- Echo... - Był to zaledwie szept odbijający się od zimnych skał. Jak to się stało, że się tutaj znalazły? I gdzie się znajdowały? Wyciągnęła drobną dłoń przed siebie, a jej wzrok nie mógł dosięgnąć kontur palców. Poruszyła nimi, jednak ciemność postanowiła je pochłonąć. Kucnęła i ruszyła na czworakach, kolanami ocierając się o piasek i drobne kamienie. Kierował nią szloch i zapach krwi, który zmieszał się z chłodem tego miejsca. Kiedy odnalazła dłoń siostry, ta wyślizgnęła się z jej dłoni, jakby niechętna jej dotyku. Nie zdawała sobie sprawy, że była zbyt mokra, aby móc utrzymać ją w palcach.
- Co... - Cichy jęk wydobył się ze zdartego gardła, jednak ucichł w momencie, w którym dłoń napotkała nienaturalne wybrzuszenie ręki siostry. To był strach, pierwszy raz zasmakowała go w wieku sześciu lat, jeszcze nie do końca rozumiejąc, czym tak naprawdę jest. I nigdy go nie zapomni. Paraliżował ciało i umysł, dostawał się do najgłębszych zakamarków duszy. Co się działo? Czy je znajdą? Jak pomóc w cierpieniu, którego nie rozumiała? Nie pamięta, ile czasu minęło, zanim je znaleźli, ile czasu upłynęło od momentu, w którym dłoń spoczywała na chłodnym policzku Echo... Kiedy ból rozpłynął się po drobnym ciele jak fala gorąca... Nie pamięta cichego szlochu siostry, który tak naprawdę był jej własnym. Ból skumulował się w jednym punkcie na dłoni Arystei, jednak nie czuła wybrzuszenia, którego spodziewała się poczuć... Każdy najdrobniejszy ruch sprawiał, że z jej gardła wydobywał się lęk przepełniony zmęczeniem i cierpieniem. Jak to się stało?
Tak odebrałam ból po raz pierwszy...Rodzice nie chcieli uwierzyć w to, co dziewczynki opowiedziały im po odnalezieniu ich w jaskini. Uwierzyli dopiero w momencie, w którym im to zademonstrowała...
Niechcący wbijając widelec w dłoń swojej starszej siostry podczas jednego z niedzielnych obiadów. Jednak naprawdę uwierzyli dopiero wtedy, kiedy odesłali ją do specjalisty, który zajął się jej przypadkiem. Potwierdził diagnozę. To była jedna z wielu obietnic dotycząca jednej z wielu tajemnic tej rodziny, którą przyrzekli chronić aż do śmierci. Nie wiedzą chyba jednak, że owa tajemnica zostanie ukryta dopiero wtedy, kiedy wszyscy będą wąchali kwiatki od drugiej strony.
Dotyk Żywii. Tak zostałam naznaczona. Wtedy dostałam swoje pierwsze aksamitne rękawiczki...Nikt nie śmiał szydzić z jej wiecznie zasłoniętych dłoni. Każdy snuł własne podejrzenia dotyczące tego, co ukrywała pod delikatnym materiałem. Jednak kiedy jedna z dziewczyn, należąca do szkolnych elit ośmieliła się zedrzeć z niej rękawiczki na szkolnym korytarzu, na własnej skórze doświadczyła furii Arystei. Przypaliła dłonie swojej koleżance z klasy, kiedy ta wiła się przygnieciona przez jej ciało. Od tamtej pory obydwie nosiły w sobie tajemnicę tamtego popołudnia, która do tej pory przyprawia o bezsenne noce Ofelię.
Tak rozpoczęłam łańcuszek niekończących się tajemnic i intryg...Ból to bardzo szerokiego pojęcie. Przede wszystkim jednak kojarzony jest z cielesnością... Jest nieodłącznym element naszej egzystencji. Spotykamy się z nim na co dzień. Czasem jesteśmy jego prowokatorami, często przyjmujemy go na siebie. Jest to jednak świadomy wybór, wiemy dokładnie, w którym miejscu nas zaboli, kiedy przyjrzymy się cieniu kierującej się na nas pięści. Czasem widać to w oczach przeciwnika. Wiemy również gdzie uderzyć, aby bolało najmocniej.
Jednak kiedy nieświadomie przyjmujemy na siebie cierpienie innych, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kiedy ta granica między własnym a czyimś bólem się zaciera. Tylko balet sprawiał, że potrafiła wyznaczyć granicę. A nawet więcej. Kontrolowała go, bawiła się nim, wyznaczała własne warunki wspólnej egzystencji. Do baletu potrzeba czegoś więcej niż dyscypliny. Idealna figura i odpowiednio stawiane kroki to podstawy, jednak nie czynią człowieka tancerzem. Z tym albo się rodzisz, albo nigdy nie będziesz, chociaż w połowie dobry.
Ostatecznie, kiedy przyjmujesz więcej, niżeli powinieneś... Przychodzi moment, w którym dochodzi do rozłamu. Lojalność wobec najbliższych w pewnym momencie przeradza się w przykry obowiązek, a nie część charakteru.
I wtedy straciłam jedyną rzecz, którą kiedykolwiek kochałam...Muzeum Sztuki Magicznej było miejscem, do którego uciekła w poszukiwaniu własnego powołania. Po kilkumiesięcznej rehabilitacji nigdy nie wróciła do pełnego zdrowia, dlatego musiała zapomnieć o karierze baletnicy. Sztuka i taniec wydawały się czymś, co kompletnie nie pasuje do arystokratycznego stoicyzmu Arystei. Do jej posągowej postury, obojętnego wyrazu twarzy i dziwnego mroku w spojrzeniu. Jest jednak koneserem, który pasją potrafi zjednać do siebie ludzi. Prowadzenie tłumu na rzeź jest idealnym odpowiednikiem tego, jak zakończyła się historia w Muzeum Sztuki. Widok zapadającego się budynku oraz wszystko to, co tam pozostawiła to kolejna pusta dziura w jej wnętrzu, która powoli zaczyna wyżerać ją od środka.
Odkąd pamięta, ludzie uważali ją za osobę niepokojącą. A będąc już dorosłą kobietą, potrafi wywoływać ten niepokój w drugiej osobie, ilekroć na nią spojrzy. Jedno głębokie spojrzenie, słowa, które potrafiły odnaleźć swoje miejsce w czyjeś podświadomości, rozpoczynając gonitwę myśli i niewiadomych. Zasiewała ziarenko niepewności i zostawiała swoją ofiarę. A z boku przyglądała się rezultatom swojego działania. Był to powolny, bardzo szczegółowy proces, a Ary nie odpuszczała sobie nawet minuty.
Vendetta...Nieistotne jest to, jak odmienne może być jej zdanie od tego, które wygłasza jej rodzina. Nie przeszkadzało jej to podczas zamykania wuja w psychiatryku, który napawał ją większym lękiem niż własne odbicie w lustrze. Spokojnie przyglądała się, jak próbował wyrwać się nieprzyjaznym mackom, w których go uwięzili. A choć przez jej ciało przechodziły zimne dreszcze, jej twarz pozostawała niewzruszona i spokojna. Bowiem była kimś, kto odzwierciedla wszystkie okropne cechy tego rodu, przeobrażając je jedynie w cechy godne podziwu i uznania.
Swoje myśli przelewa na płótno. W każdym obrazie, w każdym wgłębieniu w glinie można wyczuć wszystkie jej obawy i troski. Ból, który towarzyszy jej przy każdym kroku. Jakby ilekroć pochłaniała go od konkretnej osoby, ten zagnieżdżał się w jej kościach i trzewiach, apatycznie pochłaniając ją od środka. Kiedy zatraci to, kim była? Jak długo uda jej się twardo stąpać po ziemi? Jak długo będzie w stanie znieść świadomość tego, co uczyniła. Kiedy to jej osobę wsadzą do zakładu zamkniętego, aby tam zgniła wśród tych wszystkich szaleńców?
I w końcu. Kim jestem?