Hersilia Sorokina
Hersilia Sorokina
Hersilia Sorokina
Hersilia Sorokina B1527d10f7f13bcd52335c45a2ed39a5
Syrakuzy, Włochy
33 lata
błękitna
neutralny
czytam wasz los z gwiazd, kart i dłoni, odprawiam rytuały, widzę duchy, jestem pewnie najlepiej znaną ci wdową w Rosji
https://petersburg.forum.st/t914-hersilia-lavinia-sorokina-zd-caravaggio#2831https://petersburg.forum.st/t918-hersilia-l-sorokina-caravaggio#2892https://petersburg.forum.st/t919-wdowa-po-tym-sorokinie#2893https://petersburg.forum.st/t920-caesar-golab-i#2894

Nie 06 Sie 2017, 21:37
Меня зовут
Hersilia Lavinia Caravaggio Sorokina



DATA URODZENIA: 5 VIII 1966 / NAZWISKO MATKI: Sforza / WIEK: 33 lata
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Petersburg, Rosja / STATUS KRWI: błękitna
STAN MAJĄTKOWY: bogata / ZAWÓD: astrolog, celebrytka / KORGORUSZ: wydra


ALCHEMIA: 16 / FAUNA I FLORA: 18 / LECZNICTWO: 15 / MAGIA KREATYWNA: 5
MAGIA ZAKAZANA: 5 / OKULTYZM: 30 / SIŁA: 5 / TRANSFIGURACJA: 10
WIEDZA MAGICZNA: 15 / ZAKLĘCIA I UROKI: 12 / SZCZĘŚCIE: 3 / TALENT: 1

Skrzypce.
Wiolonczela.
Uderzenie obcasa o posadzkę.
To początek.

Strzepuję papierosa do popielniczki i dyskretnie odchylam firankę, żeby zobaczyć, czy nadal tam są. Minchia, klnę niezadowolona pod nosem, bo oczywiście: dziennikarze z aparatami, kamerami i mikrofonami kręcą się po chodniku pod moją rezydencją, bezczelnie wlepiając gały w zasłonięte okna.

To czym ja sobie na to zasłużyłam? A, tak.

Tomas Lyovovich Sorokin – aktor, model, Najprzystojniejszy Czarodziej 1997 i Uśmiech Roku 1998 według „Avoski”, działacz na rzecz magicznych zwierząt – opuścił ten łez padół przed pół rokiem, żoną swą pogrążając w żałobie głębokiej i długiej. Bla, bla, bla. Bogowie, co za smęty. Po nim bardziej rozpaczały jego fanki niż ja, chociaż w gazetach, oczywiście, królują moje zdjęcia w skromnych, czarnych sukniach i okularach przeciwsłonecznych. Przed wyjściem z domu kazano mi płakać przynajmniej godzinę, żeby nos był wiarygodnie zaczerwieniony, w końcu mój ukochany zginął jak bohater, dla niego wszystko autentyczne, najlepsze, najwyższej jakości. Żona też miała być najwyższej jakości, egzotyczna, piękna, najlepiej z jakąś niezwykłą historią do opowiedzenia, żeby brukowce miały się czym podniecać. To się nawinęłam.

Płomień przez chwilę jaśnieje na końcu różdżki, rozświetlając pokój nikłym blaskiem. Odpalam kolejnego papierosa. Ciekawe, ile ich będzie, zanim ktoś ze służby ruszy dupę i przegoni tych cholernych pismaków.

Jestem już tym wszystkim taka zmęczona.

Ostrożne piłowanie strun smyczkiem.
Ręka w rękę. Dłoń na mojej łopatce. Wahanie.
Przód, tył.
Krok w lewo. Tam, gdzie kieruje melodia.

Pontifex Maximus jest młody, o wiele młodszy, niż mi opowiadali. Mamusia mówiła, że to srogi, starszy pan z siwą brodą (i że mam się zachowywać, bo jest bardzo ważny), ale on nawet nie ma brody, a już na pewno nie siwej. Patrzy na mnie z zainteresowaniem, gdy się przed nim kłaniam. „Hersilia Lavinia”, powtarza cicho. „Patronują ci wspaniałe postacie. Ale czy ich wolą byłaby twoja służba?”.

Mamusia kazała mi odpowiedzieć na takie pytanie „tak”, więc – zgodnie z jej zaleceniem – przytakuję. Nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi, ale dziś w Syrakuzach jest wyjątkowo gorąco, a ja się duszę w tej wystawnej sukience, więc chcę to jak najszybciej zakończyć i pobawić się w ogrodzie.

Uśmiecha się kapłan. Uśmiecha się mamma. Uśmiecham się ja. No, jacy my wszyscy jesteśmy zgodni.

Moja bona jest dziś tak podekscytowana, gdy okrywa mnie kołdrą. Jej brązowe oczy (tak dobrze znam te oczy, lepiej, niż oczy matki albo ojca) lśnią szczęściem, ale innym rodzajem, nieznanym mi jeszcze. Dumą. Głaska mnie po głowie. „Coś się stało, nianiu?”, pytam sennie. „Dla ciebie? Dużo dobrego”. Światło gaśnie.

Trzy miesiące później opuszczam Sycylię. Służebnice nie pakują wiele moich rzeczy do kufra, wszystko dostanę na miejscu.

Mam sześć lat i jadę do Nowego Rzymu. Przez kolejne trzydzieści mogę nie postawić stopy na rodzinnej ziemi.

Skroń do policzka. Westchnienie łaskocze mi ucho.
Dźwięki nabierają barwy głębokiej czerwieni.
Jak wino.
Jak krew.
Ćwierć sekundy. Odchylam się gwałtownie.

Wszyscy ustępują mi z drogi. Z szacunkiem skłaniają głowy, nieważne, czy to pierwszy, drugi czy piętnasty rok mojej służby. Otoczona jestem lictores curiati jak bezpiecznym murem, który ma mnie odgrodzić od świata, mnie, mnie uświęconą, mnie cieszącą się pełnią łask bogów, mnie ważną. Ciężar spoczywający na moich chudych ramionach jest niemal namacalny. Rzymianie mają ufne wejrzenia, którymi odprowadzają moją okutaną w białe szaty sylwetkę, ilekroć zdecyduję się opuścić Atrium Vestae. Wierzą we mnie i liczą, że nie zawiodę. Z tą nadzieją próbują dotknąć choćby rąbka mojej spódnicy, chociaż wiedzą, że grozi to ugodzeniem zaklęciem dość podłej natury. Ale ja mogę ich uzdrowić. Ułaskawić. Obronić.

Symbol.

Tym jestem. Skorupą. Gliną. Kawałkiem drewna. Wymodelujcie mnie jak chcecie, pod gęstym welonem westalki wyrzeźbcie mi nowy nos, oczy, usta. Albo nie, nie róbcie nic, tak bez tożsamości mi dobrze. Wygodnie. W mojej strefie komfortu, na terenie Forum Romanum, zawsze w towarzystwie dziewczynek takich jak ja. Zawieszonych między ziemią a niebem, naturą ludzką a boską, oswojonych z dymem gryzącym gardło.

Caravaggio płaczą, tacy dumni. Często mnie odwiedzają, chociaż nie mogą ze mną rozmawiać. Czasami unoszę wzrok znad wiecznego ognia – na nich.

Nie wiem, czy widzą to przez welon.

Nie wiem, czy to ich obchodzi.

To oni mają się gapić na mnie – symbol prestiżu najpyszniejszego rodu magicznych Włoch. Symbol. Symbol bezpieczeństwa. Symbol Nowego Rzymu. Symbol boskiej opieki.

Zaraz rzygnę tymi ich nadziejami.

Ponownie skroń do policzka.
Mocniej. Intensywniej.
Po parkiecie płynie teraz zazdrość.
Corte.

Marmur świątyni jest zimny; zamarzam do szpiku kości, bolą mnie kolana, łokcie, bolą mnie ręce. Trzęsę się. Z chłodu. Z bólu. Ze strachu.

Szlochaj, Sycylijko, szlochaj nad swoim brzydkim, sztucznym życiem.

Augur zaciska mocno szczękę i nie wie już, co robić. Pontifex Maximus (tym razem ma brodę, ale czarną jak smoła) pociera w zastanowieniu marsowe czoło. Virgo Vestalis Maxima spogląda to na niego, to na młodego kapłana zaniepokojona. „Nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji”, wyjaśnia w końcu Pontifex i chyba chce coś dodać, bo otwiera usta, ale zaraz je zamyka. I potem znowu pyta augura: „co na to bogowie?”. Chłopak cedzi, że trzeba postawić mnie przed sądem, ale najwyższa westalka odrzuca jego propozycję niezadowolonym zmarszczeniem brwi. „To tylko wywoła panikę”, zauważa, „a to sprawy religii”.

Dziewiętnasty rok posługi. Za jedenaście lat mogłabym być wolna. Jedenaście. Jedenaście. To sto trzydzieści dwa księżyce i tylko jeden ogień, wieczny, dar od Westy (którą zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam).

Łzy są ciepłe (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam), palą mi policzki. Ledwo widzę.

„Bogowie się srożą. Wróżby są niepomyślne, ostatnio było wiele prodigii… Etna jest niespokojna…”.

To wyrok (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam, moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina) bardzo zrozumiały. By udobruchać Westę (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam) przewidywano dla nas cały system kar i każda (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam) prowadziła w konsekwencji do nagłego wybrania nowej kapłanki.

Będę trzydziestą pierwszą westalką (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam) w liczącej sobie trzy tysiące lat historii czarodziejskiego Imperium zakopaną żywcem na Campus Scelera (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam), bo uświęconej krwi nie można przelać, konsekrowanego ciała nie można zagłodzić (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam). Nie słyszę już nic oprócz własnego szlochu, nie umiem się opanować (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam), nie chcę umierać, nie zabijajcie mnie (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam).

Przełożona podchodzi do mnie z wyniosłą ostrożnością, jakby się bała, że gdy podejdzie za blisko (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam) również zostanie zmazana. Zaciskam mocniej palce na różdżce, tak bardzo, że wszystkie mięśnie ręki mi drżą (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam) i kręcę głową. Nie oddam. Została poświęcona, nie oddam jej, nie mogą mnie pochować z błogosławioną różdżką (zdradziłam, zawiodłam, rozgniewałam).

To takie żałosne.

Expelliarmus. Śliskie drewno ucieka mi z rąk. Trzask —— magia bogów ulatuje w wychłodzone powietrze świątyni, której niegdyś przyrzekałam być wierną.

Czerwień, czerwień, czerwień.
Czerwona jest moja suknia. Myśli.
Melodia. Tango.
Odrywam stopy od ziemi.

Przed samymi drzwiami wsuwam rękę pod ramię Tomasa, żeby paparazzi zastali nas blisko siebie, sprawiających wrażenie uśmiechniętych i zrelaksowanych. Opuszczamy pięciogwiazdkowy hotel w Buenos Aires w towarzystwie błysku fleszy, podekscytowanych pokrzykiwań i pstryknięć dziesiątek guzików aparatów tylko po to, by przenieść się do bliźniaczo podobnego, dusznego apartamentu, tylko tym razem w Belo Horizonte. Zmieniają się jedynie dekoracje: kontrakty, język, pogoda, twarze ludzi, z którymi mój mąż wymienia uściski dłoni. Ja stoję zawsze trochę z tyłu, za jego cennym ramieniem, sącząc szampana i ciesząc oko. Czasami ktoś zapyta ledwo zrozumiałą hybrydą francuskiego i rosyjskiego: „prawda to, co piszą? Uratował pan życie swojej pięknej małżonki?”, a wtedy Sorokin przyciąga mnie do siebie. Niemal widzę, jak duma rozpiera jego szeroką pierś („najlepszy zagraniczny sześciopak maja 1993 według czytelniczek amerykańskiego »The Witch’s Friend«”). No, odegrajmy tę szopkę i miejmy to z głowy. Speszona spuszczam spojrzenie, jakby ta wzmianka mnie zawstydziła, a ulubieniec tłumu snuje swoją opowieść o tym, jak wyrwał mnie z tego „totalitarnego, zacofanego miasta”.

Kiedy masz do wyboru śmierć w hańbie, jako wydziedziczona, bezimienna westalka albo przyjęcie prośby o rękę Rosjanina, który gotów jest zapłacić niebagatelną sumę za wielką ofiarę dla bogini, zachowanie przywilejów płynących z racji pochodzenia (Caravaggio, to nazwisko się liczy w Europie) i jedynie wieczne wygnanie z kraju, co wybierzesz?

W pewnym sensie Tomas jest moim bohaterem. W pewnym sensie – mam mnóstwo szczęścia. Jestem wdzięczna za ten akt łaski, za kaprys wielkiego artysty, od którego zależało całe moje życie.

Smutne oczy i diamentowa kolia. Żywy symbol złotego serca mojego męża.

Jakby od niechcenia przeglądam rosyjski brukowiec (umiem już czytać, mówić, a nawet czarować po rosyjsku ku uciesze opinii publicznej), którego egzemplarz przyszedł orłem dzisiejszego wieczora. Na okładce nasze zdjęcie z moskiewskiej ulicy: ja otulona futrem z norek, w rękawiczkach z reniferowej skóry, a on rozbrajająco uśmiechnięty, dumny bratanek nestora rodu, aktualnie chyba najsłynniejszy Rosjanin filmowego środowiska, łapiemy się za ręce. Co to wtedy było? Chyba premiera „Spalonych słońcem”, grał Dymitra, głośna rola, głośna produkcja. Piszą o naszym płomiennym uczuciu, zapierającej dech w piersiach historii ulubionego związku tłuszczy. Pierdolenie. „Nie zapominaj, ile dla ciebie zrobiłem, włoska kurwo” – ciekawe, co by zrobili, gdyby to usłyszeli? Co by napisali?

Uśmiecham się szyderczo do artykułu, gdy zza ściany dochodzi mnie perlisty, kobiecy śmiech.

Wpół na podłodze, przytrzymywana tylko przez ramiona partnera, czekam.
Na?
Wygrywa ostatnia nuta.
Podnoszę się powoli, ostrożnie wyplątuję z objęć.

Złoty amant złotym herosem, tak piszą w gazetach. Atak Raskolników na teatr, czterdziestu rannych, sześciu zabitych, w tym Sorokin. Świadkowie mówią, że rzucił się, by zasłonić swoją nieletnią kuzynkę własnym ciałem, tę wersję potwierdza też dziewczyna, do kamer wychodzi cała zapłakana. Smutny koniec wspaniałej kariery. W kinach przez jakiś czas puszczają tylko jego filmy, kilka razy dziennie, by oddać mu cześć. Fanki ze złamanymi sercami spływają falą czarnych spódnic przed srebrne ekrany.

Do mnie zaś spływają najszczersze kondolencje. Osiem lat zgodnego małżeństwa, nie mam nawet dziecka na pocieszenie, co za tragedia, co za druzgocąca strata. Nieprzerwany strumień „tak mi przykro”, „wyrazy współczucia”, „był taki młody” płynie z ust ludzi, których nawet nie znam i wątpię, żeby on ich znał, ale ponuro kiwam głową, jakby ich słowa stanowiły otuchę. Ceremonia jest wielka, wystawna, chowają go tak, jakby był zasłużonym dla ojczyzny gwardzistą, a nie Uśmiechem Roku.

Przedstawiciel Starszyzny ma poważną minę i głęboki głos człowieka, który zawsze wie, czego chce. „Jesteś ważną osobą w tej całej grze”, mówi mi, uważnie lustrując wzrokiem moją sylwetkę. Zakładam kolano na kolano z pełną premedytacją, wiedząc, że tak nie wypada arystokratce (nie wypada też tańczyć tanga i klnąć, i palić papierosów). Lekko drga mu powieka (lewa). „Złota wdowa po złotym bohaterze. Symbol tego, dlaczego lud nie powinien słuchać Raskolników, tego, co zostanie po ich krwawych rządach…”. Zaczyna boleć mnie głowa.

Gdyby spojrzeć na moje życie z dystansu, można byłoby zauważyć, że zawsze byłam czegoś ikoną i zawsze za coś można było mnie sprzedać. Rodzice oddali mnie Weście za zaszczyty i dodatkowe miejsca w senacie, a Westa (choć może raczej kapłani) – Sorokinowi za ogromną ofiarę. Hersilia, westalka na straży pokoju Włoch, chroniąca wieczny ogień, jedną ręką może ułaskawić, a drugą skazać. Hersilia, egzotyczna wizytówka gwiazdy ekranu, ciągnie za sobą zapach luksusu i oszałamiającego sukcesu wprost z wyższych sfer. Hersilia…

Wypuszczam powoli dym z płuc i znowu zerkam za firanki. Mój lokaj grozi różdżką ostatniej dziennikarce, która niepewnie to schodzi, to znowu wchodzi na chodnik. Dopalę, dopiero wtedy wyjdę.

Hersilia.

Kim jest Hersilia, kiedy nie jest symbolem?


Ostatnio zmieniony przez Hersilia Sorokina dnia Wto 08 Sie 2017, 00:13, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sro 09 Sie 2017, 23:52
Здравствуйте!

Szczerze ci współczuję, Hersilio. Pochodzisz ze znamienitego rodu, ale nie masz łatwo w życiu. Co dzień płacisz wysoką cenę za sławę i bogactwo. Bogowie, Ród, Starszyzna - każde z nich usiłowało lub usiłuje umodelować Cię na własną modłę. Narzucając Ci rolę do odegrania. Robią z Ciebie swój Symbol. A Ty zgadzasz się brać udział w politycznych zagrywkach. Pytanie tylko jak długo jeszcze dasz radę to ciągnąć. Czy chcesz nadal to ciągnąć? Bycie żywym Symbolem niewątpliwie ma swoje zalety, tak jak i wady. Pozostaje zsumować jedne i drugie, a następnie dokonać wyboru. Życzę Ci, abyś dokonała tego właściwego wyboru.

Bonusy za kartę postaci

+3
Lecznictwo
+5
Transfiguracja
+2
Szczęście


Moim prezentem dla Ciebie będzie słoiczek z balsamem do pielęgnacji cery. Nie jest to taki zwykły balsam. Przekonasz się o tym sama, kiedy rozsmarujesz go na skórze. Najpierw poczujesz zapach egzotycznych kwiatów, nagrzanego słońcem piasku i morskiego powietrza. Czyż nie kojarzy się to z Sycylią? Ależ tak! Bowiem balsam od stuleci wytwarzają czarownice z Sycylii. Twierdzą, że kosmetyk pozwala im dłużej zachować młodość. Nie wiadomo ile w tym prawdy, gdyż Sycylijki pilnie strzegą przed światem swoich receptur. Może Ty wiesz coś na ten temat?
W każdym razie, balsam sprawi, że zniknie gdzieś zmęczenie i przygnębienie odbijające się na Twojej twarzy. Nabierzesz trochę energii, a skóra stanie się gładsza i zdrowsza. Dzięki temu olśnisz towarzystwo na następnym bankiecie dla bogaczy.
Ponieważ jesteś astrologiem, dlatego dostaniesz ode mnie dodatkowo miniaturowy model Układu Słonecznego. Rzucone na niego zaklęcia sprawiają, że jego elementy precyzyjnie odwzorują ruchy prawdziwych ciał niebieskich. Niech Ci służy.        

Na zakończenie

Stworzona przez Ciebie karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz na start 800 punktów fabularnych do wykorzystania w punkcie Mistrza Gry. Możesz już bez przeszkód zacząć rozgrywkę na forum, lecz przed rozpoczęciem fabularnych przygód Twojej postaci prosimy o skrupulatne uzupełnienie pól w profilu. Warto również wnikliwie zapoznać się z tematami zamieszczonymi w dziale fabularnym. W razie jakichkolwiek wątpliwości, problemów lub sugestii odnośnie rozwoju naszej magicznej społeczności, zachęcamy do kontaktowania się z administracją forum. Życzymy wielu ciekawych rozgrywek w grze i przyjemnego spędzania z nami czasu!


Skocz do: