Ciudad Juárez słynie z kobietobójstwa. Miasto samo w sobie okrzyknięte jest mordercą, od 1993 roku zaginęły tam tysiące kobiet, choć do oficjalnej informacji przechodzi wzmianka jedynie o setkach. Media snują teorię o walkach gangów, rodzinnych vendettach, handlu żywym towarem, prawda jednak wygląda inaczej w momencie, w którym uświadomisz sobie fakt istnienia meksykańskich
el cazadores, łowców czarownic, którzy od pokoleń budowali podwaliny organizacji teraz będącej ręką pociągającą za sznurki politycznych marionetek.
Jednym z nich był Alfonzo Franco. Ojciec trójki dzieci, Richiego, Loli i Tonia, które wychował w jedynej słusznej wierze, dając im wszystko, czego potrzebowali, by móc wziąć w żelazny uścisk stery tajemniczej firmy GPW o nazwie Salida del Sol.
-
Señora, za dziesięć minut lądujemy. - Mężczyzna w garniturze podał jej szklankę wody kłaniając się lekko. Przez okno samolotu widziała już plamę Moskwy na powierzchni okalającej jej zieleni. Ogromna metropolia przetkana siecią ulic wyglądała niepozornie mimo swojego majestatu. Może gdyby przylecieli tu w innym celu pozwoliłaby sobie na odrobinę zachwytu, chwilę rozmarzenia, parę dni zwiedzania i poznawania tajemnic rosyjskiej kultury. Będzie jeszcze na to czas, Dolores, będzie czas, kiedy już wszystko będzie
czyste.
Upiła łyk wody, odwracając spojrzenie na Riccarda siedzącego w fotelu naprzeciwko. Nie musiała przecież nic mówić, wiedział tak jak i ona, jak ważne będą najbliższe dni, tygodnie, jak istotna jest to wizyta. Planowane od wielu miesięcy spotkania w końcu będą miały miejsce, dłonie piszące listy zostaną uściśnięte, życia kładzione na szali w końcu przechylą ją na stronę zwycięstwa.
Uśmiechnęła się lekko.
-
Wszystko albo nic - powiedziała, odstawiając szklankę i zaplatając chustę wokół szyi. Lato rozkwitało w Europie, jednak wciąż było bladą imitacją tego, co oferowało czerwcowe słońce w Meksyku. W Meksyku wszystko wydawało się lepsze, cieplejsze, jaśniejsze. Nawet jeśli Juárez było pchłą w porównaniu z monstrum rosyjskiej stolicy, w jej oczach było królem, przed którym każde inne miasto powinno paść na kolana. Wszyscy powinni padać na kolana. Przed nią. Przed nim. Przed żarem Czarnego Słońca.
Bestie były wielkie. Potężne masy mięśni poruszające się miękko pod grubą skórą, łapy niczym końskie gnaty, demoniczne oczy pełne inteligencji, mordy zdolne pochwycić i zgnieść owce. Zagrody były cztery, w każdej z nich dwa jarchuki, hodowca ubrany w odświętny mundur z dumą prężył obwieszoną orderami pierś, przyglądając się obcokrajowcom z trudno ukrywaną niechęcią.
Dolores ukucnęła przy jednej z siatek by przyjrzeć się jednemu ze stworzeń bliżej.
-
Señora. - Jeden z towarzyszących jej i Rico mężczyzn w garniturach skłonił się lekko. -
Ta osoba zapewnia, że to to, czego szukacie. Jarchuki od pokoleń były hodowane tylko w jednym celu i choć partia władzy w tym kraju, jak dobrze zrozumiałem pod patronatem jednego z rodów Starszyzny, kontroluje liczebność tych stworzeń i twardo zakazuje handlu nimi, ta osoba zapewnia, że jego stworzenia nie są rejestrowane. Jest skłonny sprzedać Wam kilka okazów.Wstała z kucek, uśmiechając się lekko. Podobało jej się, że Carlos wyrażał się o wystrojonym Rosjaninie
ta osoba. Było to całkiem zabawne. Mimo że pracował u nich od niedawna, wykazywał się szalenie ciekawym spojrzeniem na świat, inteligencją i poczuciem humoru, które jej odpowiadało. Spojrzała rozbawiona na Rico, szukając w jego oczach zgody na to, co zamierzała zrobić, a co on już pewnie zaplanował dawno temu.
-
Powiedz tej osobie, że bierzemy wszystkie - zwróciła się po chwili do Carlosa. Wciąż nie mówiła biegle po rosyjsku, musiał więc służyć jej nie dość, że za ochronę, asystenta i doradcę, to jeszcze tłumacza w chwilach tak istotnych jak ta.
Carlos skinął głową i przekazał informację hodowcy, na co ten wybuchnął gromkim śmiechem. Odpowiedział mu coś, na co Hiszpan wyprostował się, marszcząc gniewnie czarne brwi.
-
Powiedz mu, że bierzemy wszystkie niezależnie od tego czy się zgodzi - dodała, czując, że sytuacja staje się napięta.
Kwestie sporne w życiu rozwiązuje się łatwo. Alfonzo uczył ich tego od maleńkości. Największą wartością ludzi słabych są pieniądze, dlatego pieniędzmi zawsze operuje się najłatwiej. Chciwi starzy Rosjanie nie są w stanie odmówić bajońskim sumom, a w razie oporu trzeba w prosty sposób, jak podczas biznesowych spotkań, wytłumaczyć im, że transakcja jest prosta. Albo przyjmą hojną zapłatę za swój towar, albo stracą towar.
-
Potrzebujemy wszystkich - zwróciła się Dolores od razu do wąsatego dżentelmena w mundurze kalekim rosyjskim. -
Weźmiemy wszystkie - dodała szybko, widząc już niechęć na jego twarzy. Słodkie lata dziewięćdziesiąte, w których roszczeniowy głos kobiety w interesach był egzotyką.