Mistrz Gry
Mistrz Gry

Pią 03 Lut 2017, 16:02
Stołówka

Znajduje się zaraz obok szpitalnej rejestracji – pierwsze szklane drzwi po lewo. To dość duże miejsce, któremu codziennie towarzyszy zapach świeżo parzonej kawy lub maślanych ciasteczek. Sama stołówka nie oferuje jednak zbyt wykwintnego jedzenia – to typowe szpitalne jedzenie, na które pacjenci regularnie narzekają, aczkolwiek władze szpitala zdają się być głuche na ich skargi. To właśnie tu można zabić czas oczekując na operację bliskiej osoby, poczytać gazetę z najświeższymi wiadomościami ze świata magicznego albo zwyczajnie porozmawiać z chorym. Popołudniami ciężko tutaj znaleźć wolne miejsce.

Niedamir Wroński
Niedamir Wroński
Stołówka BG62TDG
Kaliningrad, Rosja
34 lata
błękitna
za Starszyzną
różdżkarz
https://petersburg.forum.st/t913-niedamir-wronski#2828https://petersburg.forum.st/t917-niedamir-m-wronski#2891https://petersburg.forum.st/t921-nie-pozwol-mi-spac#2896https://petersburg.forum.st/t922-hibiskus#2898

Sro 23 Sie 2017, 20:52
Nikt nie robi mi specjalnych trudności, gdy wpadam do szpitala z bukietem. Ile musiałem się naszukać białych amarylisów, tylko Bóg jeden wie. Z roztargnienia i przejęcia nawet nie zapinałem płaszcza, zarzuciłem go jedynie na ramiona, jednocześnie zamykając drzwi mojej pracowni. Tak, tak, to dzisiaj. I oczywiście musiałem zapomnieć, wciągnięty w wir pracy.
Biegając po Eufrozyny Wielkiej w poszukiwaniu kwiaciarek, a dokładniej tej jednej, która zawsze miała amarylisy (nie wiem, jak ona to robiła, skoro dostępne są głównie zimą, a mamy już maj!), miałem jeszcze trochę czasu na roztrząsanie tej sprawy. Była zupełnie niedorzeczna, w końcu jak mogłem zapomnieć o pannie (pytając się gorączkowo pani na izbie przyjęć, oczywiście powiedziałem "pani") Kuraginie. Chociaż parę chwil przed naszym spotkaniem w miejscu publicznym chcę o niej myśleć właśnie jako "pannie Kuraginie", a nie o "mojej drogiej przyjaciółce Varvarze". Tak dla spokoju ducha, bo radosne serce w połączeniu z lekką głową nie stanowi najlepszej mieszanki, powoduje, oczywiście zupełnie przypadkowo, wiele nieporozumień i krzywych spojrzeń. Oj, żeby Jadwiga wiedziała, na jakie wyżyny mentalnej dyscypliny się porywam, byłaby ze mnie taka dumna.
Ale nie może wiedzieć, zarówno droga Varvara, jak i bukiet w mojej dłoni (wydaje mi się piękny, ale z doświadczenia wiem, że przy jej urodzie wszystko blednie), są symbolami. Filarami tajemnicy, gdzie po jednej stronie muru stoją Wrońscy, a po drugiej jestem ja i Varvara właśnie. Czym zasłużyłem się w moim życiu, by móc cieszyć się taką przyjaciółką - nie mam pojęcia. Tak samo, jak nie mam pojęcia kiedy znajduję się w końcu na długim korytarzu izby przyjęć, a później wpadam do stołówki.
Bo ruda czarodziejka w okularach z grubymi oprawkami powiedziała, że panna (panna, panna, cholera, co mi z tą "panią", czy to już jakieś chore animacje mojego umysłu?) Kuragina ma przerwę i pewnie siedzi w stołówce. Aż żal nie sprawdzić.
Jedną ręką popycham drzwi. Nie są ciężkie, raczej z tych, które zamykają się ruchami wahadła. Ale nie przyszedłem tutaj oglądać wyposażenia, nie jestem specjalistą od budowlanki, a od różdżek. Szukam specjalistki od ratowania naszych żyć. Bukiet mam opuszczony kwiatami w dół, bo tak poinstruowała mnie kwiaciarka (choć wydaje mi się, że to jakiś dziwny przesąd, na wszelki wypadek jej słucham). Pod pachą przebiega mi jeszcze dwójka dzieciaków w piżamach, pewnie rodzeństwo.
"Panno Kuragino, proszę nie pić kawy w swoim gabinecie."
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Stołówka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Czw 24 Sie 2017, 00:42
Kwiaty w szpitalu to wcale nie tak niecodzienny widok. Ściany niewielkich sal dzielonych przez chorych słyszą nierzadko szczersze wyznania i modlitwy niż nawy świątyń. I niby wobec powyższego szpital to nie miejsce na marmury, a jednak tam siedzi. Nieruchomo z wyjątkiem palca wskazującego lewej dłoni, który zataczał okręgi po brzegu filiżanki z kawą. Wzrok ma utkwiony w rozłożonej na stoliku gazecie. Wokół pacjenci, pielęgniarki i ruda bufetowa plotą o najróżniejszych bzdurach. Użalają się, gdzie boli, wymyślają na ceny bułeczek z rodzynkami… Varvara stara się nie mieć do tego głowy. Od kilku minut przypatruje się nagłówkowi artykułu o smoczej ospie jakby próbowała osądzić, jak bardzo niedobrym pomysłem było nagłaśnianie epidemii zanim uda się namierzyć jej źródło. Skonstatowała wreszcie, że ludność, jeśli tylko okaże się chętna, znajdzie sobie inne powody do paniki, wszak czasy były przyjazne niepokojom i wzięła kolejny łyk kawy. Kawa była co najwyżej letnia i nie poprawiło to jej pośledniego smaku. Trzeba było dłużej zastanowić się nad opuszczeniem gabinetu. Wcale, na dobrą sprawę, nie potrzebowała przerwy.
Dzień zapowiadał się spokojnie, nudno wręcz. Kuragina przyjmowała pacjentów planowo, większość z nich była jej dobrze znana i udzielając im odpowiedzi i instrukcji mogła swobodnie błąkać się myślami po niedalekiej przyszłości. Wieczór, który – dzięki bogom – zbliżał się coraz większymi krokami miał być równie jak dzień pracy spokojny. Westchnęła, jakby rozczarował ją wniosek, do którego doszła. Oto panna (wciąż panna) Varvara starzeje się, a najlepszym na to dowodem – uciecha, jaką sprawiał wieczór bez planów wymagających strojenia się, wielogodzinnych rozmów na nużące tematy i dłubania fikuśnymi widelczykami w egzotycznych potrawach podanych zbyt ładnie, by rzeczywiście chciało się je zjeść.
Brak planów zakładał brak białych amarylisów. A mogła umalować się staranniej…
Zapomniała. W otoczeniu szerzącej się epidemii, niespodziewanych powrotów niemile widzianych twarzy, zaproszeń, podziękowań i innych liścików nie znalazło się miejsce na pusty wazon. Rok to w końcu dość dużo, gdy z utęsknieniem się wyczekuje dnia niewypełnionego po brzegi, a pozostałe trzysta pięćdziesiąt cztery mogłyby robić za dni siedemset osiem. A kiedy doba za krótka, trzeba twarz ratować różem i pomadką, żeby nikt sobie nie myślał, że Varvara się męczy. Kiedy tak siedzi wśród pacjentów i kolegów z pracy pochylona nad gazetą, nikt by się nie domyślił. Może tylko Arsenyi poznałby się na niej i pozwolił łaskawie pójść do domu, zdjąć niewygodne buty, wypić kakao i iść spać.
Ale nie. Najpierw białe amarylisy.
Niedamir Wroński
Niedamir Wroński
Stołówka BG62TDG
Kaliningrad, Rosja
34 lata
błękitna
za Starszyzną
różdżkarz
https://petersburg.forum.st/t913-niedamir-wronski#2828https://petersburg.forum.st/t917-niedamir-m-wronski#2891https://petersburg.forum.st/t921-nie-pozwol-mi-spac#2896https://petersburg.forum.st/t922-hibiskus#2898

Pią 25 Sie 2017, 17:11
Z moim wzrostem i zdrową sylwetką góruję nad znakomitą większością pacjentów. Łatwo mogę sobie wyobrazić, że nie stoję właśnie w drzwiach szpitalnej stołówki (jakże impertynencko i gminnie!), a znajduję się gdzieś na statku, w orlim gnieździe, wypatrując lądu. Z nadzieją, bo zbrzydło już morskie życie, wśród trudu i znoju, z drewnem za jedynego towarzysza. Właśnie, właśnie, następnym razem, może za miesiąc albo przy najbliższej okazji, zrobi jej coś własnoręcznie, coś użytecznego - może model ciała chorego na kurze płucko? Dzieci na to chorowały, przynajmniej tyle mi wiadomo (odkąd zostałem ojcem muszę dbać o mojego syna i przejrzałem może dwadzieścia atlasów chorób, byleby uspokoić sam siebie i nie tracić zmysłów, gdy Radomił będzie miał jedynie katar) - rodzicom łatwiej jest zrozumieć, gdy pokaże się to na modelu. W ogóle łatwiej jest rozumieć coś, co się widzi, jesteśmy niestety naznaczeni klątwą oświecenia.
W końcu jednak mam. Jest. Panna Varvara Kuragina, nieoceniona jej pomoc. Uśmiecham się sam do siebie i byłbym nie zauważył babci, która leniwym krokiem zbliża się do drzwi. Nauczony szacunku do starszych kobiet (oraz do kobiet w ogóle, przecież "Wrońska" zawsze stoi na przedzie, a "Wroński" wspiera, gdy trzeba), czekam jeszcze te parę sekund, przepuszczam ją, a później już idę. Swobodnym krokiem, może trochę zbyt szybko, ale nie jestem na balu, nie tańczę walców w rytm nadany przez orkiestrę. Mam tylko białe amarylisy w dowód wdzięczności - wszystko i nic.
- Przepraszam, czy tu wolne? - pytam oficjalnie, nachylając się odrobinę, by zajrzeć jej w twarz. Musi mieć naprawdę ciężki okres - smocza ospa to nie przelewki, ojciec zawsze mnie przed nią ostrzegał (Mirek, jak będziesz niegrzeczny, to dostaniesz smoczej ospy! Mirek, jak będziesz tak wracał po nocy, to dostaniesz...). Mam gdzieś taką głupią, chłopięcą nadzieję, że ucieszy się z mojej wizyty, z prezentu, niespodzianki. Jeżeli da mi do zrozumienia, że jest zajęta (związek małżeński z pracą też się liczył, znam to zbyt dobrze) - odejdę, pytając o najbliższy możliwy termin.
Na razie jednak białe amarylisy schowały się za moimi plecami, gotowe w każdej chwili na spojrzenie miodowych oczu. O tak arystokratycznym wyrazie, że nawet szpitalna stołówka zyskiwała w sobie coś z blichtru i przepychu, jaki znamy od najmłodszych lat.
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Stołówka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Pią 25 Sie 2017, 23:32
A może okład z zieloną herbatą? Pomoże w porę zapobiec opuchliźnie pod oczami, która lubi zdradzać zmęczenie. A może zwyczajnie napije się jej w zamian. Zimnej.
Złożyła stronę z artykułem na pół (koniecznie musi przed wyjściem zamienić na jego temat kilka słów z Wrońskim, i to nie tym, który właśnie wypatrywał jej jak stałego lądu) i dokończyła kawę. O ile chłodna herbata, zwłaszcza zielona, miała zalety zdrowotne, smak zaledwie niewiele gorszy niż gorąca a także, można powiedzieć, wartość sentymentalną, to kawę wypiła wyłącznie… odruchowo? Podnosiła filiżankę do ust tak długo, aż na zębach nie zazgrzytał przemoczony gorzki pył. Przerwało jej pytanie od jednej z pacjentek. Nawet wyniosła mina i zmarszczone brwi nie bronią przed działaniem szaty uzdrowicielskiej – trzeba niestrudzenie rozdawać zapewnienia, uśmiechy, życzenia wszystkiego dobrego. Zwłaszcza takim, którzy zanadto skupieni na dekadach pełnych przebytych chorób, nie rozumieją już, że szpital nie bardzo nadaje się na drugi dom.
Nie wiedząc, czy empatia skłaniająca ją do uściśnięcia dłoni starszej pani jest szczera, wynika ze znużenia i marzeń o błogim lenistwie w domowym zaciszu, a może udawanie jej przyszło tym razem bardziej naturalnie, odprowadziła ją spojrzeniem do wejścia. Podniosła wzrok akurat wtedy, gdy zbliżał się, lawirując między stolikami.
Łyżeczka, którą od niechcenia rozgarniała fusy na dnie filiżanki, upadła na spodek. Jest, do licha, kobietą oświeconą. Widzi – a zrozumieć wcale nie jest łatwiej. Mechanizm zawiódł. Upomina się, by uśmiechnąć delikatnie (i nie pokazywać śladów po kawie na zębach, okropność!), nie rwać się na równe nogi – i co? W każdym razie – najlepiej nic.
- Oczywiście. Proszę bardzo. Co tu robisz? – cóż innego mogła powiedzieć? W końcu przychodzi się tu po pomoc. Na widok tej zaaferowanej twarzy zaraz stanęła jej przed oczyma zupełnie inna – maleńka, zaczerwieniona i wykrzywiona od płaczu. Może miała stać się kiedyś łudząco podobna do tej, w którą wpatrywała się zbyt intensywnie jak na popołudniową lurę przy plastikowym stoliku. – Wszystko w porządku z…? – zapytała ściszonym tonem, przejęta. Wyglądał na zdenerwowanego, a przynajmniej jakby przypędził tu biegiem. Pośpiech w szpitalu nie zwiastował na ogół dobrze, nawet im. A łączył ich sekret piękniejszy niż większość sekretów noszonych w sercach ludzi. Choć może trochę dla uzdrowicielki niewdzięczny.
Ale temu to już była sama sobie winna. Prawda?
Niedamir Wroński
Niedamir Wroński
Stołówka BG62TDG
Kaliningrad, Rosja
34 lata
błękitna
za Starszyzną
różdżkarz
https://petersburg.forum.st/t913-niedamir-wronski#2828https://petersburg.forum.st/t917-niedamir-m-wronski#2891https://petersburg.forum.st/t921-nie-pozwol-mi-spac#2896https://petersburg.forum.st/t922-hibiskus#2898

Sob 02 Wrz 2017, 17:40
Od razu zostaję zalany gradem pytań. Wy, kobiety, jesteście przeurocze, jednak często nie macie umiaru. Tobie jednak, Basiu, wybaczę, bo pytania są wpisane w twoją pracę i możesz je zadawać z pośpiechu, chcąc utrzymać swój profesjonalizm jak najdłużej. Wiedz jednak, że nawet, jeżeli jesteś niedospana, nogi pieką żywym ogniem i marzysz jedynie o czystej pościeli w swoim pokoju - przyćmiewasz urodą wszystkie panie, które szykują się na bale na dwa dni wprzód. Nawet w fartuchu i z ewentualnymi śladami kawy na zębach.
Uśmiecham się w odpowiedzi - na słowa jeszcze przyjdzie czas, nie martw się, moja droga przyjaciółko. Wpadam przecież jedynie na moment, jak wiatr, który w wyniku przeciągu trzaska drzwiami (a na oddziale ratunkowym potrafi przy tym jeszcze wyjątkowo przestraszyć). Teraz czas na coś zupełnie innego, na białe amarylisy, które o dziwo przeżyły szaleńczą gonitwę i nie wyglądają nawet o jeden procent gorzej niż wtedy, gdy je kupowałem. Wyciągam je w końcu zza siebie i wręczam, oczywiście w prawej ręce, by mogły spocząć na jej lewym ramieniu. Wszystko tak, jak kiedyś uczyła mnie mama, według starych obyczajów. Pannie Kuraginie należą się przecież najpiękniejsze kwiaty, najdroższe prezenty i najlepsze maniery.
- To dzisiaj - mówię w końcu lakonicznie, jednak mam nadzieję, że wystarczy. Cała scena może zostać odebrana przez obecnych dwojako, ale mam nadzieję, że pacjenci zainteresowani są bardziej zawartością swoich talerzy niż tym, co wyprawia nie-ten-Wroński z panną uzdrowicielką. - Jeszcze raz dziękuję.
Dopiero po tym krótkim rytuale jestem w stanie odsunąć sobie krzesło i usiąść, naprzeciwko niej. Przez moment nawet nie patrzę w jej stronę, by nie skrępować, gdy będzie chciała obejrzeć kwiaty. Przyjrzę się zatem jasnej sali, w dziwnej żółci, którą pamiętam nawet trochę z Polski mojego dzieciństwa. Zabawne, jak czas potrafi w paru miejscach stanąć, a stołówka była tego chyba najlepszym przykładem.
Słyszę jednak kolejne pytanie, więc wracam rozweselonym, roziskrzonym spojrzeniem na powrót do Varvary.
- Tak, tak, w porządku - śmieję się cicho, krótko, nisko. Ale w pewnym sensie imponuje mi jej troska, to zrozumiałe. W dobie panującego choróbska nagłe pojawienie się rodzica w szpitalu było zazwyczaj zwiastunem wielkich rodzinnych kłopotów. Nie byłem jednak jeszcze gotowy na pierwsze siwe włosy na głowie - choć czas najwyższy. - Rośnie chłopak jak na drożdżach. Jak będziesz miała wolny wieczór, musisz mi natychmiast powiedzieć, zaproszę cię na kolację.
Oj tak, ta okazja wymaga świętowania lepszego niż przy lurowatej kawie w gwarze okołoszpitalnych rozmów. Wymaga piękniejszej oprawy od plastikowej ceraty w kwiaty, płaszcza niedbale narzuconego na ramiona i uzdrowicielskiego fartucha. Kiedy następnym razem przyjdzie nam się spotkać w ciszy i spokoju ścian, które nie słuchają?
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Stołówka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Sob 02 Wrz 2017, 22:51
Białe amarylisy. Uczyła się, rzecz jasna jak słońce, co też znaczą poszczególne kwiaty. Które mówią „dziękuję”, a które „przepraszam”. No i czerwone róże – orędownicy miłości romantycznej.
No, Varieńka. Chociaż to mamy z głowy.
Panna (na nieszczęście własne i obdarowującego wciąż panna) Kuragina jest jednak zdania, że jeśli amant nie ma odwagi czy inicjatywy by samemu wygłosić to, co chce przekazać, nic mu po kwiatach. To w końcu babska domena, a z tą chyba nie chcą być kojarzeni. W innym przypadku nie musiałaby swoim nieblednącym profesjonalizmem udowadniać, że jednak jest na swoim miejscu. Chociaż wygląda na wybieg.
Czasem wolała być oglądana w idealnie skrojonych ciuszkach od Zakharenko, w końcu zamiłowanie do oglądania szczęk zbieranych z podłogi na jej widok wyniosła z domu. Nic na siłę, z klasą, ale na Peruna, skutecznie.
Białe amarylisy. Ach, tak.
- Jak ten czas leci… – powiedziała bardziej sama do siebie niż do uszu Niedamira. Nie chciała mu uprzytamniać, że upływ czasu jej także dotyczy, chociaż mniej to widać niż po berbeciu, który swoimi trzyletnimi stópkami maltretuje parkiety domostwa Wrońskich.
To dzisiaj. Rzeczywiście, pamiętała jakby to przed godziną odebrała poród. Krzyki matki, utyskiwania pielęgniarek asystujących przy wielogodzinnym połogu. I w końcu – płacz dziecka. Nie chciała więcej słyszeć, by tak płakał.
Ale ona, obdarowana przez los młodszym bratem z łamiją, już miała o kogo się troszczyć w tym zakresie. Uspokójże się.
- Dziękuję. Są piękne. – kwiaty, oczywiście, spoczęły na jej lewym ramieniu. Widać, że Ścibora wciąż pilnowała należytych manier u swoich potomków. Niedamir, zdaje się, w ogóle miał kontynuować rodową tradycję różdżkarstwa.
(Wcale się nie zdaje.)
- Nie musiałeś. – są już dorośli i zbyt zmęczeni by, nawet w otoczeniu ciekawskich pacjentów i pod potencjalnym ostrzałem spojrzeń bufetowej, bawić się w konwenanse w rozmowie. Mimo tej poufałości Varvara nigdy nie chciała, by Wroński czuł się wobec niej… zobowiązany. Sama przyjmowała na świat namacalny dowód na to, że zobowiązany nie jest i być nie może. Wykonała tylko swoją pracę i przez te trzy lata nie zliczy, ile razy upominała go, by nigdy więcej nie dziękował.
Tak jest lepiej.
- Napijesz się kawy? – nigdy nie podejmowała go wypiekami Anieli i herbatą cejlońską w miśnieńskiej porcelanie, szpitalna stołówka musiała jej więc wystarczyć za „u siebie”. A mimo brzydko pomalowanych ścian, kitla i pacjenckich szlafroków wystarczyło, szczegóły, których wolałaby nie zauważać przenosiły ją w cieplejsze, przytulne miejsca.
- Dawno go nie widziałam. – i to chyba dobrze? W końcu uzdrowiciel powinien widywać dzieci z konieczności jak najrzadziej. I nieważne, na co nastawał Niedamir, nie miała prawa widywać go poza koniecznością. Powinien już iść. Nawet te kwiaty, choć przyprawiły ją o uśmiech i skutecznie zniwelowały zmęczenie i irytację, były na dobrą sprawę niestosowne.
Ale chyba nie będzie umiała sobie odmówić kolacji z Wrońskim, gdy ten poprosi.
Dzisiaj mam wolny wieczór. – nie powiedziała.
Niedamir Wroński
Niedamir Wroński
Stołówka BG62TDG
Kaliningrad, Rosja
34 lata
błękitna
za Starszyzną
różdżkarz
https://petersburg.forum.st/t913-niedamir-wronski#2828https://petersburg.forum.st/t917-niedamir-m-wronski#2891https://petersburg.forum.st/t921-nie-pozwol-mi-spac#2896https://petersburg.forum.st/t922-hibiskus#2898

Sro 06 Wrz 2017, 21:20
Mnie na przykład nie uczyli o kwiatach w taki sposób. A powiem ci, w sekrecie, chociaż musisz się domyślać, że wśród ogrodów (siedzi ta królewska para...) spędziłem wiele czasu. Bo nie tylko znajomość martwej, de facto, natury, przydaje się różdżkarzom. Mam wrażenie, że mógłbym ci nawet poradzić w kwestiach leczniczych, może nie teraz, nie z głowy. Ale gdybym usiadł do Wielkiej Encyklopedii, na wieczór lub dwa, przekonałabyś się, że jeszcze trochę w tej mojej nieco roztrzepanej głowie jest. Na razie musi ci wystarczyć pewna obietnica, którą składam w twojej obecności, przed sobą samym. Gdy nadejdzie czerwiec i najpiękniejsze kwiaty odkryją przed nami swe płatki, zabiorę cię na spacer. Jeżeli będzie trzeba, skontaktuję się nawet z twym bratem, choć jestem pewien, że za mną nie przepada. Nawet nie wiesz, jak bardzo go rozumiem - w końcu sam nie lubię, gdy wokół Jadwigi kręcą się jakieś podejrzane postacie. Oddałbym za nią życie i myślę, że pomimo oczywistych przywar ukazujących się w charakterze Arsena, pozwolę sobie go tak nazwać, jest także zdolny do wielkich poświęceń. Dla ciebie, Basiu.
Mimo, że powiedziałaś te krótkie zdanie do siebie, usłyszałem. Może nie powinienem dawać tego po sobie poznać, a jednak. Unoszę brwi do góry i kiwam głową ze zrozumieniem. Leci, leci. Jeszcze jak. Chociaż znów między nami, po tobie tego zupełnie nie widać. Oczywiście, że nie powiem ci tego na głos. Pewnie uznałabyś to za słaby żart, zupełnie nieprzystający do mnie, do ciebie i do tego miejsca. Więc kiwam jedynie głową, przenosząc ponownie wzrok na amarylisy.
- Nie wiedziałem, jakie kwiaty lubisz najbardziej, więc kierowałem się intuicją. - wyznaję w końcu, może nawet trochę zawstydzony moją niekompetencją w temacie odpowiednich podarunków. Szybko jednak uśmiecham się, odpowiednio szeroko, by uśmiech nie wyglądał jak grymas podarowany fotografowi, ale naturalnie, w pewnym sensie także skromnie.
Nie gap się na nią, Mirek, jak wrona sroka w gnat.
- Ale chciałem. Możesz mi zdradzić, oczywiście w atmosferze największej tajemnicy, jaki chciałabyś otrzymać kolejny bukiet. Są takie miejsca w Petersburgu, w których nawet w środku zimy rosną świeże maki. Ale to zbyt delikatne i pospolite kwiaty. - i moje myśli same wybiegają na te bezbrzeżne makowiska, jakby były one najważniejszym punktem w mieście. Swoją drogą, musi kiedyś przybyć do Kaliningradu. Nasze ogrody, na skarpie, tuż nad brzegiem Bałtyku to coś, co z pewnością ucieszy jej zmęczone oczy. Sanatorium dla duszy. - Poza tym - ciągnę dalej, niestrudzony chwilową przerwą - To dowód przyjaźni. Powinienem dawać ci je częściej.
Humor mi zupełnie dopisuje i nawet chwilowa zadyszka postanowiła ustąpić. Pozwalam sobie zatem na krótki śmiech, wraz ze spuszczeniem głowy w dół, jakby w pokucie za ten wybryk. Wybacz mi, Basiu, ale bardzo się cieszę, że cię widzę. Mam nawet bezwstydną nadzieję, że chociaż trochę mogłem rozjaśnić ci ten ciężki dzień.
Na pytanie o kawę kiwam energicznie głową, dwa razy, po czym daję jej sygnał, by na mnie poczekała. Nie pozwolę przecież damie załatwiać takich spraw za mnie. Dość szybko udaje mi się jednak porozumieć z bufetową, wcisnąć jej odpowiednią sumę w zapłacie i wracam zaraz do stolika panny uzdrowicielki, z białym, szpitalnym kubkiem w ręce.
Przysięgam na wszelkie świętości, że identyczne były w Koldovstoretz, przynajmniej za moich czasów.
- Najpierw myślałem, żeby przyjść tutaj z nim, ale - krótka przerwa na pierwszy łyk gorzkiej i, co potęgowało poczucie cierpienia, ciepłej kawy - słyszałem kiedyś, że gdy przychodzi się ze zdrowym dzieckiem do szpitala, to łatwo o narażenie się na urok, w efekcie którego dziecko już w nim zostanie. - mówię to zupełnie poważnie, chociaż mam wrażenie, że zaraz mnie wyśmieje, panna uzdrowicielka, za głoszenie zabobonów w placówce, gdzie liczy się tylko matka medycyna i nauka. - O której kończysz dyżur?
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Stołówka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Pią 08 Wrz 2017, 02:33
Mogła się po prostu zwyczajnie ucieszyć. Jak co roku, z niespodzianki. Udało jej się wszak w tym roku zapomnieć.
- Intuicja cię nie zawiodła. – czy wobec tego ją rozumiał? Czy rozpoznał, że pod delikatnymi rysami twarzy i ciepłym spojrzeniem nie ma łagodności, która pasowałaby do maków? A może po prostu ma na myśli niezmienność, jej niewrażliwość na wiatr i okoliczności przezeń symbolizowane – wytrzymałość i upór, gdy raz już sobie coś postanowi.
To wzruszające, że chciałby dla niej czerwień zerwać kwiatów polnych. Nieco zbyt poetyckie zresztą na te czasy. Poza tym, czy nie miał racji wybierając amarylisy? Ich chłodna biel chyba dobrze do niej pasowała i do złudzenia przypominały białe lilie rosnące na niewielkim przydomowym poletku, które matka wydarła starannie przystrzyżonemu trawnikowi i alejce grabów. Varvara doglądała ich i co kilka tygodni ścinała nowe na matczyny grób.
Coraz bardziej lubiła polne kwiaty.
Przemilczała odpowiedź na jego sugestię, choć była bardzo prosta, oczywista wręcz i cisnęła się na usta.
Następny bukiet? Od ciebie. Innych wymagań nie mam.
Dlaczego, do stu piorunów, musiała akurat to sobie nieodwołalnie postanowić.
Gdy tylko zaczął mówić, zapragnęła, by mówić przestał. Pozornie nie można było dopatrzyć się tu problemu – on chciał dawać jej kwiaty, a ona chciała dostawać. Nic wielkiego, a nader często zdarzają się niechciane obdarowania. To jednak było w dowód przyjaźni. Nic między nimi zatem nie powinno dotyczyć Arseniya, nie powinno go w żaden sposób niepokoić.
Tym bardziej że Varvara, siląc się na chłód podobny białych amarylisów, spróbowałaby znaleźć wymówkę, by nie zwiedzić z nim tych ogrodów. Czerwiec jeszcze daleko, na pewno wymyśliłaby coś odpowiedniego. Gdy jednak szło o Niedamira (wierny znaczeniu swego imienia częściej niż przystoi rzeczywiście nie mógł dać jej spokoju), czas płynął zbyt szybko. I, przynajmniej według jej rozrachunku, niewłaściwym torem.
- Nie – zaczęła, wdzięczna za okazję do ucieczki w profesjonalizm. Krótki przystanek na tej krętej drodze, jak pit-stop na Formule 1. Wymiana opon, upomnienie się, by nie łapać uporczywie jego spojrzeń, spięcie. Tu jest szpital, nie miejsce na relaks.
Żal się jej robiło, a jednocześnie bardzo, bardzo przyjemnie, gdy patrzyła, jak pije niedobrą ciepłą kawę. Z nią.
- Postąpiłeś słusznie. – podjęła, także po krótkiej chwili. Wzrokiem wędrowała między twarzą Wrońskiego a kwiatami złożonymi na ramieniu, a myślami była daleko. Tam, gdzie jeszcze nie wie, że nie ma syna Niedamira, a jej najmłodszego pacjenta. Nie zajmowała się, poza tym jednym przypadkiem, dziećmi. Dlaczego?
By zagłuszyć myśli, odchrząknęła. Jest profesjonalistką, a powód, dla którego nie powinien przyprowadzać Radomiła do Hotynki jest o wiele istotniejszy i łatwiej wytłumaczalny niż jej pełne zwątpienia zwyczajne pobudki.
- Nie wiem, czy czytałeś już „Prawdę”… – podjęła temat raz jeszcze. – ale w Petersburgu wybuchła epidemia smoczej ospy. Musisz na niego teraz uważać, szpital to teraz najgorsze miejsce, wiąże się z dużym ryzykiem.
Odłożyła bukiet amarylisów na stół. Delikatnie, uważając, by kompozycja się nie zniekształciła. Zerknęła ukradkiem na sąsiedni stolik, do którego zasiadły dwie młode kobiety w kraciastych szlafrokach, ale widok różdżkarza był tak obcy i niespodziewany, że czym prędzej znów jęła jemu się przyglądać, jakby próbowała coś wybadać z jego twarzy.
W końcu tu króluje nauka, a nie sentymenty.
- Zresztą szpital to nigdy nie jest dobre miejsce dla dziecka. – nie zgadzała się z przesądami na ogół, choć w tym, który przytoczył może i było trochę prawdy. Dzieci, nieszczęśni posiadacze słabszej od dorosłych odporności, łatwiej łapały zakażenia żerujące na chorych. Szpital to niedobre miejsce dla maluchów. A uzdrowiciele to nienajlepsi rodzice.
Mogłaby przestać zachęcać się samą do złudzeń. Tutaj króluje nauka.
- O ósmej. – powiedziała nie pilnując, co mówi i czy w ogóle mówić powinna. Mógł zabrzmieć impertynencko. Niepoprawnie. Nachalnie. Jakby strasznie, okropnie mu zależało.
Uśmiechnęła się.
Niedamir Wroński
Niedamir Wroński
Stołówka BG62TDG
Kaliningrad, Rosja
34 lata
błękitna
za Starszyzną
różdżkarz
https://petersburg.forum.st/t913-niedamir-wronski#2828https://petersburg.forum.st/t917-niedamir-m-wronski#2891https://petersburg.forum.st/t921-nie-pozwol-mi-spac#2896https://petersburg.forum.st/t922-hibiskus#2898

Czw 21 Wrz 2017, 13:46
Mogłem tak na nią patrzeć i patrzeć. Była piękna w tym swoim chłodzie, choć zupełnie nieosiągalna. Byłem naprawdę ciekaw, czy gdyby nasze losy potoczyły się zupełnie inaczej, gdybym był może trochę młodszy, gdyby nasze rodziny żyły w odrobinę przyjaźniejszych stosunkach - może nie musiałaby siedzieć sama, z odrobinę zgorzkniałą miną, która przy jej szlachetnych rysach twarzy i tak wyglądała jak najpiękniejsze dzieło wszystkich rzeźbiarzy. Ile razy, jeszcze we wczesnej młodości, przynajmniej tak to z mojej strony nazwijmy, miałem ochotę chwycić jakieś miękkie drewno, może dla odmiany lipę i pozwolić dłutu działać. Dobrze, och jak dobrze, że nigdy sobie na to nie pozwoliłem. W tamtym czasie jeszcze wiele mi brakowało do zdolności, które przejawiam teraz. To byłaby naprawdę popisowa katastrofa.
Obudź się, Mirek. Przecież to za wami, już lata temu, teraz tylko zostało ci ją wspierać przyjacielskim ramieniem w każdej decyzji, którą zdecyduje się podjąć. Oczywiście o ile zaufa.
Kubek na moment zastukał w powierzchnię blatu, bo i zdziwiony jestem, słysząc od niej tę szybką odpowiedź. Szybką i zdecydowaną, która nie zakłada w ogóle dalszej dyskusji na ten temat. Patrzę więc na nią kompletnie zdezorientowany, bo mogę sobie pozwolić na takie krótkie wybicie z salonowego profesjonalizmu. Nikt nie patrzy, może co piąty, któremu udało się ocalić zmysły od przydymienia lekami, prawdopodobnie wie, że jestem z jakiegoś tam rodu. Ale czy Wroński, czy może Janashvili, a kto to wie.
Ja, na przykład, wiem tylko, że panna uzdrowicielka ma nade mną taką moc, że zrywa mi wszystkie maski i siedzę teraz przed nią, z prawie rozchylonymi wargami, kubek już się nagrzał i parzy lekko w palce, do zniesienia. Chcę coś powiedzieć, ale język mi ucieka, gdzieś do środka, daleko. Z księżniczkami dyskutować nie wypada.
Po chwili jednak znów chowam usta za kubkiem, kolejny gorzki łyk. Dam radę, dam radę, przyzwyczaję się w końcu do tego świństwa, to pewnie się ucieszy i Jadzi narzeczony (Angole, niestety, piją ciepłą herbatę), i Hersilia, jak jej się espresso zamarzy. I cała masa innych - Wrońskich i nie-Wrońskich - którzy ukojenie znajdują w ciepłych napojach. Wybiegam jednak z rozważań na temat moich słabości, bo znów słyszę głos Kuraginy - muszę pokiwać twierdząco głową, trzy razy, na wszelki wypadek.
- W moim zawodzie, myślę, że w twoim też, nie trzeba czytać gazet, bo zawsze ktoś wpadnie i będzie o tym opowiadał. Ale akurat ten sobie sam kupiłem, zupełnie przypadkowo - wiem, nie brzmi to przekonująco - i akurat zobaczyłem, że Konstanty coś się o tym wypowiadał. Nie spodziewałem się, że aż tak to wszystko wybuchło.
Tak to jest, gdy nie interesujesz się pewnym skrawkiem świadomości świata, a później okazuje się, że jednak masz jak największe powody, by zacząć zwracać na to uwagę. Że tyle mikrosygnałów ci unika, w efekcie czego budzisz się w ostatniej chwili, nawet nie wiedząc, że jesteś w grupie ryzyka. Od paru dni sprawdzam Miłka parę razy dziennie, czy przypadkiem niczego nie załapał. Znów nastały niespokojne czasy, dokładnie w tym momencie, gdy myślałem, że minęły.
Jeszcze raz przytakuję do jej słów. Cóż innego mógłbym zrobić? Jestem prostym różdżkarzem, od paru lat mój świat ogranicza się tylko do sklepu i domu. Ona za to jest wolnym ptakiem, oczywiście w granicach złotej klatki arystokracji. Nadal jednak ma - o dziwo - więcej swobody ode mnie, ale nie jestem w dobrej pozycji do narzekania. Bo sam sobie wybrałem bycie pół-odludkiem, a Basię przecież rzucają tam, gdzie polityka poprowadzi jej ojca. Przynajmniej tak mi się wydaje. Zadam jej kiedyś jedno, ważne pytanie. Ale to w innych okolicznościach, bo kątem oka widzę, że czas nam wyjątkowo, wyjątkowo szybko ucieka.
- To wspaniale - odzywam się na powrót zadowolony i aż klaszczę w dłonie pod stołem. Ósma to wspaniała pora, żeby przygotować jakąś (dobrą, miejmy nadzieję, w końcu jestem starym kawalerem, nie ma za bardzo osób mogących ocenić moje zdolności kulinarne, a obiecałem sobie, że gosposi nie wynajmę) kolację, a i Miłek powinien być już w odrobinę sennym nastroju. Nic nie stoi na przeszkodzie, prawda? Powiedz mi, Basiu, że nie. - Zatem zjawię się po ciebie o ósmej. Czy wolisz może, żebym przybył trochę później? Mamy jeszcze tak wiele sobie do powiedzenia, a mam wrażenie, że marnuję ci przerwę w pracy. Zresztą - nachylam się do niej w atmosferze teatralnej konspiracji - Będziemy mieli odrobinę spokoju. A i zobaczysz na własne oczy, że Miłek trzyma się świetnie. Na pewno się ucieszy na twój widok. To jak, jesteśmy umówieni?
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Stołówka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Nie 15 Paź 2017, 20:13
- Nikt z nas się nie spodziewał. – przyznała, kiwając głową w zadumie. Przywyknąwszy już do zwykłego trybu pracy w szpitalu nikomu nie chciało się przewidywać koszmarnych epidemii. Nowoczesność nawet do ogarniętego chaosem choroby wprowadziła potrzebę wygody– Postęp przychodzi powoli, ale w mentalności ludzkiej to już nie są czasy, gdy zaraza mogłaby stanowić realne zagrożenie. Mamy, co prawda, sposoby o wiele lepsze niż kiedyś, by ją opanować, ale lepiej być ostrożnym.
Lata, które minęły odkąd odebrała prawo do wykonywania zawodu, przyniosły wiele zmian, zarówno w zakresie posiadanej przez medyków wiedzy, jak i w standardzie życia i poglądach ludzi. Kraj otwierał się na zachód, wybaczał więcej odchyleń od konwencji i tradycji. Dwudziestoośmioletnia niezamężna kobieta nie była już do końca stracona, mogło się nawet zdarzyć, że ma jeszcze perspektywy. Ale nawet gdyby świat otworzył się na oścież, kręgi, w których obracali się ci dwoje siedzący przy stołówkowym stoliku miały jeszcze przez wieki pozostać zamknięte i niezmienione. Wszystko zatem, co być mogło, nigdy już nie będzie. Wybierając poryw szczerego uczucia Niedamir zaprzepaścił swoje szanse na małżeństwo zaakceptowane przez Starszyznę, a będąc wnukiem Nestorki nie mógł sobie pozwolić na taki występek. Ona z kolei zawiniła… wybrednością? Niezdecydowaniem, nieuzasadnionym poczuciem wyższości? Mogłaby mieć ośmiu mężów, jeden wspanialszy od drugiego, a tymczasem jej czas na zawarcie małżeństwa miał niedługo bezpowrotnie minąć.
A ona najzwyczajniej w świecie siedzi w stołówce i pije niesmaczną stygnącą kawę.
Z bolesną świadomością, że nieważne, ile niedobrej kawy tu wypije coś przy tym stoliku i tak już nigdy nie będzie, przedłużyła już nieco swą przerwę. Z przekory i z głupoty, o której dowiadywała się wciąż na nowo. I na co jej ta niedościgła piękność, i wykształcenie, i obycie, i nazwisko, i posag, skoro i tak nie może na tę ósmą, a akurat na ósmą bardzo chce. Ta wolność barwnego ptaka, którą tak wychwalał nakładała na nią ograniczenia. Mogła mieć bilety w pierwszym rzędzie na najbardziej oblegany występ moskiewskiego baletu; nie mogła się czasami wydostać spod stosu zaproszeń na wspaniałe przyjęcia w przeróżnych zakątkach Rosji. Nie musiała nawet ubierać się sama.
Ale najpiękniejsze, słodko śpiewające ptaki stąpają po ziemi i poznają prawdziwe życie dopiero, gdy połamią skrzydła.
- Wybacz mi, Niedamir. – pewnie i tak ma już za co przepraszać, skonstatowała zaczynając. Pomiędzy słowami rozgrywały się w jej myślach krwawe batalie, a ich żołnierze odradzali się znów i znów, i bez zmęczenia stawali w szranki raz jeszcze.
Mogę, nie mogę, mogę, nie mogę.
- Wybacz, ale muszę cię prosić, byśmy przełożyli to spotkanie na inny dzień. – bez marudzenia zjadłaby nawet niewybaczalnie przesoloną zupę i czekała, aż odśpiewa swoje kołysanki, gdyby mały książę uparcie odmawiał zaśnięcia. Ale taki był wynik tych myślowych starć, że jednak nie może. Nie może wpraszać się do domu samotnego ojca o tak późnej porze będąc wciąż pewnego rodzaju wzorem. Pustym w środku obrazkiem umieszczanym z uporem godnym lepszej sprawy na pierwszych stronach gazet. Córka Dumy.
Nigdy nie pragnęła, by było inaczej.
(Oprócz jednego smutnego momentu, kiedy oczom ukazuje się denko filiżanki i trzeba wstać, z uśmiechem pogodzić się, że nigdy nic nie będzie i wrócić do pracy i do tego życia, którego się od niej oczekuje.)
Czy było za późno, czy wszystko od podstaw było źle zaplanowane – to nie jest problem do rozwiązania w tej chwili i wątpliwe, czy można się z nim uporać w ogóle.
- Mam wcześniejsze zobowiązania. Nie chciałam wprowadzić cię w błąd, byś myślał, że ten wolny wieczór to dzisiaj. – taka piękna, a tak kłamie. Żyła wiecznie otoczona przez przeciwieństwa, które jakoś trzeba było ze sobą godzić.
- Jeszcze raz dziękuję ci za kwiaty, to piękny gest. – ułożyła bukiet amarylisów na lewym ramieniu, a prawą ręką chwyciła jego dłoń. To mało, niezbyt poufale. Tak wypada i tak można. – I jestem ci wdzięczna za pamięć, ale niestety, muszę już iść.
I już nie trzymała jego ręki. Czy to uścisk, czy jakaś nędzna próba zadośćuczynienia za swoją skostniałość? Żeby zobaczył, że jeszcze żyje, krew krąży, skórę ma miękką i ciepłą i wcale nie jest z marmuru.
- Mam nadzieję, że mi wybaczysz i uda nam się wkrótce spotkać na dłużej. – uśmiechała się małym, słabym uśmiechem, który musiał mu wystarczyć za pożegnanie. Piętnaście minut przerwy to nic. Ale Varvara już dość wie o sobie, by oszczędzić sobie przykrych „do widzenia”.

Varvara z tematu
Sponsored content


Skocz do: