Lotta Kuragina
Lotta Kuragina
Lotta Kuragina
Lotta Kuragina 8dc0f7792884bc81e3fa03344f1f4d89
Petersburg, Rosja
23 lata
błękitna
za Starszyzną
kochająca matka, początkująca pisarka
https://petersburg.forum.st/t1471-lotta-kuragina#7340https://petersburg.forum.st/t1472-lotta-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t1473-lotta-kuragina#7357https://petersburg.forum.st/t1481-cyryl#7480

Sob 06 Sty 2018, 12:48
Меня зовут
Lotta Andrieyevna Kuragina
(zd. Vasilchenko)



DATA URODZENIA: 22.07.1976 / NAZWISKO MATKI: Aristova / WIEK: 23 lata
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Petersburg, Rosja / STATUS KRWI: błękitna
STAN MAJĄTKOWY: majętny / ZAWÓD: bez wyuczonego zawodu, zajmuje się dziećmi / KORGORUSZ: koń


ALCHEMIA: 5 / FAUNA I FLORA: 15 / LECZNICTWO: 12 / MAGIA KREATYWNA: 10
MAGIA ZAKAZANA: 0 / OKULTYZM: 22 / SIŁA: 5 / TRANSFIGURACJA: 9
WIEDZA MAGICZNA: 14 / ZAKLĘCIA I UROKI: 15 / SZCZĘŚCIE: 3 / TALENT: 5


Znowu odjeżdżasz.
Nie zapomnij mnie, błagałam całując na pożegnanie. Odprowadzam cię na dworce pełne podróżników, ludzi wolnych i bardzo szybkich jednocześnie, smug w kącie pola widzenia. Nie patrzę już, czy machasz przez okno, odjeżdżając do świata, który widzisz zamiast mnie. Marzyłam, by pojechać na południe Europy. Kupować płótna amatorów na Montmartre za butelkę wina, przesiadywać pod Luwrem od wschodu słońca, by choć przez chwilę być sam na sam w pustych galeriach – tylko ja i Jan Chrzciciel z palcem zagadkowo wskazującym niebo, ja wiedziona za wolnością na barykady, ja u boku Wenus z Milo, równie okaleczona samotnością. Kiedy byliśmy dziećmi, tylko ty obiecywałeś mi, że to możliwe. Wszyscy inni wiedzieli, że taka wolność jest poza moim zasięgiem, że nigdy już (o, ironio) nie będę gdzieś tylko ja.
Zwiedzam więc świat tylko na stronach albumów, sukcesywnie zmieniasz moje życie w pasmo zdjęć; oglądasz wszystko za mnie, nie oferując relacji ze swoich podróży – wszystko muszę z ciebie wyciągać, a potem, gdy zaczynasz już mówić, natychmiast żałuję i głupio mi, że każę ci tamwracać. Świadomość, że jeżdżąc po świecie nie widzisz tego, co najpiękniejsze wyszło spod ludzkich rąk kiedyś była znacznie bardziej pocieszająca. Myślałam, że zrekompensuję sobie głód ciekawości przelewaniem licznych wtedy myśli twórczych na płótno. Zawsze lubiłam kreślić kształty tak, jak widzę je tylko ja. Malować ludzi i konfrontować moje portrety z ich rzeczywistością. Podjęłam tysiąc prób namalowania ciebie, a każda – choć znam twoją twarz na pamięć – zakończyła się porażką.
Poddałam w końcu tę walkę, królestwo obrazu należy już tylko do ciebie. Natchnienie odeszło, nie podnoszę już pędzla, a zapach terpentyny został tylko wspomnieniem. Po zapachach się pamięta, mówiłam ci? Wystarczy rozetrzeć na nadgarstku kroplę używanych dawno perfum, by przenieść się w głąb przeszłości wszystkimi zmysłami, stanąć koło dawnej siebie, przyjrzeć się z dziecięcym zaciekawieniem.
Co się stało z moim rumieńcem?
Kiedy braliśmy ślub, pachniałam jaśminem. Siłowaliśmy się z losem, by zaczarować to małżeństwo. Na białą haftowaną suknię padało światło końca lata – pobraliśmy się w sierpniu, bo te miesiące z „r” w nazwie to podobno lepszy czas na śluby; dzień wcześniej wystawiono moje buty na parapet, by zapewnić weselnikom ładną pogodę. Miałam ze sobą wszystko, co potrzebne. Długa suknia pachniała nowością, a na dekolcie skrzył się stary srebrny krzyżyk, mam go od dzieciństwa. Okrągłe kolczyki z oczkiem z małego szmaragdu pożyczyła mi twoja matka, a niebieską wstążkę sam wyplotłeś mi z włosów, kiedy było już po wszystkim; byliśmy sami, wschodził już ranek, na nasze zmęczone ciała padło już zupełnie inne słońce.
Staraliśmy się: wkupić w łaski przesądów, ładnie tańczyć, porozmawiać z każdym z gości. Myślałam, że zasłużyliśmy tak pięknym ślubem na dobre małżeństwo. I na myśleniu się skończyło.
Odkąd jesteśmy razem, znielubiłam noce. Nie znoszę tych zimnych, spędzanych samotnie, prawie bez snu. Wiem, że jesteś daleko, nie zobaczyłbyś, gdybym szukała pociechy po zmroku, ale nie trzeba. Lubię myśleć, że jestem ponad to, że moja wierność to świadectwo wewnętrznej siły. Prawda natomiast, jak sądzę, bliższa jest temu – jestem zwyczajnie zmęczona.
Czekam na ciebie, bo nie chce mi się już szukać. Mamy już dom i dzieci i swoje własne kłopoty. Fedosyia znowu powiedział „tata” na Dimę, ale nie piszę ci o tym w listach. Nie piszę, że wcale mu się nie dziwię i nie piszę, jak łatwo byłoby was pomylić. Nie mówię ci też o tym, kiedy wracasz, chociaż czasem jest między nami tak cicho, że powiedziałabym cokolwiek, byle przekonać się, że jednak jesteś. Jesteś, tuż obok, ale tych nocy też nie lubię. Nie wiem, które są gorsze – kiedy rzucasz się niespokojnie w pościeli i wiem, że śni ci się koszmar, powietrze przesiąka zapachem potu, a ja nie umiem (nie chcę?) wyrwać cię z tej katorgi, czy te, gdy kochamy się z rozsądku, za przewodnika po swoich ciałach mając poczucie obowiązku. Odnosiłam okropne, bardzo przykre wrażenie, że się mnie boisz i nie rozumiałam, czemu.
Gonisz na koniec świata, ryzykujesz życiem dla jednego choćby drgnienia masy nieczułych ludzkich serc – nieustraszony, w sam środek pola bitwy idziesz tylko z aparatem i powołaniem, które roztacza nad tobą ołowiany płaszcz ochronny. Jak mógłbyś, po wszystkim, co już widziałeś, przestraszyć się mnie?
Mimo to chciałam, by było ci dobrze. Czekałam, byś powiedział mi w uniesieniu, że mnie kochasz, tym razem tak, bym uwierzyła. Dotąd się to nie zdarzyło, a ja wciąż mam cierpliwość, chociaż nigdy nie umiałam cię zatrzymać. Myślałam, że dziecko coś zmieni. Pamiętasz, jak się cieszyłam, kiedy uzdrowiciel orzekł, że to będzie syn? Nie wiem, dlaczego, ale chciałam, by był podobny do ciebie. Oszukiwałam w oczekiwaniu na niego, czekając w rzeczywistości na was obu. Brzuch rósł szybko, tak szybko, że przelękłam się, czy nie urodzę bliźniąt (powiedz, czy może wtedy byś wrócił, gdyby na świecie pojawiło się dwoje naszych dzieci naraz – zrozumiałbyś, że jednak cię potrzebuję?); coraz ciężej było mi już nawet wstawać. Moja niecierpliwość się zmieniła, zatęskniłam bardziej do własnej wygody, która wróciła jakiś czas po porodzie. Trzymając synka przy sobie, czujnie przypatrywałam mu się, mimowolnie liczyłam godziny. Nie mogłam się doczekać, aż go zobaczysz, ale ty przyjechałeś dopiero po trzech miesiącach, kiedy zaczynał już sam podnosić głowę i gaworzył ochoczo, gdy się nad nim nachylałam. Mnie już poznawał. Wiesz, jaka to satysfakcja, dostrzec świadomość w uśmiechu dziecka? Długo musiałeś na nią czekać, bardzo mi przykro było na to patrzeć.
Przykro także, bo nie wiem, co innego zrobić, jeśli nie wystarczy ci rodzina. Być może rano znowu znikniesz, przegram wojnę, chociaż to ty pojedziesz patrzeć na rany, na śmierć i na głupotę tego wszystkiego. Dla mnie zostawisz tylko potrzebę zrozumienia, co cię tam ciągnie, ogarnięcia umysłem mechanizmów powodujących ludźmi, którzy zabijają innych na rozkaz, odkrywają w sobie okrucieństwo przyprawiające o mdłości. Zrozumienia, że to się nie skończy. Na osłodę razem z tą potrzebą znajdę puzderko, a w puzderku – milion rubli zaklęty w szlachetnym kamieniu. Gdyby szczęście rodziny liczyć w fasetkach diamentów, wszyscy mogliby nam zazdrościć.
Nie zastanawiałeś się pewnie zbyt długo przed kupieniem mi pierwszej kolii z pereł. Nie szkodzi, pewnie nie słyszałeś, że symbolizują łzy, są złą wróżbą dla młodej żony. Nie masz czasu na takie głupoty. Nie szkodzi, perły pasują kobietom poważnym, ładnie komponują się z czernią. A ja, na wszelki wypadek, przez kilka pierwszych dni po twoim wyjeździe zawsze ubieram się na czarno. Skąd mam wiedzieć, czy właśnie nie wdowieję? Czy ten szum w moich uszach nie pokrywa się ze świstem lotu zbłąkanej kuli, która zechce upomnieć się o prawo do ciebie, które tylko mnie się należy?
Nie owdowiałam, wszyscy boją się najwyraźniej splamić twoje złote włosy krwią, ale na czerń i tak przyszła pora, także wcale niedługo po twoim kolejnym wyjeździe.
Wracasz w samą porę. Nie taką śmierć widujesz w ogniu wojny, ale już chyba trochę lepiej cię rozumiem po tamtym dniu. Stałam tam sama, gdy maleńką białą trumienkę spuszczali do ziemi na zaskakująco cienkich linach. Zwykle korzysta się z grubszych, mocniejszych, ale zwykle też śmierć jest łaskawa dłużej czekać. Pozwala człowiekowi urosnąć, nauczyć się mówić. Wziąć choć jeden, pierwszy oddech.
Przychodziłam na cmentarz codziennie, by tłumaczyć sobie Taisii, dlaczego na nią akurat nie poczekała i dziwiłam się – ja przecież nie miałam kochać tych dzieci, nie naprawdę. Dopisz kolejną klęskę w moim słupku, pokochałam. Miękkie loki, które odziedziczył po tobie Fedosyia – tak samo muszą układać się pod palcami skrzydła aniołów; jego uśmiech, zdolny unieść z serca wszystkie troski. Muszę zapamiętać ten uśmiech, nim zniknie. Mamy niewiele czasu, siedem lat, które minie nim wyślemy go do szkoły nie wystarczy, by pogodził się z losem obstaculusa. Jak mam wyjaśnić dziecku od urodzenia otaczanego starą, ciężką od złotych zdobień naszych domostw, ale silną całymi pokoleniami magią, że nie doczeka się swojej własnej? Jak oczekiwać, że nie wścieknie się, gdy dla dobra wszystkich wokół niego, odbierzemy zdolności naszemu synowi? Poprawka, odbiorę, pewnie będę wtedy sama, bo ty odznaczasz się niebywałym talentem do wyjazdów, kiedy najbardziej cię potrzebuję.  Uśmiechałeś się kiedyś tak samo, lubię tęsknić do tego uśmiechu. Mądre spojrzenie małej Niny, jej oszczędne słowa i małe rączki ciepłe w moich dłoniach, kiedy wracam ze swoich spacerów. Próbuję przekonać się nimi, że mogę przebywać sama nie odczuwając ciągle tej dotkliwej samotności. Pojechaliśmy kiedyś nad jezioro, razem po raz pierwszy. Maleńki Fedosyia spał już, a ja myślałam, że czuwając nad nim zasnąłeś i ty. I poszłam na brzeg, weszłam po kostki, potem po kolana do lodowatej wody. Była wczesna wiosna, kwiaty kwitły nieliczne dopiero. Byłam panią tego jeziora, tylko na takie mogłam zasłużyć – nie w pełni rozwinięte, skryte w zmierzchu, jeszcze zaspane po zimie. Na jego dnie nie czekały żadne skarby, ni tym bardziej kraina wiecznej młodości – a jednak woda napełniła mnie życiem, spokojem. Nie wiem nawet, czy to woda, czy ostatki naiwności wierzyły, że to ty. W każdym razie, wtedy, trzy lata temu, po raz ostatni poczułam się dobrze będąc gdzieś sama. Wróciłam do domku, by – jak się spodziewałam – zastać was uśpionych zapachem drewna i cykaniem świerszczy. Wtedy po raz pierwszy coś drgnęło we mnie inaczej niż zwykle i zamiast sięgać po patyczek węgla, wzięłam pióro do ręki i zapisałam całą stronę w szkicowniku. Nieskładnymi słowami, niesprecyzowaną jeszcze emocją. Pod twoją nieobecność już nauczyłam się ją nazywać, a wszystkie inne stały się łatwiejsze. W ogóle dużo się uczę, gdy cię nie ma.
Na początek starożytnej greki. Nie wiem dokładnie, dlaczego – może wystarczy, że od małego zachęcano nas do fanaberii. Martwy język brzmi w ustach nawet bardziej obco niż imiona, których wypowiadania unika się z panicznym strachem, więc może to była przyczyna. Okazuje się, że wszystkim próbuję ocieplić twój rozmyty przez dystans wizerunek. Zabierałam Iliadę nad rzekę i czytałam na głos, z początku dukając. Teraz niektóre fragmenty znam już na pamięć. Czasem towarzyszy mi korgorusz. Przypomina graniany, które pamiętam z dzieciństwa, ma bardzo mądre oczy. Nauczywszy się go wołać, sama sobie zaczęłam dotrzymywać towarzystwa. Świetlisty granian (wiem, że nim nie jest, ale lubię tak myśleć o manifestacji swojej duszy) nie wzbudzał poczucia winy. Patrzył mądrze, dawał mi odczuć swoją obecność. Polubiłam jego magię, dzięki niej postanowiłam nauczyć się czarować trochę inaczej. Bez żadnego pośrednictwa różdżki, odnaleźć w sobie siłę do kierowania magią bardziej instynktownie, własnymi rękami. Często myślałam o stepach Ukrainy i o tym, że wolność się bierze. Ja nie mam na to siły ni odwagi, krewcy Vasilchenko nie byliby dumni z takiej córki. Na szczęście, pozbyli się jej dość szybko, pozwalając mi jedynie z rzadka wspominać kijowskie dzieciństwo, światełka tańczące na cekinach i barwne frędzle, które nosiłam we włosach i przy kolczykach jako beztroska dziewczynka.
Nadal powinnam nią być. Mamy dopiero dwadzieścia lat, niektóre dziewczyny zaczynają dopiero w tym wieku myśleć o wejściu w jakiś związek. A ja? Usypiam dzieci cierpliwie, coraz częściej myśląc, kiedy i w jaki kształt urosną. Przestaję zastanawiać się nad sobą i tylko ty mógłbyś może skłonić mnie do tego znowu. Może spróbujesz, kiedy wrócimy do domu? Pewnie bym się ucieszyła. Ale najpierw zabiorę cię na grób naszej córki.
Hemingway napisał najsmutniejszą na świecie historię w zaledwie sześciu słowach: Na sprzedaż: buty dziecięce, nigdy nienoszone. Ja nie umiem powiedzieć nic tak treściwie, słowa same leją się z ust jak krew z rany. Kiedy pójdziesz ze mną poznać swoją ostatnią córkę, pochylisz się nad nagrobkiem tylko trochę większym niż pudełko od butów, tam popłyną, dla niej i dla ciebie, być może razem ze łzami.
Chciałabym, naprawdę bym chciała cieszyć się, że będziesz tam ze mną, otoczysz mnie ramieniem i pozwolisz się łudzić, że żal palący w moich słowach naprawdę do ciebie dociera.



Ostatnio zmieniony przez Lotta Kuragina dnia Wto 24 Lip 2018, 15:17, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sro 25 Lip 2018, 20:12
Здравствуйте!

Powiedz, Lotto, gdybyś mogła, cofnęłabyś czas? Zrobiłabyś cokolwiek inaczej, będąc świadomą tego, co Cię czeka? Czy masz w sobie tyle odwagi, by mimo tego wszystkiego, co Cię dotychczas spotkało – mimo utraty dziecka czy życia bez miłości u boku – powtórzyć wszystko raz jeszcze, docierając ponownie do punktu, w którym jesteś? Masz Efima, ale przecież nigdy go nie ma. Czy na pewno chcesz już spędzić całe życie sama?

Bonusy za kartę postaci

+2
Okultyzm
+5
Wiedza magiczna
+3
Szczęście

W związku z tym otrzymujesz ode mnie zmieniacz czasu, który przypadkiem nabyłaś podczas ostatnich zakupów na pchlim targu. Byłaś pewna, że to jedynie uroczy, acz wyjątkowo pięknie wykonany wisiorek, ponieważ niczym nie przypomina klasycznych zmieniaczy czasu – wygląda niczym miniaturowa, przezroczysta replika księżyca, w środku której unosi się metalicznie czarna kulka. Kiedy zakręcisz wisiorkiem w prawo, kulka natychmiast zmienia swój stan skupienia, rozlewając się po księżycu i cofając czas o tyle godzin, ile obrotów zrobisz. Maksymalnie możesz jednak cofnąć się o dwadzieścia cztery godziny. Dodatkowo chciałbym także podarować Ci magiczny album, w którym możesz umieszczać najpiękniejsze wspomnienia z Twojej głowy za pomocą krótkiego zaklęcia Pamatovat.

Na zakończenie

Stworzona przez Ciebie karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz na start 800 punktów fabularnych do wykorzystania w punkcie Mistrza Gry. Możesz już bez przeszkód zacząć rozgrywkę na forum, lecz przed rozpoczęciem fabularnych przygód Twojej postaci prosimy o skrupulatne uzupełnienie pól w profilu. Warto również wnikliwie zapoznać się z tematami zamieszczonymi w dziale fabularnym. W razie jakichkolwiek wątpliwości, problemów lub sugestii odnośnie rozwoju naszej magicznej społeczności, zachęcamy do kontaktowania się z administracją forum. Życzymy ciekawych rozgrywek w grze i przyjemnego spędzania z nami czasu!


Skocz do: