Opuszczona cerkiew
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Nie 23 Lip 2017, 21:47
Opuszczona cerkiew

Na drewniany, nadgryziony zębem czasu budynek trafić jest stosunkowo trudno – znajduje się w głębi petersburskich lasów, daleko od głównych szlaków i dróg, jakby ktoś zostawił go w tym właśnie miejscu przypadkiem i zapomniał przenieść we właściwą lokalizację. Przed cerkwią znajduje się niewielka polanka, chroniona cieniem rzucanym przez drzewa i ściany budynku, z których w niektórych miejscach płatami odchodzi wyblakła farba. Kopuły dawno straciły blask – jednie gdzieniegdzie dostrzec można złoty przebłysk. W środku cerkiew nie wygląda ani trochę lepiej. Drewniane podłogi skrzypią przy każdym kroku, schodami prowadzącymi na nieduże podwyższenie zajęły się korniki, a w wielu kątach wciąż straszą pajęczyny i sterty suchych liści, kurzu, błota i śmieci. Ze ścian poznikały co cenniejsze ikony i ozdoby, zaś ołtarz popadł całkiem w ruinę. Do względnego porządku doprowadzona została jedynie zakrystia, na którą składają się trzy pomieszczenia o surowym wyposażeniu. Całość zajmowana jest przez Marka Habla.



Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto 13 Lut 2018, 21:09, w całości zmieniany 1 raz
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Sro 26 Lip 2017, 19:28

15.04.1999


A co jeśli w życiu spotyka się tylko jedną osobę, której rytm bicia serca jest doskonale zsynchronizowany z naszym? I nigdy się o tym nie dowiemy, niezależnie, czy spotkamy kogoś raz jeszcze, czy nigdy przez cały żywot.
Co, jeśli ten rytm sprawia, że z niewiadomego nam powodu na samą myśl o przypadkowym znajomym nieznajomym drgają nam palce obu dłoni, drgają nerwowo, na tyle, aby zasygnalizować  nam problem, ale zbyt delikatnie, aby mogło uchwycić to otoczenie. Trzeba się bardzo przyjrzeć, wysilić wzrok maksymalnie, aby dostrzec te mikro ruchy a i wtedy wydawać się może, że całe to drganie to tylko kosmiczny psikus.
Reda obserwowała echo Marka przez dwa dni. Echo, bo widywała go tylko w pozostawionej na ławie kurtce, w kubku z zimną już herbatą, porzuconym żałośnie na stoliku, w kroplach wody na lustrze nad małą umywaleczką, w zamykanych z okropnym skrzypnięciem frontowych drzwiach cerkwi. Mijali się synchronicznie, od ponad czterdziestu ośmiu godzin, zamierzenie lub nie, nie wchodząc sobie w drogę.
Ale Redzie drgały palce. Zatapiała je więc w futrze swoich zwierzęcych przyjaciół, w misce wypełnionej lodowatą wodą, stojącej przed wejściem do zakrystii, zaciskała je na biodrach, następnego dnia obserwując pojawiające się bordowe siniaki.
Ale nic nie pomagało.
Trzeciego dnia wspominała babcię i Buzę i niemalże słyszała słowa, które zwykły tak często jej powtarzać. Myślała o nich kiedy zapalała świece pod metalową misą by zagrzać wodę, myślała robiąc cukrową pastę, z dodatkiem miodu i cytryny, którą potem szpatułkami nakładała na niektóre części ciała, kiedy halaweh osiągnął już odpowiednią temperaturę. Wspominała zakątki Baziny, w których kąpały się kobiety latem; kiedy sama spłukiwała z siebie słodką miksturę. To był dzień, kiedy przestała zauważać echa Marka Habla, zamiast tego aklimatyzując się do otoczenia, jakby zaczynało należeć do niej.
Schnąc po cukrowych zabiegach rozcierała rumianek do zaparzenia. Kiedy wycisnęła do naparu sok z cytryny nuciła już tę smutną pieśń o księżycowych dzieciach, którą znał każdy mieszkaniec osady.  
Pieśń na chwilę została stłumiona, kiedy Reda nachyliła się, zatapiając włosy w rumiankowej herbacie. Było jej ciepło w dłonie i głowę, dzięki gorącej wodzie, w stopy też, odziane w grube skarpety wełniane, ale cała reszta jej ciała marzła. Kiedy w końcu wyprostowała się, wykręcając włosy i owijając je w beżowy materiał, by woda nie ściekała jej po plecach, sięgnęła po koronkową komżę, którą uprała poprzedniego dnia.
Cienki materiał wcale nie chronił jej przed chłodem, ale przecież taki był zamysł. Chciała, by palce drżały jej z zimna, a nie przeczucia.
Kończyły jej się zapasy.
Powiesiła chustę, którą miała na głowie, na drzwiach i przeczesała dłońmi wilgotne włosy. Za parę godzin zacznie świtać, a Reda obiecała sobie, że nie przeoczy wschodu, który promieniami przebije się przez stare witraże. Dlatego wyznaczyła sobie zadanie. Na ołtarzu rozłożyła pióra i ptasie kosteczki, oraz kilka motków sznurka, z którego zamierzała zrobić ogromną makramę. Zbliżała się trzecia kwadra księżyca, a Reda nie miała pojęcia jak postąpić. Dlatego musiała zapleść swoją makramę i spalić ją, by znaleźć odpowiedzi. Do dwóch godzinach nie miała ukończonej nawet jednej dziesiątej, ale zdążyły wyschnąć jej włosy. I rozboleć wszystkie kości dłoni.


Ostatnio zmieniony przez Reda Bazina dnia Pon 27 Lis 2017, 22:36, w całości zmieniany 1 raz
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Sro 02 Sie 2017, 03:32
Nie ma świętych bez grzeszników.
Rodowa maksyma Hablów rozbrzmiewa wyjątkowo głośno w tym miejscu opuszczonym przez Boga i ludzi. Twarze świętych poznaczone są nieregularnymi wyblakłymi pasmami – wieloletnią pracą promieni słonecznych przeciskających się przez okna i szczeliny między deskami – część z nich przecina im oczy, zamykając je na cały świat, sprawiając że dobro i zło scalają się w jedno, że grzesznicy równi są prawym. Nie ma grzeszników bez świętych. I prawie czujesz się tu bezpiecznie, bezkarnie, bez zobowiązań. Prawie nie musisz uważać, czy wychodząc z zakrystii, druga deska nie zaskrzypi pod ciężarem twoich kroków. Prawie nie masz obowiązku zacierać śladów swojej obecności w prowizorycznie urządzonej kuchni – naczynia, z których korzystałeś podczas śniadania nie zagracają stołu, jedynie schną na kawałku szmaty służącej za suszarkę. Prawie czujesz się jak w domu. Gdyby nie jej obecność.
Złe decyzje są najbardziej kuszące, najbardziej niewinne, najłatwiej im ulec. Nie jesteś wyjątkiem, nie masz tak silnej woli, by przeciwstawić się zamierzeniom losu, nie posiadasz bowiem pewności, czy wybierając własną drogę, nie ulegniesz pokusie niewłaściwego osądu, czy nie będziesz grał pod dyktando ułudzie chcącej sprowadzić cię na manowce. Podążasz więc za najsilniejszym impulsem, przeważnie za pierwszą myślą. A potem ściągasz sobie na głowę takie problemy. Jeśli masz miękkie serce, musisz mieć twardą dupę. Starasz się mieć twarde zarówno jedno, jak i drugie, ktoś kiedyś jednak powiedział ci, że życzliwość popłaca. Wówczas, na Perunowych Skałach, nie wziąłeś poprawki, że ta reguła może nie tyczyć się demonów przeszłości. Dlatego wychodzisz coraz częściej i o coraz dziwniejszych porach. Nie wracasz na noc, wślizgując się do cerkwi wczesnym rankiem, gdy dzień dopiero leniwie budzi się do życia, gdy ostatnie gwiazdy niemrawo znikają z szarzejącego firmamentu, a ptaki intensywniej wybudzają las swoim trelem nieświadome lub obojętne na zapach krwi i pobieżnie oczyszczonego mięsa. Dłonie jeszcze ci się lepią, mimo że po drodze myłeś je w mijanym bajorze; spodnie suto przesiąknięte masz juchą i jedyne na co ochotę masz w tej chwili to parę godzin niczym niezmąconego snu oraz dobrze przyprawiona potrawka z królików. Najlepiej w odwrotnej kolejności, nie śmiałbyś jednak teraz polemizować z życiem.
Już od progu uświadamiasz sobie, że nie zawsze możesz dostawać to, na co masz ochotę. Serce na moment ci staje, kiedy wchodząc do cerkwi dostrzegasz na prestole jasną postać. W okamgnieniu dwa oprawione króliki z hukiem lądują na podłodze, a dłońmi pewnie ściskasz noże – srebrny i żelazny. Z czymkolwiek nie miałbyś do czynienia, któryś ostatecznie musi zadziałać. Dopiero zrobiwszy parę kroków w przód, dopiero gdy wzrok przyzwyczaił ci się do półmroku panującego w nawie, opuszczasz dłonie, chowając noże do pochew. Odwracasz się do niej plecami z pełnym złości kurwa na ustach, zabierając zostawione wcześniej mięso. Niech ją Bóg ma w opiece, bo któregoś razu nie wytrzymasz i poderżniesz jej gardło.
Mijając ją w drodze do zakrystii, z zakłopotaniem odnotowujesz, że pod cienkim, półprzezroczystym materiałem komży rysuje się wyraźny kształt piersi; że skóra na skutek zimna przybrała niezdrowy, siny odcień. Niedługo potem wracając przed ołtarz, w dłoniach trzymasz cynowy kubek z parującym naparem, który stawiasz przed Redą. I czekasz, bez słów. Nie lubisz z nią mówić.
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Pon 07 Sie 2017, 23:25
Nie ma świętych bez grzeszników.
Za tym się zasłaniacie. Oczywiście stając po stronie świętych, przecież nie inaczej. Ty Marku po której stronie się opowiesz? Nie kłam.
I Redzie nie kłam. Co z tego, że cię nie zna (bo nie zna, prawda? Wszystkie te nici drobne, z których utkane są myśli to tylko fantazje, kolorowy odzew na feerię dźwięków letniego festiwalu.) i mógłbyś to wykorzystać na swoją korzyść, ale koniec końców i tak wyczuje.
Wyczuje w każdym drgającym nerwie. Tak jak teraz, kiedy rozbolały ją już dłonie, strzelają kosteczki palców i musi sobie zrobić przerwę, puszczając ostatni rząd makramy i odchodząc na parę kroków, najpierw opierając ręce o biodra, potem unosząc je w górę, stając na palcach, rozciągając kręgosłup.
Dziewczynko, sine masz już wargi z tego zimna.
I zimniej jeszcze się robi, kiedy Marek przechodzi obok bez powitania, z tą naburmuszoną miną chłopca, ściskając swoją nocną zdobycz. Nie wiesz, czy w innych warunkach byś go zaczepiła, teraz na pewno nie. Musisz dokończyć pracę, bo za chwilę zacznie świtać. Jeszcze parę minut, nie ma czasu na przerwy.
Kucasz na kamiennej posadzce, niecierpliwie już skupiając się na drobnych węzłach, przerzucasz włosy na jedną stronę, cmokasz, wzdychasz, jakby jakakolwiek z tych czynności mogła przyspieszyć twoją pracę.
Dźwięk stawianego kubka odrywa twój wzrok od pracy. Nie przestając zaplatać spoglądasz na Marka, ale nie masz teraz na to czasu. Wraca do pracy.
Poczekaj chwilę, chłopcze. Daj jej minutkę.
Ostatni węzeł.
Jest już bardzo zniecierpliwiona.
Puszcza makramę i wstaje, spoglądając na kubek, na Habla i znowu na kubek. Paruje, ciepłe, pachnie dobrze, więc Reda nachyla się, przytrzymując swoje włosy i wodzi nosem nad powierzchnią cieczy, jakby po prostu dmuchała w napar.
Wiesz Marku, to miłe, że się tak przejąłeś. Ale ona tego nie wypije.
Nie z przekory, ależ skąd. Różnica tkwi przecież w mentalności.
Reda prostuje się w końcu i wyciąga rękę, najpierw zanurzając w kubku palec, z cichym sykiem, choć zdarzało jej się maczać w gorętszych źródłach.
Po palcu reszta, aż sięga na dno, wyjmując garść liści i prostując palce, kciukiem tylko przesuwając ziołową zawartość herbaty. Trwa to chwilę zaledwie, bo szybko odrzuca je na bok, lądują na posadzce z ledwo wychwytywanym plaśnięciem.
- Te się do niczego nie nadadzą, jeśli chcesz się czegokolwiek dowiedzieć potrzebujesz drobniejszego suszu. – Przecież to jasne. No Marku, błagam cię. Z czym do ludzi. Co ty jej tu przynosisz. Wielkie liście.
I możesz się śmiać, ale proponuję się nie załamywać, bo Redzie do głowy nie przyszło, że przyniosłeś jej to po prostu do wypicia.
Bo nie powiedziałeś.
Wszedłeś natomiast w sam środek prywatnego rytuału zaplatania pytań. Którego pierwszy etap dobiegł już końca, więc Reda sięga po drewniany stołeczek, na który wskakuje, żeby ściągnąć ze ściany gałąź, na której stworzyła swoje dzieło. Kompletnie się przy tym nie przejmując swoim zwiewnym odzieniem.
Świta już. Pospiesz się.
Nie ma czasu, aby odkładać stołek na miejsce, posprząta gdy wróci do cerkwi. Przecież wszystko zajmie jej tylko kilka minut.
To tylko wzniecenie ogniska i odczytanie znaków, nie ma powodów do niepokoju.
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Pią 25 Sie 2017, 20:02
Kiedyś, gdy miałeś trochę mniej lat, trochę więcej bzdur w głowie, dużo mniej świata na rękach, na języku, w sercu, ze szczeniacką dumą lubiłeś chować się za tą dewizą i za wszystkimi złotymi myślami, które kaligrafowałeś każdego czwartku przed podwieczorkiem w saloniku przy bawialni. Mimo swojej niepokory, lubiłeś wierzyć, że robisz coś dobrego i, przede wszystkim, właściwego. Lubiłeś zagłuszać godzinami treningów (aż ręce później ci mdlały od trzymania filiżanki, pot zalewał oczy, jakbyś dopiero co wynurzył się z wody) wkradające się podświadomie informacje, że jesteś taki sam, jak oni, że to też ludzie, a nie wybryki natury. Wówczas widziałeś się jako współczesny święty z kunsztownie zdobionym rewolwerem wciśniętym za pasek spodni i fiolką esencji jadu jarchuka zawieszoną na szyi. Uważałeś, że nic więcej nie będzie ci potrzebne. Chciałeś być jak wuj Jeroným, który zabił niemal ćwierć tysiąca czarodziejów, nim trzy wiedźmy z Polski dorwały go wreszcie i spaliły na stosie podczas jednego z ich bluźnierczych świąt.
Teraz nie jesteś pewny, czy istnieje jakakolwiek różnica między świętymi, a grzesznikami, nie mógłbyś więc wybrać strony. To zresztą nie ma już teraz znaczenia. Wszystko to, to jedynie słowa, subtelne drogowskazy, które nauczyłeś się bezczelnie ignorować, woląc wszędzie przechodzić na przełaj. Poharatane łydki, rzepy przyczepione do ubrania, drobne gałązki powczepiane w sznurowadła, pajęczyny przylepione do rękawów bluzy i słodka niewiedza na temat tego, co się stanie wraz z kolejnym krokiem, co znajdziesz za następnym wzniesieniem.
Reda jest kolejnym skrawkiem życia, który przemierzasz w ten sposób. Myśl ta zakrada się do ciebie znienacka, wywołując ukłucie lęku. Do tej pory nigdy nie myślałeś o niej i jej pojawieniu się w takiej kategorii. Była przeszkodą, nie czymś do odkrywania. Tak było dużo wygodniej. Mogłoby tak być nadal, gdybyś po zostawieniu jej herbaty, wrócił na tyły cerkwi, dając dziewczynie spokój. Ale ty musisz jeszcze chwilę przyglądać się temu, jak splata makramę, dopóki nie uznajesz, że może nie powinieneś tak podglądać jej w czasie pracy. Odchodzisz tylko kawałek, stając przy jednym z witrażowych okien. W rogu brakuje fragmentu kolorowej szybki i myśli postanawiasz skupić na tylko jednym fakcie oraz wiążącymi się z nim zadaniami. Znalezieniem ubytku lub stworzeniem go, by naprawić witraż. Mimo że noce będą robiły się coraz cieplejsze, temperatura wciąż przez najbliższe dni nie będzie drastycznie rosła. Nocami Reda nadal będzie marzła.
- Co? Och… – odwracasz się gwałtownie, słysząc jej głos. I prawie wybuchasz śmiechem. Nie tego się spodziewałeś, nie jesteś jednak specjalnie zaskoczony. Przecież to Bazina. Bazina, która tak dobitnie skrystalizowała się w postaci Redy. – Przepraszam, będzie następnym razem. Ta była tylko do wypicia. Widziałem, że zmarzłaś, więc pomyślałem… Uznałem, że dobrze byłoby, gdybyś się rozgrzała – tłumaczysz, kiedy ona już zaczyna zajmować się czym innym. I Bóg ci świadkiem, że próbujesz nie wodzić za nią spojrzeniem, gdy przy wykonywanych przez nią szybkich ruchach materiał komży zadziera się, faluje i lekko tańczy w powietrzu, odsłaniając więcej ciała niż powinieneś widzieć.
Krew stygnie ci w żyłach, widząc jak prawie się potyka, więc w kilku susach znajdujesz się przy Redzie, próbując dotrzymać jej kroku, kiedy kieruje się w stronę wyjścia z cerkwi. Chłód poranka wpełza ci ponownie pod mankiety i za kołnierz, na krótko przywracając jasność myślenia.
No i co ty, kurwa, chcesz z tym zrobić, dziewczyno? Tańczyć? Spalić? Powiesić na najbliższym drzewie?
Reda Bazina
Reda Bazina
złap mnie jeśli potrafisz
jestem młoda, jestem
brudna
neutralny

Sob 26 Sie 2017, 18:09
Spędziłeś w osadzie na tyle dużo czasu, by rozumieć już, choć trochę, jakimi torami biegną myśli mieszkańców Baziny. Dlaczego więc dziwiłoby cię spalenie tej makramy? Nie wierzę, że nie miałeś okazji brać udziału w podobnym obrządku, obserwując go zza rogu drewnianej chaty, patrząc, jak ogień i dym pną się w górę, podsycane przez kolorowy popiół, z którego osadnicy najwyraźniej odczytywali tylko im zrozumiałe znaki. Cała sztuka wróżenia opiera się przecież na analizie znaków, nikt z Baziny, z Redą włącznie nie wierzył nigdy w jasnowidzenie i dokładne przepowiadanie przyszłości. Od ciebie tylko zależy jak bardzo chcesz zgłębić sztukę odczytywania symboli.
A jakbyś chciał, to masz przed sobą całkiem niezły materiał na nauczyciela, musiałbyś tylko oderwać wzrok od jej nóg i zapytać. Na pewno nic nie stałoby na przeszkodzie. Poza żmudnym testem, czy w ogóle jesteś na to gotowy.
Jak myślisz, Redo? Jest gotowy? Rzucasz mu spojrzenie zbierając makramę, kiedy się do ciebie odzywa, ale nie przerywasz pracy. Do picia? Jeden kubek? Dlaczego miałabyś go wypić sama? Skoro już ci towarzyszył, przez ostatnie parę minut i teraz doskakując do ciebie, z cholera wie jakiego powodu, ale uznał, że byłoby dobrze, gdybyś się rozgrzała, aha.
- Dobrze. - Odpowiadasz, no bo fakt, rację ma chłopak, byłoby dobrze. Ale, że komunikacja pomiędzy wami jest wyraźnie utrudniona, to nie powiesz mu, że życzysz sobie tej herbaty za moment, bo z twojej perspektywy wszystko jest jasne. I to chyba nie mentalność Baziny, tylko twój charakter przemyka teraz śmiejąc się chytrze i z ciebie i z Marka, bo kto inny w tej sytuacji zrozumiałby o co ci chodzi i faktycznie przygotował herbatę? Buza, ale ona wiedziałaby też, że wrócisz za chwilę. Najlepszych przyjaciół nie można brać pod uwagę w takich zestawieniach. Zwłaszcza, jeśli są martwi.
I nagle nawa główna wydaje się o wiele dłuższa niż jest w rzeczywistości, a może to przez światło, które wpada przez rozbitą szybkę witraża, oślepiając cię na chwilę, aż mrok holu spada na ciebie łaskawie, więc zatrzymujesz się nagle i schylasz. Do swoich butów stojących pod ścianą. Z jednego wyjmujesz butelkę zanim założysz je na stopy, nie bez problemów oczywiście, bo skarpety masz za grube i zero chęci, żeby rozwiązać sznurowadła więc mocujesz się bezsensownie. Kilka sekund. Kilka sekund mniej zajęłoby ci to, gdybyś rozwiązała te cholerne sznurki.
Już chcesz wychodzić, ale przecież sama musisz. To twoja makrama, to twój intymny rytuał. Ale jesteś Redą i zamiast powiedzieć o tym Markowi po ludzku zatrzymujesz się, spoglądając na niego zbyt intensywnie, by nie zrozumieć tego spojrzenia. Przelotnie nawet rękę kładziesz mu na mostku, nie możesz iść ze mną.
Przecież powinien znać zasady.
Marek Habel
Marek Habel
Praga, Czechy
29 lat
półkrwi
neutralny
łowca czarownic i magicznych stworzeń
https://petersburg.forum.st/t721-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t723-marek-habelhttps://petersburg.forum.st/t725-nie-ma-swietych-bez-grzesznikow#1559https://petersburg.forum.st/t724-bez#1558

Sob 02 Wrz 2017, 20:41
Znasz zasady. Ale to nie ma znaczenia, ponieważ zawsze miałeś problem, by jakiekolwiek przestrzegać. Odzywałeś się niepytany. Podwijałeś rękawy koszuli w upalne dni. Podczas ćwiczeń nie zwlekałeś do ostatniej chwili, by zadać cios, ale wymierzałeś go wtedy, gdy nadarzała się pierwsza ku temu okazja. Podsłuchiwałeś rozmowy, których słyszeć nie powinieneś. Ze zjazdów wychodziłeś przed skończeniem posiłku przez najstarszego członka familii. Włóczyłeś się po zamkowych korytarzach po zapadnięciu ciszy nocnej. Odmawiałeś wykonywania profesorskich poleceń. W Bazinie było to samo. Chcąc poznać kulturę i zwyczaje odciętych od świata ludzi, najpierw zupełnie przypadkiem, później już z bezczelną premedytacją obserwowałeś ich życie. Nieproszony, pośrednio brałeś udział w tylko im znanych rytuałach i mogłeś jedynie domyślać się, dlaczego to wszystko robią. Tamta magia była ci tak samo obca, jak ta, którą wykładano ci w szkole. Nieistotne jak długie i jak uważne prowadziłbyś obserwacje, śmiesz powątpiewać, że bez pomocy i skrupulatnych wyjaśnień udałoby ci się zgłębić choćby jej podstawy.
Ale nie umiesz prosić o pomoc. Trudno przyznać ci się do niewiedzy, do porażki na takim polu. Uparcie brniesz naprzód, wszystko chcąc robić samemu.
Cofasz się nieznacznie pod wpływem jej dotyku, marszcząc brwi. Z początku nie rozumiesz, po co cię powstrzymuje. Później nie rozumiesz, dlaczego zgadzasz się nie wychylać nosa poza cerkiew, wszak obwołałeś się samozwańczym panem najbliższego terenu i wcale nie musisz przystawać na nieme polecenia swojego gościa. Pokazując Redzie, że mogłaby ci wejść na głowę, później nie będziesz w stanie wyjść spod jej pantofla. Jednocześnie jakaś ułomna część ciebie chciałaby, by znalazł się ktoś, kto potrafiłby powstrzymać twoje głupie zapędy; kto nie będzie się bał wyznaczać ci granic, których nie powinieneś przekraczać.
Tylko dlaczego tym kimś miałaby być Reda?
Wzruszasz ramionami, marudząc na samego siebie pod nosem. Że tak jej się dałeś i że sam nie wiesz, czego chcesz. Ale może to lepiej, że zostaniesz w środku. Powinieneś się wreszcie zdrzemnąć, wyspać porządnie, najpierw jednak wypadałoby zająć się królikiem, obiad sam się nie zrobi, a nie chcesz zostawiać tego tej dziewczynie. Nie dlatego nawet, że nie wierzysz w jej zdolności kulinarne, a zwyczajnie jeszcze jej nie ufasz. Albo na odwrót. Prawdopodobnie na jedno wychodzi, nie chcesz teraz o tym myśleć. Zmierzając na tyły budowli, robisz porządek z zostawionym przez nią krzesłem i zabierasz z ołtarza kubek. Herbata zdążyła już wystygnąć i chociaż naczynie wciąż jest ciepłe w dotyku, napar nie nadaje się do picia. Tyle że nie robisz z nim nic, stawiasz jedynie na szafce, może Reda będzie chciała taki właśnie. Może nie wróci, zniknie razem z makramą, zostanie tylko kolejnym widmem życia. Jeszcze jedną niepewną opcją porzuconą na rzecz tego, co znajome.
Może zamiast gotować, pójdziesz wreszcie spać?

Marek i Reda z tematu
Sponsored content


Skocz do: