Mamo, dzisiaj nie będę królową świata.
W uszach dudni perkusja, nerwy nastrajają się jak struny gitary, atmosfera lepka jest od brudnej muzyki. Światła prześlizgują się po plątaninie spoconych duszno ciał, podłoga drży od setek par butów uderzających w rytm. Przypadkowość, kakofonia, toast za duszę Cobaina, o ile skurwysyn ją miał. Żeby w piekle były dziwki, koks i grunge, wszyscy tam trafimy. Leje się wódka, zbijam kieliszek, rozcięta warga na szczęście.
Tłum na mnie napiera. Twarze, twarze, twarze, tanie neony, tani alkohol, tanie papierosy. Jestem tu jeszcze, zaraz zniknę, rozpłynę się i wsiąknę w jego koszulkę z logo Воплі Відоплясова. Nie znam go, on nie zna mnie, to się nie zmieni. Zakochuję się tylko w nocy, potem żegnam, leniwych poranków pod brzydką kołdrą nie będzie, imion nie zapamiętuję. Nie chcę.
A oni i tak czasem przychodzą. Po co, dlaczego, nie wiem, to nieistotne. Może robię im nadzieje, może te nocne zauroczenia nie wyparowują tak łatwo. Irokezy czerwone jak krwawiące serca, bose stopy przylepione do podłogi. To ich wina, czy mówiłam, że mi zależy? Mówiłam, wymsknęło mi się, ale to tak żartem tylko, dzisiejsi mężczyźni nie mają poczucia humoru. Zdążą zwątpić w pocałunek lub dwa, kłótnie o wierność oblepią ich ubrania, wątpliwości nie dadzą się tak łatwo zbyć. W końcu codziennie umieram z innej miłości, nie moja wina. Nigdy nie moja.
Jak ty się w ogóle nazywasz?,
chyba sobie jaja robisz,
poważnie, oklaski, kurtyna, dziękuję, co wy mnie w ogóle obchodzicie. Tylko ja jestem dla siebie ważna. Jajajajajaja, mnie, mnie, mnie, mnie się wszystko należy.
Wsiądę na mój motocykl ukochany, wzbiję się w powietrze i nigdy nie wrócę na ziemię. O, chciałoby się. Za dużo mnie tu jeszcze trzyma, za wiele spraw wiąże przy gruncie. Nowa płyta Red Hotów, chociażby. Ćpuny skamlące jak psy. Srebrianki, Srebrianki im daj, Wieszczych Snów, oni zapłacą, oni naprawdę zapłacą, tylko im daj. Nie, od tych to bym się akurat odcięła. Zadłużają się, jęczą i niszczą mi miłe popołudnia z „Przyjaciółmi” nagranymi na VHS, ale co zrobić, taka robota. A ja sobie jeszcze w kolano strzelam, wymyślam nowe receptury, żeby tylko było bardziej uzależniające, żeby tylko u mnie można było się tak naćpać. Oj, Goranka, dziecko, czego ty chcesz właściwie?
Trzymają mnie tu mężczyźni i pogo, których jeszcze nie wytańczyłam. Tlen, bo to wszystko to moje życie, nieidealne, kanciaste, uwiera mnie, ale ja je sobie wybrałam sama i takiego wała matce. Z matką to w ogóle jest już zabawna historia. Zastępca komendanta Białej Gwardii,
w duchu zawsze będę Kostović, a ty Yaneva,
dla waszego dobra, chuja tam jej o to dobro chodzi. W dupie ma nas wszystkich po kolei. Jakby jej zaproponowali miejsce w Radzie w zamian za posłanie mnie i mojego rodzeństwa do piachu, to z wywieszonym ozorem by złapała za różdżkę. Nóż. Karabin.
Oh well, whatever, nevermind, o czym ja mówiłam? Nie, jednak tylko ta płyta Red Hotów mnie trzyma na tym łez nieszczęsnych padole, skoro wypiliśmy za dziwki, koks i grunge (albo punk, albo rock, albo wszystko po kolei) w piekle.
Jakby mnie podsmażał Morrison, to bym się nawet nie obraziła.
Ale pewnie mam takiego pecha, że o Morrisonie to sobie mogę najwyżej pomarzyć przed snem.
Śmieję się, bo śmiech to zdrowie, bo życia nie umiem brać na poważnie, bo podobno jestem mendą i wydał mnie na świat pub. Może i tak, może i tak, sama już nie wiem, ale to wszystko takie zabawne. A słyszeliście taki tekst: „dla bogatego nic nieosiągalnego”? To moje motto, drugie zaraz za „anarchia albo śmierć”, jeszcze mi się nie rymuje, muszę je dopracować, bo ono musi się rymować. Jedyne, na co mi się te pieniądze przydają, to ingrediencje i płyty, płyty, płyty, kasety ściągane z Zachodu oświeconego, bo w tej magicznej postkomunie trzeba duszę sprzedać, żeby dostać Pearl Jam, Led Zeppelinów albo Crass.
Na pohybel Starszyźnie, na pohybel Raskolnikom, idę czytać Emmę Goldman. Podobno żeby zdobyć broń postanowiła zostać prostytutką, dobrze, dobrze. Ja nie muszę, tylko czekam na okazję, żeby dostać w dłonie strzelbę. To nie takie proste w Rosji, gdy oficjalnie po mugolskiej stronie nie istniejesz. A może wtedy robi się właśnie łatwiej.
I co byś z tą bronią zrobiła, Goranka?No jak to co, strzelałabym do przechodniów z okna.
Haha, dobra jestem w te żarty.
Mamo, czemu chcesz mnie ukoronować?
Ćma osiada czarną plamką na zmatowiałym szkle ulicznej latarni. Brzydko, o, jaka szkarada, tylko psuje obrazek. Motylki wszyscy lubią, na motylki nikt nie poluje muchołapką. Ćmy się widzi i słyszy, nie chce się ich blisko, chociaż niby też są motylami. Gorsze od nich tylko komary, szuje jedne, krwiopijcy, Peruna w sercu nie mają (i serca też nie, dlatego to takie tragicznie beznadziejne).
Matka by pewnie taką ćmę chętnie złapała i przemalowała skrzydełka. Cycki w gorset, filiżanka w łapę, knebel w gębę, a z wielkopańskich obyczajów mam tylko spanie do późna i zasadę, że jak dają palec, to odgryzam rękę. Więcej nie spiję tej śmietanki towarzyskiej, dziękuję.
Tatuś lubił ćmy.
Lwica? Modliszka.Zawieszam wzrok na tej brzydocie owłosionej, zaciskam palce mocniej na papierowym kubku. Gul, za Yanevów. Otwieram usta, odruch bezwarunkowy, szukam powietrza, płuca zaciśnięte, ktoś je zassał odkurzaczem. Skok, woda wlewa mi się do gardła. O, jak brudno, o, jak dobrze, ulga oblewa mnie bardzo dosłownie. Dzisiaj będę rybą. Rybką. Ofelią, tylko lepiej, bo żywą, a pozostanę smrodem młodości. W głowie ciągle lat siedemnaście, chociaż tkwię w połowie drogi do trzydziestki, już sobie zasłużyłam na tytuł starej panny. Męża sobie znajdź. Arystokratę. I urodź mu dzieci, które też będziesz traktować jak gówno, zupełnie jak pani z domu Kostović, urodź, bo niczego z tego spadku nie dotkniesz.
Mamo, ja już jestem królową świata. I pragnę tylko zobaczyć, jak on płonie u moich stóp.