Nie cieszysz się?
W ogólnym rozrachunku wszystko poszło przecież jak należy. Do dyplomu z Koldovstoretz dołączył ten z Uniwersytetu; dobrze, że ma większe mieszkanie – będzie się kurzył z większą klasą. Włosy wpadają do oczu tylko jeśli zapomni je spiąć i pochyli się nad książką. Już nie są kręcone jak kiedyś, teraz jest więcej czasu, można wyprostować je przed lustrem, cały dzień wyglądać dojrzalej. Już się nie zdarza, by mylić ją z uczennicą.
Już nie, już nie. Jak to się wszystko stało, że już nie ma poszukiwania przygód w zaciszu domowym. Jak znajdzie się zapodziana przed kilkoma dniami skarpetka – to już wydarzenie. Jak zatnie się płyta i Morrison bite godziny będzie śpiewał o dziewczynie z Love Street nawet nie przesunie igły gramofonu, obieca sobie za to, że na tę Love Street i na wszystkie inne ulice w końcu pojedzie. Po ślubie. Ma przecież czas; przeszłość, przyszłość, wszystko jedno.
Pogoń, taka która może rozwiać włosy, jakby zwolniła, bo Anna stopniowo wytracała część złudzeń. Kiedy po studiach nie skorzystała z okazji wyjazdu na wykopaliska do Egiptu, zaczęło się. Zderzyła się z rzeczywistością jak mały fiat z pniem drzewa i okazało się, że zawsze coś ją tu trzyma. Przeniosła się do Petersburga nie za narzeczonym, a dopiero po śmierci ojca – wraz z nim zniknęła większość „skarbów”, które konstruował z zebranych wspomnień - Camus, Baker, Morrison, Fitzgerald, Dean; papa pieczołowicie podczas swoich podróży zbierał od ich agentów, przyjaciół, wrogów wspomnienia i nie chcąc, by ginęli na zawsze ogrom pracy włożył w konstruowanie ulotnych, choć niemal już kompletnych postaci.
Nigdy nie zasłynął swoją wrażliwością, a jedynie precyzyjną robotą; myślodsiewnie Etienne’a Lefèvre sprzedają się świetnie na terenie całej Francji, więc Anna wciąż pracuje li tylko dla pozorów.
Obiecywała sobie wielokrotnie, że stażem w Akademii zakończy zwyczajność swojej kariery. Zdeterminowana, by zachwycać się wciąż i wciąż odebrała tytuł magistra historii i… przyjęła posadę bibliotekarki na uniwersytecie w Petersburgu. Tymczasowo
oczywiście. Planuje w końcu ślub, żal by było znowu odkładać, skoro już to jedno nieprawdziwe szczęście udało jej się dogonić, a nawet włożyć nieco pracy w jego urzeczywistnianie.
Ładnie tak, budzić się i wyjrzawszy przez okno widzieć Teatr Mariński, widzieć życie, które sadowiło się przed nią wygodnie i czeka skulone w tej zgniłej zieleni. Premiery, proporce, wyszywanie motta na serwetkach, wakacje w męcząco sielankowych kurortach. Kiedyś nie lubiła wakacji, bo były z
nim i były najgorsze; teraz wyczekuje, aż dwa tygodnie urlopu miną, by wrócić do biblioteki i wydawać studentom książki, próbując jednocześnie przekonać się, że wykonuje przydatną pracę.
Lubiła uczyć, lubiła, gdy jej słuchano, a pracuje w ciągłym otoczeniu ciszy. Może liczyła, że wciąż podnosząc i przekładając ciężkie tomy w końcu choć raz porządnie się zmęczy. Tego jednego nie osiągnęła chyba jeszcze, a lubi przecież równie mocno myśleć, że prowadzi życie uporządkowane i pełne. Zupełnie jak katalog. A, jak Anna – to proste. B, C, D… na każdą literkę coś się znajdzie – miasto albo tytuł książki. Imię przyjaciela, kuzynki, ojca, stryjenki, dowódcy nieudanej ofensywy pod Szczebrzeszynem w tysiąc osiemset czterdziestym siódmym. Anna doskonale pamięta, Józef miał na imię.
Nie cieszysz się?
Czasem się zdziwi, kiedy na komodzie zostanie szalik, albo w pudełku z biżuterią znajdzie się porzucona z niedbalstwa spinka do mankietu. Bardzo przywykła, by tęsknić i nie dość, że tak naprawdę powinna się gniewać, to i nie tęsknić trudno, kiedy przecież szalik leży. A wczoraj nie leżał i jutro też być może leżał tam nie będzie – komoda nie będzie równo zakurzona. Dwa kubki będą czekały w zlewie na umycie, a ona będzie musiała jakoś się pogodzić z tym, że nie ma już za bardzo na co czekać. Dwadzieścia osiem lat – mogłaby już i tak zostać oskarżona o marnowanie czasu, kiedyś w starych rodzinach dwudziestolatki wychodziły za mąż, a na bzdury podobne pobieraniu edukacji bądź dwuletnim zniknięciom nie trwoniono lat.
Świat jednak, czemu na dowód fakt, że nie nosi się już bufiastych rękawów ani pobielanych peruk, poszedł do przodu i nikt Anny jeszcze nie wydziedziczył.
A może wtedy byłaby szczęśliwsza. Może nie miała by czasu zastanawiać się tyle, bo zmartwieniem by było, co zrobić jutro na obiad i czy ma za co to kupić. Może zmieniałaby śmielej pracę, miejsce zamieszkania, przerwałaby zastój wynikający z braku potrzeb podstawowych, z braku pośpiechu.
Nie cieszysz się?
No jakoś nie.
Ale to już chyba tylko twoja wina.