Trzepot skrzydeł, tak delikatny, tak naturalny
rozwinął na świecie duszę o niespotykanej wrażliwości.Historia opowiadana z pokolenia na pokolenie, kolejne przekazywanie genów w celu najczystszej prokreacji gatunku - nic tak bardzo nie bywa sprzyjające okolicznościom wydania na świat własnego potomstwa. Dwa ptaki, dwie kukułki. Znienawidzone, poniekąd osuwające się w cieniu, mające na celu odnaleźć tak bardzo spragnioną w wyniku niefortunnych zdarzeń wolność. Wszystko jednak zatacza błędne koło, wszystko lubi się powtarzać, a przede wszystkim znajdować w rodzinie - podobno w niej nic nie ginie. Historia, w wyniku jednego przeżywającego przedstawiciela nieopierzonych, powinna się na tym właśnie skończyć. Jak wiadomo - jak przecież przetrwało w świadomości nakreślającej postępujące po sobie niefortunne zbiegi zdarzeń - te ptaki
nigdy nie opiekują się własnym potomstwem. Nie mają takiego zamiaru. Nigdy nie przejawiają rodzicielskich cech wobec lęgu, w którym występuje tak niskie prawdopodobieństwo przedłużenia genów i tym samym własnego gatunku. Jakby siłą zostały im wydarte najważniejsze cechy, choć czy można je za to winić? Podrzutki, niezbyt chciane, niezbyt lubiane. Nie bez powodu zatem, na jednym z balkonów, skorupka, pod którą kryło się życie, została porzucona - a raczej podrzucona.
Pozostawiona sama sobie - z początku - jakby odebrano żywcem prawowitych opiekunów.
Rytmiczne uderzenia skrzydeł w powietrzu zgasły niczym świece, które pod wpływem wiatru osunęły się własnej słabości, jaką jest nadmierna chciwość i pożądanie. Czarne istoty, przesuwające się po ulicach w minioną noc - tańczące cienie, którym to strach było spojrzeć w zielone tęczówki - rozprostowały własne pazury - wysunęły je z niebywałą łatwością, gdy zauważyły wyjątkowo łatwy cel. Dwie pieczenie na jednym ogniu; prawa natury są
nieuniknione - wystarczy chwila nieuwagi, by tak delikatne stworzenia stały się posiłkiem dla spragnionej krwi i mięsa zwierzyny. Stanowiły jedynie namiastkę tego, co mogłoby zostać nazwane prawdziwym posiłkiem, aczkolwiek wystarczyło, by zaspokoić choć na niewielki, kurczący się moment, panujący już od dłuższego czasu głód. Łowcy mogli zacząć ponowny odpoczynek - wbić pazury w otaczającą ich ziemię, rozciągnąć zaskakująco gibkie mięśnie, zatoczyć okrąg ogonem oraz ostatecznie położyć się w finezji świadomości dnia, który zapewni kolejny łup, kolejne zaspokojenie własnych potrzeb.
Karma powraca.
Kiedy historią dawnych pokoleń żyć próbujesz i pełną piersią oddychasz,
zostajesz skazany na potępienie; grzech ciężki popełniasz.Gospodarze gniazda, w którym znalazło się nietypowe jajo, podjęli mimo wszystko chęć zaopiekowania się nowym przybyszem. Okrywali je chmarą piór, gdy nadchodziły trochę chłodniejsze dni - ostrzegały same siebie, gdy drapieżniki wołały ponownie o pokarm, wyłapując oczami kolejnego ptaszyska. Pomagały sobie nawzajem, choć ta opieka była wyjątkowo długa i męcząca. Na szczęście - było ono [gniazdo] za wysoko. Mieniło się na jednym ze starych, opuszczonych kamienic. Warunki sprzyjające rozwojowi; żaden z ptaków zatem nie zdziwił się, gdy pewnego dnia skorupka wreszcie pękła, wydając na świat istotę wyróżniającą się z otoczenia. Było inne - świadomi tego, iż przyjęli pod swój dach coś kompletnie odmiennego, postanowili je wychować. Każdego dnia, każdego świtu, co kilka godzin, przynosili, równie głodnym co istoty wysuwające pazury, jedzenie - nawet własnym kosztem. Uczyli, wychowywali. Starali się zapewnić jak najnormalniejsze warunki do życia oraz dorastania. I nie mylili się, gdy kukułka dojrzała, gdy wreszcie, tak spragniona, opuściła gniazdo. Gdy trzepot skrzydeł przypominających umaszczeniem krogulca, dotarł do świadomości pozostałych istot. Kolejne wróble mogły czuć się zagrożone. Kolejne drapieżne mogły oczekiwać momentu, w którym istota odsłoni swój najsłabszy z możliwych punktów. Przez pryzmat wcześniejszego zachowania rodziców - nikt za nim nie przepadał. Ptak poszukiwał nieustannie własnego miejsca, w którym mógłby czuć się bezpiecznie, by następnie - któż to wie - być może przyczynić się do ponownego wykonania pełnej pętli w związku z własnymi genami?
Nic takiego jednak się nie stało.
Zaczął żyć niczym wróbel - niczym rodzice, którzy podjęli się nad nim opieki. Osunął się na bok, w cieniu własnych rozmyślań, zaprzestając nadmiernej destrukcji, którą mógłby wywołać. Zaprzestał szukać gniewu w innych, natomiast jego chude skrzydła zaczęły emanować spokojem, gdy wreszcie
zrozumiał. Żyjąc w odosobnieniu, innych sprzymierzeńców znalazł, którzy przestali patrzeć na jego historię, a przede wszystkim - historię rodziców, przez którą mógłby się jedynie zakopać w kępce liści.
Jest kimś znacznie innym.
Z czasem jednak, koniec końców, przychodzi ostatni wers,
historia wróbli - prawdziwych - śmiercią naturalną została zawieńczona.