Czwartek.
Jakucja, syberyjska żyła złota, piękna na pocztówkach i podaniach ustnych, dla mnie, pomimo pół roku tutaj spędzonego, nieprzenikniona dżungla śmierdząca gazem i żelazem. Siedlisko bezkostów.
Gdyby mi ktoś dziesięć lat temu powiedział, że natrafię na takie osobniki żyjące w stadzie nie zostawiłabym na nim suchej nitki. W końcu byłam nastolatką, która pozjadała wszystkie rozumy.
Suche, żółte igły lasu wbijają mi się w brzuch, kiedy padam na ziemię możliwie jak najciszej, oddychając przez rozchylone wargi, obserwując skrawek otoczenia jednym okiem, bo na drugie opadła mi gruba czapka, zimą temperatury sięgają tutaj nawet -60 stopni Celsjusza.
Ale nie to jest teraz ważne.
Nasłuchuję, zaciskając dłoń, wygiętą za plecy rękę, na kuszy. Chciałabym odwrócić głowę i spojrzeć na Vadima, ale nie mogę się ruszyć. Jeszcze nie. Jeszcze kilka sekund.
Paruje mi oddech.
Piątek.
Nie pamiętam, co to piątkowy seks, albo seks w ogóle. W tej codzienności dni tygodnia ścierają się w jedno i przestają mieć znaczenie, chociaż uparcie zapisuję je w kalendarzu, ale nie budzę się z myślą o tym, jaki dziś mamy dzień. Głównie dlatego, że nie mogę powiedzieć, żebym zasypiała w pełni. Funkcjonuję w trybie czuwania i zastanawiam się jaki był mój ostatni sen. Chociaż wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że na jakiś czas będzie ostatnim.
Po roku przebywania z moim oddziałem, bez przerwy,
bez przerwy w końcu nauczyliśmy się jak zwracać się do kogo w jakiej sytuacji. I jak śpiewać do Vadima, aby go
rozjuszyć rozbudzić.
Sobota?
Skurwysyn nawet martwy wygląda jak worek gówna, kości i krwi, rzucony pod ścianę jak śmieć, którym jest, był, z nogą wyciągniętą przed siebie, drugą podkurczoną, głową opadniętą na klatkę piersiową. Po drugiej stronie, naprzeciwko, w tej samej pozycji co on oddycham ciężko, spocona do granic możliwości, na pewno twarz mi się mieni w tym słońcu okropnym, jest za jasno, mrużę oczy, rękę chcę unieść, zasłonić to światło, ale syczę, gdy tylko wykonuję najmniejszy ruch, a raczej próbowałam. Pokruszona różdżka leży marnie w okolicy mojej stopy, nie ruszając się z miejsca próbuję wygiąć kręgosłup w łuk, na chwilę, unoszę brodę, oblizuję wargi.
-
Złamał ci rękę. – Przechylam lekko głowę w prawo, spoglądam na resztę moich sióstr i braci, Vadim przygląda mi się uważnie. Zawsze uważnie.
-
Możliwe.Czwartek.
Nie pamiętam, kiedy zjadłam coś normalnego, od tygodnia nie dotarła do nas jakakolwiek wiadomość z Petersburga. Na granicy Jakucji z obwodem magdańskim magia załamuje się płynnie pod kątem ostrym. Nie działają nasze czujki, żaden sygnał najwyraźniej nie dociera do siedziby Białej Gwardii, Tatiana rozszczepiła się na kawałki, nie było czego po niej zbierać. Nie wiedzieliśmy nawet gdzie, nie chcieliśmy ryzykować kolejnego błędu.
Jesteśmy zmęczeni gorącem, w innych warunkach poradzilibyśmy sobie, wiem to doskonale, ale w tym słońcu gorącym padamy jak muchy na suchą ziemię, nawadniając się na chwilę, bo niewiele czasu wystarczy, żebyśmy to wszystko wypocili. Vadim uważa, że powinniśmy zacząć wracać do Petersburga, odzyskać siły, ale ja poczekałabym jeszcze parę dni. Tylko, że moje zdanie nie ma znaczenia, nie ja tutaj dowodzę. Słucham tego człowieka od dwóch lat i wiem już o nim stanowczo za dużo, by móc sobie zęby ostrzyć w przyszłości na takie stanowisko.
Nie sądziłam nigdy chyba, bo też się nad tym nie zastanawiałam, że spokornieję. A może to tylko tajga.
Czasami tęsknię za śniadaniem zjedzonym na tarasie, ale to tylko urywki, wiem, że gdy w końcu wrócę zanudzę się na śmierć. Albo na śmierć wkurwię.
Żaden wupar czy likantrop nie jest w stanie mnie tak wykończyć, prowadząc na skraj życia, jak moja rodzina.
Środa?
Dźwięki powinny być nieznośnie głośne, a są przytłumione. Świat powinien być statyczny, a czuję, jak ktoś mnie dźwiga, jak mnie wciąga, przez ciasną przestrzeń przeciska, jak mnie coś za włosy szarpie, kilka na pewno wypada, ale i tak nie są już tak piękne i lśniące jak kiedyś.
Pamiętam biegnącego piżmowca, mężczyznę, czy nie, nie wiem. Chciałam rozejrzeć się. Za moją kuszą, za Vadimem, za tym zwierzęciem. Ale nagle zrobiło się ciemno.
Poczułam jak ciąży mi głowa i stopy, w ciężkich butach, nie mogę ruszyć dużym palcem, a tak bardzo próbuję. Tak strasznie się staram.
Powinna na mnie spłynąć fala gniewu, za tę niezdarność, ale nic nie przychodzi. Chyba śpię. Nie wiem. Chyba tak, bo śnisz mi się ty, a wokół tylko czarna toń wody. Otwieram usta, chcę ci coś powiedzieć. Ale słychać tylko. Echo.