Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ]
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Wto 11 Wrz 2018, 22:00
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart
14 V 1983
Claire Annesley, Ben Watts

Miała jedenaście lat i już się nie wstydziła. Rozpoczynając naukę w Hogwarcie była zestresowana bardziej niż ustawa przewidywała a policzki miała czerwieńsze niż najbardziej dorodne buraki pani Annabelle, jąkała się też wtedy tak bardzo, że nie była w stanie wydukać własnego nazwiska i odpowiadać na pytania Tiary teraz jednak, gdy od tego dnia minęło już solidne osiem miesięcy, nie czuła się aż taką sierotą. Daleka była od stwierdzenia, że początki były proste - będąc tak skrajnym introwertykiem nie była w stanie zliczyć nocy, podczas których niczego nie chciała bardziej, jak wrócić do domu, do Rudej Annie w Turloughmore - z pełnym samozadowoleniem musiała jednak stwierdzić, że poradziła sobie z tym całkiem nieźle. Z tym, czyli ze szkołą, w której musiała się zaaklimatyzować oraz ze znajomymi, których musiała zdobyć. I teraz, po tych kilku miesiącach, nie wstydziła się i nie bała.
Z cichym westchnieniem rozłożyła się na wysuniętym wgłąb przyszkolnego jeziora molo, dając sobie z pokój z eleganckim przycupnięciem, jakiego oczekiwano po dorastających dziewczynkach. Pogrążona we wspominkach i sentymentalnej analizie minionych miesięcy Claire Annesley niewątpliwie była dziewczynką, bezsprzecznie również dorastającą, trudno było jej jednak spełniać wiązane z tym oczekiwania. W spódnicach chodziło jej się trudno, zakrytości kolan też pilnowało jej się szalenie ciężko, podobnie jak dbało o czystość białych koszul, niezdzieranie kolan i nienadrywanie mundurka podczas szalonych gonitw przez zarośla. Claire Annesley zawsze znacznie bliżej było bowiem do chłopaka i biologiczne niezgodności w tym temacie niewiele miały do powiedzenia.
Teraz, rozprostowując plecy na wilgotnym drewnie, Klara nie dbała ani o białą koszulę, ani o to, że spódniczka podciągnęła się nieco i odsłoniła nieprzyzwoicie blade kolana. Teraz, gdy wakacje zbliżały się wielkimi krokami, a ona niewątpliwie z sukcesem kończyła ten szalony, pierwszy rok, uznała, że należy jej się trochę swobody. Aż dotąd naprawdę starała się zachowywać dobrze, przykładnie, ratując w ten sposób godność Annesley'ów, tak bardzo szarganą przez jej starszych, bliźniaczych braci. Teraz jednak chciała - i, jej zdaniem, mogła od tego odpocząć. W końcu i tak już za chwilę, parę chwil wracali do domu.
Pozwoliła więc sobie na odprężenie, stopniowo postępujące rozleniwienie kuszące ją wizją nieskrępowanej obserwacji przepływających nad głową chmur i, być może, krótkiej drzemki na świeżym powietrzu. Zsuwając buty, wyciągnęła nóżki poza molo i zamachała nimi nad taflą wody wzdychając głęboko, pełną piersią.
A potem zauważyła kogoś znajomego i nim się zorientowała, darła się już w kierunku przechodzącego Krukona, dobrze wiedząc, jak bardzo zrujnuje mu tym dzień, a może nawet życie. Bo wiecie, Ben Watts był taki ponury, taki mroczny i taki ponad nastoletnią codzienność. Nie śmiał się, nie żartował i nie robił głupot, za to doskonale patrzył z politowaniem na wszystkich poniżej swego trzynastoletniego ego. Claire nie była nawet pewna, czy on w ogóle z kimkolwiek rozmawia - wprawdzie jedna z jej znajomych Krukonek zarzekała się, że tak, że słyszała na własne uszy, jak dyskutował z kolegą po zajęciach z zielarstwa, mimo tego Annesley nie była pewna, czy powinna dawać jej wiarę. I właśnie dlatego się darła, bo chyba najwyższy czas pewne szkolne legendy sprawdzić osobiście.
- Ej! Ej, ty! Watts!
Nie przeszło jej przez myśl, że zachowuje się dziwnie. Nie uwzględniała tego, jak może wyglądać z boku, gdy nie podniosła się wprawdzie z molo, ale jednak wsparła trochę na łokciu i wymachiwała dziko ręką do chłopaka, z którym w ciągu minionych miesięcy zamieniła może dwa, trzy słowa - głównie na zasadzie przepraszam, mógłbyś mi podać ten żabie oczy? na eliksirach. W ogóle się nad tym nie zastanawiała.
Miała jedenaście lat i nie wstydziła się zagadywać do innych.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Sro 12 Wrz 2018, 21:09
Z którejkolwiek perspektywy by na to nie spojrzeć, Ben nigdy nie zaliczał się do grona, któremu można by przypiąć łatkę „standardowych” najpierw dzieciaków, a ostatnio już nastolatków. Z czego należałoby wspomnieć był szalenie dumny, dorastanie wiązało się przecież ze zdobywaniem kolejnych doświadczeń, a to przekładało się przecież na wzrost wskaźnika mądrości. To było właśnie to, co imponowało najmłodszemu Wattsowi najbardziej – mieszanka inteligencji, wiedzy, jasnego umysłu, myślenia poza schematem oraz ciętego języka. Wygórowane oczekiwania? Z pewnością, nie trzeba było się specjalnie przykładać, by zauważyć, że w orbicie blondyna nie pojawiało się wiele osób, a i on sam niezbyt namiętnie szukał towarzystwa. Nie ganiał się po błoniach z większością męskiej części swojego rocznika i otwarcie gardził lataniem na miotle, co szybko przyprawiło mu łatkę gbura i osoby, do której lepiej nie było zagadywać, jeśli nie było się gotowym zostać zmierzonym chłodnym spojrzeniem. Idąc korytarzami zamku z zajęć na zajęcia doskonale słyszał nie tak subtelne szepty – odruchowo prostował wtedy plecy, jak uparcie wpajał mu dziadek, zaciskając mocniej dłoń na pasku torby przewieszonej przez ramię. Pierwszego roku, tuż po przyjeździe i założeniu niebieskich szat, nic z tego mu nie przeszkadzało. Ani wyraźne odsunięcie, ani komentarze, ba! Z przejęciem zadzierał nosa i cieszył się ze swojej odmienności, a łatka burzowej chmury przylgnęła, przylepiła się obejmując Bena czule jak matka. Teraz, gdy jakiś czas temu doszedł do wniosku, że może dobrze byłoby nieco zmienić podejście, porozmawiać z kimś na – ugh – trywialne tematy, odnajdował się w nieprzyjemnej sytuacji. Oblepiony swoją łatką, niezdolny do chociaż drobnej zmiany, która mogłaby zasygnalizować, że hej, ucywilizował się nieco i czy może ktoś przyjąłby go do swojego kółka wzajemnej adoracji? Nic z tego. Mięśnie twarzy utrzymujące na niej jakby wiecznie zirytowany wyraz nie chciały drgnąć. Zostawały książki, odwiedziny w sowiarni u Sofii, nieregularna korespondencja z rodziną i rzadkie, z reguły krótkie dyskusje na tematy zadań domowych i projektów.
Co tu dużo mówić, Ben czuł się wyobcowany, ale starannie to ukrywał, trzymając się zimnej fasady. Tak na początku wybrał swoim zachowaniem, musiał teraz przełknąć piwo, którego sam nawarzył. Na tym przecież polegała odpowiedzialność?
Tak czy inaczej, Watts nie unikał miejsc, w których przebywali ludzie, nie widząc dobrej argumentacji na alternatywę samotnego siedzenia w wieży – dopóki nikt nie darł się jak zarzynane prosię wyraźnie zakłócając spokój, nie było powodu, by nie miał korzystać z tego wszystkiego co inni, nawet jeśli w pojedynkę. Wychodzenie na błonia i przesiadywanie na ciepłej trawie może stanowiło marną namiastkę wycieczek po norweskich lasach, ale było. Było na zewnątrz, pachniało naturą i grzało leniwie w kark, otwierając w głowie nastolatka tamy przytrzymujące uczucie spokoju.
Nagły krzyk w pierwszej chwili nie zarejestrował się. Przeleciał gdzieś obok jak jeden z tysięcy innych dźwięków nieprzeznaczonych dla niego, kolejna urwana melodia o znikomej istotności. A potem coś kliknęło, pordzewiała zębatka wskoczyła na miejsce, a ciało zatrzymało się w pół kroku, z cieniem niedowierzania kierując wzrok na źródło dźwięku. Źródło, które okazało się ledwie pisklakiem o rudej grzywie wylegującym się na molo, jak karykatura syrenki z mugolskiej bajki. Uch. Może jednak ta jego samotność nie była taka zła?
Ben zmarszczył brwi, gotów nie zaszczycić dziewczęcia odpowiedzią i zwyczajnie odejść powiewając złowrogo szatą jak cholerny lodowy książę niewzruszony wyciąganą ręką, ale zastanawiałby się później. Czy na pewno zrobił dobrze? Może powód, dla którego go wołała nie był wcale taki zły? Niewiedza prędzej czy później doprowadziłaby Wattsa do szału, a wtedy musiałby znaleźć tego niepokornego rudzielca w tłumie innych uczniów i jeśli trzeba siłą wytrząsłby z niej odpowiedź, co planowała zrobić. Nadymając nieco policzek i wypuszczając zaraz powietrze w geście wyraźnie wyrażającym zniecierpliwienie, chłopak zrobił krok, a potem drugi, trzeci i kolejne, aż deski molo zastukały mu pod butami, a wyłożona nieelegancko sylwetka znalazła się niepokojąco blisko. Wsunął dłonie do kieszeni.
- Chciałaś czegoś?
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Sro 12 Wrz 2018, 22:39
Klara była stworzeniem do bólu prostym w obyciu - ale nie w ten zły sposób, ten niefajny, mający obejmować braki w inteligencji czy nieokrzesanie. Annesley nie była prosta w taki sposób, nie. Prosta była jej otwartość, ufność i, niestety, również naiwność, z jaką szła przez życie. Jej wstydliwość i nieśmiałość - często do bólu skrajna - ale też empatia i czułość. Proste było w niej wszystko to, co sprawiło, że Tiara nadała jej żółte barwy Hufflepuffu i popchnęło ją teraz do odezwania się. Odezwania się do kogoś, kto z dużą dozą prawdopodobieństwa wcale sobie nie życzył, by się do niego odzywać.
Claire nigdy tak naprawdę Bena się nie bała. Nie była wprawdzie zupełnie obojętna na jego zimną, wyrachowaną pozę, ale - no właśnie, dostrzegała, że to poza. A przynajmniej tak jej się wydawało, że właśnie to widzi. Jakieś udawanie, maskę, którą chłopak zakłada, bo... Cóż, tego nie wiedziała. Nie miała pojęcia, dlaczego Watts miałby chcieć ukrywać coś pod takim schematem zachowań, ale sądziła, że to właśnie robi. Nie znała go wprawdzie, w szkole nikt chyba tak naprawdę go nie znał - może poza Timem, jednym z tych Krukonów, do którego wzdychało pół szkoły, a który w towarzystwie Bena pojawiał się statystycznie nieco częściej niż pozostali - ale coś, intuicja, szósty zmysł czy cokolwiek innego, coś kazało jej podejrzewać, że Szkot nie jest takim, na jakiego się kreuje. Nie miała zbyt solidnych podstaw, by tak uważać, mimo to tak uważała.
Może po prostu nie potrafiła zrozumieć, dlaczego dziecko - miała jedenaście lat, ale tak, wciąż uważała, że i ona, i jej rówieśnicy, i ci starsi o rok jak Ben również, są dziećmi - miałoby być takie. Takie. Zimne i wyrachowane. To przecież nie było naturalne, prawda?
Tak czy inaczej, nie bała się. Niepokoiła może trochę - bo i kogo nie niepokoiłby ten skrajny, na siłę narzucany dystans, ta arogancja czasem i oschłość? - ale nie bała. I nie czuła się odepchnięta. To, że dotąd nie próbowała zdobyć sympatii Krukona nie było skutkiem niechęci do zbliżania się do niego ani jakichś innych, wewnętrznych oporów, nie. Po prostu dotąd nie było okazji, potrzeby, jakiegoś motywu, który miałby wykrzesać z niej wcześniej inicjatywę. Inaczej by to wyglądało, gdyby byli w jednym domu. Inaczej by to wyglądało, gdyby byli z tego samego roku i, tym samym, mieli więcej wspólnych zajęć. Ani ona nie była w Ravenclawie, ani Ben nie był pierwszorocznym, stąd ich ścieżki nie przecinały się tak często, by miała uznać, że musi mieć Wattsa za bardziej znajomego. Zresztą - jakie uznać? To przecież nawet nie była świadoma decyzja, że nie, nie ma po co się do niego zbliżać, podobnie jak nie było niczego świadomego, żadnego konkretnego planu w tym, że teraz jednak zagadała. Po prostu tak wyszło. Po prostu tak było naturalnie.
Claire Annesley była prosta w obejściu i tylko dlatego mogła zawołać, a potem zadrzeć głowę i, poza tym zupełnie nie zmieniając pozycji, wypalić rozkosznie bezpośrednio:
- Uśmiechu. Twojego.
To był najtańszy możliwy podryw, ale Claire nawet do głowy to nie przyszło. Ona nie myślała o podrywach. Nie zaczytywała się w gazetkach dla nastolatków radzących, jak sprawić, by cycki wyglądały na większe i jakie teatralne gesty sprawią, że ON się zainteresuje. Nie, rudowłosa panna Annesley była dzieckiem, cudownie niedojrzałym jeszcze, radosnym dzieckiem. Uganiała się po polach zamiast dyskutować o kolorach lakierów do paznokci, spadała z grzbietu koni z rodzinnej stajni podczas gdy jej koleżanki szeptały namiętnie kolejne zestawy plotek o tym czy tamtym chłopaku, tej czy tamtej dziewczynie. Klara zdzierała kolana i łokcie, gdy inne dobierały sukieneczki i wskakiwała w ubraniach na bombę do jeziora, zakładając się z kolegami, że to zrobi.
Claire Annesley zupełnie nie zdawała sobie sprawy, jak zabrzmiały jej słowa, bo naprawdę nie w głowie jej były wszystkie te aspekty młodości, które relacje z kolegami stawiały w innym świetle niż zwykłej przyjaźni czy braterstwa. A dlatego, że nie rozumiała dwuznaczności, jaką ktoś mógłby dostrzec, mogła kontynuować niewzruszona, wciąż spoglądając na Bena z dołu - bardzo niskiego dołu, bo chłopak już teraz zaczynał rosnąć aż nazbyt szybko, a ona z kolei już w tej chwili przestała się zapowiadać na szczególnie wysoką. To, że rozkładała się rozleniwiona na molo tylko powiększało te różnice.
- Jeśli usiądziesz obok to spadnie ci z głowy korona czy to nie będzie jeszcze taka skala dramatu? - zapytała więc jak gdyby nigdy nic, beztrosko, bez choćby najmniejszej nuty arogancji, oschłości czy ataku. Annesley nie zamierzała wbijać Benowi szpili. Po prostu pytała, ze zwyczajnym dla siebie poziomem humoru i łagodnej, nieofensywnej jednak ironii.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Nie 16 Wrz 2018, 14:24
Niektóre sytuacja winny nieść ze sobą znamiona niezwykłości, zwiastuny wielkich życiowych zmian, by nieco ułatwić zrozumieniem osobom co mniej wrażliwym na subtelności. Czy gdyby na postać Claire spłynął nagle słup światła, w tle przeleciałoby stadko białych gołębi, a z niewiadomego źródła rozbrzmiała chóralna muzyka, do Bena dotarłoby że ma przed sobą szansę na zmianę swojego losu? Najpewniej nie, logika zapewne podsunęłaby, że ktoś robi sobie z niego żarty i powinien temu ktosiowi czy dwóm spuścić manto. Pewne osoby znajdują się po prostu poza grupą, którą możnaby jeszcze ocalić. Obudzić jakieś wyższe uczucia, rozdmuchać wrażliwość. Tylko czy na pewno, czy po prostu odnalezienie klucza do ich chłodnego pancerza zajmuje dużo więcej czasu?
Tak czy inaczej, młody Watts nijak nie wyłapywał możliwej szansy ani nie pędził w stronę dziewczyny w radosnych podskokach, bo i z jakiej racji? Nie znał jej, nie wiedział, czego się spodziewać, a póki tego nie przetestował, nie poprzyglądał się zachowaniom i schematom, w jakich się wyrażała, nie zamierzał wykazywać większego entuzjazmu, czy entuzjazmu w ogóle. Mógł być po prostu neutralny, czy nad wyraz uprzejmy jeśli zaszłaby taka potrzeba – w końcu dobrze go wychowano.
Podejmując decyzję, by jednak odpowiedzieć na wołanie i zbliżyć się, usilnie próbował skojarzyć rudzielca z jakąś konkretną sytuacją, przekopywał zakamarki pamięci w szalonym tempie, ale dzwonki niespecjalnie chciały gdzieś dzwonić. Nie wywołało to zaskoczenia, a raczej kolejne, ciche westchnienie. W zamku znajdowało się mnóstwo osób, zbyt wiele, by kojarzyć ich twarze czy sytuacje z korytarzy, w których mogły brać udział, gdy przechodził obok, a biorąc pod uwagę, że Szkot zwykle nie rozglądał się aż tak namiętnie na boki idąc w jakimś konkretnym kierunku... Cóż, byłby zdumiony gdyby powiązał dziewczynę z czymkolwiek. Zatrzymując się na molo w odległości może kroku czy dwóch od rudej głowy, odezwał się dokładnie tak, jak miał w zwyczaju – konkretnie, prosto do sedna, bez specjalnych uczuć zabarwiających głos. Zwykle nie chciał w ten sposób sprawiać wrażenia, że ktoś go irytuje czy nie interesuje, taki po prostu był. Lubił konkrety.
Gdyby ktoś go o to zapytał, Ben zapewne odpowiedziałby, że nie wie, czego powinien się spodziewać po całej tej sytuacji, że nie ma najmniejszego pojęcia do jakiego wyniku doprowadzi ich rozmowa. Ale tego, TEGO, to akurat nie spodziewałby się w najśmielszych snach.
Para jasnych brwi uniosła się wyraźnie do góry, podobnie jak krukońska głowa, gdy jej zmieszany właściciel niezbyt subtelnie rozejrzał się na boki. Szukał kogoś, kto mógłby się im przyglądać, choć jego uwaga została ponownie ściągnięta ku leżącemu dziewczęciu, gdy ta ni to zaproponowała, ni to zasugerowała by zajął miejsce obok niej. Co do jasnej...? Zanim do końca zarejestrował własny ruch, Watts przysiadł na nagrzanych deskach, ani za blisko ani za daleko, mniej więcej na wyciągnięcie ręki, bokiem do rudzielca.
- To jakiś zakład? – spytał, świadomie starając się, by nie zabrzmieć, jakby o coś oskarżał. Zerkając jeszcze to na brzeg i błonia, to na błyszczącą w słońcu taflę jeziora, w końcu przeniósł wzrok na wyłożone obok stworzenie.
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Wto 25 Wrz 2018, 18:15
Claire nie zdobywała znajomych łatwo. Wprawdzie porównując ją z Benem można było dojść do zupełnie innych wniosków - takich, że Annesley to w zasadzie dusza towarzystwa, a wianuszek kolegów i koleżanek tworzy jej się niemal sam - ale prawda była taka, że rudowłosa Irlandka była chorobliwie wręcz nieśmiała. Mało kto by ją o to posądził, bo i nie było tak, że dziewczynka zamykała się w pokoju i spędzała w nim całe dnie - nie, Klara uczestniczyła nie tylko w zajęciach, ale także wszelkich innych aktywnościach szkolnych, w większości przypadków mając u boku grupkę rozchichotanych rówieśnic. Mało kto wiedział, że równie szeroko uśmiechnięta wtedy Annesley gdzieś w środku umiera z nerwów. Oczywiście, to się zmieniało. Po pokonaniu pierwszych lodów i zbliżeniu się do kogoś o te parę kroków Claire przestawała się bać, stopniowo, wraz z ewolucją relacji, poszerzając swoją strefę komfortu i uwzględniając w niej także czyjeś towarzystwo. Tylko, że jak dotąd nie objęło to Wattsa.
To, że w ogóle się do niego odezwała nie było skutkiem ani odwagi, ani też diametralnej zmiany charakteru. Claire nie pozbyła się społecznych lęków - nie, ona po prostu nauczyła się z nimi żyć. Nie miała wyjścia, prawda? Będąc człowiekiem, była zmuszona żyć wśród innych ludzi. Najpierw rosnąć, potem uczyć się, wreszcie pracować i finalnie umierać - to wszystko musiała robić wśród innych, w człowieczym stadzie. Tak po prostu było. Skoro więc nie mogła tego uniknąć, musiała się oswoić. Nauczyć się po prostu egzystować ze swymi lękami, skoro nie potrafiła się ich pozbyć.
Teraz potrafiła wyglądać na w pełni zrelaksowaną i nie wzbudzać żadnych podejrzeń, podczas gdy jej serce w jednej chwili wpadło w niespokojny rytm.
- Nie zakładam się - rzuciła w odpowiedzi na pytanie Krukona z nieudawanym oburzeniem. Spoglądając, jak Ben siada obok, w duchu zanotowała punkt dla siebie, nie przywiązując jednak do tego zbyt dużej wagi. - W każdym razie nie o... No, nie o takie rzeczy.
Po uściśleniu to rzeczywiście było prawdą - Klara nie zakładała się o coś, co miałoby obejmować manipulowanie innymi ludźmi czy żerowanie na ich uczuciach. Mogła podjąć wyzwanie sprowadzające się do ryzykownego przeskakiwania z drzewa na drzewo czy kąpania się zimną w zasłanym lodowymi krami jeziorze, ale nigdy w życiu nie uczyniłaby przedmiotem zakładu innego człowieka. Zakład, że uda ci się wmówić jej przyjaźń? Zakład, że go nie uwiedziesz? Claire w każdym z takich przypadków odmówiłaby - tak wtedy, w maju 1983 roku, jak i, jak miało się okazać, również wiele lat później.
- Chociaż, to może i mógłby być zakład - dodała jednak po chwili rezolutnie, spoglądając na Bena z uwagą. - Z samą sobą. Zakład, że Ben nie jest takim ostatnim bucem? - Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Nie było jej zamiarem wbijać chłopakowi szpili, przynajmniej nie w znaczeniu skrajnie ofensywnym. Annesley była prostą dziewczyną. Dobrą i sympatyczną, a jej żarty w większości przypadków dokładnie nimi pozostawały. Żartami, bez żadnych mniej przyjemnych podtekstów.
- Wracasz na wakacje do domu? - zapytała po chwili jak gdyby nigdy nic, tak, jakby znali się od lat i jakby toczyli już niejedną taką rozmowę. Jakby byli znajomymi, a nie mijającymi się tylko na szkolnym korytarzu.
Claire Annesley była nieśmiała i miała wiele lęków, ale miała też coś, co kazało jej lgnąć do ludzi wbrew wewnętrznym obawom. I coś, co sprawiało, że ludzie lgnęli do niej.
Była Puchonką i, och, naprawdę, nie została nią z przypadku.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Nie 11 Lis 2018, 20:24
Naprawdę niewiele brakowało, by to wszystko skończyło się bardzo szybko – by ta chwilowa odwaga Claire i chwilowa słabość Bena urwały się i rozpłynęły, jakby ich nigdy nie było. Przysiadając obok dziewczyny, Watts wcale nie był spokojny jak sugerowałaby jego oszczędna mimika, a szalał w środku jak sztormowa fala nagle zamknięta w ciasnych granicach. Szalał z niepewności, zaskoczenia i potencjału odrzucenia stojącego tuż obok, dyszącego w kark i kładącego się cieniem na molo oraz dziecięco zaokrągloną jeszcze twarz rudej. Udawał. W końcu słyszał kiedyś, że należało udawać odwagę, nawet jeśli się tak nie czuło, bo nikt nie potrafił wyłapać fałszu, więc może z innymi uczuciami było podobnie? A może coś przekręcił?
Opierając łokcie o kolana i pochylając się lekko do przodu, z zadowoleniem zauważył, że dłonie niczego nie zdradzały, nie drżąc ani odrobinę. Odpowiedź dziewczęcia o niezakładaniu się prawie przeleciała mu gdzieś koło ucha, ale zdążył wyłapać jej sens, zanim rozpłynęła się w powietrzu i zniknęła. Odrywając wzrok od własnych rąk zerknął na siedzącą obok Puchonkę, przez chwilę po prostu patrząc na nią, jakby czekał na jakiś ciąg dalszy, pociągnięcie myśli czy... Cokolwiek. Nie potrafił podtrzymywać rozmów na tematy, które nie były w jakiś sposób konkretem – kiedy wbrew swojej naturze próbował, kończyło się to zawsze ciszą. Tym jej typem wiszącym ciężko w powietrzu, przygniatającym niedawnych rozmówców i najzwyczajniej w świecie pozostawiającym wiele nieprzyjemnych uczuć mimo pozornego rozejścia się w dobrych stosunkach.
Gdy ruda nie odezwała się przez kilka uderzeń serca, Ben przeniósł wzrok na jezioro, mrużąc lekko oczy gdy słońce natarczywie zaczęło odbijać się od jego powierzchni, rażąc jasnymi refleksami, wypalając pod powiekami białe, pulsujące ślady. Poczucie bycia nie na miejscu zakradło się z ledwo słyszalnym klekotem swojego nagiego szkieletu, otarło się o bok chłopaka i objęło twardymi rękoma klatkę piersiową, ściskając ją nieprzyjemnie. Widok, wiatr muskający twarz oraz ciepło słońca powinny przynosić ulgę, ale siedząc w ciszy obok nieznajomej osoby Watts zaczynał czuć narastającą irytację. Oczywiście, znowu działo się to samo co zwykle. Znowu siedział jak słup soli, denerwując się zupełnie niepotrzebnie, a świadomość ta tylko paradoksalnie zaciskała już i tak zbitą kulę złości ukrytą za żebrami.
- Chociaż, to może i mógłby być zakład. Z samą sobą. Zakład, że Ben nie jest takim ostatnim bucem?
Biorąc wdech poczuł jak kościane ramiona cofają się niechętnie, a kąt ust drga w lekkim uśmiechu. Oczywiście, że nie był bucem, po prostu miał swoje przyzwyczajenia, ale słyszenie to z czyichś ust w sposób, który ewidentnie celował w żart było... Było w jakiś sposób wyzwalające. Niepewność i poczucie bycia nie na miejscu cofnęły się z sykiem i złowieszczym klekotem, nie umykając jeszcze całkiem w cień, warując w oczekiwaniu na swoją okazję jak dwa drapieżniki.
Ben naprawdę włożył wiele wysiłku w to, by nikły uśmiech, który uniósł mu nieco kąt ust nie zniknął w mgnienie oka, a pozostał tam i rozsiadł się niepewnie badając teren.
- Wracasz na wakacje do domu?
Nie miał pojęcia, dlaczego o to pytała, czemu akurat o coś tak trywialnego – w pierwszym odruchu kiwnął twierdząco głową, wciąż nie odrywając wzroku od tafli jeziora, łapiąc się po kilku oddechach na tym, że znów czuje nadciągającą ciszę. Nie. Nie dzisiaj.
- Na miesiąc do Szkocji, a potem do Norwegii. Mój dom jest trochę tu i trochę tam – dodał, zaskakując i siebie i ciszę. I może też siedzące obok dziewczę, ale tego nie mógł być pewien, bo spojrzał na nią dopiero po chwili.
- Po szatach widzę, w jakim jesteś domu, akcent masz... Chyba irlandzki, bo za mało zaciągasz na szkocki? Ale imienia nie wydedukuję.
Nie mógł normalnie zapytać, oczywiście że nie.
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Pią 23 Lis 2018, 22:45
Gdyby jednak z kimś się założyła, gdyby w grę wchodziła jakaś wymierna nagroda, Claire mogłaby zacząć już zacierać ręce na perspektywę tryumfu.
Ben nie był łatwym rozmówcą - Annesley niby to wiedziała, wszyscy wiedzieli, ale czym innym było doświadczyć tego na własnej skórze. To było problematyczne, gdy przez dłuższy czas się nie odzywał, gdy, nie podejmując rozmowy, po prostu patrzył się na to nieszczęsne jezioro - śliczne, to prawda, ale jednak... Cóż, dla Claire to była sytuacja niekomfortowa, bo choć gdzieś w przebłysku odwagi była w stanie wyjść z inicjatywą, tak na dłuższą metę nie potrafiła jej utrzymać. Miała wiele koleżanek w swych domowych, żółto-czarnych barwach, które były niczym żywe, bezgranicznie szczere, ufne i towarzyskie słoneczne iskierki, zdolne mówić niemal bez przerwy i swym urokiem, swą rozkoszną słodyczą potrafiące nadrabiać ewentualne ubytki społecznego obycia u współrozmówcy. Annesley jednak nigdy nikim takim nie była - a przynajmniej nie przy obcych. Oczywiście, w jej żyłach krążyła dokładnie ta sama, irlandzka krew, co w żyłach choćby Briana i Seana, jej starszych, bliźniaczych braci. Ta krew była szalenie gorąca i żywa, u każdego, u Klary również. W przypadku dziewczynki problem polegał tylko na tym, że jak u jej braci szaleńczy charakter i ognisty temperament widoczne były na już, teraz, na pierwszy rzut oka, tak w jej przypadku najpierw trzeba było pokonać lód. Wspiąć się lub skruszyć mury nieśmiałości, by dostrzec to, co kryło się za nimi. A krył się przecież ogień nie mniejszy i nie mniejsza odwaga niż w sercach pozostałych Annesley'ów, a także zwierzę nie mniej towarzyskie od reszty członków rodziny.
Teraz jednak Watts wciąż był obcy, wciąż był kimś, przy kim Claire nie czuła się bezpiecznie, w ten najwyższy sposób komfortowo, stąd jego milczenie było... Ciężkie. Jak głaz składany na jej drobne ramiona, coraz bardziej przygniatający do ziemi. Nie umiała sobie z nim tak po prostu radzić. Zagadała, starała się przez chwilę, ale brak odzewu sprawiał, że zaczynała się wycofywać - zawsze przedtem i teraz. To wstyd dochodził do głosu i rozrastające się niepotrzebnie wyobrażenia, że to może jednak była głupota, że ośmieszyła się tylko, a milczenie drugiej osoby jest niczym innym, jak taktownym unikaniem powiedzenia jej tego wprost. Gdzieś na blade policzki zaczynała wpełzać czerwień zażenowania, a sama Klara... Cóż, milczała, nie bardzo wiedząc, co zrobić w zaistniałej sytuacji.
Gdy Ben jednak się odezwał, potrzebowała krótkiej chwili na uzmysłowienie sobie, że to do niej, a nie gdzieś w eter, że to podtrzymanie rozmowy, którego tak z jego strony potrzebowała.
- Trochę zazdroszczę - odpowiedziała cicho. Dla niej, dziewczyny z Galway - czy, ściślej rzecz ujmując, z Turloughmore - już sama Szkocja brzmiała fantastycznie, nie mówiąc o Norwegii. Żadnego z tych krajów nigdy dotąd nie odwiedziła. W zasadzie, w ogóle niewiele miejsc widziała. Rodzinne miasteczko i sąsiednie, większe Galway. Londyn. Hogsmeade. Gdyby chciała wyliczać dalej, miałaby spory problem, by wymienić coś jeszcze. Mimo tego w jej głosie nie było znowu aż tyle żalu, a uśmiech, który ponownie rozjaśnił drobną twarzyczkę, był zupełnie szczery i - wbrew jej słowom - pozbawiony jako takiej faktycznej zazdrości. - Ja pochodzę z Turloughmore i w zasadzie nigdy stamtąd nie wyjeżdżam. No, może do Galway, ale to akurat żaden wyjazd, żadna wyprawa. - Wzruszyła lekko ramionami.
Potem, wciąż czując się nieco niepewnie, ale jednak odrobinę śmielej niż jeszcze chwilę temu, parsknęła cicho na pytanie zadane przez Bena - czy raczej na formę, w jakiej zostało zadane. Mieli lat wczesne naście i w tym wieku większość jej rówieśników spytałaby po prostu: jesteś z Hufflepuffu? skąd pochodzisz? jak masz na imię? Watts pytał o to samo, ale - Annesley uśmiechnęła się szerzej, dochodząc do tego wniosku - w sposób nie tylko średnio adekwatny do jego wieku, ale też aż nadto krukoński.
- Claire - odpowiedziała, bo kwestię akcentu wyjaśniło wcześniej wspomniane już Galway. - Mam na imię Claire. - zawahała się, ostatecznie dodając jeszcze: - Claire Annesley.
Nie wiedziała, czy Ben kiedykolwiek będzie miał powód, by szukać z nią kontaktu, ale gdyby chciał, powinien znać też nazwisko. Jej imię było w końcu powszechne i bardzo zwyczajne - dokładnie tak, jak zwyczajna była ona sama.
Gdzieś wcześniej podnosząc się na powrót do siadu i przesuwając do skraju mola, zakołysała teraz obutymi stopami nad wodą, delikatnie rozchlapując pojedyncze krople na wszystkie strony.
- Jeśli jesteś z Norwegii... częściowo z Norwegii - zaczęła potem z namysłem, spoglądając na Wattsa z lekkim uśmiechem - to pewnie lubisz zimno, co? Albo przynajmniej ci nie przeszkadza.
To było proste pytanie. Przyziemne, rozkosznie prostolinijne, takie, jakie mogło zadać dziecko - takie, jakie mogła zadać Puchonka, będąc przy tym faktycznie zainteresowaną odpowiedzią. To nie były wyższe tematy. To nie było pytanie, które miało tak naprawdę wnieść cokolwiek do rozmowy. Ale Claire zadała je, bo zwyczajnie ją to ciekawiło. Tak po prostu. A że trzymała się przy tym stereotypów, że to mogło być śmieszne, do bólu naiwne? Nie szkodzi. Annesley nie myślała o tym w ten sposób - nie pozwalała sobie myśleć w ten sposób. Tak naprawdę w ogóle nie zastanawiała się, jak prowadzi tę rozmowę.
Nie mogła się zastanawiać. Gdyby zaczęła, mogłaby nagle złamać się pod naporem własnych lęków.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Pon 03 Gru 2018, 21:58
Prowadzenie tej rozmowy przypominało mozolne rzeźbienie w wyjątkowo twardym kawałku kamienia. Dłuto w niewprawnych dłoniach dwojga nastolatków co rusz zmieniało miejsce, tańczyło po ciemnej powierzchni bardziej drapiąc, niż odłupując konkretne kawałki. Praca była trudna. Syzyfowa wręcz z perspektywy niecierpliwego odrostka, który najchętniej ominąłby etap przygotowań, prób i ciężkiej pracy, od razu przechodząc do konkluzji i etapu swobodnej znajomości. Bo jak mieli z tego kamienia stworzyć coś wartościowego z tak miernym narzędziem jak śmieszne dłutko i równie śmieszny młotek? I to jeszcze dzieląc się nimi, nie mogąc pracować w tym samym czasie? Tu trzeba było urwiska dobrego do zrzucania, wybuchowego eliksiru albo odpowiedniego czaru. Jak na złość nic z tego nie było pod ręką.
Nagła myśl naszła Wattsa, drapiąc nieznośnie pod czaszką – czy on w ogóle powinien zadawać się z dziewczynami? Czy konkretnie w tej sytuacji jedną dziewczyną? One przecież były jakieś dziwne, zupełnie inne i nie rozumiały dlaczego ważne, najistotniejsze było by zawsze przywitać się z każdym mężczyzną w pokoju uściskiem ręki, by odpowiedzieć chrząknięciem na ich chrząknięcia albo że zawsze musieli mieć swoje tajemnice. Na przykład małe tajne stowarzyszenia, o których niby się nie mówiło, ale z dumą zadzierało nosa. Ben też nie do końca rozumiał, ale Tim twierdził, że to nieodłączna część bycia samcem i że baby to w ogóle są jakieś dziwne. Chichoczące, małe i płochliwe jak te śmieszne różowe zwierzątka z długimi językami. Pu... Fut... Buto... Butonierki? Nieważne. Ważne było jednak to, dlaczego w takim razie Watts w ogóle spędzał czas z jednym z tych dziwnych stworzeń. Czy jeśli Tim zobaczyłby, że gada z dziewczyną, przestałby się do niego odzywać?
Kiedy jego przypuszczenia odnośnie pochodzenia rudego stworzenia się potwierdziły, Krukon kiwnął krótko głową, uśmiechając się z wyraźną, trudną do ukrycia satysfakcją. Lubił mieć rację, czasem wręcz chorobliwie – to chyba jedna z tych cech, które w pierwszym kontakcie nie zachęcały ludzi, by próbować z nim dalej rozmawiać.
- Annesley - powtórzył odruchowo, nagle intensywniej omiatając spojrzeniem rudą czuprynę i twarz Claire, zupełnie nie wyłapując, że mogło to być w jakiś sposób onieśmielające - Nie masz czasem braci w Gryffindorze? Takich dwóch, głośnych... Miesiąc temu wysadzili kociołek i skrobali ścianę z resztek, kiedy mój rok miał zajęcia.
Tak, Watts, brawo. Mistrz taktu się znalazł.
Przynajmniej miał na tyle przyzwoitości, że odchrząknął krótko, zanim odpowiedział na pytanie dziewczyny.
- Chyba... – zmarszczył nieco brwi, naprawdę zastanawiając się nad tym, jak ubrać w słowa to co myślał - Chyba mi nie przeszkadza. Albo to to, że inni szybciej mają dość i dlatego tak to wygląda.
Zakołysał się lekko, odchylając głowę do tyłu i przez moment smakował słowa napływające mu do ust, zanim pozwolił im uciec:
- Moment, kiedy wracasz do ciepłego domu po godzinach na śniegu jest najlepszy. Wszystko tak mrowi i jesteś trochę tu i trochę tam. Wiesz, o czym mówię?
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Sob 22 Gru 2018, 22:19
Ben niewątpliwie był problematyczny, chociaż chyba nie do końca w taki sposób, w jaki początkowo zakładano - w jaki Claire początkowo zakładała. Chłopak był małomówny, w przerażający jak na nastolatka sposób zdystansowany, ale - wbrew temu co przyjęło się o nim mówić - nie był bucem. Chyba. W każdym razie Annesley z każdą chwilą była coraz bardziej pewna, że nie był. Że to nie tego rodzaju problem.
To, z czym tak naprawdę mieli do czynienia to, moi drodzy, zwyczajna nieumiejętność.
Ten wniosek przyszedł do Klary sam. Gdy tak siedziała i słuchała Wattsa i - przede wszystkim - gdy go obserwowała właśnie to określenie przyszło do niej jako najsilniejsze, najbardziej donośne i najbardziej przekonujące. Nieumiejętność. Ben zwyczajnie nie umiał inaczej. Oczywiście to, skąd mu się to wzięło, było zupełnie innym zagadnieniem. Może to kwestia jakichś specjalnych, rodzinnych oczekiwań a może on sam wyhodował sobie jakieś niepotrzebne przekonanie, że właśnie tak trzeba, że taka postawa jest odpowiednia - Claire nie wiedziała tego, ale też nie zamierzała teraz tego zgłębiać. Na brodę Merlina, miała jedenaście lat i ostatnim, co przyszłoby jej w tej chwili, to filozoficzno-egzystencjalne dywagacje. Nie, nie zastanawiała się, dlaczego Ben taki jest. Po prostu dokonała odkrycia - i przeszła nad nim do porządku dziennego, nie widząc w nim absolutnie nic złego.
Co nie znaczyło, że nie widziała w tym odkryciu czegoś, z czym należałoby coś zrobić.
- Sean i Brian - odpowiedziała jednak tymczasem bez wahania, nie tylko uznając słowa Bena za prawdopodobne, a zarysowany obraz - za pasujący do jej braci, ale będąc wręcz absolutnie przekonaną, że to dokładnie o nich chodzi. Zresztą, przecież ona wiedziała, co wyczyniali. Słyszała o tej eksplozji kociołka podobnie, jak o zatkaniu wszystkich toalet w jednej z łazienek czy podpuszczeniu Irytka do uzbrojenia się w wiadra niezmywalnej farby i przegonienia pierwszorocznych Ślizgonów po całym parterze Hogwartu. - To jak najbardziej oni. Są... - zamilkła na chwilę, szukając odpowiedniego sformułowania. Jednocześnie wcale nie wyglądała na poruszoną bezpośredniością Bena - co najwyżej jego intensywne spojrzenie sprawiło, że policzki dziewczynki zarumieniły się lekko, choć ona sama nie powiedziała na ten temat ani słowa. - Są Irlandczykami - dokończyła wreszcie w najprostszy możliwy sposób. Bo choć była to oczywistość, to jednocześnie wszystko - absolutnie wszystko - wyjaśniała. Nawet, jeśli dla Wattsa nie było to (jeszcze) tak jasne, jak było dla niej.
Odpowiedzi Krukona wysłuchała potem ze znacznie większą uwagą w spojrzeniu, niż można było się spodziewać przy takim temacie. Hej, rozmawiali w końcu o pogodzie, o pierdołach, co w tym tak naprawdę interesującego? A jednak Claire wyglądała na żywo zainteresowaną - i jej zaciekawienie nie było ani trochę udawane.
- Wiem - przyznała potem z wahaniem, uprzednio jednak solidnie zastanawiając się nad tą kwestią. - Chyba wiem. To znaczy... Ja nie lubię zimna. Ale to chyba to samo wrażenie, co wtedy, gdy po kąpieli w jeziorze czy rzecze rozkładasz się na miękkiej trawie i schniesz powoli w ciepłym słońcu - powiedziała, jeszcze przez chwilę trwając z poważną miną.
A potem rozpromieniła się, nagle, w jednej chwili, jakby wypowiedziane słowa przełączyły jakiś guzik, coś przypomniały i rozjaśniły.
- Woda na pewno jest już ciepła - rzuciła ni z tego, ni z owego, i dopiero po chwili stało się jasne, co ma na myśli. Po chwili, w ciągu której Annesley zdążyła z typowo dziecięcą swobodą pozbyć się wierzchnich warstw szkolnego mundurka - rozsądek tak całkiem jej jeszcze nie opuścił - i wskoczyć w toń przyszkolnego jeziora.
Jeśli Ben zastanawiał się, czy Claire naprawdę może mieć coś wspólnego z gryfońskimi braćmi, mógł właśnie zacząć dostrzegać pewne podobieństwa.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Nie 06 Sty 2019, 17:42
Cokolwiek by to nie było – jakieś rzucone chyłkiem zaklęcie, potajemne dolanie eliksiru do soku dyniowego czy zwyczajny, wewnętrzny urok (na który jak każdy Watts oczywiście był odporny), Benowi całkiem dobrze rozmawiało się z tym dziwacznym rudym stworzeniem. Jeśli pominąć całe zdziwienie, niepewność, spięcie, nieeleganckie marszczenie się, rozważania nad zasadnością znajomości osobników męskich i żeńskich oraz wrodzoną sztywność to naprawdę, nie było źle. „Nie tak źle”, mogłoby być kwalifikowane prawie w rangi komplementów, jeśli o niego chodziło, ale na pewno by się do tego nie przyznał. Wattsowie nie mówili takich rzeczy, nie odsłaniali się też ze swoimi emocjami w stosunku do osób, które nie należały do rodziny, zwykle prezentując front chłodnej uprzejmości. Nad uprzejmością Ben mógł jeszcze zdecydowanie popracować, ale w szkole nie było ani matki, ani ojca, ani dziadka, którzy mocno kładli nacisk na podobne cechy i mogliby wkroczyć z reprymendą, gdy odbiegał od rodowych standardów. Prawie dziesięć miesięcy w roku był wolny, mógłby kształtować się tak, jak sam by tego chciał bez zasad, zakazów oraz nakazów, ale uznał, że tak miało być. Był dumny z tego dokąd należał, dlaczego miałby deptać rodzinne tradycje?
- Irlandczykami – powtórzył za Claire tonem, który sugerowałby istnienie znaku zapytania po tym słowie, marszcząc nieco brwi, gdy dziewczyna nie wytłumaczyła, o co jej chodziło. „Są Irlandczykami” nie niosło ze sobą żadnej odpowiedzi, głębszego znaczenia lub skojarzenia, które mogło odsłonić przed Krukonem jakąś tajemnicę wszechświata. Równie dobrze mogła powiedzieć: „są rudzi”, „mają po dwie śledziony” albo „ich ulubiona książka to 'Przygody Baltazara Długouchego'”. Czy słońce jakoś inaczej świeciło w Irlandii? Na polach pyliły dziwaczne rośliny? Czy może ziemia wibrowała tam w sposób trwale zmieniający mózg? Jeśli tak, Ben powinien natychmiast przestać zadawać się z tą dziewczyną, bo jeszcze trochę i te irlandzkie wibracje mogły przejść i na niego, wypleniając całą szkockość. Nie powtórzył jednak pytania – swoją godność należało mieć!
I choć na chwilę młoda panna Annesley uśpiła jego czujność wymianą spostrzeżeń na temat pogody, o tyle w kilka chwil później Ben był już całkowicie pewien, że nie tylko z jej braćmi było coś nie tak, ale z nią również. Kto o zdrowych zmysłach jak gdyby nigdy nic zrzucał wierzchnią szatę, buty i skarpetki, po czym wskakiwał sobie radośnie do jeziora? Puchonka zapewniała mu istną przejażdżkę rollercoasterem (niech ją zmutowana irlandzka gęś kopnie), poczynając od szoku objawiającego się nieeleganckim, szerokim otwarciem oczu przy ściąganiu części ubrań, po nagłą panikę, kiedy zniknęła pod wodą. Panna Annesley mogła odhaczyć w swoim notesiku małe zwycięstwo w postaci poderwania się panicza Wattsa z pomostu z ni to zduszonym ni to zaalarmowanym -Claire!
Pochylony do przodu, ściskając nerwowo brzeg pomostu, szukał wzrokiem rudej głowy, odliczając w myślach sekundy. Czy już powinien wskoczyć ją ratować?
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Sob 26 Sty 2019, 21:42
- Irlandczykami - powtórzyła rezolutnie, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że Benowi to naprawdę nic nie wyjaśnia. Bo jej, wiecie, jej to wyjaśniało wszystko. Absolutnie. Bycie Irlandczykiem po prostu... No, zobowiązywało. Do bycia specyficznym i w jakiś sposób innym. Nienormalnym - powiedzieliby niektórzy i w zasadzie Claire nie potrafiła się z tym zupełnie nie zgodzić. Bo coś w tym było. W sumie całkiem dużo tego czegoś. Irlandczycy nie byli normalni - po prostu w tym stwierdzeniu nie było złej intonacji, złego rozumienia.
Tego jednak już Wattsowi nie wyjaśniła, bo raz, że nie zapytał wprost, a dwa, że, no... Miała inne plany. Tak jakby.
Inne plany, które w gruncie rzeczy pośrednio udzielały jednak odpowiedzi, mogły rozwiać benowe niezrozumienie. Co to znaczyło być Irlandczykiem? Cóż, Claire właśnie dokonała ilustracji. Częściowo.
To nawet nie tak, że sobie podobną scenę zaplanowała - wcale tak nie było. Annesley nie miała w głowie ani tego, że to dobry dzień na żarty, ani zamiarów podstępu, ani też tego, że w ogóle się tu z Benem spotka. To nie był uknuty wcześniej plan, który teraz mogła zrealizować, nie. To było po prostu... Chęci. Impuls. Szybka decyzja, zapewne w dużym stopniu nierozsądna, której Klara nie analizowała jakoś szczególnie, po prostu robiąc. Zrobiło jej się po letniemu ciepło i dobrze, więc zrzuciła ciuchy. Naszła ją ochota na kąpiel, więc wskoczyła do względnie ciepłego już, choć jeszcze nie nadto ciepłego jeziora.
Nasunęła jej się myśl, że Ben również powinien skorzystać z tej cudownej, słodko leniwej aury maja, więc zrobiła to, co jako pierwsze przyszło jej do głowy, żeby zwabić upartego, mentalnie nazbyt dorosłego Krukona.
- Ben! - wydarła się, gdy, dotąd wstrzymując oddech pod wodą, na chwilę wystawiła głowę ponad nią. - Ben! - zawołała cieniej i bardziej piskliwie, jednocześnie tłukąc szaleńczo taflę jeziora rękami i wzniecając imponujące fontanny wody. A potem znów zniknęła pod wodą, już pod nią, skryta przed wzrokiem Wattsa, uśmiechając się do siebie i błyskając spojrzeniem pełnym chochliczych iskier.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Wto 29 Sty 2019, 19:35
Rzecz w tym, że powinien był się domyślić, że coś pójdzie nie tak, jak to sobie zakładał. Bo tak przecież zawsze bywało, prawda? To czego akurat nie przewidziałeś, to na co się nie przygotowywałeś, "bo nie warto", "bo to za mało prawdopodobne", wypełzało nagle nie wiadomo skąd i wielkimi, długimi zębiskami wgryzało ci się prosto w zadek, mrucząc przy tym z zadowoleniem. Z czujnością uśpioną puchońskim urokiem, Ben nijak nie słyszał szelestu łusek bestii czyhającej, by nasycić się młodym, szkockim ciałem oraz godnością dorastającego mężczyzny. Zwiastun tego, jak do końca życia miał mieć problemy z odpornością na kobiecy czar, czy przypadek?
W żaden sposób nie próbował przerywać Claire zrzucania najmniej potrzebnych, wierzchnich części  garderoby, kiedy nagle zdecydowała, że taplanie się w niewystarczająco jeszcze ciepłym jeziorze to jest to, na co miała ochotę. Nie próbował, bo był zbyt zaskoczony taką - powiedzmy sobie szczerze - durną w jego mniemaniu decyzją i dopiero głośny plusk przełamał chwilowe otępienie, w jakie wpadł. Poderwanie się do brzegu pomostu stanowiło instynktowną reakcję, podobne jak i wcale nie tak subtelne krzyknięcie imienia rudego dziewczęcia, za które w każdej innej sytuacji sam strzeliłby sobie długą i nieprzyjemną mówkę. Nie podejrzewał podstępu, bo i czemu miałby? Kiedy głowa Claire przebiła wodę, a ręce zamłuciły, wzniecając rozbryzgi, Bena zmroziło do szpiku kości. Zmroziło w najgorszy ze sposobów, który znał już dzięki ciężkiej ręce ojca. Przejmujące zimno, gorąco, panika, wszystko przetaczające się w jego głowie w ułamku sekundy, który dla Krukona zdawał się być wiecznością.
Kiedy zamknęła się nad nim tafla wody, nie rejestrował niczego - ludzie mogli biec do nich, wrzeszczeć, a zamek Hogwart mógł z rumorem legnąć w gruzach - nic z tego nie miało znaczenia, bo teraz musiał, MUSIAŁ pochwycić Claire. Wcale nie była głęboko, dłoń Bena odnalazła drobne ramię z zadziwiającą łatwością, zaciskając się na nim, jakby od tego zależało jego życie.
- Claire? - rzucił, wypluwając z ust wodę, której nabrał w tym chaosie. Mokre włosy lepiły mu się do twarzy, a przez moment mrugał jeszcze zawzięcie, próbując zobaczyć coś ponad kilka ciemnych plam.
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Nie 10 Lut 2019, 20:21
Tak myślała - nie, wiedziała, że tak będzie. Zawsze tak było. To był najprostszy chwyt, naprawdę, a jednak każdy się na niego łapał. No, większość. Większość, do której należał też Ben.
Nie mógł przecież spokojnie patrzyć, jak ona, drobniutka, słodka Claire się topi, prawda?
Mając takich braci, jakich miała, wiedziała, czego się spodziewać - nie dlatego, że oni też reagowali tak bohatersko, ale dlatego, że to właśnie oni nauczyli ją podobnych żartów. Oswajała się z nimi do małego - z przeskakiwaniem między drzewami jak małpy (ku zgrozie obserwujących dorosłych), z dzikimi zjazdami ze stoków, gdy wybrali się na wakacje do Szkocji, wreszcie z podtapianiem i teatralnym udawaniem dramatów też. Wiele rzeczy nauczyła się przy braciach - może niekoniecznie docenianych przez starszych, bardziej dojrzałych, rozsądnych czarodziejów, ale jakże cenionych w nastoletnim życiu! Nauczyła się tyle, że jej życie nie mogło być czarno-białe, nie. Musiało być kolorowe, pełne przygód i żerowaniu na ludzkiej naiwności.
Tak jak teraz. Żerowała na naiwności Wattsa z pełną premedytacją, bawiąc się przy tym doskonale.
Wytrzymała wystarczająco długo, by wszystko potoczyło się po jej myśli. Gwałtownie wzburzona woda wskazała moment, w którym Ben wskoczył do jeziora, falowanie odmętów jeziora było dowodem na to, że Watts ruszył z misją ratunkową. Wytrzymała jeszcze, gdy dłoń chłopaka zacisnęła się na jej ramieniu. Wytrzymała, gdy Krukon wyciągnął ją nad wodę, gdy zaczął prychać i pluć wodą na wszystkie strony.
A potem już nie wytrzymała i zaczęła chichotać, najpierw jeszcze w sposób tłumiony, gdy walczyła ze sobą, chcąc powstrzymać rozbawienie, a potem, z każdą kolejną chwilą, coraz bardziej otwarcie. Wreszcie zaśmiewała się w głos, a uwolniwszy się z ratunkowego uchwytu Wattsa, zawirowała tanecznie w wodzie i beztrosko wzburzyła wodę, chlapiąc nią w kierunku próbującego doprowadzić się do porządku Bena.
Nie topiła się. No przecież, że się nie topiła, od dzieciaka w wodzie czuła się... Cóż, jak ryba. Mniej więcej.
- Bardzo ładnie. Godne podziwu - podsumowała potem, szczerząc się zupełnie beztrosko, radośnie, od ucha do ucha. - Ale to tak nie działa. Ludzie topiący się tak nie robią - dodała nieco nazbyt przemądrzałym tonem.
Ale jak mogła nie dodać? Na miłość boską, była samozwańczą przyszłą uzdrowicielką. Chyba. A jak będzie kimś innym, to i tak z uzdrawianiem będzie jej po drodze. Musiało być, skoro miała takiego hopla na tym punkcie.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Sob 16 Mar 2019, 13:26
No i tak to właśnie jest, jak próbujesz być cholernym rycerzem na białym koniu – rude, nieuczesane stworzenia śmieją się z ciebie, jakbyś właśnie zrobił z siebie największego durnia. I co tu było takie zabawne? Że Ben przejął się losem małej wariatki? Że sam skąpał się w jeziorze, żeby wyciągnąć jej topiący się, chudy zadek? To wcale nie było zabawne! A już na pewno nie zasługiwało na obśmianie i wykłady przemądrzałym tonem, co to topiący się robili lub nie robili!
Co za tupet. Co za cholerne chamstwo.
Sterta nietoperzowego guana, ot co!
Posłaną w swoim kierunku rozchichotaną falę zniósł z godnością, nawet nie potrząsając mocno głową, starając się wyglądać mniej jak zmokły niuchacz a bardziej jak pełen powagi i wyniosłości hipogryf. Posyłając Claire – w jego mniemaniu – spojrzenie iście lodowate i obiecujące cały szereg przykrych sposobów na śmierć, Ben podpłynął do pomostu i wgramolił się na niego, czując nagle jak wszystko co miał na sobie, lepi się do niego w ten mało przyjemny i mocno zazdrosny sposób. Fu.
Burcząc pod nosem w sposób absolutnie nieelegancki i nieprzystający przyszłemu rodowemu spadkobiercy, Krukon wydobył różdżkę z wewnętrznej kieszeni oklapłej szaty, próbując przypomnieć sobie, jak brzmiało zaklęcie, które mogło go wysuszyć, przy okazji nie podpalając wszystkiego wokół. Choć prawdę powiedziawszy chętnie puściłby z dymem cały ten pomost, przylegające błonia i może jeszcze stadion quidditcha. Zamek warto byłoby oszczędzić, nawet w momencie wzburzenia wielkiego i ciężkiego do opisania, ale kto by tam płakał za całą resztą.
– Spadaj, mądralo – burknął, widząc, że Claire nie przestaje się szczerzyć ze swojej pozycji w wodzie i ni to podpływa, ni to się oddala od miejsca, w którym siedział Watts. - Jak taka jesteś mądra, to trzeba było wylądować u Krukonów, a nie, podchodzisz tu ludzi jakimś żółtym, puchońskim podstępem! I to jeszcze mokrym!
Być może zdawał sobie sprawę, jak głupio to wszystko brzmiało, a może za bardzo ogarnęły go gwałtowne, nastoletnie emocje, a dekielek przytrzymujący w szachu słowa niegodne i brzydkie nie pozwalał im wypłynąć. Hehe, wypłynąć.
Jedynym profitem tej całej sytuacji było to, że Ben wreszcie przypomniał sobie zaklęcie na suszenie – widać wzburzenie pomagało mu przeglądać zasoby pamięci. Minęła chwilka, minęły dwie. Kątem oka zerkając na stworzenie wciąż przebywające w wodzie, Krukon poczuł jak drga mu żyłka na skroni, a brwi marszczą się w mocno nieeleganckim wyrazie.
– No i na co się tak szczerzysz?
Claire Annesley
Claire Annesley
Galway, Irlandia
28 lat
wieszczy
czysta
neutralny
oficer szkoleniowy Batalionu Specjalnego, specjalista ds. współpracy międzynarodowej
https://petersburg.forum.st/t1965-claire-annesley#10381https://petersburg.forum.st/t1967-claire-annesley#10382https://petersburg.forum.st/t1994-klara#10722https://petersburg.forum.st/t1995-cerridwen#10723

Nie 31 Mar 2019, 21:11
Wyszło jej. Zdecydowanie by wyszło, bracia byliby dumni. Moja krew, powiedziałby Brian, uznając, że to właśnie w takich sytuacjach Claire jest bardziej jego siostrą, a nie wtedy, gdy uczy się pilnie czy, broń Merlinie, gdera coś o zbliżających się egzaminach. No, w końcu widać, że Annesley, zawtórowałby Sean, wypinając pierś co najmniej tak, jakby sam właśnie swoją odwagą zapracował na dopięcie mu do klaty Orderu Merlina. Tylko Darcy coś by pewnie pogderał, ale kto by go tam słuchał.
Doprawdy, wyszło jej tak doskonale, że wprost nie mogła pojąć, co się Benowi nie podoba. To znaczy - częściowo pojmowała. Bo wiecie, to był jednak podstęp. Nikt nie lubi padać ofiarą podstępów, a już na pewno nie dorastający rycerzyk, mini-mężczyzna z wyrastającą ekspresem dumą i godnością własną. Mimo wszystko jednak zasługiwała chyba na odrobinę uznania, nie? Bo to w końcu był żart doskonały. Świetny - a przy tym jeszcze z walorami edukacyjnymi!
Watts jednak nie doceniał, a jej... No, dobra, powiedzmy sobie szczerze - nic jej to nie przeszkadzało. Co więcej, im bardziej Ben był naburmuszony, tym bardziej Claire chciała wymusić z niego śmiech, przypomnieć, że wciąż był dzieckiem - Krukonem, tak, ale jednak dzieckiem - i że kąpiel w jeziorze to naprawdę świetna zabawa. Chciała, bo była sobą, małą Klarą, która lubiła, kiedy ludzie byli szczęśliwi i radośni. A Ben teraz nie był, przynajmniej nie wyglądał. Tkwił zamknięty w swoich sztywnych ramach.
Claire chciała wydobyć go z tych ram. Wyciągnąć mu kij z dupy, jak obrazowo ująłby to Sean.
- Na nic - rzuciła więc radośnie na jego burkliwe pytanie, uśmiechając się przy tym z całą, absolutnie całą niewinnością, na jaką było ją stać. A stać ją było na niewinność skrajną, bo przecież ona dokładnie taka była. Niewinna. Wdzięczna. W ogóle słodka i super. - Absolutnie na nic.
Wirowała i pląsała w wodzie, raz znikając pod nią, raz wyłaniając się kawałek dalej i odruchowo zgarniając mokre włosy z twarzy. Pluskała się beztrosko to tu, to tam, raz dalej od Bena, a raz bliżej.
I raz, będąc właśnie w tym bliżej, znów wzbiła wodę łapkami, wzniecając przyjemnie rześką fontannę w kierunku Wattsa. Ucieczka na pomost nie mogła mu pomóc, dopóki wciąż siedział blisko wody. Claire nic sobie nie robiła z twardych desek pod tyłkiem chłopaka - nie traktowała ich jako sygnału koniec zabawy albo ja już nie chcę. Siedział to siedział, nie zabraniała mu. Ale nie znaczyło to, że ona sama zamierzała przestać go zaczepiać.
Nie zamierzała.
Ochlapując Krukona od góry do dołu, potem z chichotem odpłynęła dalej, by nie mógł jej oddać w podobny sposób.
- Mógłbyś się trochę uśmiechnąć, Ben! - zawołała jak gdyby nigdy nic i zawirowała lekko w wodzie.
Ben Watts
Ben Watts
Uśmiechnij się, Ben! [ Claire Annesley, Ben Watts | maj 1983 ] Original
Oban, Szkocja
29 lat
czysta
neutralny
psycholog służb bezpieczeństwa, szpieg
https://petersburg.forum.st/t1968-ben-wattshttps://petersburg.forum.st/t1972-ben-watts#10463https://petersburg.forum.st/t1973-ben#10465https://petersburg.forum.st/t1974-sigyn#10467

Sro 03 Kwi 2019, 19:01
Może i komuś obserwującemu ich oboje z bezpiecznego, suchego miejsca cała ta sytuacja wydałaby się niezwykle zabawna, boki zrywać panie i panowie, ale Ben jakoś nie odnajdował w tym wszystkim nic śmiesznego. Pewnie powinien, w końcu technicznie rzecz biorąc wciąż byli dziećmi, a dzieci nie przejmują się konwenansami i nie mają tak rozbudowanego systemu obrażania się o pierdoły, jaki właśnie prezentował. Szkoda, bo przez chwilę było nawet przyjemnie. Bardzo dziwnie, ale jednak przyjemnie, a potem to małe rude stworzenie musiało podążyć za schematem i próbować  rozbawić go w najbardziej wkurzający ze sposobów. W samym rozbawianiu nie było nic złego, jeśli już zapomnieć o podstępnej mistyfikacji z topieniem się, ale czemu ludziom się wydawało, że każdy ma takie samo poczucie humoru? Jasne, sprawmy, żeby ktoś poczuł się niekomfortowo, a potem namawiajmy go, żeby się uśmiechnął, no czemu ma taki kijek w dupie? Nieużyty jakiś, maruda.
Powinien był się tego spodziewać, ale kolejna fala zalewająca ledwie podsuszone ubrania zaskoczyła Krukona  w ten chłodny, ciężki sposób z jakim zwykle pojawiało się rozczarowanie. Czemu w ogóle oczekiwał, że nowo poznana osoba załapie, jak funkcjonował, albo spróbuje się jakoś przebić przez ścianę, którą postawił? Pewnie właśnie dlatego nie miał znajomych, ale żadne zmuszanie nie wchodziło w grę. Wolał być sam niż uśmiechać się na pokaz i udawać, że wszystko było super. Strzepnął lekko ręką, posyłając w powietrze kropelki wody z rękawa, a potem oparł się o ciepłe deski pomostu i podniósł na nogi. Przez moment śledził ni to rozdrażnionym, ni to zawiedzionym spojrzeniem za wciąż radośnie pluskającą się Claire, aż wreszcie rzucił:
- Tylko się nie utop – po czym odwrócił się i ruszył z powrotem w kierunku zamku. Jakoś odeszła mu ochota na interakcje z ludźmi.

/koniec obrazka.
Sponsored content


Skocz do: