Świat u moich stóp (A. Karamazov, F.Karamazov, sierpień 1979)
Artyom Karamazov
Artyom Karamazov
Samara, Rosja
27 lat
błękitna
za Starszyzną
łamię klątwy i usuwam wasze wspomnienia
https://petersburg.forum.st/t2237-artyom-karamazovhttps://petersburg.forum.st/t2240-artyom-karamazov#13207https://petersburg.forum.st/t2239-topichttps://petersburg.forum.st/t2238-balzac#13204

Pon 06 Maj 2019, 21:16
Samara, Rosja

Kłosy pławiły się ospale w złotych aureolach południowego słońca. Był jeden z najgorętszych dni sierpnia, chociaż cykl roku chylił się już ku jesieni, a zieleń traciła na soczystości. Niedługo ptaki zaczną wzbijać się w powietrze, by jeszcze przed zimą dotrzeć do krain wiecznego lata, okrytych woalem równikowej duchoty, a liście zmienią kolor na paletę odcieni pomarańczy. W alkowie wysokich traw, które uginały się pod ciężarem ośmioletniego chłopca, biegnącego przez sam środek polany w stronę toru wyścigowego, unosiły się pyłki kwitnącej lipy, a małe, nieuważne zwierzątka odskakiwały z pośpiechem przed groźbą śmierci spod gumowych zelówek.
Tyomka wbiegł pospiesznie po drewnianych schodach na trybuny i dopiero tam przystanął na moment, z ciekawością rozglądając się dookoła. Ze szczytu sportowego audytorium ciągnący się w dole tor wyglądał jak owalny szlak, zakreślony na ziemi palcem giganta. Otoczona przez trawę, uklepana ziemia miała niedługo zostać wzburzona przez tumany pyłu spod kopyt biegnących koni, a sami widzowie unieść się w okrzyku gwałtownego przypływu nadziei, teraz jednak wokół panował spokój, w którym jedynie wprawne dziecięce oko dostrzec mogło sposobność do chaosu.
Żarliwe spojrzenie szaro-błękitnych oczu przetoczyło się po publiczności, z triumfem odnajdując stojącego przy balustradzie Fyodora. W kilku sprawnych susach Artyom pokonał dzielącą ich odległość, stając tuż obok, z właściwym sobie uśmiechem. Konspiracyjnie rozejrzał się wokoło, a ponieważ w pobliżu nie było ani Mefodiy’a, ani jego matki, dalsza droga zdała mu się o tyle łatwiejsza. Błyszcząc żywym podekscytowaniem, zawieszonym w modrym odcieniu błękitu dziecięcego spojrzenia, nachylił się, opierając łokcie o krawędź metalowej barierki.
- Jest coś, co musisz zobaczyć, Fyedka. W lesie, niedaleko. - odparł, unosząc się na palcach, wzrostem próbując dorównać starszemu kuzynowi. Ciekawskie spojrzenie Fyodora (wciąż będące ponad jego linią wzroku, co doprowadzało go do niebywałej irytacji, jedynie ostatkiem woli, zduszanej w w rozdygotanym zarodku) przyjął z pewnym triumfem. - Chyba, że się boisz...? - dodał prowokacyjnie, mrużąc oczy i szczerząc się w uśmiechu, któremu brakowało dwóch mlecznych zębów, na górze, po lewej stronie. Stare lasy nad brzegiem Wołgi dawno już okrył blichtr rodzicielskiej przestrogi.
Wokół rozległ się pierwszy dźwięk bębna, powietrze spowił gwar oraz tumult szepczących między sobą ludzi. Artyom, zdawałoby się, podskoczył z uradowania - pozostało przemknąć się w stronę wyjścia, zamiast wystawiać twarze do słońca, biec w stronę rzeki, przeciwko hufcom dzikich kwiatów, w ułudzie chwilowej niezależności.
Fyodor Karamazov
Fyodor Karamazov
Świat u moich stóp (A. Karamazov, F.Karamazov, sierpień 1979) Tumblr_my4nogqcbd1s9q9dro8_250
Samara, Rosja
30 lat
błękitna
za Starszyzną
wykładowca PUMu / twórca zaklęć
https://petersburg.forum.st/t906-fyodor-medofiyevich-karamazov#2743https://petersburg.forum.st/t923-f-m-karamazov#2932https://petersburg.forum.st/t925-obleje-cie-na-tym-egzaminie-zycia#2935https://petersburg.forum.st/t924-kniaz#2933

Wto 14 Maj 2019, 20:33
Letnie gorąco nigdy nie było przeszkodą dla dzieci. Dopiero wraz z wiekiem zaczynały unikać słońca czy zimna, jakby to był jeden z większych problemów zabaw i przebywania na dworze. Wielu w końcu robiło wszystko, by żadne z dwojga ich nie dopadło, jakby słabnąć z każdym rokiem i bardziej odczuwając temperaturę. Zaiste, dzieciom można pozazdrościć umiejętności przebywania w naprawdę niesprzyjających temperaturach czy wspólnego spędzania czasu tam, gdzie żaden dorosły by się nie zbliżył.
Rodzina Karamazovów nie przypadkiem zebrała się w okolicy torów. Mieli w końcu obserwować wyścigi, co było przez nich dość lubianą rozrywką. Dziesięcioletni Fyedka był zdecydowani za młody, by stawiać na swoich faworytów, ale to nic. On jeszcze do szczęścia hazardu nie potrzebował. Zamiast tego chłonął niecodzienną, tak nietypową dla niego atmosferę konnych wyścigów. Tutaj miał trochę spokoju - rodzice bardziej pilnowali jego młodszego rodzeństwa. Najmłodsza Iskierka za to została w domu z nianią. A on? On miał się przede wszystkim nie zgubić i być grzeczny. Ale wiadomo jak to jest z dziećmi i ich rozumieniem grzeczności.
Właśnie obserwował okolice stajni, żeby wymyślić chytry, dziecięcy plan dostania się do środka, kiedy podszedł do niego Tyomka. Stając na palcach próbował go przerosnąć. Mógł próbować. Fyodorek dumnie wypiął pierś, by se młodszy kuzyn nie pomyślał, że kiedyś go przerośnie. Pewnie z boku mogło to wyglądać jak szykowanie się do walki naprawdę małych kogutów, ale przecież mieli do siebie naprawdę przyjazny stosunek, jak na mocno ze sobą trzymającą rodzinę przystało.
- W lesie? Co niby takiego? - mówiąc to dalej obserwował domek dla koników. Niestety, w dalszym ciągu kręciło się tam mnóstwo ludzi, głównie stajennych. Chyba musiał na razie obejść się smakiem wchodzenia tam albo po prostu poczekać. - Ja miałbym się bać? Niczego się nie boję! - reakcja raczej była do przewidzenia uwzględniając ich wiek. Zaraz Fyedka oderwał swój wzrok od stajni, spojrzał butnie na kuzyna i rzekł: - Prowadź! - z uśmiechem oczywiście, choć przy tym ząbków nie pokazywał. Gdyby jednak pokazał łatwo byłoby zauważyć, że wypadł mu niedawno górny kieł, a na dole rosła nowa czwórka.
Zaczęli iść w stronę wyjścia. Na szczęście nikt ich nie zatrzymywał, zajęty obstawianiem tych duetów człowiek-wierzchowiec, które uznawali za czarnego konia dzisiejszych wyścigów. Choć osobiście młody dziedzic Karamazovów wolałby zobaczyć ścigające się nosorożce. Łatwo i szybko wydostali się z terenu torowisk. Fyodorek zaczął iść w stronę lasu, jak Artyomek "zachęcał" mając nadzieję, że jego znalezisko naprawdę będzie warte uwagi.
Artyom Karamazov
Artyom Karamazov
Samara, Rosja
27 lat
błękitna
za Starszyzną
łamię klątwy i usuwam wasze wspomnienia
https://petersburg.forum.st/t2237-artyom-karamazovhttps://petersburg.forum.st/t2240-artyom-karamazov#13207https://petersburg.forum.st/t2239-topichttps://petersburg.forum.st/t2238-balzac#13204

Sro 22 Maj 2019, 23:49
Matka Artyom’a nienawidziła lata. „Za gorąco!” wołała rozpaczliwie, otwierając okna na oścież „Za gorąco na wszystko!” Ojciec nie spoglądał nawet w jej stronę, Tyomka natomiast śmiał się głośno, zupełnie jakby ten gest i dziecięca eutymia miała być świadectwem jego niezbędności. Dzisiaj również słońce wdzierało się pomiędzy chmury, rozjaśniając twarze zebranych na trybunach ludzi i nadając sierpniowemu dniu ulotnej, letniej atmosfery, iryzującej w oczach siedmioletniego chłopca.
Oboje wydostali się na zewnątrz, zbiegając z udeptanej ścieżki w stronę łożnicy wysokich traw, za horyzont stawiając sobie majaczący zarys gęstego lasu, ciągnącego się pasmem przy brzegu Wołgi. O ściany poruszonego umysłu echem odbiły się jeszcze matczyne nawoływania „Tyomka! Tyomechka!”, lecz on już nie słuchał i prędko nawet te słowa zawisły niemrawo w przestrzeni, która dzieliła ich od torów wyścigowych. Ciche bzyczenie pszczół latających w wysokich trawach w poszukiwaniu schowanych między chwastami kwiatów dzikiej szałwii powoli cichły, a palące w górze słońce zniknęło pomiędzy koronami drzew, jedynie w kilku miejscach prześwitując wąskimi strugami światła. W końcu las zaczął się przerzedzać, coraz więcej konarów - grubych dębów i wąskich, rachitycznych brzóz - leżało przewalonych na ziemi, zagradzając drogę i przygniatając rosnące przy ścieżce krzewy oraz kępki białych kwiatów, dotąd towarzyszące im po obu stronach wąskiej, samozwańczej dróżki wiodącej spiralą między drzewami.
- Jeszcze chwila! - odparł żywo, przyspieszając kroku i przechodząc nad jednym z większych pni przewróconego buku, który, wraz z resztą lasu w tym obszarze, wyglądał jakby jeszcze wczoraj przeszła przez Samarę nawałnica. Kiedy przeskoczył na drugą stronę, niemal biegł do przodu, mało nie potykając się o swoje własne nogi, przystając dopiero kiedy powietrze przeciął nowy, ostry zapach, znacznie mocniejszy niż poprzednia dżdżysta woń iglaków. Na ziemi, przy jednym z krzaków leżało ogromne stworzenie, wyglądem przypominające przerośniętego kobolda, z grzbietem pokrytym gęstym, czarnym futrem i twarzą przekształconą na wzór koziego pyska, z którego po bokach wystawała para ostrych kłów. Kręte rogi, wrośnięte w wierzch grubej czaszki ułamały się, a po jednym z nich został jedynie mikry kawałek, nie dłuższy niż palec.
- Robi wrażenie, co? Znalazłem go przez przypadek dzisiaj rano, miałem pokazać Vadimowi... - zawahał się na moment, machnął niechętnie ręką, lokując bladoniebieskie spojrzenie bezpośrednio na twarzy kuzyna, po czym przenosząc je z powrotem na martwe zwierzę, wokół którego zebrała się już chmara buczących much. - Cokolwiek go zabiło musiało być ogromne. - wymruczał pod nosem, nachylając się do przodu i ukradkiem zerkając na Fyodora z charakterystycznym wyczekiwaniem. Żadne z nich nie widziało nigdy czarta z tak bliska.
Sponsored content


Skocz do: