Władza jest jak whiskey – dojrzewasz do jej smaku, pomyślał Semyon, sącząc płynny bursztyn z twardego kryształu. Siedział na miękkim łonie fotela dopasowanym do jego ciała jak idealnie skrojona marynarka, którą rozpiął z milczącą ulgą. Analogia pasowała do jego dzisiejszego nastroju, bo choć przecież nie uchwycił jeszcze żadnego kontrahenta, końcem języka mógł wyczuć już mocny, dojrzały smak wygranej. Pociągnął łyk. Lód zagrzechotał. Pokój wyciszył się jeszcze odrobinę.
W chwilach jak ta wydawało mu się, że niczego już w życiu nie potrzebował i choć uczucie to mijało szybciej niżby tego chciał, uwielbiał do niego powracać. Siedząc na fotelu zakupionym z rodzinnych pieniędzy za nieziemską sumę i w profesjonalnie szytych ubraniach zrobionych na specjalne zamówienie, czuł się nagi. Jakby obcowanie ze szklanką whiskey i gazetą stało się surogatem aktu miłosnego.
Potrzebował tego momentu intymności, sam na sam z tytułową stroną
Tylko Prawdy, na której, nie musiał sprawdzać, musiało znaleźć się ich rodowe nazwisko. Nawet jeśli urodził się łutem szczęścia w tej rodzinie, to resztę mógł przypisać sobie, prawda? Jego dłoń drgnęła, mącąc płaszczyznę bursztynowej tafli. Lód zaklekotał. W siwiejącej czerni jego źrenic odbiły się drzwi ciosane z mahoniu, a w nich pogrążona w półcieniu sylwetka Stanislavy.
Stała tam jak jeden z ich marmurowych posążków i, jak one, miała na twarzy wyciosany sierp ust. Uśmiechała się, ale nie w swój sposób – jej oczy były zimne i odbijały drapieżną żółć żarówek jak szkło. Bezgłośnie wymówiła jego imię, kręcąc powoli głową i posuwając się ku niemu w absolutnej ciszy.
Przełknął ślinę. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa, nie pozwalając oderwać wzroku od szyderczego grymasu na twarzy siostry. Głos zasechł mu na wargach. Patrzył na jej usta.
Sem-yon. Sem-yon. Sem-yon, mój młodszy braciszku. Jej dłoń znalazła się bliżej jego twarzy. Jej palce zostawiły za sobą szron, gdy pogładziła jego czarne włosy.
Już się nie bój, Sem-yon. Nie płacz, Sem-yon. Z a w s z e tu będę… Otworzył oczy, uwalniając się z ciemności. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech. Wydech. Lód zadzwonił w pustym krysztale, rozszczepiającym światło w jego wielkiej dłoni. Poruszył głową na sztywnej szyi – tak, whiskey wsiąkało teraz w ręcznie zdobiony dywan.
Władzę dostaje się z przypadku i utrzymuje za wszelką cenę, powtórzył za głosem, który kołysał go jak matka po tych chorych, chorych wizjach. Przecież to jego siostra, nigdy nie wyrzuciłaby go z rodzinnego siodła. Przecież to k o b i e t a.
A jednak nie potrafił ruszyć niedowładnych kończyn. Zrobiłby dla nich wszystko, dla niej i dla Yevgenii, jak dla córek, których nigdy nie będzie miał, więc dlaczego miałyby podważać jego autorytet? Przytknął szklankę do ust i przechylił. No tak. Odstawił pusty kryształ z brzękiem.
Zgubi cię to, co o tobie wiedzą – ile razy miał uczyć się tej samej lekcji? Wszystkie jego sekrety, nawet ten niewypowiedziany, w ich wspólnej kobiecej garści.
Westchnął. Sen dzisiaj był wykluczony. Przynajmniej księga o magii zakazanej nie mogła odmówić dotrzymania mu towarzystwa, kiedy z napełnioną powtórnie szklanką zaszył się w swojej sypialni.