Mistrz Gry
Mistrz Gry

Pią 03 Lut 2017, 16:20
Ogrody szpitalne

Ogrody szpitalne to nic innego jak park o niedużej powierzchni, który znajduje się zaraz za budynkiem Hotynki. Jest przeznaczony wyłącznie dla pacjentów oraz ich odwiedzających – w dodatku zabezpieczono go potężnymi zaklęciami i odgrodzono niewysokim murem od strony miasta, aby nikt z niego nie uciekł. Przy niektórych alejkach można przysiąść na świeżo pomalowanych na niebiesko ławkach, coby odpocząć na moment podczas spacerowania wśród zieleni. Na środku ogrodów w dodatku wybudowano marmurową fontannę z lekko podniszczonym posągiem Czsnoty – słowiańskiej bogini, strażniczki i opiekunki cnót, która wynagradza cierpliwym i  samotnym ludziom, spełniając ich najskrytsze marzenia.

Gość

Wto 13 Lut 2018, 20:29
Nie dostała żadnego listu.
Czy tak mało znaczyła dla Jego zdrowia?
Czy nieważny był ten ból, z którym obudziła się nad ranem, zabierając od Leona tę część cierpienia, którą był jeszcze w stanie dzielić z nią – nieświadomie?
Szła alejką wśród drzew, wspominając liście wzrokiem zawieszonym na oschłych gałęziach – które, jak szkielety, stały pochylone nad ścieżką z której śnieg zgarnął wahadła mgieł. Odgłos unoszący się w ślad za nią, cień każdego kroku, wydał się tłumiony piaskiem (jak ten żal, który usypiał ją zawsze, zamykając oczy w najczarniejszym z uścisków). Poprawiała włosy, które wysuwały się z ciasnego upięcia – czując tę wilgoć proszącą do tańca w złotych odcieniach, schwytanych w południe zza tych chmur, idących wraz z nią, łapiących ją za dłoń (z tej przyjaźni, którą zacieśniła ponura szarość twarzy). Jednak nawet te chmury zdały się zbyt promienne, prowadząc ją na rzeź powstrzymywanego płaczu.
Wtorki spędzała na wolności, pozwalając skrzydłom wietrzyć pióra zmęczone ściskiem, na który skazane były w każdy inny dzień, utkwione gorzko pod płaszczem. Słyszała, jak szwy pękają, kiedy znów próbowały wykraść się rękawem i ulecieć wysoko. Czuła, że kładą coraz większy ciężar na plecy – tak, że utrzymanie pionu wprawiało ramiona w nieznane wcześniej zakłopotanie. Dziś czuła się zniewolona po stokroć. Wtorek zagubił się wśród nerwów, których nie doświadczał od dawna. Rozpamiętywanie tego uczucia wołało o wyjaśnienie. Jednak Ofelia już dawno przestała pojmować myśli swojej głowy i zachowanie ciała, które zbliżało się do Leona (w lekkich krokach postaci, która próbowała dodać sobie kilka centymetrów tym obcasem brzmiącym obco wśród ciszy kwiatów wyciągających ręce, aby ułożyć znękane ciało w kałuże – żeby nie musiało już bać się kruchości swojej postury). Przystanęła, poddając swój cień sylwetce Czsnoty, zderzając się z jej spojrzeniem, którego wyrazu nie rozumiała. Jej oddech stał się kwaśny, przerywany śliną gromadzącą się na języku, kiedy usta roztwierały się na myśl o ciepłych wargach, których kształt miała ujrzeć – bladych. Wzruszyła ramionami, przepraszając boginię za swoją bezradność w walce z najskrytszym z marzeń.
Wiedziała, że wciąż nie potrafiła patrzeć na Niego z oczami zmętniałymi obojętnością. Jeśli ktokolwiek mógł przestać kochać miłością tak zakorzenioną w oddechu, musiał to być człowiek, który żyje dłużej, niż wystarczyło snów.
A ona wciąż śniła. Czasami widziała kosmyki Jego włosów, jednak nie potrafiła ich dotknąć – tonął w onirycznej opowieści, a ona budziła się z przerażeniem. Że zniknął; że musiała spać bez myśli o Nim. A kiedy rozglądała się w poszukiwaniu Jego dłoni, aby chwycić ją i powiedzieć o zrodzonej w głowie obawie, znów dostrzegała, że ta blada grzywka, której wyobrażenie miała – to wszystko, co po Nim pozostało.
Jednak zawsze, zaraz po śniadaniu, uświadamiała sobie, że On wciąż tam jest – gdzieś w świecie, nieśmiertelny w swoim pięknie. Dopiero wtedy mogła chwycić filiżankę i stanąć przed lustrem. Spojrzeć na tę twarz, z której znikają cienie –  patrzeć jak kawa spłukuje z gardła rdzę ostałą w niewypowiedziane łkanie. I znów potrafiła żyć, nieraz zapominając, że kiedykolwiek obudziła się w pokoju dusznym od kwiatów, których nikt nie pielęgnował czułym: "dzień dobry, Ofelio".
Leon Onegin
Leon Onegin
Ogrody szpitalne Kip8Swd
Jekaterynburg, Rosja
29 lat
błękitna
za Starszyzną
obrońca sądowy
https://petersburg.forum.st/t1078-leon-hiacynt-onegin-budowa#3959https://petersburg.forum.st/t1092-leon-hiacynt-onegin#4039https://petersburg.forum.st/t1091-leon-hiacynt#4037https://petersburg.forum.st/t1097-kreska#4063

Sro 28 Lut 2018, 09:40
- Witaj Ofelio - chrypią usta Leona, kiedy tylko spotkał się twarzą w twarz ze swoją byłą żoną. Nie wysłano jej listu i nie poinformowano, lecz czyja to wina, któż nie dopilnował tej uprzejmości? A może Leon w gorączce na pytanie matki, czy powiedzieć Ofelii błagał i zaklinał, żeby nie martwić jej pięknej główki. Tak o nią dbał, że nawet w najgorszym z momentów, nie wyobrażał sobie, żeby męczyć jej swoimi problemami. Przecież doskonale znał ją i wiedział, że jedno słowo wystarczy, aby ją złamać. I czy będzie to "śmierć" czy "wielki wypadek", to zaraz będzie łamać ręce i wypłakiwać morze łez. I po co?
Bo był tak głupi, że poszedł swe smutki topić w najgorszym z kanałów. Tamtej nocy nic się nie liczyło, tamtej nocy chciał jedynie zapomnieć, a otrzymał nauczkę na całą resztę życia. Nie jest taki jak oni. Nigdy nie będzie. Nieważne ile razy chciałby się oszukiwać, mówić rodzicom, że nie muszą zamykać się w swoich złotych klatkach, na przyjęciach wygłaszać dziwne wieści o tym, że był z nie-szlachetnymi w "barze" "na piwie". Bo kiedy wreszcie przychodzi czas sprawdzenia jest słaby. Padł jako pierwszy, z rozwaloną czaszką, krwawiący stracił czucie i odzyskał je dopiero, kiedy coś porwało go za ucho. Patrzył i wrzeszczał wtedy jakby obdzierali go ze skóry, bo rzeczywiście ktoś zabierał mu część skóry. Część ciała. Ucho.
Lekarze obawiali się, że w ranę wdało się zakażenie. Nikt nawet słowem nie pisnął na temat słyszalności, którą Leon będzie miał, czy też nie będzie jej miał. Nawet, kiedy do szpitala przyszła Persefona, nawet wtedy. Ale po kilku dniach okazało się, że Leon słyszy jeszcze drugim uchem. Że ma problemy z równowagą i rzeczywiście trochę jest nieobecny i otumaniony - ale, że nie będzie tak źle. Nikomu nic nie powiedział. Dlaczego, po co, jak to się stało, gdzie i kiedy. Udawał, ze to przez leki. Siedział i patrzył w ścianę, siedział i patrzył na jedzenie, dzień mijał za dniem, słońce chowało się za chmurą, wstawało, on wstawał, brał kąpiel i leki. Czasami ubierał się bardzo ciepło i wychodził na zewnatrz.
A dziś miał mieć gościa. Gość piękny, niespodziewany, dawno niewidziany. Kiedy pojawia się obok, to wyciągnął rękę w rękawiczce i kładzie ją na jej dłoniach splecionych w jednym z tych futrzanych mufek na dłonie. Wita się i uśmiecha lekko, ale jakby nieobecnie.
- Dostałem Twój rosół, mama przyniosła mi go dwa dni temu, to bardzo mi pomogło - zapewnia ja, zwracając uwagę na to, że pani Persefona wmówiła mu, ze Ofelia wie, że Ofelia się nie przejmuje aż tak bardzo stanem jego zdrowia. Uśmiecha się do niej, wciąż jakoś tak nieobecny, jakiś taki na lekach i mija ja, jakby chciał iść dalej ścieżką.
Może tylko mu się przyśniła? Tak jak wczoraj i przed wczoraj.
Gość

Sob 17 Mar 2018, 13:38
Witaj Ofelio
Jak oficjalnie to zabrzmiało, jak chłodno! Patrzyła na Jego usta w ślad za tym powitaniem, szukając oznak czułości – powtarzała Jego głos w głowie, próbując nadać każdemu załamaniu, każdej drobnej zmianie melodii w tonie Jego słów; tej cząstki, którą mógł wypowiadać tylko do niej (dla niej). Gdyby tylko ta głowa była w stanie odtwarzać ten głos spokojnie, takim, jakim go usłyszały uszy. Oh, gdyby tylko! Jednak zbyt długą drogę pokonywał dźwięk, zanim dotarł do głowy – wcześniej tańcząc hucznego walca w tym sercu, które biło mocniej, zadyszane.
Witaj Ofelio
Nie potrafiła przypomnieć sobie, jak witali się do tej pory. Czy witali się w ogóle? Kiedyś robiła to pocałunkiem, ułożeniem włosów na tej głowie, której splątane myśli mogły zostać ułożone tylko przez jej dłonie. Jednak, odkąd nie są już razem – odkąd są dwojgiem ludzi, na których twarzach nie widać przynależności do siebie nawzajem; odkąd jej ciało czuje jakąś nienapełnioną pustkę – czy jakkolwiek mogli pozdrowić się, wystarczająco szczerze? Czy „witaj” nie było zarezerwowane dla wszystkich, którzy odwiedzali Go w szpitalu? Wiedziała, że stoi teraz, zaciskając dłonie na uchwycie torebki; że stoi teraz taka, z rękami zbiegającymi się poniżej bioder, patrząc na Niego z niepotrzebnym przestrachem, jakby była w kościele, którego wielkość bała się kaleczyć swoim ludzkim wzrokiem – patrzyła na Niego z nabożeństwem. Próbowała zmarszczyć brwi w grymasie niezadowolenia, jakby samym wzrokiem chciała zbesztać Go za to, że o niczym jej nie poinformowano; że On sobie leży tutaj lub spaceruje po ogrodach, a ona o niczym nie wie. A przecież do niej należy decyzja – czy powinna wiedzieć, czy nie wiedzieć. Powinna przecież wiedzieć! Kiedy wychodziła za Niego, wzięła na siebie odpowiedzialność za wszelki ciężar z Nim związany – z Jego życiem, Jego zdrowiem. Zacisnęła nawet dłoń mocniej, żeby kłykcie zarysowały się pulchniej pod rękawiczką. Niech wie, że równie dobrze mogłaby ściskać teraz Jego gardło.
Ale przecież nie była już Jego żoną. Czy zwalniało ją to z obowiązku służenia Jego zdrowiu? Nie powinna się teraz umartwiać wszystkim, czym On mógłby się umartwiać w pełni sił? Nie miała już prawa przyjmować na siebie tych myśli, które mogłyby dręczyć Go, spowalniając rekonwalescencję?
Witaj Ofelio
Poczuła się zdegradowana. Znów zrozumiała, że nie powinna się złościć za decyzje, które podejmuje, bo nawet jeśli dotykają jej – robią to tylko przypadkiem, myśl o nich nie dotyczyła jej osoby.
Rosół? Przemilczała – może nie chciała wybuchnąć gniewem, może chciała uniknąć gorzkiego śmiechu, a może nie wiedziała co ma powiedzieć, osłupiała. Jego dłoń wydała jej się ciężka, ale koiła też gniew. Wpędzała w zakłopotanie wszystkie oskarżycielskie myśli.
Czy On w ogóle zdecydował o tym, żeby nie wiedziała?Jeśli nie - dlaczego nie dopilnował, dlaczego uwierzył głupim słowom? Nie rozpoznał nawet różnicy w smaku rosołu, który przecież zawsze przyprawiała odrobiną lubczyku, którego nie lubił? Jak mógł pomyśleć, że nie dodała go tylko dlatego, że leży w szpitalu. Przecież powtarzała Mu zawsze, że nie mogłaby spać, gdyby zaczęła kłócić się z rękoma, za których ruchy nie odpowiada, kiedy gotuje. Myślał, że gotowa była na takie poświęcenie? Naiwny! Nigdy więcej dla Niego, leżącego tutaj, nawet nie dbającego o jej wizytę – nigdy więcej poświęcenia.
Wiedziała, że nie miało to związku z „niekłopotaniem jej”. Nawet kiedy odchodził – zapłakała jawnie tylko raz. Łzy zmieszane z wodą spływającą po szybie prysznica nie miały znaczenia, znikały (niezauważone). Była silną kobietą, myślała, że wiedział o tym. Mogłaby znieść każdy ciężar, którym zechciałby się z nią podzielić.
Ale nigdy więcej. Nie rozumiała, dlaczego nawet przyzwyczajenie do niej zanikało w Jego głowie. Potrzebował jej coraz mniej, coraz rzadziej myślał o niej (czuła to, kiedy herbata stygła szybciej, oziębiona świadomością, której ona nie miała – dopóki nie spróbowała i nie zrozumiała, że tego określonego dnia nie będzie w stanie ogrzać się, bo On o niej zapomniał).
Patrzyła na Niego. I znów uderzyło ją to niesprecyzowane uczucie. Czy znów szaleje za Nim? Wszystkie złości zniknęły nagle, cała ta obojętność, którą pielęgnowała od chwili, w której przywitał się z nią. Znów rozczuliła ją myśl, że nie ma prawa zastanawiać się, jak pachnie, kiedy śpi.
[czy pokój szpitalny przesiąka zapachem jego piżamy, na której pozostał naskórek, kiedy pocił się w nocy, zmącony myślami, których nie pamiętał po przebudzeniu?]
I znów zabolała ją świadomość, że nie jest Mu w stanie nic zaoferować, niczym zwabić Go do siebie. Żyło Mu się coraz lżej bez niej.
Czy ją też to czeka? Zapomnienie tego cierpienia, które rozrywa ją
[też jakby mniej trochę, z każdym dniem, który wymaga od niej skupienia na rzeczach, które stoją przed nią – a zapominaniu o tych, których wyobrażenie jest coraz trudniejsze].
-Leon! - niemal krzyknęła, jakby w obawie, że zniknie; że znów straci Go z oczu, kiedy zrobi jeszcze jeden krok, a ona nie mogła odzyskać panowania nad nogami, aby ruszyć za Nim. Zaraz po tych słowach poczuła się głupio. Zabrzmiały płaczliwie. Rozejrzała się w poszukiwaniu usprawiedliwienia. -Ja tylko...
Leon Onegin
Leon Onegin
Ogrody szpitalne Kip8Swd
Jekaterynburg, Rosja
29 lat
błękitna
za Starszyzną
obrońca sądowy
https://petersburg.forum.st/t1078-leon-hiacynt-onegin-budowa#3959https://petersburg.forum.st/t1092-leon-hiacynt-onegin#4039https://petersburg.forum.st/t1091-leon-hiacynt#4037https://petersburg.forum.st/t1097-kreska#4063

Nie 25 Mar 2018, 14:58
Idzie drogą samotny i myśli przepływają mu przez głowę. Jedna po drugiej, pojawiają się i znikają, pojawiają się i odlatuja gdzieś, ciekawe gdzie? Zatrzymał się słysząc swoje imie, ale nie skojarzył, że pojawiło się w przestrzeni, bo wypowiedziała je Ofelia. Rozgląda się po koronach suchych i zimnych drzew jesiennych, a może już zimowych, kto tam wie, jak teraz płynie czas. A potem odwraca się i widzi swoją byłą żonę, swoje serce drogie, swoją własną jedyną, tą która wzieła jego serce i wciąż je ma. Jak dziś pięknie wygląda, kiedy tu przyszła do niego. Gdzieś z tyłu głowy zastanawia się, dlaczego to musiało się tak potoczyć, czy nie mogliby teraz siedzieć przy kominku i pić herbatkę z miodem, on czytałby książkę, ona zaglądałaby mu do tekstu, wtulona w ramię. I tak do końca świata, dlaczego tak wszystkie wypadki się potoczyły, że nie ma dla nich tej przyszłości. W którym momencie zapragnął "tego ekscytującego", kiedy wyjechał na Nowy Rok za granicę i poznał młodą Sorokinę. I czy nie powinien wtedy myśleć tylko o cieple, które zalewało jego serce, kiedy wracał myślami do domu w którym była Ofelia, jego bratnia dusza. Jak ona wtedy musiała się czuć, sama podczas noworocznej zabawy, sama bez zabawy, bo jak miała świętować, kiedy jej mąż był gdzieś daleko. Siedziała sama na zimnej kanapie i spoglądała w okno, pewnie była obok niej przyjaciółka, może trzymały kieliszki od szampana. Może sama poszła na przyjęcie i tam w gwarze tłumu tańczyła, żeby zapomnieć, ale w chwili wybicia północy było jej smtno, bo kto miał jej dać noworoczny pocałunek? Czy on chociaż przez sekundę myślał o niej?
Pewnie tak, bo przecież z każdą kolejną rzeczą, która oddalała go od niej, sprowadzała go na złą drogę, a im gorzej działo się w jego życiu, tym dalej był od niej.
Na przykład to ucho, którego już nie ma. Czy gdyby był jej mężem, kiedykolwiek zapuściłby się w takikanał i czy kiedykolwiek ktoś zrobiłby mu aż tak wielką krzywdę?
Odwraca się i patrzy w oczy swojej żony. Byłej.
- Coś się stało? - zaniepokoił się i uśmiecha się do swojego snu, bo przecież snem jest to, że tu przyszła, przecież nie spodziewał się tylko, że w tym śnie będzie wciąż pozbawiony ucha, jak jakiś podrzędny bijaczyna. - Ofelio, przejdziesz się ze mną ? - wyciąga w jej strone ramie i zachęca do spaceru. Podczas którego będzie udawał, że to jest rzeczywistość.
Gość

Wto 15 Maj 2018, 11:02
Wydaje się taki zagubiony. Spogląda na drzewa obcym wzrokiem. Czego w nich szuka? Bladość spada na Jego cerę, zdobiąc Go porcelanowym wykończeniem, a wyraz Jego twarzy zdaje się być tak dziecięcy. Tak niewinny. Jakby patrzył na gałęzie po raz pierwszy.
Boi się? Nie, nigdy się nie bał. Nie bał się świata, kiedy wyjeżdżał za granicę. Nie mógłby teraz zlęknąć się rosyjskich drzew, które kołysały Go do snu od lat. Nie bał się świata, kiedy wyjeżdżał i zostawiał Ofelię. Nie mógł teraz zlęknąć się tych gałęzi, które przesiewały rosyjskie słońce.
Przestał im ufać? Nie ochroniły go przecież te rosyjskie ulice, które od lat podawały mu powietrze do płuc – aby oddychał i wpajał to piękno wieczoru, którego jutro nie będzie. Czy zagubił się wśród pewności, która zawiodła bezpieczeństwo? Czy zaplątał się w korony drzew?
Oboje już nie mogą wygrzewać skrzydeł w słońcu.
Nie. Patrzył na gałęzie z ufnością i fascynacją dziecka. Czy On w ogóle wie, gdzie się znajduje?
Niesamowite, jak ktoś, kto nie odgrywa już w życiu Ofelii żadnej roli, znów wyrasta ponad te drzewa alei, nosi się wysoko aż do chmur (a może to one zlatują niżej, ku niemu) i serce znów staje się pulchne od tych łez, które kiedyś wywołał.
Jak On patrzy tym wzrokiem, który nabiera jakiejś obcej dotąd osobliwości! Jak On patrzy! I znów poczuła tę potrzebę, aby ten nowy wzrok zbadał i ją. Na wskroś. Nie opierałaby się ani tym oczom, ani rękom, które odkrywałyby wszystko, czego błękitne źrenice zachciałyby.
Leon, Leon, Leon...
Pamiętała Go męskiego i zdolnego do wzbudzania fascynacji. I pamiętała, kiedy to wszystko zastępował jakiś uroczy grymas zamyślenia, lekkie zgarbienie w fotelu salonu, na którym niegdyś byli zdolni przesiadywać razem – ale nie w te wieczory, kiedy wpatrywał się w ścianę, rozmyślając. Miał dla niej wtedy ten chłodny wzrok, wypływający falami ze zmniejszonych źrenic. Musiała zbliżyć się do Niego, zakołysać ramionami, aby wprawiły w ruch włosy. Wiedziała – zapach jej włosów zawsze prowokował w Nim odruch szukania jej wzrokiem. Zaczynał się rozglądać, aby po chwili zorientować się, że Ofelia znajduje się tuż przed Nim, wyciąga zawsze ciepłe dłonie do Jego twarzy, aby objąć te policzki – aby i one nabrały ciepła. Przez chwilę wydawało jej się, że to ten wzrok – wieczne zdziwienie tym samym, zauroczenie obrazami, które już wcześniej znał. Ale nie. Nigdy nie patrzył na nią jak dzisiaj na te drzewa.
Błądziła wzrokiem za tą sylwetką, która nabierała uroku. Pomyślała, że to tylko współczucie, które wciąż do niego ma, kierowane tą resztką (?!) miłości – dygoczącą z zimna na stan Leona, od teraz już na zawsze rannego. Ale On oferuje jej ramię, a ona nie potrafi wmówić sobie, że nie chce znów spleść ich ciał, chociaż w tak małym węzełku.
Pozwoliła się prowadzić, z początku bojąc się – czy wciąż będzie potrafił być jej oparciem, czy może w obecnym stanie ona powinna zaoferować Mu przejęcie części ciężaru, aby oparł się o nią, tak jak ona zawsze opierała się o Niego – aby spacerując czuć Jego siłę.
Coś się stało?
Oh, Leonie, Ofelia pływa teraz i wciąż topi się w morzu hiacyntów.
Leon Onegin
Leon Onegin
Ogrody szpitalne Kip8Swd
Jekaterynburg, Rosja
29 lat
błękitna
za Starszyzną
obrońca sądowy
https://petersburg.forum.st/t1078-leon-hiacynt-onegin-budowa#3959https://petersburg.forum.st/t1092-leon-hiacynt-onegin#4039https://petersburg.forum.st/t1091-leon-hiacynt#4037https://petersburg.forum.st/t1097-kreska#4063

Wto 14 Sie 2018, 17:18
Przesuwając się w ciszy, idą aleją spadających liści, suchych gałęzi i  ponownie rodzących się liści. Kroczą tak każdej środy przed podwieczorkiem, oraz dwukrotnie w czasie wekendów. W święta Ophelia również postanawia odwiedzać Leona, a jemu jest coraz lepiej. Przyzwyczaił się do jej obecności, a może nigdy nie odzwyczaił po prostu? Wracają wszak wszystkie dobre wspomnienia. Szkolne korytarze, które przemierzali u swoich boków, szafki w bibliotekach na których odkładali książki by nie upuścić ich, kiedy kradli pocałunków tysiące, zważając, by nikt ich nie dojrzał. Ta wymiana myśli, te wspomnienia chwili. Leonowi pomagało coś co znał, co czuł, że było jego domem. Ofelia była wszak dla niego domem, to z nią się ożenił i mimo tego, że zerwali, teraz znów go ratowała.
Od kilku tygodni Leon już nie tylko trzyma ją pod rękę, ale nawet obejmuje i całuje jej skroń na pożegnanie. Kiedy znika, on wraca do swojego samotnego pokoiku i je kolacje, bierze lekarstwa, śpi i kolejnego ranka czeka na to aż Ofelia przyjdzie. Mówią więcej, on często mówi, kiedy ona idzie obok zasłuchana. Ale potrafią się śmiać, a on ciągle wypytuje ją, czy nie męczą ją te odwiedziny.
Ktoś z lekarzy napomknął jej, że Leon chyba stracił odrobinę swoich wspomnień. Ktoś, pewnie z jego rodziny, zaniepokojona matka, albo ojciec który gardził jego związkiem z "tą nieużyteczną dziewczyną" - ktoś powiedział jej, zasiał ziarno niepewności, że to co buduje z kaleką, to nie przetrwa, bo to nie jest prawdziwe. Że ten grunt jest zgniły, a nic nie wyrośnie na tym. I pewnie radzili jej z głębokości serc swoich, żeby sobie dała spokój. Ale czy mogła dać sobie spokój, kiedy on prosił ją, by go odwiedzała, kiedy mówił jej że jest jego pocieszeniem.
Teraz na przykład już przychodzi minuta zakończenia spotkania, a on znów złapał ją za ręce, za ramię, biodro i prowadzi do ławki.
- Siądźmy tu Ofelio, mam do ciebie pytanie - nikt nie miał prawa im przeszkadzać, a jednak boi się i rozgląda orientacyjnie, czy nikt nie podsłuchuje. Pielęgniarki w Hotynce wiedziały zaskakująco wiele jak na siostry niosące pomoc. Siadają, a on odgaria lok z jej czoła, a jej złote niczym bogaty kruszec włosy, błyszczą się i mienią w zachodzacym ciepłym słońcu. - Czy kiedy stąd wyjdę nie chciałabyś znów spróbować mieszkać ze mną?
Te jego oczy nadzieją przepełnione, no i ninech powie mu Ofelia czy to dobry pomysł. Czy warto go dalej oszukiwać, że to co czuje to prawda?
Gość

Sro 15 Sie 2018, 17:41
Zasiewa ten grunt raz jeszcze, traci przy tym ostrożność
nie chciałaby znów zbierać krwawych żniw, okaleczać dłoni i ust – wie przecież, że nie jest w stanie zasiać w Leonie nic, co rozkwitłoby (a ona mogłaby cieszyć się obfitymi plonami). Jest przecież świadoma, tak chorobliwie świadoma
nie jest jej żal niczego, co zainwestowała teraz w Leona. Przecież i jej ziemia jest daremna, niezdolna wychować żadnego zarodka. Na samą myśl czuje, że brzuch ją boli – a może ta pustka zaczyna znów doskwierać. Usycha.
I ona tak kroczy obok niego, i nie jest jej żal niczego. Nie zbierze plonów ich wtórnego romansu. Nie przez Jego głowę, która znów oprzytomnieje i zostawi ją. Nie będzie Go winiła, to przecież ona nie jest w stanie nic Mu zaoferować.
Jej ziemia jest czcza. Ale On może nie pamięta? Niech cieszy się jeszcze z jej obecności. Ofelia wie, że człowiek nie jest w stanie nic zrobić dla drugiego człowieka; nic mu dać,
ale próbuje. Próbuje dać Mu to uczucie schronienia. I chełpi się tym, czasami nawet dusi. Jego obecność ją zakrztusza – zapach Jego włosów, kiedy wiatr targa nimi, a ona nie wie (może powinna schronić tę głowę, żeby nic go nie zdmuchnęło; ani o milimetr nie odsunęło od niej
może kiedy odejdzie, znów nie będzie chciał wrócić). A teraz, kiedy szła tak blisko niego, nawet ten milimetr ochładzał jej ciało, sprawiał, że sztywniała – marła na chwilę, znów doszukując się znaczenia tego dystansu...
Traciła głowę. Liczyła noce, ostudzona z emocji, aby móc ponownie przespacerować się tym chodnikiem, który tak dzielnie znosił ogrom ciężaru, jaki nosiła – starając się stąpać po ziemi twardo, żeby to wszystko miało podporę. Żeby nie runęło, nie rozsypało się
nie rozwiało
żeby liście nie przykryły tego zaufania, które znów jej dał.
Znów, znów, znów.
Ale ona wiedziała
Czekała
to tylko chwila zanim Leon rozpłynie się po niebie wraz z zachodzącym słońcem.
Ale była wciąż zakochana. Więc wciąż czekała.
Dała się prowadzić – może nie z własnej woli, bo nie miała o niej pojęcia, kiedy Jego dłoń spoczęła miękko na jej biodrze. Usiadła, instynktownie wyciągnęła szyję w stronę Jego palców, które chciały pochwycić jej kosmyk. I czuła, że wszystko zakręciło się w głowie, zmieszało w jeden obraz – aż do omdlenia, które ostudziły dopiero Jego słowa. Popatrzyła na Niego szklistymi oczami. Zamrugała kilkakrotnie, otworzyła usta, ale słowa ugrzęzły jej w krótkim tylko, niewyraźnym pomruku. Nie była pewna – serce, które podeszło pod gardło, podskoczyło z radości czy pulchniejącej w klatce piersiowej mdłości? Zawahała się. Przecież nic nie zostało z ich domu. Nic nie zostało z ich miłości, cichy tylko cień mknący gdzieś z tyłu, przyćmiewający nowe początki, wpychający w szuflady wszystkie te obawy – przypominający, że życie już się zaczęło i nie udało; że nic już nie mają dla siebie i nic nie są w stanie sobie podarować. Głupota! Znów zamieszkać razem? I znów patrzeć jak siedzi, niespełniony, nieszczęśliwy? Wiedzieć, że jest się powodem tej klęski, którą On tak boleśnie odczuwa? Może była głupia i osłupiała. Ale nie tak, żeby znów godzić się na tę mękę, którą zadawali sobie wzajemnie.
Nic już nie urośnie na tej jałowej, suchej ziemi.
-Tak, chciałabym.
Sponsored content


Skocz do: