So tell me what you want, what you really, really want. (Z. Primorac, F. Pankratov, czerwiec 1999)
Zuza Primorac
Zuza Primorac
So tell me what you want, what you really, really want. (Z. Primorac, F. Pankratov, czerwiec 1999)  Tumblr_ozxpn34bfA1toamj8o1_400
Mojkovac, Jugosławia
32 lata
brudna
neutralny
wynalazca-fałszerz
https://petersburg.forum.st/t2279-zuzana-primorachttps://petersburg.forum.st/t2289-z-primorac#13669https://petersburg.forum.st/t2288-lepszy-wrobel-w-garsci-niz-skrzypek-na-dachu#13666https://petersburg.forum.st/t2287-kongo#13665

Czw 06 Cze 2019, 23:16
♪♫♪
Petersburg, Rosja

Idąc oblanym przedpołudniowym słońcem chodnikiem niosła w ręku średniej wielkości walizkę, dość niepozorną, skórzaną torbę o utwardzanym dnie i pokrywie zapinaną na suwak lśniący w świetle dnia wypolerowanymi ciągłym rozsuwaniem i zasuwaniem zębami. Niewielki ptaszek dzielnie zamiatał skrzydłami to podlatując nieco w górę to opadając bliżej jej ramienia jak wierny przyjaciel, lub - i co bardziej zbliżonego do jej opinii o Gogolu - wyrzut sumienia. Skubała zębami wewnętrzną stronę policzka przyglądając się z uwagą mijanym ludziom, budynkom i zakamarkom. Nie znała tej okolicy i była pewna, że nie chciała jej znać. Im mniej coś znasz tym mniej jest dla Ciebie wartościowe, tak? Nie ma co się przywiązywać, wszystko takie ulotne i płynne, pewnym rzeczom (wszystkim) trzeba pozwolić w porę odejść. Może dlatego czuła taki ciężar na sumieniu - bo nie oszukujmy się, jaką łajzą by nie była, miała sumienie i to szczerozłote, tak - idąc w stronę mieszkanka Pankratova, który wciąż był przekonany, że nazywała się Misha i była przyjezdną.
- Będziesz musiała go zabić. - nadawał Gogol podlatując do jej ucha i umykając sprawnie nim zdążyła go trzasnąć machnięciem dłoni.
- Ty byś tylko bił i zabijał. Straszny z Ciebie wróbel. - warknęła poprawiając chwyt na walizce i jakby dla podkreślenia przekonania swoich intencji przyspieszyła kroku.
- Nie jestem wróblem. A on nie jest świadomy kogo wpuszcza do domu. - ptasie mądrości wciąż sięgały jej uszu, niezależnie od tego jak szybko przebierała nogami, a należy zauważyć, że był to już prawie trucht. Korzeniowski stajl.
Prychnęła jedynie, marszcząc brwi i czując jak jej nastrój przesłaniają jeszcze gęstsze i ciemniejsze chmury. No dobra, nie czarujmy się, może nie była wzorem obywatelki, a już na pewno nie magicznego społeczeństwa, biorąc pod uwagę kto jej wypchał kieszenie dolarami, ale przecież nie planowała nikogo asasynować, niszczyć rządu radzieckiego, rozbrajać starszyzny od środka ani demaskować liderów opozycji. Była tylko wynalazcą, majsterklepką z talentem do robienia rzeczy, których inni robić nie chcą bo - no właśnie - nie brudzą sobie rąk taką pracą. A ktoś musi mieć brudne ręce, żeby inni mieli czyste, tak? Nie byłoby zawodu, gdyby nie było potrzeby, jest popyt jest podaż, a wszystko co się liczy to pieniądze. Pieniądze liczy się bardzo przyjemnie. Dlaczego więc czuła się tak gówniaczo?
- Nie ma co drążyć igłą w stogu siana. - zakomunikowała zatrzymując się pod wskazaną w liście kamienicą- Idziemy. I zachowuj się, jak mu osrasz sztalugę tak jak ostatnio...
- To ekspresjonizm abstrakcyjny. Gdyby interesowało Cię cokolwiek poza Twoją walizką wiedziałabyś, że inspiruję się największymi, Pollockiem, Newmanem, Gu- - ptasi wywód zostawiła za drzwiami i wskakując po dwa schody stanęła przed drzwiami mieszkania Pankratova. Postawiła walizkę na ziemi i rozsuwając złoty zamek otworzyła jej wieko. Pomadka na usta, perfum na kark, włosy trzy razy w lewo raz w prawo magicznym grzebieniem, sięgnęła głębiej wyciągając kolejną półkę z walizki, coś trzeba przecież, tak głupio bez prezentu, zaraz zaraz, coś tu się znajdzie, gdzieś miała taką, o, tutaj, zaraz obok wodnych doniczek i papierowych żółwi przemierzających tempem żółwim, a jakże by inaczej, dolną półkę rozkładanego kredensu.
Przygotowana, perfumą pryśnięta, z uśmiechem na twarzy, walizką w jednej ręce, papierową torbą w drugiej zapukała w drzwi czubkiem pantofla. Jestem Misha, studentka z Samary, której studia się nie udały i podjęła pracę jako złota rączka. Misha, Misha, Mi-sha.
Gogol wylądował jej na ramieniu dokładnie w momencie, w którym Foka otworzył drzwi.
- Heshima! - powiedziała dziarsko - To znaczy 'cześć' w języku Suahili. - brawo Zula, ależ z Ciebie debil.

Skocz do: