Kaplica św. Archanioła Michała
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sob 04 Lut 2017, 18:35
Kaplica św. Archanioła Michała

Kaplica św. Archanioła Michała jest dość wąską, acz wysoką budowlą nieopodal magicznego portu, ukrytą w skromnym lasku zapełniającym wybrzeże wyspy Kronsztadt. Niegdyś cud architektury teraz zapomniana, niszczeje stając się cieniem, obrazem nikłego znaczenia religii katolickiej w prawosławnej Rosji lat dziewięćdziesiątych. Wciąż jednak można dopatrzeć się resztek pięknych witraży, łuszczących malowideł na kolumnach czy dziurawym suficie, w oczy kole jednak ogrom zniszczeń, do jakich doprowadził okres wojenny – większość ozdób wewnątrz kaplicy została zniszczona bądź rozkradziona przez wojenne psy. Za kaplicą znajduje się stary, zarośnięty cmentarz, a przed rozciąga kręta droga do głównej arterii wyspy.

Olena Iordanou
Olena Iordanou
Kaplica św. Archanioła Michała  Ooa8sKr
Mariupol, Ukraina
30 lat
brudna
neutralny
w zawieszeniu
https://petersburg.forum.st/t1362-olena-iordanou#6214https://petersburg.forum.st/t1425-olena-iordanouhttps://petersburg.forum.st/t1363-w-dzisiejszym-programie#6222https://petersburg.forum.st/t1426-listy-oleny

Pon 23 Kwi 2018, 02:30
17.06.1999
Nikt nie jest samotną wyspą, to na pewno gdzieś już słyszałeś. To jeden z tych banałów, które słyszy się gdzieś x lat temu, wtedy się człowiek jakoś tym wzruszał, czy ekscytował, uznawał za głębokie i zapamiętał. Nic w tym zdrożnego, czymś trzeba sobie tę pamięć zapełnić, a nikt nie będzie przecież uczył się rozkładów jazdy pociągów na linii Lublin – Krasnystaw. No więc nikt nie jest samotną wyspą, a ja ciągle jakby czuje, że z każdej strony otacza mnie coś, w czym mogę utonąć. Wysiłek, jakiego wymaga każda rozmowa, podtrzymanie znajomości, która nie będzie oczywista i niezbędna mi jak mityczny, wyśniony, nieosiągalny dom (a tych jest niewiele) jest całkowicie, zupełnie niepoetycko współmierny do wzniesienia mostu między moją mierną wysepką a archipelagiem ułożonym w jakąś społeczność. Z każdym słowem targam te cegły, uśmiechy i inne grymasy to obroty betoniarki, czy co tam innego potrzebne jest, by konstrukcję dokończyć i na jakiś czas utrwalić. Zmachana jestem jak koń po całym dniu orki w polu.
Coś mi mówi, że nie zrozumiesz tego nigdy i jednocześnie – doskonale wiesz, co tu próbuję opisać.
Przybycie wraz z tobą na wyspę przerywa te moje coelhowskie zapędy, by z własnej nieudolności zrobić jakąś metaforę. Teraz wszędzie wokół naprawdę jest woda, bardziej czuć odrębność. Odrębność siłą rzeczy trochę naszą wspólną, choć to się samo z sobą gryzie. Dobrze nastraja mnie zwodnicze ciepło czerwca, nie żałuję niemal, że przenieśliśmy się tu w mgnieniu oka, pozbawiając się stopniowego odosobnienia, spokoju wody, który tak lubię z przyzwyczajenia zagarniać dla siebie, by – na podobieństwo morza – bez ostrzeżenia na własną szkodę przekształcić je w sztorm.
Nie zapytałam nawet, co robimy przy tej ruinie. Nie drążyłam, czy to ta sama kaplica, którą wspominałeś wcześniej w naszych zdawkowych rozmowach, naiwnie karmiłam domysłami detektywistyczny zmysł niedoszłej dziennikarki. Ocalisz tę świątynię, Albercie Łaskawy? To wydaje mi się, jak dotąd, najbardziej prawdopodobne. Że to twoje odkrycie, jakaś twoja powinność albo cokolwiek, by zagarnąć myśli, nad którymi nie panujesz. Taki Mamałyga w skali trzysta do jednego, no i nie miauczy, chociaż wiatr czasem pewnie wyje w pustych oknach. Impuls artystycznej duszy, przejaw opiekuńczości ulokowany – jeśli byś mnie pytał – groteskowo błędnie. Nie ma we mnie być może majestatu opuszczonego kościółka, ale jest życie, do którego prawa wciąż z uporem będę ci nadawać, choć sam wyrzekłeś się ich.
Bez obaw. Niedługo i to zrobi się nudne i nie będę już tak myśleć. Wtedy zabierz mnie tu raz jeszcze, przyjrzę się pozostałościom fresków. Spojrzę na to miejsce i może na ciebie przez odłamki kolorowego szkła, z których coś jeszcze przecież może być. Podnoszę jeden z nich z popękanej posadzki, biorę do ręki śmieć z respektem, którego nie potrafię jeszcze zapomnieć. Kościół był zawsze ważny, modlitwa zawsze miała znaczenie. Czerwone szkło to więcej niż szkło, kiedy wyobraża szatę świętego.
Nie pomyślałbyś pewnie, że wierzę. A to, w ogólnym rozrachunku spraw, nie ma w zasadzie znaczenia, co ty myślisz o mnie. Tym razem, choć z własnej ciekawości, z nudów i z miękkości zapadniętego fotela, ja tu przecież jestem dla ciebie.


Ostatnio zmieniony przez Olena Iordanou dnia Sob 27 Paź 2018, 23:24, w całości zmieniany 2 razy
Albert Lagunov
Albert Lagunov
Kaplica św. Archanioła Michała  5babb3c561485659030781b33c615de5--venom-wicked
Moskwa, Rosja
30 lat
wielkolud
półkrwi
neutralny
kapelan Batalionu Specjalnego, egzorcysta
https://petersburg.forum.st/t1404-albert-lagunovhttps://petersburg.forum.st/t1410-albert-balsam#6819https://petersburg.forum.st/t1409-bog-jest-miloscia#6818https://petersburg.forum.st/t1408-piolun#6817

Sro 09 Maj 2018, 02:20
Rzeczy zdrożnych w tych w których nie ma nic zdrożnego jest tyle, że pewnie mógłby nimi wypełnić kilka opasłych ksiąg swojej biblioteki. W końcu jeśli chodzi o nieprzyzwoitości był ich specjalistą, jak na księdza przystało wysłuchał grzechów setki tysięcy, a niektóre były większe, a inne mniejsze i mniejsze.
Albert Obserwator, budujesz sobie most, cegły nosisz, betoniarki włączasz, ciężko Ci bo chcesz tego mostu i nie chcesz zarazem, chcesz tej relacji i wcale nie, interpretacja kopenhaskiej mechaniki kwantowej w odniesieniu do przedmiotów codziennego użytku, kot Schrödingera-Iordanou, Twoja osobista Mamałyga. Pomógłby Ci, gdybyś tej pomocy chciała, nie pomaga, bo o pomoc nie prosisz, a Lagunov to przecież tylko przestrzeń, to proste komunikaty. Twoja ciężka praca Tobie da naukę, której wiesz czy nie prędzej czy później poczujesz, że potrzebowałaś. Nawet największe błędy, jakie popełniamy w życiu z czasem uczymy się nazywać lekcjami, choćby po to, by uspokoić auto-nienawiść i bezzasadny żal do świata.
Mijający czas wcale nie sprawiał, że ciężar który Albert Cierpliwy dźwigał na ramionach robił się lżejszy. Jak marmurowa figura archanielska, święty patron niszczejącej kapliczki, nie skarżył się, nie poganiał i nie naciskał. Wszystko na linii czasu ma swoje miejsce, świat został skonstruowany przez byt większy i silniejszy niż śniło się to naszym filozofom. W końcu - skoro nie istnieje żadna maszyna zdolna działać wbrew paradygmatom fizyki klasycznej, nie ma siły takiej, która sama z siebie wytwarza wystarczającą ilość energii by wyrównać ilość energii zużywanej, skoro coś zawsze powstaje z czegoś, to bez Boga cóż sprawiło wielki wybuch? Religia nie wypiera nauki, a miłośnik praw świata pokroju Alberta nie ucieka się przecież do wypierania wątpliwości zwykłym frazesem "Oto tajemnica wiary". I Tobie wcale nie karze wierzyć w słowo, czyjekolwiek by nie było, nawet jego własne, bo wątpliwości są przecież pierwiastkami intelektu.
Na wyspie Kronsztad stoi niewielka kaplica, niedaleko portu, ukryta między drzewami, pomiędzy którymi wije się zniszczała już kamienna droga. Obrośnięte mchem cegłówki wyślizgane stopami setek wiernych teraz podpowiadały jedynie, że tu jest tylko wilgoć, tylko bagno i zimny wiatr znad zatoki. A jednak Lagunov tu właśnie znalazł swój przyczółek spokoju, tu, tak jak wszędzie zresztą gdzie stawiał stopy, tworzył małą oazę i teraz Ty byłaś, kolejny już raz, gościem w miejscu, do którego nie zapraszał nikogo. Obejmuje Cie gestem opiekuńczym, który wpierw zdawać się może niepotrzebną czułością, niespodziewaną bo przecież zawsze był oszczędny w narzucaniu Ci jakichkolwiek gestów - po kilku krokach okazuje się, że to jedynie asekuracja, bo wilgotne zdradliwe kamienie wokół rumowiska wymagają kocich niemal umiejętności akrobaty, by bez skręconych kostek wstąpić na wąską alejkę z ułożonych schludnie desek.
Kaplica nie wygląda dobrze, choć kryje się w jej szpetnym kalectwie jakiś cień dawnej wspaniałości. Wyraźnie widać braki spowodowane grabieżą powojenną, wyrwane ozdoby i uszkodzone meble. Kamienne płaskorzeźby jednak wciąż mogły zachwycić detalami, kiedy światło słońca przezierało między drzewami wydobywając grą cieni wszystkie tajemnicze liście i pióra, małych cherubinów zdobiących filary u podstaw i sufitu. Prace remontowe zaczęły się jakiś czas temu, to można wywnioskować po stosach desek i materiałów składowanych tak wewnątrz jak i na zewnątrz budynku, Zdawać by się mogło, że wystarczy odrobina magicznego talentu by takie miejsce doprowadzić przynajmniej do znośności w kilka chwil, a jednak stały tu stelaże, wiadra z gipsem, worki z cementem i tajemnicze, wielkie kartony w głębi jednej z alków.
- Mój ojciec dostał tę ziemię pół wieku temu. - zaczął zatrzymując się nieopodal wielkich wrót z wyłamanymi zawiasami. Ogromne drewniane skrzydła leżały odciągnięte w głąb lasku, a kępy żółtej trawy mogły jedynie podpowiadać w którym miejscu przeleżały ostatnie pół wieku.- Kaplica ta należała niegdyś do zakonu karmelitów, którego starszy brat w swojej ostatniej woli poprosił mojego ojca o opiekę nad tym budynkiem sakralnym. - uśmiechnął się delikatnie. Pobrzmiewała w tych słowach nieśmiała duma, choć trudno dostrzegalna pod wyraźną nutą wstydu, być może za to, że zajęło to Lagunovom czterdzieści lat by dotrzeć w okolice Petersburga i zająć się kaplicą zgodnie z ostatnią wolą Kazimierza Łuszczyńskiego. Zdjął z nosa okulary i przetarł je odruchowym gestem, mrużąc jasne oczy przez słońcem mrugającym zza drzew. Kolejna nic nieznacząca zdawać by się mogło strona do dzienniczka informacji o Lagunovie. Kolejny puzzel z całości. Nic nieznaczącej, nie mówiącej wiele.
Olena Iordanou
Olena Iordanou
Kaplica św. Archanioła Michała  Ooa8sKr
Mariupol, Ukraina
30 lat
brudna
neutralny
w zawieszeniu
https://petersburg.forum.st/t1362-olena-iordanou#6214https://petersburg.forum.st/t1425-olena-iordanouhttps://petersburg.forum.st/t1363-w-dzisiejszym-programie#6222https://petersburg.forum.st/t1426-listy-oleny

Sob 02 Cze 2018, 20:23
Nie ma w tym żadnej nauki, a jeśli jest – ja najwyraźniej nie chcę jej stąd wynieść. Nie chcę, żebyś był moją lekcją, bo nie chcę, i nie wiem, czy przepraszam za to, czy cichy mam do siebie żal, nie chcę iść do przodu. A kiedy próbuję, prawie upadam ślizgając się w progu, a przed wizerunkiem Pana na krzyżu – czyż nie jest to symboliczne? Tym bardziej, że przed upadkiem ratujesz mnie ty, wspierasz tym drobiazgiem, bo niczym więcej – nie możesz, czy nie chcesz, to nie ma znaczenia. „Nie” wszak pojawia się w obu tych wytłumaczeniach, a nic więcej chyba nie trzeba. No właśnie, znowu jakieś „nie”. Im dłużej jestem z tobą (i nie jestem przecież, Oleno, weźże się w garść, oczywiście, że niejestem z tobą, a najwyżej przy tobie), tym więcej nie wiem.
Nie wiem i boję się pytać, więc potrzebuję frazesu, choćby miało nim być „oto tajemnica wiary”. Na razie w milczeniu, oszczędzając ci słów, oglądam tylko. Chłonę wzrokiem, co zostało z kaplicy, co dopiero z niej będzie i to, czego w pierwszej chwili ogarnąć się nie da, co będzie tu zawsze, niezależnie od wysiłków podejmowanych przez ciebie i innych obrońców tej sztuki i majestatu. To, co wykracza poza zdolność poznawczą wzroku i gdzieś pomiędzy zmysłami uwiera poczuciem, że jest tu jakoś inaczej. Powietrze ciężej osiada w płucach, spowalniając oddech, oblepia ciało powstrzymując gwałtowne i nieprzemyślane ruchy. Mijam cię, ostrożnie jak intruz, i przechodzę dalej, w głąb kaplicy. Osuwam się na kolana gdzieś w miejscu, które nie spowszedniało jeszcze od materiałów budowlanych, w rogu obstawionym starymi świecznikami, w których zostały tylko ostatnie krople wosku, pod ostatnią z dobrze zachowanych rzeźb. Dawno już się nie modliłam i nie wiem, dlaczego akurat tutaj i teraz decyduję się zwiesić głowę i sięgnąć myślami między sprawy trudne, wydarzenia wymykające się spod mojej kontroli. O co mogłabym prosić? Nie chcąc postępować zbyt śmiele, w moich myślach pada niemal frazes. Tak jak nauczyły mnie przyzwyczajenia ojca, krótka prośba o opiekę, już nie tylko nade mną. Dźwigam się z powrotem na nogi, mimowolnie zaciskając palce wokół medalika z wizerunkiem świętego zawieszonym na mej szyi. Zabawne, że mówisz o ojcu. Ja też o swoim pomyślałam.
- Opowiedz mi o nim. – proszę, podchodząc do ciebie, lecz zatrzymując się po drugiej stronie wrót, w cieniu pozostałości sklepienia świątyni. Wilgotny chłód wnętrza kaplicy przyjemnie osiadał na skórze zmęczonej upałem. – O swoim ojcu. – od początku do końca. To teraz to chyba najwięcej, ile naraz usłyszałam od ciebie o tobie, a to przecież nawet nie ty sam. Nie zawsze mówisz tak oszczędnie, przeciwnie, w słowach – odwrotnie niż w gestach – jesteś hojny. Z tym tylko zastrzeżeniem, by nie dotykać tymi słowami zbyt blisko skóry, zbyt blisko domu. To dziwne uczucie, Albercie, być w czyimś domu i doświadczyć wrażenia, że nawet w twoim łóżku i przy twoim stole nie byłam blisko domu prawdziwego. Powiedz, zgubiłeś go, czy zamknąłeś w jakiejś osobie? W ojcu, o którym dotąd mówiłeś półsłówkami, jakbyś nie tyle wstydził się go, co bronił przed oczyma i myślami obcych? W którejś z twoich jasnych myśli, które umiesz tak precyzyjnie wyrażać, że nic tylko podziw bierze nad światłością twojego umysłu?
Dom także może być frazesem. Daj mi jeden, proszę.
Albert Lagunov
Albert Lagunov
Kaplica św. Archanioła Michała  5babb3c561485659030781b33c615de5--venom-wicked
Moskwa, Rosja
30 lat
wielkolud
półkrwi
neutralny
kapelan Batalionu Specjalnego, egzorcysta
https://petersburg.forum.st/t1404-albert-lagunovhttps://petersburg.forum.st/t1410-albert-balsam#6819https://petersburg.forum.st/t1409-bog-jest-miloscia#6818https://petersburg.forum.st/t1408-piolun#6817

Pon 23 Lip 2018, 21:28
Przemykasz się po chłodzie kaplicy, między pręgami słońca wyzierającymi przez straszące dziurami okna. Im dłużej się przyglądać detalom, tym więcej uroku niż smutnego niszczenia miała w sobie ta budowla. Odprowadził Cię wzrokiem i przyglądał, jak przyklękasz na chwilę i choć byłaś tyłem miał w głowie obraz Twojej skupionej miny, oczu przymkniętych, świętej, którą zarazem chciał wielbić jak i odmawiał prawdziwie dotknąć, by nie naznaczyć grzechem.
Przez chwilę stał bez ruchu, jak Ty ukryta w cieniu wnętrza kaplicy, stał w pełnym słońcu patrząc Ci prosto w oczy. Pytasz o rzeczy, których nie rozumiesz, jak każda szukająca wiedzy istota, pytasz o rzeczy których nie rozumiał on, a takich w jego życiu nie było wiele. Opowiedz o swoim ojcu Albercie Tajemniczy, czy znasz wystarczającą ilość słów by ubrać w nie tego człowieka, a raczej istotkę filigranową, kukiełkę tego kim był ukrytą w zamkniętej sypialni na piętrze. Czy chcesz go przedstawić?
Zrobiwszy krok w Twoją stronę uśmiechnął się łagodnie, twarz duszpasterza nienaznaczona żadną zmarszczką trosk. Jedna z wielu twarzy Lagunova, choć zdawać by się mogło, że przejrzysty jest jak woda. Człowiek celofan. Uniósł rękę wykonując kolejny niepotrzebny gest, dotykając opuszkami palców Twojego policzka. Nie wykazywałaś od dawna chęci bliskości, nie wyrażałaś potrzeby czułości więc nawet nie próbował Cię nimi otulać. Co więcej, bardzo nie chciał, by przez myśl Ci przeszło, że te gesty spowodowane są Twoim stanem, bo choć dziecko, które nosisz pod sercem jest ważne jak każda istota, fizyczność, którą chciałby Ci dać dedykowana jest wyłącznie Tobie. Cofnąwszy rękę dotknął pierścienia tkwiącego na jednym z palców dłoni. Srebrna obręcz surowa w swej prostocie, obsydianowe oko choć piękne i czarne nie lśniło nawet w promieniach słońca. Chciałby Ci dziś zwierzyć się z innego sekretu jednak nie w tym kierunku dryfują Twoje myśli, a więc i on nie zamierzał ich ze swoich torów wyrywać.
Nie chciał odpychać Twojej dociekliwości musiał się jednak zmierzyć z mówieniem o jednej z niewielu rzeczy, o których zwyczajnie i bardzo egoistycznie nie chciał rozmawiać. Uwielbiał przecież ludzką ciekawość, i czuł się zawsze wyróżniony, mając możliwość bycia tym, który ją zaspokoi; zawsze szczerze odpowiadał na każde z zadawanych przez Ciebie pytań. Wyprostował się wkraczając do kaplicy i przyglądając stojącej w głębi, surowej jeszcze formie ołtarza.
- Mój ojciec. - zaczął z namysłem, jakby szukał odpowiednich słów, puste spojrzenie jednak zdradzało oczywistość faktu, jak bardzo nie potrafił nazwać go słowami - On - po chwili przerwy znów podjął się tego karkołomnego zadania- Mój ojciec był naukowcem. Podróżnikiem. Był... genialny. - powoli dobierane sylaby składały się w słowa, choć słysząc swój własny głos miał wrażenie, że są to słowa kalekie. Niepełne. Bezbarwne.- Od Salar de uyuni, przez Algar de benagil, światła z Hessdalen, wrota piekieł w Turkmenistanie, poświęcił całe swoje życie badaniu magii, szukaniu jej źródła.
Olena Iordanou
Olena Iordanou
Kaplica św. Archanioła Michała  Ooa8sKr
Mariupol, Ukraina
30 lat
brudna
neutralny
w zawieszeniu
https://petersburg.forum.st/t1362-olena-iordanou#6214https://petersburg.forum.st/t1425-olena-iordanouhttps://petersburg.forum.st/t1363-w-dzisiejszym-programie#6222https://petersburg.forum.st/t1426-listy-oleny

Pon 23 Lip 2018, 22:47
Och, Albercie. Nie trzeba było mnie tak rozpieszczać, nie trzeba było, że „tylko dla mnie”, poświęcać mi tyle czasu, tylu słów. Wiedz bowiem, że zrobiłam się zachłanna i chcę wszystkich twoich sekretów.
Kiedy podnoszę wzrok do twojej twarzy, nie mogę utrzymać go dłużej niż zaledwie parę sekund. Światło słoneczne otacza twoją głowę jak aureola, dość tych świętych analogii, nigdy nie pchałam cię na piedestały, w marmury, w psalmy.
Rozumiem, wszystko i od razu. Zwykle nie jestem taka błyskotliwa, ale to akurat wyczułam w mig, coś mi zadrżało pod skórą, fałszywa nuta zabrzmiała w rozmowie, które zwykle toczyły się w perfekcyjnej harmonii. Ty jesteś zdolnym dyrygentem, Albercie, ale ja mam swoje telewizyjne zboczenie, ciągnie mnie do pytań niewygodnych. Więc milknę, bo wyobrażam sobie, jak ja opowiadałabym o swoim ojcu, gdybyś zapytał i rozumiem. Że lepiej nie pytać, kiedy umarł twój ojciec (uparcie powtarzasz: był, nietrudno to zauważyć), jak bardzo za nim tęsknisz. Nie wyobrażam sobie nawet dla niego innej przyszłości niż ta, tragiczna i ostateczna, chociaż ty, Albercie, jesteś jeszcze młody, twoi rodzice równie dobrze mogą żyć. Wzrusza mnie uwielbienie, z jakim o nim mówisz, jest zupełnie inne niż to, które ja sama ośmielam się przyjmować od ciebie, jedyne, które dotąd znałam.
Mrużę oczy, czerpiąc dziwną przyjemność z połączenia ciepła słonecznego światła rozlewającego się po twarzy i egzotycznych nazw wypowiadanych głosem, który uspokaja. Ugłaskałbyś sztorm tym głosem z łatwością, z jaką głaszczesz Mamałygę. Albo mnie, a ja, jak ten kot bezdomny, dotulam policzek do twej wielkiej dłoni. Zamykam oczy zupełnie, choć tylko na chwilę, tylko jedna myśl należna zupełnie gdzie indziej, z dala od świętych miejsc, myśl, która powinna pociągnąć za sobą kolejne gesty, bo ja przecież chcę. To cierpliwość, czy lenistwo trzyma mnie ostatnio z dala od ciebie, twoich rąk i ust? Przecież nie sumienie. Jeszcze nie.
Potem zabierasz rękę, znowu jesteśmy w kościele, chociaż mam czasem wrażenie, że trafiamy do niego nawet z kotła pościeli albo zapadniętego fotela, jest w tobie czasem ten podniosły ceremoniał, jak przy okadzaniu ołtarza.
- To po masz pewnie tę erudycję, co? – dorzucam tylko marne napomknienie, bo nie mam nic, co mogłoby choć musnąć pomnik, jaki wzniosłeś ojcu swym szacunkiem. Mówię niepotrzebnie, tak, jak ty dotykasz. Być może sami sobie tylko wmawiamy, że to, co robimy jest zbędne. – Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. – rzadko zadaję ci pytania i chociaż chcę wiedzieć, chcę pragnieniem niemal perwersyjnym jakiejś cząstki osobistej, a nie tylko uznanej uniwersalnie prawdy, kuje mnie poczucie winy. W końcu nie jesteśmy dla siebie… czymś, co zasługiwałoby na odsłonienie serc choć na chwilę.
Zostajemy na poziomie skóry. Zwracam więc uwagę na twoją rękę, tę, która jeszcze przed chwilą dotykała twarzy. Przyglądam się jej, a kiedy wkraczasz tu do mnie, w chłód świątyni, łapię za nią, zaciskając na twoich palcach obie ręce. Dokąd mógłbyś mi stąd uciec? Nie wiem, może wydało mi się tylko, że rozpłyniesz się, Albercie Kałużo, wzorem tej całej wody, która otacza kapliczkę, ale przecież jesteś tu wciąż, wysoki i solidny jak góra. Teraz, z dala od słońca, łatwiej mi zadrzeć twarz w górę i spojrzeć ci w oczy.
- Czy to…? – zaczynam, kolejne pytanie, oby tym razem trafione. Palcami przesuwam po pierścieniu; widziałam go u ciebie już wcześniej, ale przedtem nie dotarło do mnie, że może skrywać się za nim jeszcze jeden, olbrzymi sekret.
A ja przecież chcę ich wszystkich, Albert.
Albert Lagunov
Albert Lagunov
Kaplica św. Archanioła Michała  5babb3c561485659030781b33c615de5--venom-wicked
Moskwa, Rosja
30 lat
wielkolud
półkrwi
neutralny
kapelan Batalionu Specjalnego, egzorcysta
https://petersburg.forum.st/t1404-albert-lagunovhttps://petersburg.forum.st/t1410-albert-balsam#6819https://petersburg.forum.st/t1409-bog-jest-miloscia#6818https://petersburg.forum.st/t1408-piolun#6817

Wto 28 Sie 2018, 23:44
Uśmiechnął się miękko, tego jeszcze nie było, żeby mu ktoś dawał przyzwolenie, by czegoś nie robił, jeśli nie chciał. Z reguły Albert czynił dokładnie to co uważał za słuszne, a że jego moralny kompas stawał się busolą o szalonej igle za każdym razem, kiedy stawał przed wyborem - gesty zupełnie szczerze były na wskroś prześwietlone nieinwazyjną otwartością. Lagunov jednak jak stara świątynia indyjska w Thiruvananthapuram, gotów otworzyć sześć komnat pełnych swoich tajemnic, jedne drzwi jednak pozostawały zaklęte, chronione jadowitymi nagami, gotowymi kąsać wszystkich śmiałków nie znających mantry Garudy, zaklęcia jego serca.
- Oczywiście. - skinął głową. Czy kiedykolwiek liczyło się to, czego chciał? Zadajesz pytania, a on ze szczodrą szczerością na każde z nich odpowie. Chcesz znać tajemnice, patrz pod nogi gdyż w tym świecie wciąż czai się jedna o którą z pewnością się potkniesz i rozbijesz kolana. - Książki to jedyne co go... - przez łuk jego brwi przemknął niemal niezauważalny grymas- ...nas łączy. Go z życiem. Mnie z nim. - ruszył dalej, pastuch i owieczka, przyszedł pracować, przyszłaś mu towarzyszyć. Chciałby Ci pokazać witraże, wykonał je własnoręcznie i choć to całkiem pyszne chwalić się swoimi talentami, Albert Grzesznik przecież lubi czasami być pyszny. Czasami. Wiesz kiedy?
Twoje palce zatrzymują go w pół kroku, odwraca się i zaraz za Twoim spojrzeniem spogląda na pierścień. Ogromny sekret, prawda? Przygląda się Twojej twarzy, kiedy z takim szczerym zaciekawieniem studiujesz ten element skromnej biżuterii, jeden z niewielu drobiazgów, którymi się ozdabiał, a i to przecież nie z poczucia stylu, a technicznej powinności.
- Oko Trojana. - mówi w końcu - Czy chcesz..? - pada ciche pytanie i urywa się, jakby na dokończenie go zabrakło w płucach oddechu, w głowie sylab, znajomości języków - kłamstwo, znał ich zbyt wiele. Pewnie, że chcesz, wszyscy w końcu chcą, a kim byłby pasterz Lagunov, gdyby odmawiał ludziom tego, co może szczodrze rozdać nawet jeśli, a raczej szczególnie jeśli nie są to dobra materialne. Niekończąca się rzeka pragnień ludzkich i on, hojny, posiadający zdawać by się mogło nieskończony zapas zasobów by te pragnienia gasić. Olbrzymstwo, dziedzictwo Lagoty, od dawna nie stanowiło w jego głowie kwestii problematycznej. Mimo funkcjonowania w tak konserwatywnym środowisku jakim była słowiańska brać magiczna, Albert Dopasowany, sama wiesz jak wszędzie się odnajduje, tak dobrze, że go praktycznie nie widać. I choć czeka chwilę na Twoje głową skinienie, liczy, daj Boże drogi, na zaprzeczenie. Bycie Albertem Olbrzymem wiązało się z tylko jedną wadą, którą, mimo szczerych chęci junzi pełnego cnót konfucjanistycznej etyki, z trudem przyjmował. Zawsze przestawał być tym kim był do tej pory, a stawał się tym półolbrzymem. Nawet mu trudno z lekkością odstąpić od swojej tożsamości.
Olena Iordanou
Olena Iordanou
Kaplica św. Archanioła Michała  Ooa8sKr
Mariupol, Ukraina
30 lat
brudna
neutralny
w zawieszeniu
https://petersburg.forum.st/t1362-olena-iordanou#6214https://petersburg.forum.st/t1425-olena-iordanouhttps://petersburg.forum.st/t1363-w-dzisiejszym-programie#6222https://petersburg.forum.st/t1426-listy-oleny

Pon 24 Wrz 2018, 02:22
To chyba nic dziwnego, że na drodze do osiągnięcia jakiegoś majestatu właściwego matce (dobrze odkarmionego na latach paplaniny o cudach życia i porodu, symbolice przesiąkniętej aż do podświadomości) chcę przez chwilę być, na twój wzór, Oleną Łaskawą. Matki muszą takie być, łagodne i wyrozumiałe, ciepłe i wdzięczne. A mnie przez moment nie ciśnie się nawet na usta stale dręczące do tej pory pytanie – wdzięczne tak właściwie o co, do jasnej cholery. I całkiem podoba mi się ten stan.
- O. – a jednak ta jaśniejsza i lepsza Olena ustępuje na razie miejsca Olenie po prostu zdziwionej. Czyli jednak żyje. Czyli stąd twoja nieskończona cierpliwość i stąd ten głos jak rzeka spokoju - ze strachu.
Z naiwną, prawie dziecięcą nadzieją, że kiedy to zobaczę, będziesz już zawsze bardziej prawdziwy, bliższy mnie i osiągalny, kiwnęłam głową. Nie wiem, czy to bardziej ciekawość, która prowadzi ludzi do gabinetów osobliwości, wrodzona ludzka potrzeba, by widzieć coś, co balansuje na krawędzi człowieczeństwa, a przy tym w oczywisty sposób nim nie jest, czy coś na kształt przywiązania do ciebie i coraz bardziej uwierająca atmosfera tajemnicy, która broni mi dostępu. Miotam się między półfaktami jak zaplątana w sieci ryba, złapałeś mnie na bardzo przeciętną przynętę, Albercie-Rybaku, dawno już nie czuję jej smaku w postaci, w jakiej rzuciłam się na nią tak wygłodniale na samym początku, ale coś mimo wszystko nadal trzyma mnie w pobliżu. Nie musisz mi wybaczać tej ciekawości, chociaż kiedy przeproszę, pewnie będę oczekiwać, że z ciepłym uśmiechem i lekkim gestem, jakim strąca się pyłek z fiołkowego płatka zetrzesz wszelkie poczucie winy. Wiem przecież także, że chcesz mi pokazać te witraże i pójdę z tobą je zobaczyć, doceniam w końcu wszystko, co mi dajesz. Nie żebym czuła się szczególnie niedopieszczona, bo i ty nie byłbyś obiektywnie najlepszym do dopieszczania kandydatem. Mogłabym prosić o troskę wiele osób, od roztrzepanej siostry po przyjaciół zbyt młodych, by było to wobec nich w porządku, a jednak nęci mnie nadal twoja spowita w sekrety osoba. Nie lubię myśleć, że jest prócz ciekawości coś jeszcze, coś dalej od myśli, a bliżej do serca, co przyprowadza mnie do ciebie wciąż i wciąż.
- Jeśli nie proszę o zbyt wiele. – tym razem silę się jednak na pokorę. Ocieram się o nią niepewnie, słowa brzmią sztucznie. Zwykłam w końcu obracać się w świecie, gdzie wyśmiewane są cichości, a po powrocie stamtąd brakowało mi już sił. Możesz więc patrzeć, jak zapoznaję się z nią niezdarnie, próbuję czegoś nowego, wycofać się w innym niż dotychczas znaczeniu, do cienia, w którym nie trąci zatęchłą obojętnością, ale za to czuć resztki woni kadzidła.
Jeśli nie w kościele, gdzie indziej mogłabym zaczerpnąć do tego inspirację?
Albert Lagunov
Albert Lagunov
Kaplica św. Archanioła Michała  5babb3c561485659030781b33c615de5--venom-wicked
Moskwa, Rosja
30 lat
wielkolud
półkrwi
neutralny
kapelan Batalionu Specjalnego, egzorcysta
https://petersburg.forum.st/t1404-albert-lagunovhttps://petersburg.forum.st/t1410-albert-balsam#6819https://petersburg.forum.st/t1409-bog-jest-miloscia#6818https://petersburg.forum.st/t1408-piolun#6817

Czw 11 Paź 2018, 21:54
Albert uśmiecha się znów na te słowa, pokora to nie Twoja ozdoba i choć we wszystkim Ci pięknie widzi przecież, że nie masz jej na myśli. Czy zna Cię na tyle dobrze, czy może raczej da się to wyczuć z Twojego ruchu, melodii głosu, wyczytać z oczu zmęczonych, że to nie pokorą brukowane są Twoje ścieżki. Docenia jednak, bezgłośnie ten gest, nieświadomy wciąż czy rzeczywiście zdajesz sobie sprawę z tego jaki to będzie prezent i choć opakowany brakiem wysiłku, gestem lekkim, od niechcenia, to jest kolejny element układanki, który czyni go bardziej konkretną osobą, czego wolał zawsze uniknąć. Być wodą, niczym, być wszystkim.
Najwyższą z cnót jest szacunek, wartość tak lekka i ciekła, że jej forma umyka najsprawiedliwszym i szlachetnym. Dbać o najbliższych, troszczyć się o ojca, o Ciebie Oleno troszczyć się nie wchodząc ze swoimi manierami do Twojego ogrodu. W dzisiejszych czasach za społeczne posłuszeństwo uważa się dbałość. Ale dba się również o psy, o pelargonie, jaka jest różnica przy braku szacunku?
Wpierw z twarzy okulary, spokojnie, do kieszeni, potem ściąga ze wskazującego palca pierścień i kładzie go na Twojej dłoni. Gdy cofa rękę, dotychczas i tak niemałych rozmiarów, głowę uchyla już przed wiszącym z sufitu trupem żyrandola z którego niegdysiejszej glorii teraz płatami sypała się rdza. Niespełna cztery metry wyżej, oczy jasne niczym lampiony świąteczne u schyłku lata, przygląda ci się z zagadkowym wyrazem twarzy nie odzywając się ani słowem. Czy to pierwszy raz kiedy widzisz odmieńca? To zapewne pierwszy raz. Postać składa się powoli, jakby zbyt wolno na typowe jemu wolno-szybkie ruchy, nogi uginają się w kolanach i kuca naprzeciw Ciebie. Jasne usta rozciągają się w skromnym uśmiechu, w którym nie trudno dopatrzeć się skromności. Brwi lekko zmarszczone niepewnym poczuciem wstydu łagodnieją, wygładzając zmarszczki jego twarzy. Otwiera usta by coś powiedzieć, ale zaraz powstrzymuje się przed komentarzem. Pora zabrać się do pracy. Dębowe bele ułożone w równym stosie pod ścianą nie wydają się już być wyzwaniem, równo ustawiane pod deskami stropu zaczynają śmiało przypominać stelaż odpowiedni do dalszych, bardziej detalicznych prac. Przy jego obecnym gabarycie kościółek wydawał się być niewiele większy od ogrodowego domku na narzędzia co wyjaśniało prędkość posuwania się prac i zagadkową obecność narzędzi, które wydawałyby się zbędne każdemu, kto podjąłby się renowacji za pomocą magii.
Olena Iordanou
Olena Iordanou
Kaplica św. Archanioła Michała  Ooa8sKr
Mariupol, Ukraina
30 lat
brudna
neutralny
w zawieszeniu
https://petersburg.forum.st/t1362-olena-iordanou#6214https://petersburg.forum.st/t1425-olena-iordanouhttps://petersburg.forum.st/t1363-w-dzisiejszym-programie#6222https://petersburg.forum.st/t1426-listy-oleny

Sob 27 Paź 2018, 23:23
Najpierw brakuje mi tchu. Chciałabym odwrócić wzrok, skulić się w kłębek gdzieś z daleka od ciebie, gdzieś, gdzie jest bezpiecznie i gdzie nic mnie nie zaskoczy.
Potem brakuje mi słów. Nieubłaganie nie wiem, czy powinnam się odezwać, zaczynam nawet wątpić, czy w ogóle powinnam tu być. Jesteś wieloma z moich błędów, Albercie, albo jednym, który wciąż uparcie powtarzam, być może wierząc, że tym razem wszystko wyjdzie mi, jak trzeba. Może dlatego tak zachłannie i impulsywnie chcę cię poznawać? W końcu nauczyć się więzi, której pozory tak pięknie potrafisz utkać przed moimi oczami. Nie mam dość sił, by rozplątać jej sieć, więc weń osiadam niezależnie od twojej woli, poza naszą kontrolą (a przynajmniej tak chcę o tym myśleć) rodzą się instynkty, na które nie chcemy pozwalać.
Poprawka. Ja nie chcę, ty – nie możesz. Szkoda, że jeszcze tego nie wiem i że nawet to, jeden marny zryw mojej dobrej woli, mój jeden ludzki odruch wyrosły w dusznym, pozbawionym charakteru wnętrzu małego mieszkania będzie na marne.
To zbyt dużo. Dopiero teraz, w wszechogarniającym mnie niezrozumieniu, rozumiem, że zachłanność nie popłaca. Myślałam, że odebrałam już wszystkie z tych życiowych lekcji, których potrzeba, by stać się dorosłym. Myślałam nawet, że zdarzało mi się już ich udzielać. Tymczasem wciąż parzę sobie palce na wszystkim, czego dotykam nierozważnie, choćby mnie ostrzegano.
- Albert, ja – udaje mi się w końcu uformować słowa. Mówię głosem zbyt słabym, byś mógł mnie usłyszeć zajęty swoimi powinnościami wobec niebieskiego królestwa, ale wstyd nie pozwala mi mówić ani krzty głośniej. – Ja muszę iść. – to nie pokora mnie stąd wygania, a strach. Twoja prawda mnie przerosła, twoje człowieczeństwo – i tak już naciągane, trudne, niedostępne nawet mnie, której, jak mówisz, wszystko byś oddał bez mrugnięcia okiem – przepoczwarza się na moich oczach aż za bardzo i oto w miejscu, gdzie wiarę powinno się znajdować na powrót, w miejscu, które dzięki tobie powstanie na nowo i odżyje wiarą ludzką, ja swoją tracę. Modlitwa, na którą zdobyłam się przed chwilą, jest mi teraz bardzo potrzebna, bo chociaż jesteś tu ze mną, naszła mnie jakaś dojmująca samotność.
Przepraszam cię. Nie na głos, tego nie umiem zbyt dobrze. Przepraszam w myślach, które pędzą tak, że nawet mnie trudno za nimi nadążyć, to słowo powtarza się w nich do znudzenia, aż odnoszę wrażenie, że zapętliło się w mojej głowie i natłok myśli jest w rzeczywistości tylko jedną, zbyt trudną, by ją zrozumieć, zatrzymać.
Znikam stamtąd. Znikam od jednego, krótkiego machnięcia różdżką, bez słowa i bez śladu w twoim świętym miejscu.

Olena i Albert z tematu
Sponsored content


Skocz do: