Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Sro 31 Sty 2018, 15:54
Меня зовут
Ljuban Gregorović



DATA URODZENIA: 16.06.1968 / NAZWISKO MATKI: Mittermeier / WIEK: 31 lat
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Petersburg, Rosja / STATUS KRWI: czysta
STAN MAJĄTKOWY: bogaty / ZAWÓD: sprzedawca różdżek, stolarz / KORGORUSZ: żubr


ALCHEMIA: 5 / FAUNA I FLORA: 11 / LECZNICTWO: 7 / MAGIA KREATYWNA: 17
MAGIA ZAKAZANA: 0 / OKULTYZM: 5 / SIŁA: 18 / TRANSFIGURACJA: 14
WIEDZA MAGICZNA: 18 / ZAKLĘCIA I UROKI: 29 / SZCZĘŚCIE: 5 / TALENT: 11


I: Grab.
Mykew Gregorović miał sześćdziesiąt sześć lat. Kiedy wybuchła poprzednia wojna był jeszcze dzieckiem, ale pamiętał dość, by wiedzieć, co mówi i przed czym przestrzega syna. Był marzec tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku. Związek Radziecki upadł, Jugosławia miała podążyć w jego ślady, historia robiła miejsce dla nowych idealistów. Idealistom zaś przyklaskiwali bohaterowie-samozwańcy, gieroje, którym dobry Pan Bóg dał zdrowe nogi i ręce, a co szczęśliwszym jeszcze kroplę oleju w głowie. Ljuban wraz z nimi ustawił się w kolejkę do głosowania. Niepomny na słowa ojca, szedł zmieniać świat. Był rycerzem, wybawicielem, szukał poklasku, dreszczyku, prestiżu. Chodził po ulicy z nonszalancją, rozdając uśmiechy staruszkom, a dziewczętom kradnąc całusy. Wybredny kochanek demokracji, pieszczotą każdego krzyżyka stawianego na karcie wyborów wielbił ją coraz goręcej, nie zauważywszy nawet, jak z płomienia idealistycznej miłości do ustroju wyrasta pożoga wojny domowej.
Bojkot bośniackiego referendum był pierwszym krokiem Serbów do oblężenia stolicy nowej niepodległej Bośni. Nie dano im miesiąca na zaistnienie wśród pełnoprawnych państw Europy, chociaż przez wiele wspólnot niezależność Bośni została uznana; Armia Jugosłowiańska natarła na Sarajewo, a idealiści bronili go zza prowizorycznych barykad. Gregorović nie chciał słuchać, że to nie jego sprawa – nikt cywila nie szczędził, a każdy ochotnik był na wagę złota, czczony jak bohater ilekroć udało mu się wrócić do domu, jeśli dom stał jeszcze. Powstało kilka magicznych bojówek, skrzyknięto chłopców z obstawiającej miasto komórki Magipolicija, w której Ljuban kończył w tym czasie staż po kursie na wydziale bezpieczeństwa PUM. Nie został w Rosji, samemu nie wiedząc do końca, dlaczego, wrócił do Bośni, gdzie pracował ojciec. Odnalazłszy w sobie pokłady miłości do ojczyzny, a może dając tylko głupocie dojść do słowa, został Bośni bronić, gotów umrzeć za nią w wieku lat dwudziestu czterech. Takich jak on było więcej, jedni przeżyli, większość padała jak muchy pod zrzucanymi na miasto z góry pociskami. Wytrzymał pięć miesięcy. Działali z ukrycia za pomocą magii, ale nadszedł też czas, by samemu nauczyć się strzelać, ciąć, uderzać w nieosłonięte miejsca. Uciekać, kryć się wśród gruzu jak szczur. Padać na ziemię przed każdym głośniejszym dźwiękiem, po każdym rozbłysku światła oczekiwać na wybuch. Doczekał się. Przypadek chciał, że nie zdążył zwiać przed spadającym na jeden z budynków ładunkiem. Ściana zwaliła się na niego, odłamki betonu i szkła zmasakrowały też nieszczęśnika, który upadł obok niego. Krew zalała mu oczy, w uszach błony bębenkowe pękły od hałasu, ból – za który był wdzięczny po raz pierwszy w życiu – pozbawił go przytomności. Wyjechał z kraju znacznie prędzej, niż się spodziewał, a drogi nie pamiętał wcale.

II: Grusza.
Śmierdziało. Paskudny słodki fetor zgnilizny prowokował wymioty już po pierwszym łyku powietrza. Wokół wszędzie było brudno, na ulicy nic prócz gruzu, za rogiem chyba pojękuje jeszcze ciało z przyzwoitości zawleczone gdzieś, gdzie z namiastką godności niedługo skona. Ani żywej duszy, a hałas nie z tej ziemi. Z góry dobiega co chwilę odgłos wystrzału, po każdym serce zatrzymuje się na ułamek sekundy. Tym razem to ja, czy na ziemię padnie ten, który szedł obok?
Obudził się zlany potem, zza mgły, która zaszła jego oczy wyłoniły się twarze innych pacjentów powykrzywiane oburzeniem. Znowu krzyczał, na następną noc przeniosą go do osobnej sali, wygłuszą zaklęciami, nie padną pytania, które i tak każdy bałby się zadać. Był środek dnia, okropnie bolała go noga i nikt nie mówił, dlaczego leki nie pomagają na to cierpienie. Wreszcie dźwignął się, wsparty na łokciach spojrzał na własne ciało. I zaniechał wszelkich pytań, zamilkł, za odpowiedź na wszystko mając widok obandażowanego grubo kikuta w miejscu, gdzie przedtem była jego lewa noga. Znieruchomiał na łóżku, lalka w zmęczonych rękach rehabilitantów, minęły prawie dwa miesiące nim zaczął prosić. Uzdrowicielkę, która przychodziła pochylić się nad jego łóżkiem, całował po rękach i błagał, skamląc jak pies, by ukróciła mu męki. Pozwoliła skończyć na własnych warunkach, dokończyć to, co zaczął spadający na Sarajewo pocisk, żeby nie trwał już w tym półżyciu, które nigdy nie wystarczy. Odmawiała mu, odmawiała cierpliwie i odchodziła, jemu zostawiając tylko rozmyślanie, czy ona płacze przez niego, czy prędzej jemu polecą łzy. Nienawidził jej za to, nie mógł znieść jej widoku, czułego dotyku i sam do siebie miał żal, że przyzwyczaił się do niej.
Którejś nocy, w najciemniejszej przed świtem godzinie przyszła znów do niego, anioł ze snu morfinisty. Walając się po łóżku w oparach przeciwbólowych mikstur, słyszał jakby z oddali, jak kolejny z białych fartuchów tłumaczy mu swój plan na uratowanie mu życia. Na co komu takie życie, chciał mu splunąć w twarz, odkrywając w sobie tę samą zażartą nienawiść do cechu lekarzy, którą ojciec starannie hodował odmawiając hospitalizacji wyniszczanej przez mózgową groszopryszczkę żony. Wszystko, o czym mówił ten uzdrowiciel, Ljuban kiedyś już słyszał. Ranę zaopatrzono za późno, amputację przeprowadzono złą metodą i w niejałowych warunkach. Po wybuchu trafił do zaadaptowanej na szpitalną salę klasy w jednej z opuszczonych szkół. Krople krwi wsiąkały w blaty biurek, bakterie szalały w powietrzu przenosząc się tłumnie w pyłach kredy, tynku i kurzu; kupy brudnych od ropy szmat piętrzyły się pod tablicą, nie było czasu ani ludzi, by je wynosić. Stamtąd ktoś z wydelegowanej przez Unię Słowiańską brygady magomedyków przetransportował go do Hotynki, najlepszej placówki we wschodniej Europie, która wspaniałomyślnie przyjmowała weteranów. Uzdrowiciele-cudotwórcy każdemu dawali szansę, nawet jeśli nikt o nią nie prosił. Nie odłączali od podtrzymującej aparatury, zmieniali opatrunki na ranach zajmowanych nawrotami zakażenia, noce zamiast w domu spędzali ślęcząc nad książkami, aż w końcu i jemu mogli obiecać, że będzie chodził.
Wroński dotrzymał słowa. Mało brakowało, by Ljuban na dobre zamieszkał w szpitalu, ale po pół roku stanął na własne nogi. Protezę wymodelowano z drewna limkowego. Była najwyższym wyrazem uzdrowicielskiego kunsztu, prototypem, otwarciem furtki na zupełnie nową ścieżkę w medycynie. Stąpał po ulicy lekko, Ljuban Gregorović nowo narodzony, uśmiechnięty i wyprostowany jak przedtem, ale dług wobec szpitala ciążył mu na duszy. Chciał czym prędzej podjąć z rodzinnego konta ile tylko się da i spłacić wysiłki, jakie poczynił nad jego zdrowiem uzdrowiciel. Mógł pozwolić sobie na to dzięki skumulowanym przez lata pracy oszczędnościom ojca, czuł jednak, nawet po wpłaceniu ogromnej daniny na modernizację szpitala, że jest temu obcemu człowiekowi winien więcej niż pieniądze.

III: Sawina.
Patrzył na grób ojca, za każdym razem tak samo zdziwiony, że własnego nazwiska nie widzi tuż obok na czarnej marmurowej płycie. Nie było już na świecie Ljubana Gregorovića, który chciał i mógł zawojować go swym dziarskim krokiem i uśmiechem zawadiaki. Został wrak pełen strachu i wstydu, kaleka bez pomysłu na to, co zrobić z darowanymi mu latami. Przykuśtykał do ławeczki i nic nie opowiedział ojcu. Wstydził się mówić, jak mijają mu dni. Nie opowiadał płycie nagrobnej snów, w których wciąż nawiedzały go ruiny Sarajewa i jęki umierających żołnierzy, jak obrazy te są dość realne, by do dziś czasem bał się własnego cienia w pustej uliczce. Nie wspominał przy nim mdłości nachodzących go na wspomnienie gnijących ran, kwaśnej woni potu i moczu, od której nie można było w całym mieście znaleźć ucieczki. Nie przyznał się, że przechodząc obok szpitala odwraca wzrok i bije się z myślami – szukać jeszcze pomocy, czy nie? Westchnął ciężko, szeptem odmówił nad grobem ojca modlitwę. Rękę wsunął do kieszeni i zacisnął palce za zaklętej w świstoklik zapalniczce. Niezdarnie, lecz bez upadku, wylądował przed domem w Petersburgu. Z dala od blichtru Eufrozyny Wielkiej i miszmaszu Niedźwiedziego Ryku, „Różdżki Gregorovića” czekają na klientów tuż przy wejściu na kasztanowe aleje. Dom, w którym mieszka i pracuje nie ma uroku praskiej kamieniczki, w której jego ojciec, wybitny różdżkarz, spędził swoje ostatnie lata, ale dość w nim miejsca, by oprócz sklepu otworzyć małą pracownię stolarską. Ljuban nigdy nie został wytwórcą różdżek. Znał się na drewnie, potrafił trafnie dobrać rdzeń, ale nie starczyło mu nigdy cierpliwości, by dokładnie zrozumieć i oswoić naturę magii. Różdżki Gregorovića nie były dziełami sztuki, nie miały własnej tożsamości. Wszedłszy do sklepu, gościa czekał wybór, nie ceremonia, jaką swoim klientom urządzał Ollivander, ekscentryczny wyspiarz. Gregorović nie rzeźbił swoich różdżek w wymyślne zdobienia jak wrażliwi na piękno i bogactwo Wrońscy, hegemoni różdżkarskiego rzemiosła w Rosji. Oferował narzędzia, wytworzone precyzyjnie i posłusznie, powtarzalne i godne zaufania. Tylko w dziecięcych wspomnieniach praca ojca wciąż była czymś wyjątkowym. Powietrze przesycone zapachem impregnatu do drewna lipowego drżało. Magia ujarzmiana w kawałku drewna nie była jeszcze zupełnie posłuszna, drżała w koniuszkach palców, szumiała w uszach, powietrze falowało od niej czyniąc z pochylonej nad stołem postaci ojca pustynną fatamorganę. Tworzył różdżki przez wiele lat, ostatnią w swoim dorobku uczynił repliką synowskiej różdżki z rdzeniem ze smoczej łuski. Oprócz tego około trzystu różdżek spod jego ręki czeka na nowych właścicieli, większość w petersburskim sklepie, po kilkadziesiąt w filiach praskiej, londyńskiej i monachijskiej. Gregorović dożył siedemdziesięciu jeden lat, doczekał się niepokornego syna trwale złamanego przez kalectwo, dorobił się majątku na swym trudnym fachu, aż wreszcie spoczął w ziemi cmentarza przy katedrze świętego Vita w trumnie z drewna sawiny. A jego słaby, jedyny syn, dziedzic dumnego nazwiska, pomodliwszy się za duszę ojca i swoją pamięć o nim, zostawiał go tam samego po zaledwie kilku minutach refleksji, by uciec przed myślami o własnej śmierci.
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sro 31 Sty 2018, 17:05
Здравствуйте!

Taka ucieczka to nie wstyd. Wstydem również nie jest, że nie poszedłeś w ślady ojca, ani że we wcześniejszych latach podjąłeś decyzję, by walczyć za swoją ojczyznę. Wybory, których wtedy dokonałeś, choć okazały się katastrofalne w skutkach, uczyniły z Ciebie nowego człowieka, otworzyły nowe drzwi i dały nowe możliwości. Pamiętaj jednak, że to nie pieniędzmi, a życzliwością – z jaką zresztą spotkałeś się w szpitalu – powinieneś spłacić dług, który zaciągnąłeś u uzdrowiciela.

Bonusy za kartę postaci

+5
Magia kreatywna
+3
Fauna i flora
+2
Lecznictwo

W trakcie walk musiałeś radzić sobie na wszystkie sposoby. Największą przewagą była znajomość magii, lecz nie zawsze mogłeś bezceremonialnie używać zaklęć. Sztylet sprawdza się również jako doskonały, choć nieco większy, zamiennik wszystkootwierającego scyzoryka. Otrzymujesz ode mnie również buteleczkę bez dna ze srebrianką. Eliksir nigdy Ci się nie skończy, lecz pamiętaj, że zbyt częste jego zażywanie może być fatalne w skutkach.

Na zakończenie

Stworzona przez Ciebie karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz na start 800 punktów fabularnych do wykorzystania w punkcie Mistrza Gry. Możesz już bez przeszkód zacząć rozgrywkę na forum, lecz przed rozpoczęciem fabularnych przygód Twojej postaci prosimy o skrupulatne uzupełnienie pól w profilu. Warto również wnikliwie zapoznać się z tematami zamieszczonymi w dziale fabularnym. W razie jakichkolwiek wątpliwości, problemów lub sugestii odnośnie rozwoju naszej magicznej społeczności, zachęcamy do kontaktowania się z administracją forum. Życzymy wielu ciekawych rozgrywek w grze i przyjemnego spędzania z nami czasu!


Skocz do: