sam zwrot.
Nie krzycz na mnie, nie krzycz na mnie, nie krzycz nie krzycz, nie krzycz na mnie...
Szara postać matki podniosła dłoń w tym wyrytym w pamięci geście, z wyprostowanym oskarżycielsko palcem wycelowanym w twarz dwunastolatka. Oczy zalane czarną goryczą, twarz wykrzywiona rozpaczą i gniewem, ciało drżące w spazmatycznym łkaniu.
Dlaczego. Dlaczego? Dlaczego?!
Głos matki modulował, dudniąc echem po gnącej się w głowie rzeczywistości, jak samonastrajające się radio, szukające w mrokach pamięci chłopaka tego dokładnego tonu, jakim kazała mu się wynosić te osiem lat temu. Lek kodował w głowie ten sam ładunek emocji w zupełnie innym zwrocie.
Saskia widząc upiora matki wystąpiła na przód, stając za Nikitą. Znała demony wspomnień, zanim przecież zdecydowała się podać lek komukolwiek innemu - przez wiele miesięcy sama borykała się z potworami, które lek stymulował w jej podświadomości. Nie wątpiła w to, że Biryukov jest w stanie poradzić sobie z demonami przeszłości - zdawał się bowiem zauważać, że ma możliwość wpływania na otoczenie. Istotą, która budziła w niej wątpliwość była postać matki, okrutnej, zdemonizowanej, prawdopodobnie pierwszego ziarna lęku w życiu chłopca.
Matka wyciągnęła palce w jego stronę, na wpół czołgając się na wpół podciągając w jego stronę. Dlaczego! Dlaczego! łkała zbliżając się nieuchronnie i rosnąc odrobinę z każdym metrem.
Gość

Czw 31 Sie 2017, 22:53
Korgoruszem matki był słoń. Stare kobiety powiadały zawsze dzieciom: „Jeżeli chcesz iść szybko, idź sam. Jeśli zaś idziesz daleko, znajdź sobie towarzysza”. Jak się okazuje, nie tylko ludzie stosują się do tej zasady. Być może to dziwne, lecz słonie podobnie. W obrębie stada często ocierają się o siebie nawzajem, głaszczą trąbami lub wkładają je do paszczy przyjaciela, którego spotkała przykrość. Kilkanaście lat temu badacze postanowili dowieść w sposób naukowy, że słonie są zdolne do empatii. Usystematyzowali chwile, kiedy zwierzęta zdawały się dostrzegać cierpienie współbraci lub grożące im niebezpieczeństwo i podejmowały działania, mające na celu zmianę tego stanu rzeczy: poprzez współpracę z innymi słoniami, opiekę nad młodymi, które nie są w stanie zadbać o siebie, pomoc temu, który upadł, utknął w błocie lub w sidłach albo został zraniony oszczepem. Nikita nigdy nie miał okazji widzieć ani słonia, ani wyników badań, lecz był w stanie przytoczyć własną anegdotę na dowód słoniowej empatii. Otóż w starym zoo niedaleko Petersburga żył samiec, który w dzieciństwie stracił kawałek trąby w wyniku bliskiego spotkania z sidłami. Nie mógł zrywać gałęzi ani nawijać trąbą trawy jak spaghetti, więc urywał ją paznokciami i wkładał do ust. Przez większość życia, nawet kiedy podrósł, był karmiony przez stado. Widywał też na własne oczy, jak słonie obmyślają strategię przetransportowania słoniątka na stromy brzeg - serię skoordynowanych działań, które polegały na częściowym spłaszczeniu stromizny przez niektóre osobniki, podczas gdy inne wyprowadzały maleństwo z wody, a jeszcze inne pomagały mu się wdrapać. Można przyjąć, że zachowywanie przy życiu owego słoniątka niosło pewną korzyść ewolucyjną. Empatia ma jednak swoje granice. Wprawdzie słoniątka znajdują się pod opieką wszystkich samic w stadzie, ale śmierć biologicznej matki na ogół pociąga za sobą śmierć jej dziecka. Skłaniano się ku tezie, że słonie rezerwują szczególną empatię dla matek i dzieci, bez względu na gatunek. Ten związek zdaje się kryć istotne znaczenie i nasuwa słodko-gorzki wniosek: słoń rozumie, że utrata dziecka jest dla matki nieszczęściem największym.
Gdy Zhanna upadła na ziemię, rozsypując się jak porcelanowy wazon, z każdej strony nacierać zaczęły dźwięki o różnej intensywności i natężeniu, bębniąc nieprzyjemnie w uszy tak, że nawet ich zasłanianie nie przynosiło ulgi. Echo głosu rodzicielki dudniło w jego umyśle, odbijając się od czaszki i przyprawiając o uczucie, którego wcześniej nigdy nie zaznał. 
Dlaczego Nikita? Dlaczego, no właśnie, po co to zrobiłeś, jaki miałeś w tym cel, czy zadowolony z siebie jesteś? Serce wystukujące nierównomierny, pełen niepokojących szmerów rytm, powietrze, które zatrzymało się w płucach i nie chciało (lub nie potrafiło) znaleźć drogi powrotnej, nagły ucisk w skroni rozmazujący czołgającą się przed nim sylwetkę – dywidendy dotychczas trzymanej w ryzach paniki. 
Biryukov cofnął się o krok, unikając zetknięcia z którąkolwiek częścią ciała matki, choćby miała ledwie musnąć go palcem, jak trędowaty, próbujący odzyskać siłę dotykając sięgających do ziemi szat Jezusa. 
- Bo zawsze wolałaś ją. Bo nie jestem gorszy. 
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Sob 02 Wrz 2017, 03:55
Wszystko zdawało się trwać w nieskończoność kiedy podświadomość Nikity co chwilę przewijała całą scenę, by ponownie obarczyć go winą zabójstwa swojej siostry, by znów usłyszał skowyt matki i znów wycofać się kilka kroków. Robiło się potwornie zimno. Jak zepsuty projektor w magicznym kinie, słychać można było trzask przeskakującej kliszy, Godunowej powoli robiło się niedobrze od tempa zmieniających się obrazów. A to nawet nie był jej sen! Kostniały palce i stawy, a oddech zmieniał się w puszek mgły.
Dopiero kiedy postanowił odpowiedzieć na jękliwe pytanie, powtarzane przez szarego demona, czas się znów zatrzymał. Drżąca dłoń wyciągała czarne palce w jego stronę, z oczodołów kapały czarne łzy, muchy wisiały w powietrzu nieruchomo, Saskia sięgnęła po różdżkę podejrzliwie rozglądając się po unieruchomionym, lekko drżącym obrazie.
To moja wina? zapytał cicho głos siostry To moja wina, że postanowiłeś ukarać mnie? bez pretensji, pytanie zrodzone gdzieś w podświadomości zadźwięczało w pustej przestrzeni.
Ciepły mięsień słoniowej trąby owinął się wokół tułowia chłopaka, powoli, łagodnie, unosząc go z ziemi, daleko od szponów matki, niczym w kołysce. Wychodziły zewsząd, ze szczelin między deskami, zza drzew i framug okiennych. Jak się tam mieściły?
Spokojne, ogromne, niewzruszone, pozbawione uprzedzeń, emanujące ciepłem w tym zastygłym w zimnej złości wspomnieniu. Słonie w jego pamięci miały rudy kolor i pachniały jak kamienie nagrzane słońcem, jak pierwszy, letni deszcz, podawały go sobie z trąby do trąby z kołyski do kołyski kiwając się lekko i oddalając od całej sceny potworności. Miały wielkie bursztynowe oczy, którymi przyglądały mu się komunikując między sobą niskimi dźwiękami, brzmiącymi bardzo podobnie dźwięku klawiszy fortepianu.
Saskia na powrót otworzyła oczy w piwniczce, sięgając po pióro i notując zapamiętale wszystkie reakcje Nikity. Zadumała się chwilę nad faktem ograniczonych działań modelowania otoczenia. Może nie zdawał sobie z tego sprawy? Dodała adnotację by następnym razem poinformować obiekty o zakresie ich możliwości.
Z drugiej strony - słonie? Skąd tam do cholery wzięły się słonie. Połaskotała się po podbródku końcówką pióra patrząc bezmyślnie w przestrzeń, gdy kątem oka dostrzegła ostatnie czerwone drobiki piasku spadające na dno klepsydry.
Z jednej strony wiedziała, że powinna go wybudzić - z drugiej... może mogłabyś go tak zatrzymać na trochę dłużej? Kto tam zauważy jego nieobecność, wygląda na zabijakę, który mógłby się wpuścić w niezłe bagno i zniknąć na kilka dni.
Czuła w opuszkach palców jak bardzo chciałaby zatrzymać go w tym stanie, na kilka dni chociaż, zobaczyć jak daleko zajdzie, czego się nauczy. Człowiek uwięziony w pułapce własnego umysłu, magicznie autystyczny, wieczna śpiączka. Kto wie, może mógłby odkryć pokłady zdolności o których nigdy wcześniej nie miał pojęcia? Palce zaciskały się na podłokietnikach fotela kiedy każda komórka ciała walczyła z rozumem, przekonującym, że to wszystko ma sens, ma wyższy cel.
- Panie Biryukov - powiedziała wstając i sięgnąwszy po pozostały na stole, względnie pusty flakon odkorkowała go pod samym nosem chłopca- Panie Biryukov, proszę się nie spieszyć i wstać dopiero, kiedy wróci czucie do wszystkich kończyn... - powiedziała miękko i łagodnie, zaglądając mu w oczy z których powoli schodził mleczny cień.
Spokojnie, łagodnie, ciepło, głos lekarza mówiący, że już wszystko dobrze. Nauczyła się tego na studiach, modulacji głosu, tego jak ważne były drobne gesty. Jeszcze chwilę temu chciała uczynić go swoim więźniem na zawsze, teraz podawała mu sok dyniowy zaprawiany szkocką.
Gość

Sob 02 Wrz 2017, 19:21
Zaczynało się robić zimno. Nieistniejący wiatr kuł małymi zębami w miękkie ciało i gdyby nie natłok dziejących się wydarzeń, Nikita pomyślałby, że zanosi się na mroźną noc, że powinien wyciągnąć czapkę i że jutro musi kupić herbatę. Jednak nie robiąc nic, robił teraz najważniejszą rzecz na świecie: słuchał tego, co miał sobie do powiedzenia. Nawet wszechobecny chłód nie był dość chłodny, by móc odwzorcować dom - ledwie szczypał policzki, zamiast wgryzać się w niego z wściekłością rosyjskiej niedźwiedzicy. 
Gdy cichy głos siostry zadźwięczał w jego uszach, Biryukov pochylił powoli głowę. Jego blade lico przegryzł rozbawiony uśmiech, kiedy student wykrzywił usta tak, jak mogłaby to robić puma albo niedźwiedź. Chociaż nie - raczej zwierzę bardziej zwinne i bardziej okrutne. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, miękka słoniowa trąba owinęła się wokół jego pasa, unosząc ku górze. Zapach nagrzanych przez słońce kamieni dotarł do jego nozdrzy, gdy ciepło ciała zwierzęcia rozeszło się pojedynczą falą po jego wątłym ciele.
Rzeczywistość znów spychała go na peryferie świadomości. Obecna przez cały czas mgła teraz zaczęła nabierać gęstości, dostawać się do ust, nosa, uszu, uniemożliwiając widzenie i czucie. W umyśle pojawiła się iskierka sekundowego przerażenia, zanim wszystko zniknęło, jak za sprawą kolejnego zaklęcia.
Panie Biryukov.
Z rozmazanego półmroku wyłoniły się oczy, nos, czoło i ciemne włosy, które na swój sposób znał, choć jeszcze przez moment nie potrafił przypomnieć sobie skąd. Może – pomyślał z leniwą przekorą kogoś, kto zaraz będzie się bił i jest niemal pewien, że tę bójkę wygra – powinienem pozostać ślepy na swoją niedolę? Silny zapach przywrócił go do poprzedniej rzeczywistości, a zachodzące mgłą oczy powoli stawały się czystsze i bardziej przejrzyste. Zmęczenie – podstępne jak kapitalistyczni utopiści – nabierało na sile z każdą kolejną sekundą spędzoną w klaustrofobicznym pomieszczeniu. Przed ukradkowymi zerknięciami na zegarek ratowała go wyłącznie wrodzona ostrożność i utrzymujące się jeszcze otępienie, niecelowa powolność ruchów oraz myśli, zupełnie tak, jak po wybudzeniu ze szpitalnej śpiączki. Ogień w płucach, drżenie w piersi i rozbiegane myśli, który przy akompaniamencie przyspieszonych oddechów w końcu ustał. 
Nad wszystkim zaległa cisza chłodnego wieczoru, choć na dobrą sprawę chłodne wieczory rozpoczynały się tutaj wczesnym popołudniem. Nie była to cisza w rodzaju tych przezroczystych, wzywających, by przyjść i pomilczeć razem z nimi, lecz cisza obojętna, starodawna, taka, co leży odwrócona plecami jak żona po wyczerpującej kłótni. Dużo bardziej uległe, rzec by można, przepełnione niepewnością, o którą wcześniej trudno byłoby go posądzać spojrzenie uniosło się powoli i z własnych pokiereszowanych rąk na bladą twarz Saski stojącej tuż przed nim ze szklanką pomarańczowego napoju.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Sro 06 Wrz 2017, 05:04
Był taki przystojny. Pozwoliła sobie o tym pomyśleć stojąc przed jego fotelem z niewzruszoną miną, patrząc na ostre pagórki jego kości policzkowych, szerokie brwi i wąskie, lekko migdałowe oczy, próbujące złapać ostrość rzeczywistości. Miał białe blizny na dłoniach, blizny na sercu i całej duszy w której bez pardonu grzebała przez ostatnią godzinę nie bacząc na prawdopodobne lękowe skutki tej wątpliwej przyjemności. I stała teraz, podając mu służalczo soczek z przymilnym uśmiechem, patrząc na niego jak na rzecz, nie zdając sobie sprawy z tego jak bardzo go uprzedmiotawia w głowie.
Był przecież taki piękny. Na zewnątrz, z tymi barkami szerokimi i włosem zmierzwionym. I wewnątrz, uszkodzony ale bezwzględny, taki akuratny jeśli chodzi o psychologiczne eksperymenty. Przez małą, malutką chwilę poczuła ukłucie żalu, że go wybudziła; gdy wziął do ręki szklankę usiadła ponownie w fotelu i podniosła pergamin.
- Zgodnie z oczekiwaniami test poszedł pomyślnie. Na zakończenie chciałabym zapytać pana o jedną, ostatnią rzecz. - powiedziała nurzając stalówkę w kałamarzu - Co uważa pan za swoją pierwszą, wielką porażkę? - zapytała tonem nie wskazującym na nic specjalnego, jakby pytała go o kolor skarpetek czy smak ulubonych lodów z dzieciństwa. Prawdziwy test odbywał się teraz, ponieważ skutki zażywania leku powinny na tym etapie przynajmniej zniekształcić wspomnienia chłopaka, a w najlepszym wypadku je usunąć. Lek niestety był wciąż niestabilny i nie mogła mieć bladego pojęcia co też pięknie kaleki umysł Biryukova zrobi w odpowiedzi na jej chemiczną miłość.
Próbowała sobie przypomnieć jak się czuła, kiedy pierwszy raz próbowała lek na sobie. Może pierwszy raz kiedy akurat zadziałał bo cieniem po twarzy przebiegło jej wspomnienie pierwszych zatruć i długich godzin strachu, gdy sparaliżowana leżała na tej tu podłodze zastanawiają się, czy tym razem usmażyła sobie mózg na dobre, czy może jednak kiedyś to przejdzie.
Pierwszy raz trwał latami, choć w piwnicy minęło tylko kilka godzin. Pierwszy raz szła przez bezkresną pustynię z której jak rzeźby surrealisty z piasku wyskakiwały przedziwne konstrukcje z róż i umięśnionych torsów, złote kolumnady z rzeźbionych kindżałów i piach szumiący na wietrze szeptem jej ojca. Pierwszy raz nauczył ją, że potrzeba przewodnika, inaczej można się zgubić na zawsze w swojej własnej głowie, szczególnie zdawszy sobie sprawę z tego jaką władzę wykonawczą się w niej ma. Ile można zmienić, zrobić, umodelować i poukładać.
Gdyby nienawidziła się jedynie odrobinę bardziej niż teraz pewnie wybrałaby, by pozostać tam na zawsze. Nie wykluczone, że przyjdzie dzień w którym tak się stanie - na chwilę obecną jednak uśmiechnęła się blado do swego obiektu.
Gość

Czw 07 Wrz 2017, 19:29
Nagle wszystko pognało. Ruchem jednostajnie przyspieszonym. Opadła gęsta mgła, ziemia znów powalana była zamarzniętym smarem. Czuł pulsowanie miasta, jak gdyby było sercem zaledwie parę minut temu usuniętym z ciepłego ciała. Okna ropiały i czuć było gęsty, drażniący smród, jak gdyby polano jakieś chemikalia. Coś się wydarzyło, a jednak nic się nie zmieni. Za chwile wyjdzie stąd, ruszy ulicami Petersburga i znów będzie wpatrywał się w błoto i pustkę, tonące lampy uliczne, mężczyzn i kobiety dławiących się śmiertelnie jatkami miłości. Wszechświat skurczył się, osiągając rozmiary czworoboku piwniczki i nie było w nim gwiazd, drzew, rzek. Ludzie tu mieszkający byli martwi; zajmowali się wykonywaniem krzeseł, na których siadali inni ludzie w swoich snach. 
Gdy Saskia usiadła na fotelu, Nikita uniósł na nią wzrok, wciąż chłodny i nieprzyjemny, lecz zdecydowanie mniej taksujący niż poprzednio. Ulotniła się z niego ta pewność siebie, którą od dawna piastował w sercu. Lata pracy zniknęły się za sprawą jednej kobiety. 
Biryukov zadrżał, bynajmniej nie z zimna. Wzrok nieznajomej przeszywał go na wylot i animag mógłby przysiąc, że wolałby wcale się nie odzywać, a podzielić z nią swoimi myślami, by domyśliła się wszystkiego. Lecz czy nie to właśnie zrobił? Całkowicie, niezaprzeczalnie obdarty z własnej prywatności. Czy za największą porażkę uważał swój pamiętny, fortepianowy występ? Czy może dzień, w którym w pół-zwierzęcej formie stoczył się po schodach i jeszcze przez najbliższą godzinę myślał, że umiera? Czy może znacznie wcześniej, jeszcze w domu, kiedy zabił własną siostrę? Czy to była porażka? Czy może sukces, zwycięstwo, wiktoria przez wielkie w? Wizja wydała mu się nagle tak irracjonalna, że wręcz niemożliwa. Być może to był sen? Jeden z wielu obrzydliwych koszmarów, zniekształcających i tak poharataną już przeszłość? By zapomnieć, musiał skupić się na bezpośredniej, empirycznie pojmowalnej rzeczywistości, na tym ograniczonym przez horyzont tu i teraz, na szarej piwniczce, na siedzącej naprzeciwko kobiecie, na nierównych cieniach rzucanych przez stojące na stole naczynia. Gdyby dał ponieść się wspomnieniom, nie zauważyłby wiele. Im bardziej pragnął unikać płomiennych oczu Goudnovy, tym głośniej los śmiał się z jego planów – teraz najpewniej chichotał opętańczo, obserwując, jak Biryukov posyła krótkie, na wpół ostrzegawcze spojrzenie dziewczynie, której na dobrą sprawę nie znał, ale która – przy pomocy tylko sobie znanych sposobów – potrafiła popchnąć Nikitę na samą granicę chłodnego opanowania. Nawet teraz udało jej się nadkruszyć taflę lodowego spokoju - wszystko za sprawą własnej obecności, która zaprzeczała wszelkim poddającym się logice łańcuchom przyczynowo-skutkowym, wszelkim planom, które tak pieczołowicie opracowywał. 
- Ja nie odnoszę porażek. - spojrzenie Rosjanina uniosło się w górę, zatrzymując na wysokości oczu uzdrowicielki. A potem wszystko potoczyło się przeraźliwie szybko – jak wystrzał z pistoletu - i nos Nikity zalała fala bólu. Nie miał czasu, żeby skupić się na tej myśli i znienawidzić ją w każdym calu – musiał wystarczyć mu sam szept podświadomości, że chrupnięcie, z jakim złamał się jego nos, zabrzmiało dokładnie tak samo jak za każdym razem. Nie zdążył nawet wyrzucić z siebie całego przekleństwa, wstał z miejsca i zasłonił dłonią twarz. W półmroku zatęchłego pomieszczenia płynąca z jego nosa krew wydawała się być burgundowa, brązowa i szara jednocześnie.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Czw 07 Wrz 2017, 20:19
Była bez wyrazu, Mrs Cellophane, nikt, przeźroczysta teraz jak i całe życie. Czego nauczyła się prowadząc swoją prywatną klinikę pomocy psychologicznej to to, że jakakolwiek intensywna reakcja okazana po wybudzeniu z sesji mogła negatywnie wpłynąć na cały proces rekonwalescencji i choć w tym przypadku o takowej nie było mowy to i tak potrzebowała jego zachowania w najczystszej formie. Nieskalanej jej uśmiechami, czy zmarszczonymi brwiami, niezbrukanej niepotrzebną analizą jej gestów. Siedziała więc i przyglądała się jak życie wraca mu pod powieki, pod warstwy naskórka przywracając szarej skórze nieco zdrowszy, żywszy odcień.
Spojrzenie, którym ją potraktował sprawiło, że serce znów jej fiknęło w piersi koziołka i po raz kolejny wewnętrzna Saskia zachichotała odtwarzając sobie różne projekcje zakończenia takiego kontaktu wzrokowego. Twarz jej jednak pozostawała niewzruszona.
Stalówka pióra skrobała równo po pergaminie notując tempo powrotu funkcji motorycznych i możliwe do zaobserwowania unormowanie się zewnętrznych objawów stabilizacji organizmu.
Ja nie odnoszę porażek.
Miał niewzruszony głos i bardzo chciała szepnąć mu czule do ucha "Ja również nie" po czym wsunąć doń wilgotny ciepły język i wyssać z niego cały ten szalony umysł - skinęła jedynie głową, kończąc notatkę jednak kleksem w reakcji na gwałtowne zachowanie pacjenta.
Tak szybko jak on zerwał się na nogi zasłaniając dłonią twarz tak prędko puściła pióro i podniosłą się, wyciągając z wewnętrznej kieszeni swojej garsonki różdżkę. Niejednokrotnie towarzyszyła Gwardzistom jako medyczne wsparcie na wypadach rozpoznawczych kiedy tylko Dunya dzwoniła prosić ją o obecność - w tamtych chwilach kluczowa była szybka reakcja, tego więc, jak i wszystkiego innego w życiu, nauczyła się na pamięć nie mając wewnętrznego silnika motywacji by działać z potrzeby serca.
Wycelowała w twarz chłopca różdżkę i patrząc, jak gęsta, rubinowa krew toczy się niemal erotycznie po jego lekko rozchylonych ustach i z łuku brody kapie mu na szarą koszulkę westchnęła.
- Krvoizep. - po pierwsze zatamować krwotok. Szybka analiza, skąd taka reakcja? Czy to wpływ leku? Możliwe. Czy reakcja na chemiczne wybudzenie? Tylko dlaczego. Popierdoliła coś z miksturą? Nonsens, w jej życiu nie było miejsca na błędy. Pękły mu naczynka krwionośne? Mogłaby przysiąc chrupnięcie łamanej kości.
Zmrużyła oczy.
- Mehuric. - powinno pomóc na złamany nos.- Panie Biryukov, proszę usiąść w fotelu. - niby jak i wcześniej bezbarwnym głosem, jak magomedyczki w Hotynce wyprane z jakiegokolwiek zainteresowania pacjentem, a jednak z naciskiem, inaczej niż wcześniej, tonem, który w porównaniu z poprzednimi wypowiedziami zdawał się być nieznoszącym sprzeciwu. Jeśli stawiałby opór, spróbowałaby posadzić go siłą i zajrzeć mu w same kropki źrenic obu oczu, jakby szukała jego zagubionej w ciemnościach duszy. Czy reagował na bodźce? Czy był przytomny? To niemożliwe, żeby skutki leku rezonowały z wnętrza psychiki na świat rzeczywisty, na ciało pacjenta. A może?
A co jeśli?
- Proszę mi powiedzieć jak się Pan czuje, co się dzieje. - niewzruszone brwi zaczynały się powoli martwić.
Tylko mi tu gnojku nie umieraj, tylko mi nie umieraj...
Gość

Pią 08 Wrz 2017, 00:00
Nikita nigdy nie uważał, by posiadał szczególny talent w odczytywaniu intencji innych ludzi, choć były rzecz jasna sytuacje, w których te stawały się aż nazbyt czytelne. Tak jak u niego teraz: strach, zamiar ataku, nadchodzące uderzenie, większość emocji i zamierzeń czaiła się w oczach, odmalowywała na twarzy będącej jak otwarta księga. Jak źle napisany szyfr przestawieniowy, który zawiera wszystkie przyzwyczajenia i naleciałości tego, kto go stworzył. Zazwyczaj był dużo bardziej złożony, niejednoznaczny, dlatego istniało zbyt wyraźne ryzyko, że pozornie zaniepokojony jest kimś zgoła innym.
Za sprawą rzuconych zaklęć krwotok ustał, pozostawiając po sobie jedynie zakrwawioną twarz i pojedyncze, niezaschnięte jeszcze kropelki skapujące po delikatnie zakrzywionej brodzie, prosto na drewnianą podłogę. Nos, choć na swoim miejscu, nadal pulsował żywym bólem i trudno mu było załapać oddech, ale wrząca w żyłach mieszanka adrenaliny i nienawiści cierpliwie popychała go do przodu. Uniósł minimalnie kąciki ust ku górze, a najchętniej uśmiechnąłby się szeroko, gdyby nie to, że ból zdawał się opanowywać każdy nerw jego twarzy.
- Przestań mówić do mnie per pan - wychrypiał powoli, pozostając na swoim miejscu, w odległości niecałego metra od fotela. Nie zamierzał siadać. Nie zamierzał zostawać tutaj dłużej, niż potrzebował. Poniżenie spłynęło na niego niczym oceaniczna fala, przykrywając całkowicie, mierzwiąc włosy i ocierając gołymi plecami o nieprzyjemny, żwirowy grunt.
- Złamałem nos. - Lepiej nos niż kolejne żebro. - To się zdarza. - Wcześniejszy, trwający zaledwie kilka sekund strach teraz zdawał się znów ulatniać, znikać pod płachtą rozdrażnienia i opanowania. Nie stworzono go łanią, by źrenice rozszerzały się na każdy odgłos wystrzału, a włosy stawały dęba na widok rażących reflektorów. 
- Sądzę, że docelowa część naszego spotkania dobiegła końca. - Trzymana przy twarzy dłoń przesunęła się niżej, odsłaniając twarz. Zaplamione krwią palce niechętnie przesunęły się po czarnych spodniach, pozostawiając na nich ciemne smugi. Droga natomiast drgnęła delikatnie, wskazując na leżącą na stole kopertę. 
Po prostu mi ją podaj i już nigdy się nie zobaczymy.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Pią 08 Wrz 2017, 11:34
Uniosła wolną dłoń, lekko, nieco ponad własną linię bioder i otworzyła szeroko oczy przyglądając się koślawemu uśmiechowi, kwitnącemu na jego brunatnych czerwienią ustach. Chciała go zdzielić w pysk i zdziwiło ją to tak bardzo, że sama straciła na chwilę rezon, rozglądając się bezwiednie na boki.
- Nie jesteśmy koleżeństwem, by wypadało mi mówić do Pana po imieniu. - odpowiedziała chłodno, przyklejając na twarz szybko utkaną maskę uprzejmości i starając się pod nią schować własną niepewność.
Dlaczego chciała dać mu w ryj?
- Jestem lekarzem. - dodała spokojnie, przyglądając się jego umorusanej twarzy, jakby on sam wydawał się potrzebować kolejnego potwierdzenia tego z kim rozmawiał. Jestem lekarzem. Nie lubiła tych słów. Zazwyczaj musiała ich używać w sytuacjach nagłych, przy niespodziewanych wypadkach i małych tragediach dnia codziennego. Nie lubiła rzeczy nagłych. Ani niespodziewanych. Jestem lekarzem zazwyczaj wiązało się z obcymi ludźmi, zobowiązaniem pomocy, której wcale nie chciała udzielać, spojrzeniem pełnym ufności, oczekiwaniem ratunku, który spadał na ramiona niczym uklejona z kamienia peleryna superbohatera. Zimna, krągła bezradność wśliznęła jej się do gardła uniemożliwiając przełykanie.
- Oczywiście. - odpowiedziała jedynie i sięgnąwszy w stronę niskiego stolika ujęła ustaloną opłatę w rękę - Gdyby zdarzyło się coś, co się jednak nie zdarza, proszę się ze mną jak najszybciej skontaktować. - obowiązywała ich umowa, której nie spodziewała się by któreś z nich z obecnej chwili miało uszanować.
Podjęła trud przełknięcia śliny podnosząc z ziemi pióro i ubrudzone tuszem notatki, kątem oka przyglądając się małym meniskom krwi, wypukłym na zimnej podłodze.
Skierowała różdżkę w stronę drzwi, by zdjąć z nich zaklęcie i bez słowa zebrała swoje puzderko, flakony, papierzyska.
- Dziękuję za współpracę, do zobaczenia. - skierowała się w stronę przeszklonej pracowni, gdzie złota małpka trzymała w buzi pięść i gapiła się na Nikitę jak sroka w gnat.
Jakby się zakochała, czy co.
Gość

Pią 08 Wrz 2017, 18:42
- Wiele rzeczy by wypadało. - odpowiedział spokojnie, zatrzymując spojrzenie na twarzy kobiety. - Oczywiście - potwierdził jej słowa, choć po tonie trudno było stwierdzić, czy wypowiedź Nikity była ironiczna czy uprzejma. Ileż razy to słyszał. Jestem lekarzem. Proszę się nie bać, jestem lekarzem. Tak jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Jakby to miało w jakikolwiek sposób podnieść go na duszy. Jakby to miało go wyleczyć. 
- Z pewnością. - Oczywiście, z pewnością, bez dwóch zdań. Uważaj, Saskia, nie zaraź się. Lisy bardzo często przenoszą wściekliznę. 
Biryukov wyprostował się, zaciskając kościste palce na kopercie z pieniędzmi, którą płynnym gestem włożył do kiszeni szarej bluzy. Z drzwi zdarte zostało zaklęcie, Nikita dostał to, czego chciał, nie było nic, co dłużej zatrzymywało go wewnątrz małej piwniczki pod schodami. Słysząc pożegnanie, Rosjanin pozwolił sobie na drgnięcie kącików ust, mające wyrazić rozbawienie, jednak ostatecznie zdradzające jego nagłe podenerwowanie.
- Współpraca z tobą to sama przyjemność. - Tym razem ironia została sprawnie zaznaczona, wytłuszczona, wymalowana neonowymi literami w jego brązowych oczach. Bez zbędnych pożegnań, uścisków i kokieteryjnych perskich oczek, Rosjanin odwrócił się, w kilku zwinnych susach znikając za drzwiami.
Jesteś pewna, że to właśnie małpka się zakochała, Saskia? Jesteś pewna, że to przypadkiem nie ty?

z tematu
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Sob 09 Wrz 2017, 17:22
Skrzywiła się okropnie, udając jak bardzo jest zajęta papierami na biurku byle tylko nie patrzeć w stronę Nikity. Skąd to ukłucie dziwne w brzuchu, wcale nieprzyjemne, wcale nie lubiła. Poprawiła włos niesforny, który wprawdzie nigdy się z ciasnego, czarnego koka nie wymsknął, ale i tak palce trzęsły się jakby znów przedawkowała kofeinę. Trzask zamykanych bezwzględnie drzwi pozwolił jej w końcu przełknąć dziwną gulę goryczy w gardle, kiedy stała i patrzyła się tępo w ścianę. Nigdy nie była za dobra w relacje międzyludzkie, nie umiała nawet zrozumieć własnych sympatii i antypatii jeśli choć ociupinę wychodziły poza ramy codziennych uprzejmości.
Kim więc niby stał się Biryukow? Dzieciak jakiś, przybłęda, obiekt badań przecież.
Korgorusz dalej trzymał w mordce pięść i wpatrywał się dziwnie tęsknym wzrokiem w drzwi.
- A Ty co. - warknęła do małpki. Ta odwróciła złote oczy i miauknęła śmiesznie, wyciągając obślimaczoną dłoń z paszczy.
- Och weź- - chwyciła okrągły przycisk do papieru i rzuciła nim w swej duszy manifestację na co ta z kwikiem uskoczyła i czmychnęła prędziutko w kierunku schodów.
Saskia spędziła kolejnych kilka długich godzin na porządkowaniu notatek, segregowaniu wniosków i uzupełnianiu wyników badań.

Pierwszy etap poszedł bardzo pomyślnie. Teraz czas na badanie przeprowadzone na grupie obiektów.

z tematu


Żeby nie robić double posta po prostu dopisze tutaj:


Piątek był parny, zapowiadało się na deszcz. Saskia zaparzyła herbaty do której szczodrze, hojną ręką dolała owocowej brandy, któą podarował jej wraz z kilkoma zwojami zaprzyjaźniony profesor ze Słowacji. Zaczynała powoli zaniedbywać tak ważne w rozwoju wszelkich badań niuanse jak znajomości, niosąc więc tacę z filiżankami i dzbankiem herbaty do piwnicy obiecała sobie poświęcić najbliższy wolny weekend na pisanie listów do wszystkich tych ludzi, do których teraz odzywa się jedynie kiedy czegoś chce.
Życie w Petersburgu przepełniało ją samotnością, odcinanie się od naukowych znajomości było w tym wypadku nienajlepszym rozwiązaniem.
Zasiadłszy za biurkiem w przeszklonej części pracowni zaczęła przeglądać dokumenty w oczekiwaniu na dwójkę dobrowolnych uczestników kolejnego etapu badania.
Irka Odrowąż
Irka Odrowąż
Piwniczka Ytc0My2
Kraków, Polska
27 lat
czysta
za Raskolnikami
współwłaścicielka Piwnicy Bazyliszka
https://petersburg.forum.st/t878-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t963-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t879-podobne-wzywa-podobnehttps://petersburg.forum.st/t948-bazylia

Czw 28 Gru 2017, 22:50
W głowie mam nieporządek. Chaos utkany z myśli niemoich, tak ciężki, osiadający nieprzyjemnie, zbyt pewnie na stawach spowalniając ruch, sprawiając że płynność kroków gubi się prędko w parnym, majowym powietrzu, pośród niezliczonych kilometrów asfaltowego traktu. Nie jestem pewna, jak długo już idę, jak daleko i dokąd. W którymś momencie tego maratonu przestaje to mieć znaczenie, istotne jest jedynie by iść, iść, iść jak najdalej, naznaczając swoją bytnością każdy centymetr kwadratowy ścieżek. Niepostrzeżenie dla siebie samej wpadam w harmonijny rytm miasta – tego drugiego, pozbawionego miejskiego jazgotu, pulsującego niespokojną energią dźwięków tłamszonych przez cały dzień: kwilenia ptaków, ocierających się o siebie gałęzi, wiatru szemrzącego w niedbale przyciętych trawnikach, w foliowych opakowaniach wywianych ze śmietników, między masą ludzką wylewającą się na popołudniową duchotę. Ta nie staje się dzięki temu pewniejsza, a jedynie bardziej nieznana, na tyle obca, by mrozić skórę; kości nadal trzeszczą złowrogo przy każdym ruchu i mam wrażenie, jakby szkielet podtrzymujący moje ciało nie był wcale mój. Trochę jest za duży, trochę niedopasowany do skóry, aż boli mnie w newralgicznych miejscach – tam gdzie słowa uderzały najmocniej. Myśli jednak przestają galopować mi przez głowę jak szalone. Wciąż są nieporządne, ale bliższe byciu schematycznymi.
Nie na długo. Zadra w nowej rzeczywistości wbija się boleśnie i niezauważenie jak drzazga pod paznokieć. To przecież dzisiaj, to tutaj. Podświadomość starannie wyłuskała z pamięci zanotowany adres, przypominając o umówionym spotkaniu, o badaniu, o chwilowym przebłysku dobrej woli i szaleństwie. Na dobry moment wypiera wspomnienie nocnej awantury z Elżbietą, pozwalając zarejestrować kluczowe punkty otoczenia.
Szyld buja się szyderczo, jakby wstrząsany spazmami śmiechu, i rzuca nieme wyzwanie, którego nie mogłabym w tym momencie nie podjąć. Klamka zapadła, drzwi już otwarte, woń starej kamienicy zmieszana z zapachem, którego nie potrafię zidentyfikować, a który przywodzi mi na myśl muzeum farmacji w rodzinnym Krakowie, oblepia każdy skrawek skóry. Drzwi pod schodami uchylone w zapraszającym geście, wylewająca się z dołu ciepła poświata lampy i pełne pewności przeczucie, że schodząc do piwnicy, wyjdę stąd lżejsza o wczorajsze zmartwienia. Gorzej przecież być nie może.
- Umm, dzień dobry, doktor Godunovo. – I na ten dzień dobry pierwsze kłamstwo z przedostatniego stopnia schodów. Rozglądając się po pomieszczeniu, zostaję przy nich, wsparta o barierkę, z chłodnym metalem wbitym między łopatki, z chłodem przenikającym każdą komórkę ciała dopóki koniuszki palców nie zaczynają mrowić.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Sob 30 Gru 2017, 17:46
Pani doktor podnosi nosa znad listu, który prędko kreślony przepraszał w imieniu drugiego pacjenta za nieobecność spowodowaną jakąś ciężką chorobą przewlekłą panoszącą się ostatnio pośród mieszkańców Petersburga. Bezwenie. Okropność, kiedyś, jak już skończy swój projekt nieśmiertelności, popracuje nad dobrym remedium na brak inspiracji.
Ale jeszcze nie teraz, nie dziś.
Spogląda na przybyłą dziewczynę, wydawała się być całkiem młoda, choć i Godunova nie była zramolałym lekarzem z garbem i brodawką na brodzie, niosła jednak na barkach ciężar powinności, a i ten frak zapięty pod szyję, te włosy związane ciasno, nie przypisywały jej więcej młodzieńczej aury.
- Dzień dobry. - kiwa głową, po czym składa papiery w kupkę - Proszę się rozgościć. - wskazuje podbródkiem na kanapy koło stolika, na którym wciąż ciepła stoi herbatka zaprawiana alkoholem. Dla animuszu, jak to mawiał ojciec, wiele lat temu kiedy jeszcze miała okazję słuchać jego głosu. Podnosi się potem zza bezpiecznego muru swojego biurka i również kieruje kroki w stronę centralnego miejsca piwniczki, przywdziewając na twarz uprzejmy wyraz rodzinnego lekarza numer cztery koma siedem.
- Proszę się nie krępować. - nalewa herbatki do filiżanki i usiadłszy po drugiej stronie niewielkiego blatu otwiera puzderko, w którym trzyma wszystkie elementy potrzebne do dzisiejszego zabiegu.
W przeciągu ostatnich tygodni udało się jej we współpracy z zaufanym alchemikiem udoskonalić recepturę eliksiru rozplatającego sznury pamięci. Jeśli dzisiejsze modyfikacje będą zwieńczone sukcesem, następny etap to już - i czuła na samą myśl ekscytację dziecka w boże narodzenie - transfer wspomnień.
- Nazywam się Saskia Godunova i dziś będę Pani lekarzem prowadzącym, Pani... Odrowąż. - zakomunikowała, wyciągając ze skrzyneczki pergamin zapisany drobnym drukiem umowy. Podsunęła go dziewczynie do zapoznania się, jak zwykle stanowił pakt wiążący, mający zabezpieczyć obie strony w każdym wypadku, zarówno powodzenia jak i niepowodzenia. Klauzula tajemnicy, paragraf o stałym wsparciu medycznym ze strony uzdrowicielki i tak dalej i tak dalej - Zgodnie z treścią ogłoszenia zawarłam w niej kwotę wynagrodzenia, pragnę jednak podkreślić, że dysponuję odpowiednimi środkami w wypadku, gdyby chciała Pani nawiązać stałą współpracę. Badanie nie zajmie dłużej niż godzinę, choć poczucie czasu podczas jego trwania może zostać poważnie zaburzone. - zaczęła swoją typową, lekarską gadkę, przygotowując dwa flakony, jeden pełen czarnej cieczy, drugi - pozornie pusty.
- Nim zaczniemy muszę zadać Pani kilka pytań, mam nadzieję, że to nie problem. - wyciąga swój obszerny notes i wieczne pióro, po czym skrobie coś chwilę, do góry nogami da się jedynie odczytać godność i dzisiejszą datę, dalej zaczynają się kirgiskie hieroglify, których nawet kirgijczyk by nie rozczytał - Saskia pisała wszystko swoim pojebanym szyfrem. Ostatnio nawet listy zakupów.
- Czy cierpi Pani na jakieś zaburzenia? - zerka na nią znad swoich notatek, nie przestając skrobać- Nerwice, lęki, natręctwa. Podkreślam przy tym, że obowiązuje mnie klauzula poufności i żadna z tych informacji nie będzie przeze mnie wykorzystana w sposób inny, niż stricte naukowy.
Irka Odrowąż
Irka Odrowąż
Piwniczka Ytc0My2
Kraków, Polska
27 lat
czysta
za Raskolnikami
współwłaścicielka Piwnicy Bazyliszka
https://petersburg.forum.st/t878-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t963-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t879-podobne-wzywa-podobnehttps://petersburg.forum.st/t948-bazylia

Pią 05 Sty 2018, 18:10
Za plecami zgrabiałe palce na zmianę rozprostowuję i zaciskam, jeszcze przez chwilę pozwalając sobie tkwić w tym samym miejscu, jakbym niewzruszona była naleganiem pani doktor, mimo że skinieniem przystaję na jej prośbę; jakby w dalszym ciągu była niezdecydowana i bliskość schodów dawała możliwość odwrotu – dalekie było to od prawdy: bardziej bałabym się odwrócić i uciec, niż podejść do stolika. Jeszcze chwilę przyzwyczajam wzrok i siebie do panującego tu półmroku, bo mimo niemałej ilości naftowych lamp oświetlających pomieszczenie, odnoszę wrażenie, jakby każdy zakamarek zachłannie pochłaniał sączące się z płomieni światło, nie pozwalając mu na dłużej osiąść na miękkim obiciu foteli, na półkach, skórze i drobinkach kurzu, które w zatrważająco skąpej ilości migotały w powietrzu. Jakkolwiek sterylne i czyste powinny być gabinety lekarskie, wszelkie miejsca przechowywania leków i eliksirów czy magimedycznych eksperymentów, nie przywykłam do ich pedantycznej schludności – pozbawione były choćby namiastki życia.
- Dziękuję – odpowiadam, kiedy wreszcie decyduję się podejść bliżej i zająć wskazane mi miejsce.
Nie było potrzeby niczego przeciągać w nieskończoność. Godunova nie trzyma mnie na smyczy, jeszcze nie związała nas żadna umowa, więc gdybym chciała, w każdej chwili mogłabym jej podziękować i przeprosić za tak żałosną współpracę. Zamiast tego słucham z uwagą tego, co ma mi do przekazania, odbieram od niej papiery, rzucając kątem oka na treść umowy. Honorarium niewiele mnie interesuje, przyswajam treść klauzuli tajemnicy, chowam w pamięci możliwość skorzystania z dodatkowych spotkań w razie jakichkolwiek komplikacji i same niepożądane skutki badania. Nic strasznego. Odbieram od kobiety podsunięte mi pióro, prędko kreśląc w wyznaczonym miejscu podpis. Formalności dopełnione, cyrograf zawarty, oddany uzdrowicielce, by uciszyć podszepty zdrowego rozsądku, teraz czas na spełnienie obywatelskiego obowiązku i dołożenie skromnej cegiełki do rozwój nauki i medycyny.
- Oczywiście, proszę pytać o co tylko trzeba – zapewniam dość wylewnie, nigdy nie czułam potrzeby chowania przed światem tajemnic dotyczących własnej osoby, częstokroć przekonując się, że niepotrzebne niedopowiedzenia zazwyczaj prowadzą li tylko do katastrofy. I chwilę później odpowiadam zgodnie z prawdą: – Umm, nie wydaje mi się – marszczę jednak przy tym brwi, próbując wyłuskać z odmętów pamięci sytuacje mogące poświadczyć, że jakiekolwiek zaburzenia posiadam. Żadną tajemnicą nie jest, iż szlachta – czy to szumnie wyeksponowana poprzez przynależność do Starszyzny, czy spokojnie żyjąca bez nieustannego nagabywania przez dziennikarzy – ogarnięta była obsesją zachowania czystości krwi i ciągłości arystokratycznego pochodzenia, to natomiast w dość wyraźny sposób zawężało możliwości dzielenia się swoimi genami. Odrowążowie nie stanowili w tym wypadku wyjątku: kuzynostwo ojca zmagało się i z magicznymi, i mugolskimi chorobami, moje rodzeństwo również nie stanowiło wzoru normalności, chociaż zwykle przypisywałam te wszystkie nerwowe zachowania napiętą atmosferą w szkole, pracy, domu. Opierając stopę o siedzenie fotela i podciągając kolano pod brodę, odchrząknęłam niepewnie. – Właściwie ciężko powiedzieć mi, czy to ma związek z jakimiś zaburzeniami. Rozumie pani, nie znam się na tych medycznych sprawach, ale mam skłonność do… Szukania wrażeń? Ryzyka? Po szkole rok spędziłam w Chatandze. Jako pomoc kuchenna! – dodaję od razu, by źle nie mnie zrozumiała. – Przez jakiś czas pomagałam przy hodowli bazyliszków i dziewiątek. A dwa lata temu razem z ekipą Maxima Kuragina, tego magizoologa, przenosiliśmy plemię dzikich ludzi z zagrożonego terenu. No i teraz to badanie… – wzruszam na zakończenie ramionami. Może to nic niezwykłego, a może na siłę próbuję znaleźć cokolwiek, co odbiegałoby od normy.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Nie 07 Sty 2018, 06:23
Ponura piwniczka, ile już marzeń i złych koszmarów widziała, pacjentów pewnych siebie i tych znacznie mniej do współpracy ochoczych. Szukających pieniędzy, szukających przygody, szukających jakichś poruszeń w pasmach szarych dni. Doktor Godunova, wizjonerka, tak upiornie jak tylko upiornie mogło w tym półmroku tu być, w rzeczywistości jednak przecież chciała dobrze, charakter chaotyczny dobry, ukończyć wątpliwej moralności badania by móc ludzkość uchronić przed największym jej strachem - skończonością. Gdyby tylko mogła, gdyby tylko chciała otwarcie mówić o tym jakie prowadzi badania - zniechęcona jednak do prawdomówności w ich wczesnym stadium wciąż pozostawała Frankensteinem pracującym pod osłoną nocy, brakowało jedynie piorunów za oknem, a to i tak piwnica więc wszystko jedno.
Zerka Pani doktor na pacjentkę, pytań się nie spodziewa bo dziewczyna choć nie wydaje się być bardzo swobodna ma w oczach jakąś pewność siebie. No dobrze. Saskia zwija umowę, zamyka w szkatułce niczym skarb największy i odwraca na powrót do pacjentki z tym uśmiechem bezpłciowym. Wysłuchała z uwagą wypowiedzi Irenki i przymrużyła powieki kiwając uprzejmie głową.
- Bez obaw, nie sądzę, by można nazwać to zaburzeniami w wymiarze, który mógłby nas dziś niepokoić. - lekarski ton, ani narzucający jakieś odczucia ani prowadzący do jakichś konkluzji. Plastikowy, sterylny, grzecznie uprzejmy jednak nie spoufalający się. Cała Godunova. Zanurzyła pióro w kałamarzu i wróciła do skrobania czegoś, po czym wyjęła ze szkatułki bransoletkę z wiszącą u zapięcia małą, miedzianą żabą. Element przewodnika.
- Pani Odrowąż. - zaczyna odkorkowując flakon z miksturą - Jesteśmy tu obecne jedynie we dwójkę, ja i Pani. Rzeczywistość jaką Pani teraz widzi może zakrzywić się pod względem badania, cokolwiek jednak się wydarzy proszę mi zaufać i podążać za moim głosem gdyż jestem tutaj przede wszystkim po to by badanie zakończyło się sukcesem - co znaczy Pani dobrym samopoczuciem. - recytuje formułki nim przejdą do rzeczy - W każdym momenci może Pani zażądać zakończenia badania, jednak zgodnie z umową, wynagrodzenie zostanie zredukowane o pozostały do rozwiązania testu czas.
Postawiła na stole, tuż przed nią, wąski flakon z miksturą, niby przypadkiem obijając o szklaną szyjkę naczynia miedzianą żabką. Kodowanie podprogowe, jedna z jej ostatnich lektur do poduszki (poza harlekinami, oczywiście).
- Jeśli jest Pani gotowa... - wskazuje zachęcająco ręką na buteleczkę. Od czasu poprzedniego badania przynajmniej udało się im zredukować okropny ziołowy posmak mikstury, choć przecież takie niuanse jak wrażliwe podniebienie pacjenta powinno być w tym całym przedsięwzięciu ostatnim zmartwieniem. Mimo wszystko, perfekcjoniści na drzewach nie rosną, takim trzeba się urodzić.
Pozwoliła Odrowążównie na tyle czasu ile jej było trzeba, by przekonać się do flakonu i spożyć jego zawartość, a dostrzegając postępująca za eliksirem miękkość i rozluźnienie uniosła różdżkę.
- Legilimens, co jest Twoim najsmutniejszym wspomnieniem.
Pytania nigdy nie były łatwe, prawda jednak taka, że dobre wspomnienia nie stanowiły wyzwania jeśli chodziło o zmianę ich formy - to te przykre, straszne, lęki, złości i smutki były rdzeniem ludzkiej osobowości i to właśnie one, twarde jak stal, mogły być najtrudniejsze do transferowania, musiała więc mieć pewność, że zna sposób na to, by je zmiekczyć i swobodnie urabiać.
Irka Odrowąż
Irka Odrowąż
Piwniczka Ytc0My2
Kraków, Polska
27 lat
czysta
za Raskolnikami
współwłaścicielka Piwnicy Bazyliszka
https://petersburg.forum.st/t878-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t963-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t879-podobne-wzywa-podobnehttps://petersburg.forum.st/t948-bazylia

Wto 09 Sty 2018, 19:09
Wbrew prośbie, obawy w mało dyskretny sposób rozcapierzyły kościste palce, najpierw leciutko łaskocząc mnie we wnętrze czaszki, później skrobiąc o nią pazurami, by ostatecznie zacząć wybijać paliczkami drażniący rytm, spychający moją śmiałość w ciemny zakątek umysłu. Przez twarz przebiega mi cień niepokoju, mimo to staram się rozjaśnić ją uśmiechem: „jestem gotowa do działania” i potakującym kiwnięciem głową. Robienie dobrej miny do złej gry weszło mi w nawyk, zupełnie jak odkładanie zmartwień na boczny tor, by jeszcze uważniej, z większą pasją skupić się na aktualnie wykonywanym zadaniu. To zawsze pomaga nabierać dystansu do wszelkiego rodzaju problemów, rozwiązania ich przychodzą z większą łatwością i w ogóle przestają być aż tak niepokojące, by nie powiedzieć: błahe.
- Rozumiem. – I na potwierdzenie krótko potakuję skinieniem głowy, dalej słuchając skrupulatnych wyjaśnień Godunovej odnośnie czekającego mnie badania. Gdy wspomina o tym, by – cokolwiek miało się dziać – podążać za jej głosem, zaraz przestaję zastanawiać się, po co wspominała o tym, że poza nami nikogo w pomieszczeniu nie ma, uważniej przysłuchując się jej słowom i skupiając na ich brzmieniu: jak melodyjne się nagle wydają i jak miękną z ostatnimi sylabami, sprawiając że utarte formułki nie są kolejnym niezrozumiałym biurokratycznym bełkotem. Ponowne skinienie, okraszone jednak zmarszczeniem brwi, bo wyobrazić sobie nie potrafię, jak mogłoby się jej przysłużyć niekompletne, przerwane badanie poza nakreśleniem lakonicznej notatki, że obiekt nie spełnia kryteriów. Czy coś. To już jednak nie moja sprawa. – Tak, oczywiście.
Sięgam po wskazane naczynie bez jakichkolwiek obaw, bez oczekiwań i pretensji – no bo, bogowie, nawet jeżeli to jakieś szemrane badania, na tym etapie każdemu powinno być już wszystko jedno. Nie po to zgłaszam się na królika doświadczalnego, by kręcić nosem i stawiać własne warunki, gdy coś mi nie pasuje. Zresztą: wszystko jest w porządku. Nienachalnie ziołowy aromat i smak mikstury zapewne niejednemu mogłyby wydać się podejrzane, lecz mnie otulają woalką spokoju.
Do czasu.
Kiedy przez zamroczone zmysły przebija się uzdrowicielskie polecenie, spowijająca mnie sielskość rozpada się na kawałki: zbyt wyraźnie, jak na filmie, w którym przesadzili z efektem slow motion, dostrzegam defragmentację otoczenia. I czuję, jak z każdym opadającym okruchem nowa rzeczywistość zalewa mnie duszącą pustką. Wątpliwościami? Smutkiem. Jednocześnie doświadczam kilkunastu sytuacji rozdzierających mi serce na tysiące części, miażdżąc je w pył i formując w twardą grudę. …najsmutniejszym wspomnieniem, najsmutniejszym wspomnieniem, najsmutniejszym wspomnieniem. Mokra plama zdobiąca perski dywan i miesiąca się brokatowymi drobinkami wyciekłymi z rozbitej śnieżnej kuli – urodzinowego prezentu od prababci Anieli, która zmarła następnego dnia – wokół której unosiły się białe motylki spazmatycznie machające skrzydłami. Elżbieta ciskająca kuflami na piwo i wywrzaskująca, jak egoistyczną szmatą jestem i jak bardzo zjebałam jej życie. Anton, który w pierwszy dzień po skończeniu Koldovstoretz, życzy mi udanych wakacji i mówi, bym więcej nie traciła na niego czasu. Obszerny artykuł na pierwszych stronach Proroka Codziennego, bogaty w sugestywne zdjęcia z miejsca rzezi wilkołaczej społeczności pod Reeth, który zachwalali uczniowie brytyjskiej szkoły, wyrażając nadzieję, że całe to plugastwo zostanie wreszcie wybite. Łukasz każdego dnia próbujący wyprowadzić mnie z równowagi swoimi pożal-się-boże dobrymi radami, ostatecznie robiąc ze mnie kłębek nerwów i doprowadzając na skraj załamania ukoronowany wyrzuceniem go z mieszkania. Jednak z żadnego z tych obrazów nie wylewa się tyle goryczy, tyle niesprawiedliwości, ile niesie ze sobą dźwięk rozbitego talerza w więziennej stołówce, ile mieści się w oczach człowieka, który miał jeść ostatni posiłek przed wyjściem na wolność, a po którego niespodziewanie stawia się poczet egzekucyjny. Ręce drżą mi tak bardzo, że nie jestem w stanie utrzymać chochli, rozlewając zupę ogórkową; cała dygocę, chwytając pełne konsternacji spojrzenie Mikaša Hutysko, z którym dosłownie dwie minuty wcześniej wymieniałam żarty o strażnikach.
I ponownie mam wrażenie, jakby coś zalepiło mi gardło, uniemożliwiając wszczęcie jakiegokolwiek protestu, bo znów – mimo chęci – nie potrafię wydobyć żadnych słów.
Sponsored content


Skocz do: