Efim Kuragin
Efim Kuragin
Efim Kuragin
Efim Kuragin 76bf66981c9eb6fafdceeccb286c9231
Archangielsk, Rosja
24 lata
błękitna
za Starszyzną
fotoreporter wojenny
https://petersburg.forum.st/t1868-efim-kuraginhttps://petersburg.forum.st/t1872-efim-ivanovich-kuragin#9259https://petersburg.forum.st/t1869-the-hoper-of-far-flung-hopeshttps://petersburg.forum.st/t1871-piorko#9258

Nie 13 Maj 2018, 20:25
Меня зовут
Efim Ivanovich Kuragin



DATA URODZENIA: 20 VII 1975 / NAZWISKO MATKI: Gárdonyi / WIEK: 24 lata
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: wcześniej namiot, teraz Petersburg / STATUS KRWI: błękitna
STAN MAJĄTKOWY: majętny / ZAWÓD: fotoreporter wojenny, filantrop / KORGORUSZ: Jack Russell terrier


ALCHEMIA: 5 / FAUNA I FLORA: 5 / LECZNICTWO: 10 / MAGIA KREATYWNA: 11
MAGIA ZAKAZANA: 2 / OKULTYZM: 5 / SIŁA: 12 / TRANSFIGURACJA: 5
WIEDZA MAGICZNA: 15 / ZAKLĘCIA I UROKI: 14 / SZCZĘŚCIE: 8 / TALENT: 18


Wiesz, co świat
robi z marzycielami, Kuragin?

W lewej kieszeni, od strony serca, noszę zdjęcie. Jesteśmy na nim ja i ty, dwie krople wody, przedzielone czerwonością Gany. Jest trochę wyższa, trzyma nas za małe, pulchne rączki. Z niewinnym uśmiechem wyglądasz jak cherubinek, jak złote dziecko (którym przecież jesteś – w ich oczach – lepiej, żeby nie wiedzieli tego, co wiem ja). Gana, nasza mała diablica, już wtedy miała to chytre spojrzenie i tak samo jak teraz unosiła lewy kącik ust wyżej (ostrzej) od prawego. Leciutko. Prawie nie do wychwycenia, ale im dłużej na nią patrzę, tym jestem pewniejszy, że tak jest. Uśmiech Gany to ostrzeżenie, nie, to wyzwanie: „dalej, znieważ mnie. S p r ó b u j”.
Twój to maska, Dima. Znam jej rysy już na pamięć: każdą krzywiznę warg, wszystkie drobniutkie zmarszczki w kącikach oczu, teraz jeszcze płytkie i uwydatniane tylko przy zmrużeniu powiek, za kilkanaście lat zapewne na stale wpisanych w ciebie; wszystkie małe pęknięcia, z których się składasz, a które maskujesz, by sprostać oczekiwaniom wobec perfekcyjnego produktu Kuraginów.
Robisz to, bo musisz.
Robisz to, żebym ja nie musiał.
Bo nie muszę – wymalowane mam to w zmarszczonych gniewnie brwiach, w zarejestrowanym przez magiczny aparat wściekłym szarpnięciu się, jakby pozowanie do zdjęcia było dla mnie najcięższą z kar. Nienawidziłem zdjęć. Nienawidziłem Pana Pstryk – jak kiedyś go nazywałem – bo gdy tylko mama unosiła go na wysokość oczu, wiedziałem, że będą przebieranki i śliczne minki w ogrodzie. Ile w tym sztuczności – jak daleka jest n a s z a rzeczywistość od tej prawdziwej – nie mogłem znieść plastikowej słodyczy, marazmu bogactwa, choć jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Dziewięć lat to bardzo imponujący wiek, by zaplanować trasę swojej egzystencji. Wiek odpowiedni dla jedynego, zdrowego potomka tej gałęzi Kuraginów; drugiej w kolejce do nestorskiego fotela, wiesz, jak lubią się tym chwalić. Gdyby ojciec urodził się trzy lata wcześniej, byłby teraz na czele rodu. Duża rzecz. A ja jestem Efim Ivanovich, a moją żoną będzie Lotta Andrieyevna i będę z nią w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe, i damy światu potomków pięknych jak z obrazka, i będziemy na modłę cudzą ukształtowani, żeby tradycję przekazywać dalej i dalej w niezakłócalnym porządku świata.
Dziecięce umysły są chłonne. Wszystko przyjmą.
Ja przyjąłem prawdę, że jedynym sposobem, by spojrzenie ojca nie prześlizgiwało się po mnie beznamiętnie, jest zdzieranie kolan, rozbijanie kałamarzy, wspinanie się na drzewa i mylenie kroków walca. Słuchałem, jak jego drewniana proteza stuka szybko o podłogę, gdy zdenerwowany dążył do mnie przez cały pokój, wytrzymywałem krzyki, z szeptów nieprzeznaczonych dla mnie wyłuskałem przepowiednię: w tym świecie nie ma dla mnie powietrza.
Nigdy nie będzie?

Carter.

Kevin Carter zrobił zdjęcie tak poruszające, że echo jego działalności dotarło aż do magicznej Rosji. Bezruch panujący na fotografii paraliżuje, choć to tylko wypalona słońcem łąka, sęp i dziecko – mała dziewczynka ze sznurem białych koralików na cieniutkiej szyi, szkielet obciągnięty ciemną skórą, nieproporcjonalnie duża względem reszty wychudzonego ciałka głowa. I ten sęp. Nie rozkłada skrzydeł. Nie pikuje efektywnie, nie nachyla się w jej stronę. Patrzy.
Tylko patrzy.
Słyszę obezwładniającą ciszę tej tragedii, ilekroć napotykam gdzieś to ujęcie. Wciąż pamiętam, jak okropnie drżałem, gdy trzymałem w dłoniach wyrwaną z „The New York Times International” stronę z dziełem Cartera. Miliony płakały nad marcowym wydaniem gazety z 1993. Byłem wtedy na ósmym roku, prenumerowałem same poważne czasopisma (i trzy sportowe – dla Dimy) i relacjonowałem wszystkie szkolne imprezy dla uczniowskiej gazety Koldovstoretz: od meczy quidditcha, przez apele, na turniejach szachowych kończąc. Wiedziałem tylko, że lubię sztukę, lubię robić zdjęcia, lubię się buntować i lubię wiedzieć, co się dzieje na świecie. Nie dawałem sobie założyć klapek na oczy propagandzie i, chociaż mi to nie wypadało, zawsze zamiast „Tylko Prawdy” czytałem „Sputnika” – pilnowałem, żeby nikt się nie dowiedział.
Oprócz Dimy. Przed nim nie miewałem tajemnic. Pokazywałem mu nawet co ciekawsze artykuły i potem razem rozmawialiśmy o tym, co byśmy zrobili, żeby zmienić świat. Ambitne, prawda?
Rodzice myśleli, że z moją charyzmą, młodzieńczą ikrą i niezdefiniowanym pragnieniem postępu zostanę świetnym politykiem: uosobieniem wszystkich ideałów Kuraginów, kolejnym Efimem Sprawiedliwym. Bunt, chociaż niegasnący, nie niepokoił ich – zwalali to na karb wieku, na „chłopcy muszą się wyszaleć” – a poza tym Gana i Dimitry zazwyczaj pochłaniali całą uwagę swoimi genetycznymi zaletami (wada to takie brzydkie słowo; wadliwi. Nie, oni nie są wadliwi, oni są wyjątkowi – nikt nie przekona mnie, że Gana powinna się w s t y d z i ć swojej natury). Na moją niepokorność nie starczyło już czasu i siły; sądzili, że utemperuję się sam, że założenie własnej rodziny mnie uspokoi.
Nie byłem jednak wolny od ich planów.
Masz być mężem, Efim.
Masz być ojcem.
Masz być urzędnikiem.
Masz być tym, kim chcą, żebyś był.
Kevin Carter został nazwany potworem, bo nie pomógł dziewczynce dojść do punktu zbiórki żywności. Ludzie patrzą na to tylko z jednej strony. On zrobił coś więcej – to dzięki niemu wiesz, jak wygląda głód: patrzysz mu prosto w sępie oczy.
Nie chciałem być tylko pionkiem w grze naszych rodziców, Dima. Chciałbym, żebyś to zrozumiał – to okropne, palące pragnienie przydatności. Poświęcenia dla czegoś więcej. Nadania wartości próżnemu życiu.
Chciałbym, żebyś zrozumiał, dlaczego uciekam.


Capa.

Duszę się. Duszę się od pierwszych chwil życia, pierwszego: „jaki śliczny chłopiec”, od „Efimie, to jest Lotta”, od „czemu nie możesz być bardziej jak Dimitry?”, „później, Efim, przyjdź później” i „zachowujesz się jak szczeniak”. Od „jesteś niepoważny”, „Gana i Dima to dobre dzieciaki, ale ten Efim…” i od „przejdzie mu”. Od pierwszego balu, od pierwszego spojrzenia tych jej niebieskich oczu, od pierwszego płaczu Fedosiya i od pierwszej lekcji gry na pianinie.
Nigdy nie umiałem grać na pianinie tak dobrze jak ty.
Ale wiesz, że ci nie zazdroszczę; nie mógłbym. Patrzę jak błyszczysz, gdziekolwiek się nie pojawisz i biję najgorętsze brawo. Śledzę spojrzeniem towarzystwo, gotów w każdej chwili przyjść ci na pomoc.
Żyję po to, żeby pomagać. Narodziłem się, żeby zmienić świat. Jestem tu dla innych.
Jestem – chcę być – dla ciebie, Dima. Ale nie mogę być tutaj. Nie mogę być z nią.
Boję się. Życia, chyba ogólnie. Jestem przerażony odpowiedzialnością za cudze uczucia. Rzeźbienie z serc to wymagająca wielkiej delikatności maestria, a ja mam ręce rzemieślnika i nie wiem, kiedy krzywdzę: Lottę, dzieci. I ciebie.
I siebie.
Lotta jest piękna; jest wspaniała. Gdy stoi zalana pomarańczowym światłem pod płonącym niebem, z jasnym spojrzeniem, marzycielsko wpatrzona w horyzont – żałuję, że nie mogę uchwycić jej duszy. Żałuję, że nie umiem łyżeczką do lodów wygrzebać z jej mózgu najskrytszych myśli i karmić się nimi. Ma łagodne uosobienie poetki, ale mieści w sobie całe światy gniewu. I świeci jasno jak ostatnia latarnia na świecie. I jest wszystkim, o co mógłbym prosić, ale boję się jej. Jest moim wyrzutem sumienia. Myśli o niej to otwarte rany, bolesne, jątrzące się: boję się jej. Boję się jej nienawiści i boję się jej miłości, i tak bardzo bym chciał, żeby znalazła sobie kochanka, który by się nie bał, który by się nie dusił i który dałby jej uczucie.
Bo ja nie potrafię jej pokochać.
Boję się ją pokochać, bo wtedy nie mógłbym wyjechać, a moje powołanie to wszystko, co mam - i może wszystko, czym jestem.

Oosterbroek.

Wojna to najpotworniejszy biznes świata. Niby wiedzą to wszyscy, ale odczuwasz to dopiero wtedy, gdy nie możesz uciec od krzyków, płaczu i krwi, którą przesiąkają twoje buty. Wszystko się trzęsie, wali, a w huku giną urwane ostatnie słowa.
Ale nie zamknę oczu. Patrzenie na to jest moim moralnym obowiązkiem. Ludzie nie powinni odwracać wzroku od tego, co brzydkie, brutalne, niewygodne, bo właśnie to wrażenie – niesmak – strach – współczucie – to wrażenie sprawia, że świat się zmienia. Kawałek po kawałku. Serce po sercu.
Nikt nie zasługuje na to, żeby tak cierpieć. Ani jedna osoba, a co dopiero tysiące.
Nie mogę się na to zgodzić, a gdybym zamknął oczy, to tak, jakbym pozwolił im robić to wszystko. Nie pozwolę. Nie przestanę fotografować. Jestem świadkiem waszych zbrodni i usłyszycie mój głos, bo zrobię wszystko, co mogę, by świat się przebudził i osądził was z całą swoją surowością. Wierzę, że się przebudzi. Wierzę, że coś może się zmienić.
Może to ślepy optymizm. I może przez swoją naiwność zginę – ale cóż to za piękny sposób na śmierć, umrzeć za ideały.

Davis.

Jest powód, dla którego w tym zawodzie ludzie odchodzą młodo. Łatwo dać się omamić iluzji, że jesteś nietykalny, gdy pierwszy, drugi, trzeci, osiemnasty raz umykasz śmierci, ale to – właśnie – tylko iluzja. Aparat nie jest tarczą, która ochroni cię przed każdym zaklęciem, a już na pewno nie przed tym, co zobaczysz i co pokażesz światu – to zawsze zostanie gdzieś z tyłu głowy. I będziesz się powoli wykrwawiał tragedią ludzi, których nie znasz, w kraju, w którym się nie urodziłeś; będziesz cierpiał nieswoim cierpieniem i empatia rozedrze cię na kawałki. Nawet wtedy, gdy wrócisz do domu. Nie zmyjesz z siebie zapachu trupów.
Nie dochodzą orły – z Petersburga i do Petersburga też, mam wrażenie. Dawno nie dostałem od was żadnej wiadomości, nawet od Gany, a ona przecież zawsze odpisuje w moment. Jest cisza. Jakby świat poza Srebrniną nie istniał.
Jestem odcięty w oblężonym mieście i myślę, że wkopałem się w niezłe gówno.
Nie znajduję słów, Dima, żeby opisać to, co tu zobaczyłem. Nigdy nie widziałem tyle krwi. Kurwa, Dima, nigdy nie widziałem tyle krwi.
Ja jebię. Ja, kurwa, pierdolę.
Jest nas trzech i od kilku tygodni siedzimy w tym kotle. Może kilku miesięcy, nie wiem, ilu dokładnie. Przyjechałem tu w marcu, a teraz jest? Straciłem poczucie czasu i tylko pisanie listów jeszcze jakoś utrzymuje mnie przy zmysłach. Już nawet nie datuję kartek. Zgubiłem się.
Nie wiem, co zrobię, jeżeli to przeżyję kiedy to przeżyję. Teraz to wydaje się takie abstrakcyjne, myśl, że kiedyś to się skończy.
Chyba zgubiłem różdżkę. Ale mam wszystkie klisze. Błagam tylko, żeby one przetrwały, żeby udało mi się je jakoś wysłać, one są najważniejsze. Chuj z tym wszystkim. Chuj tam ze mną.
Welesie, żebyście wy nie musieli nigdy czegoś takiego widzieć. Welesie, kurwa mać.
Mam nadzieję, że z Lottą wszystko w porządku. I z dziećmi. I z tobą. Jak się ma mała Taissia? Dajesz sobie radę? Jak się czujesz?
Chciałbym wiedzieć.

Schutzer.

Zabójcza jest dla mnie myśl, że mogę być sępem z fotografii Cartera. Krwiopijcą. Hieną bogacącą się na tragedii. Muszę się z tymi wątpliwościami zmagać każdego dnia, bo jeżeli kiedyś – chociaż na chwilę – o nich zapomnę, to stracę duszę. Może nieodwracalnie.
Fotoreportaż to chory biznes. Znam wielu, którzy cieszyliby się, gdyby kogoś skatowano, bo wtedy zrobiliby zdjęcie, którego pragną – a im brutalniejsze, tym lepiej się przecież sprzeda. Są tacy, którzy przyjechali tu tylko po to, by wyrwać najpodlejsze z najpodlejszego, a potem rozłożyć ramiona i w obronie swojej obojętności powiedzieć: „This is not my business. I’m just a journalist. This is not my business”. Oczywiście, że to twój interes. Oczywiście, że to ciebie dotyczy.
Można stać się paskudnym człowiekiem za aparatem. Można stać się potworem. Unikam tego tylko przez stawianie swojego współczucia na pierwszym miejscu – przez uciszanie ambicji i skupienie się na ludziach. Przekazuję to, co chcieliby powiedzieć ci, których fotografuję.
Ale przeraża mnie ta głęboka pustka, którą odczuwam, gdy nie biegnę. Gdy – tak jak teraz – siedzę w pociągu, obładowany sprzętem, zalany krwią i cuchnący kurzem; powracający (na tarczy?) do domu. Pusty. Pusty. Pusty.
I tak samo jak wcześniej niezrozumiany.

Wiem.
Wiem?


Mistrz Gry
Mistrz Gry

Nie 13 Maj 2018, 21:49
Здравствуйте!

Tak bardzo chciałeś zmieniać świat, Efimie, że zamiast zacząć od sprzątania własnego podwórka, uciekłeś do sąsiada – uciekłeś z dala od Petersburga, od Archangielska, od Kuraginów. Zastanawia mnie jedynie: dlaczego? Nie dostrzegłeś powagi sytuacji, w jakiej znalazła się magiczna społeczność, zbagatelizowałeś ją czy uznałeś, że to za niskie dla Ciebie progi? Ale wracasz wreszcie. Do żony. Do dzieci. Do rodzeństwa. Do siebie? Na pewno znów do obowiązków i pracy. W domu potrzebują Cię tak samo, jak na wojennym froncie. Tu też rozpętała się przecież burza.

Bonusy za kartę postaci

+5
Szczęście
+3
Magia kreatywna
+2
Zaklęcia i uroki

Jesteś fotografem wojennym, nie możesz więc nie mieć magicznego aparatu wraz z kompletem trzech niekończących się klisz. Prawie niekończących – każda starcza na rok nieograniczonego robienia zdjęć. Czasem jednak powstają takie ujęcia, których negatywy chciałoby się mieć zawsze pod ręką, zwłaszcza jeśli są wyjątkowo kontrowersyjne. Dlatego ostatnim podarunkiem będzie naszyjnik z wisiorem w kształcie monokla. To rzecz przede wszystkim ładna i praktyczna, na co dzień może bowiem służyć za szkło powiększające lub lornetkę, lecz tylko Ty wiesz, że możesz zapisać na szkle najbardziej interesujące Cię zdjęcia. Wystarczy że przyłożysz monokl do negatywu na minutę, by obraz przeniknął do wisiora. Bo go odzyskać, należy tylko również przez minutę przytrzymać szkło przy kliszy. W wisiorze pomieścić możesz pięćdziesiąt zdjęć, zaś żeby uzyskać podgląd pojedynczego należy zakręcić medalionem w lewą stronę właściwą ilość razy.

Na zakończenie

Stworzona przez Ciebie karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz na start 800 punktów fabularnych do wykorzystania w punkcie Mistrza Gry. Możesz już bez przeszkód zacząć rozgrywkę na forum, lecz przed rozpoczęciem fabularnych przygód Twojej postaci prosimy o skrupulatne uzupełnienie pól w profilu. Warto również wnikliwie zapoznać się z tematami zamieszczonymi w dziale fabularnym. W razie jakichkolwiek wątpliwości, problemów lub sugestii odnośnie rozwoju naszej magicznej społeczności, zachęcamy do kontaktowania się z administracją forum. Życzymy wielu ciekawych rozgrywek w grze i przyjemnego spędzania z nami czasu!

Skocz do: