Samara 31 błękitna za Starszyzną |
Sob 04 Maj 2019, 11:35 | | Меня зовут vadim timofeevich karamazov Kolekcjonuję słowa - w różnorodnych konstelacjach, zdarza się, że zupełnie osamotnione, a czasem nawet jedynie ich podsłuchane w przypadkowych miejscach strzępki, efemeryczne jak szept słyszany tuż przed zaśnięciem. Drażni mnie niechlujność językowa, a zachwycają (otwarte) operacje na wymuskanych wyrazach, operowanie słownictwem z glosariuszy ułożonych na najwyższych półkach. Z fascynacją przysłuchuję się konwersacjom szeleszczącym enigmatycznie na językach, z zazdrością chłonę doskonałe metafory przelane na papier, z zaskakującą łatwością kalkuję obce słowa przybrane w akcent i intonację - moduluję je, naginam tak długo, aż nie wybrzmią właściwie. Najpiękniejsze wyrazy to według mnie te napiętnowane emocjonalnie, niejednoznaczne i trudne do przetłumaczenia, których etymologię oraz pełnię znaczeń ukrytych za kilkoma literami uwielbiam poznawać za każdym razem, gdy stykam się z ich wariacjami w nieznanym mi dotychczas języku. Jak chociażby walijskie hiraeth, stanowiące doskonale wielowymiarowe odzwierciedlenie tego, co czuję, gdy myślę o swoich korzeniach; dziwny, niemalże odyseuszowski rodzaj tęsknoty i wyszyte niedosytem pragnienie przynależności - bowiem zawsze wydawało mi się, że tak naprawdę nigdzie nie przynależę; że nie jestem godzien rodowego nazwiska, choć nikt nie zakwestionował moich praw do niego (w świetle litery prawa w pełni mi się ono przecież należy). Zostałem zaadoptowany przez wujostwo, gdy ojciec zmarł zaledwie pół dekady po mych narodzinach. Niewiele pamiętam z okresu przed jego śmiercią. Papa jest jedynie półcieniem zaplątanym we wspomnienia; gdy staram się rozplątać węzeł pamięci, widzę jedynie jego pokaźną sylwetkę rozlaną na pufie chippendalowskiego fotela, rysy twarzy rozmywają się. |
|