Kiedy moja matka rodziła mnie w zimową noc (jak po latach się okazało w dzień herbaty. Być może dlatego tak lubię ten napój) wiedziała, że będzie miała ze mną problemy. Nie mogła jednak przewidzieć jakie, chociaż mówi się, że Sosnowiec to już inna rzeczywistość.
Przez lata stopniowo zdradzała mi szczegóły. Że moim ojcem był kochanek na parę nocy. Że sama nie wie czemu w ogóle to z nim zrobiła. Że to niejaki Emil Wiśniowiecki. Że nawet nie wie o moim istnieniu. Że jako nieślubna i w ogóle bez jakiegokolwiek ojca będę miała bardzo ciężkie życie.
Sama też nie miała lekko, bo ludzie patrzyli na nią jak na te panie pod latarniami. Czasami aż się dziwiłam, że mnie urodziła, ale na moje zapytanie czemu się na mnie zdecydowała tylko powiedziała, że po pierwszym szoku od razu mnie pokochała.
Nie licząc przytyków innych dzieci oraz nieprzyjemnego spojrzenia dorosłych nie miałam jednak strasznego dzieciństwa – trzepaki, zabawy z sąsiadami, wkurzanie moherowej sąsiadki (która chyba ogólnie nas nie lubiła) pozwalały mi zapomnieć o smutnej rzeczywistości.
I nagle do mojego życia wdarła się magia. Moja matka na początku nie chciała mi uwierzyć, ale z pomocą przyjaciół (którzy też na szczęście okazali się magiczni) udało mi się jej udowodnić, że to nie tylko mi się przyśniło. Wtedy z kolei wpadła w panikę jak sobie poradzę.
Chyba nawet nieźle sobie poradziłam. Nawet udało mi się ustalić, że mój ojciec był czystokrwistym czarodziejem, który stwierdzając, że nie ma czego szukać w Polskiej Republice Ludowej zwiał do Ameryki po tych paru nocach z moją matką. Chciałabym go kiedyś spotkać, tak z czystej ciekawości.
No i wraz z rozpoczęciem nauki zdobyłam możliwość spróbowania zajęć i rzeczy, o jakich nigdy nie pomyślałam. Całe życie miałam problem zdobyć coś ponad potrzebę, a w szkole sama atmosfera mnie urzekła. Kto by pomyślał, że kiedyś spróbuję swych sił w balecie?
Wraz z magią i działalnością Solidarności mój świat, bez względu na to gdzie się znajduję, stał się bardziej kolorowy i przyjazny. I byłoby cudownie, gdybym w każde wakacje nie musiała zarabiać na podręczniki.
Moją mamę mało interesował ten magiczny świat – zawsze jak jej chciałam opowiedzieć co nieco na temat tego co mnie spotkało słuchała tylko jednym uchem. Chyba trochę ją przerażała wizja miejsca, gdzie w okolicy znajduje się mnóstwo mitycznych stworzeń mogących zrobić mi krzywdę i ludzi znających sposoby na zabójstwo bez zostawienia śladów. Z czasem więc przestałam jej opowiadać i zaczęłam żyć chwilą, w której byłam z nią w domu. Nie wiedziała o mych pierwszych miłościach, cudownych zdarzeniach, niesamowitych przyjaźniach. Nie wiedziała, że odkryłam ciemną stronę tego świata podczas jednych Dziadów… Nie musiała wiedzieć.
W Sosnowcu żyłyśmy wspólnie chwilą.
3 lata później
Bognie minął najgorszy okres jej dotychczasowego życia. Był dla niej na tyle ciężki, że nie mógł do niej dotrzeć – dziewczyna aż se zrobiła listę swych nieszczęść, by je sobie uświadomić.
Ukończenie Koldovstoretz
Niedostanie się do PUMu (jak zawsze poszło o pieniądze)
Brak pracy w Polsce (w mugolskiej części brak ukończonej szkoły, w magicznej brak zrozumienia mentalności)
Śmierć matki (no ale kto by przeżył taki napad jaki przeżyła jej matka? Miała mnóstwo ran kłutych...)
Sprzedaż mieszkania (Bogna nie wiedziała, że mama ukrywała przed nią długi)
Po tym wszystkim nie widząc dla siebie miejsca w ojczyźnie wyjechała do Petersburga wierząc, że skoro spędziła tam tyle czasu uda jej się stanąć na nogi. Powiedzmy… Ciężko nazwać stanięciem na nogi pracę w najgorszym czarodziejskim barze, żeby tylko móc coś wynająć i zjeść. Mimo, że w szkole bardzo się pewnymi przedmiotami interesowała nie udało jej się dostać pracy jako baletnica, muzyk, nawet nie miała szans dostać pracy przy tworzeniu zaczarowanych fajerwerek Balakina. Przez pierwsze miesiące Bonia popadła w zwykły marazm idąc zarówno do pracy, jak i do „domu” jak na ścięcie. Nie ułatwiali jej życia ciągle zmieniający się lokatorzy, którzy nieraz zamieszkiwali ledwo przez kilka dni, aby nie musieć płacić czynszu.
Było tak do dnia, w którym coś ją tknęło. Może ten szarlatan na ulicy wykrzykujący, że trzeba się cieszyć życiem, bo niedługo koniec świata. Może kolejny przeczytany artykuł o Raskolnikach, którzy podobno chcieli zwrócić uwagę na niesprawiedliwość magicznego, rosyjskiego świata. Może ten arystokrata, co nie zważając na nieszczęścia innych wydawał swe pieniądze jakby były nic nie warte i uśmiechał się na widok uśmiechu obdarowanej prze niego lubej. Dziewczyna postanowiła coś zmienić.
Zaczęła kombinować skąd wziąć więcej mamony – mimo, że udało jej się zagrzać miejsce w lepszym miejscu, bo w „Lel i Polel” to bar nie był szczytem jej marzeń i – jak sama wierzyła – możliwości. Wiedziała jednak, że wcześniej musi o siebie zadbać, by mieć jakiekolwiek szanse na lepszą fuchę.
Ironicznie zainspirowało ją nieszczęście innych – widząc biedotę uzależnioną od tanich trunków z wielkim trudem (wypłata była niewielka, a mało kto chciał jej dawać napiwki) zainwestowała w potrzebną aparaturę i wszelkie składniki. Choć jej bimber dalej ma posmak drożdży zdążyła sobie zdobyć stałe grono klientów, które ciągle się powiększa. Liczy na to, że zwiększy się bardziej, kiedy wreszcie uda jej się „oczyścić” alkohol.
Udało jej się nawet znaleźć współlokatora, który od tak jej nie wyda – w końcu bimbrownię prowadzi nielegalnie, więc umiejętność trzymania języka za zębami jest dla niej cenna. I choć czasem kłóci się o brak miejsca w łazience Bogna powoli wychodzi na prostą.
Wierzy, że już niedługo zacznie zarabiać normalnie, wynajmie sama gdzieś mieszkanie i zacznie być przeciętnym mieszkańcem Petersburga. W końcu trzeba sobie stopniowo stawiać poprzeczkę, czyż nie?