Magiczne stragany
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sro 14 Lut 2018, 18:50
Magiczne stragany

Magiczne stragany utworzone zostały niemal dwie dekady temu w jednej z najciemniejszych i najwęższych uliczek nieopodal Alei Zwycięstwa, gdy czarodzieje i czarownice postanowili wzbogacić się na rozprzestrzeniającym się niczym zaraza strachu. Na składanych stoiskach znaleźć można wszelkiego rodzaju amulety, eliksiry czy księgi zaklęć, które ponoć mają chronić przed najbardziej niebezpiecznymi odłamami czarnej magii. Choć większość wystawionych na sprzedaż przedmiotów jest zupełnie bezużyteczna bądź też, co gorsza, wysoce niebezpieczna, to na łowców przedmiotów czekają prawdziwe perełki, których nie można znaleźć w żadnym innym miejscu. Uważaj jednak na sakiewkę, by przypadkiem ci nie zginęła.

Jasna Sorokina
Jasna Sorokina
Magiczne stragany Tumblr_of96uwweAM1v4pixto1_540
Irkuck, Rosja
24 lata
błękitna
za Starszyzną
klątwołamacz, specjalizacja: magia rytualna
https://petersburg.forum.st/t1045-jasna-sorokinahttps://petersburg.forum.st/t1262-jasna-sorokina#5059https://petersburg.forum.st/t1068-jaszka#3913https://petersburg.forum.st/t1059-rave

Wto 07 Maj 2019, 22:32

07.09.1999



Dokąd przemykasz, chochliku? Z kapturem naciągniętym na głowę jakby chciała co najmniej zdobyć przynależność do jakiegoś ulicznego gangu, szlachcianka za pięć rubli, no jak mogłaby korzystając z wolnego weekendu nie wyskoczyć do Moskwy. To takie w stylu rozkapryszonych młodych dam, przejść się między najbardziej luksusowymi butikami czarodziejskich fashonistów, przebimbać pieniądze taty na szaty i szmaty, których nigdy nie włoży. Ale, ale, cóż to, sakiewka pod pazuchą ukryta a Jasna Sorokina chytrze zbacza z głównej ulicy wprost między magiczne stragany. Każdy jeden koralik tutaj, każdy skrawek materiału kusi ją i jej wielką do okultyzmu pasję by się bliżej zaznajomić, zaprzyjaźnić może. Uważnie ogląda każde ze stoisk, niektóre medaliki trąca palcami widząc, że to kompletne buble, obok innych mruży oczy naciągając na dłonie rękawy, tak strasznie cuchną klątwami.
Co jeden sprzedawca jak wioskowa przekupa zapewniał o wspaniałości swoich towarów i nie to, żeby tylko była uprzedzona do targowisk, bo owszem była, ale też i zawód wykonywany wymagał od niej większej niż mniejszej dozy ostrożności. Lubiła przeglądać się w tych czarnych lustrach, patrzeć, jak chciwe blade palce przypadkowych kupców sięgają po amulety szczęścia, pieniędzy, pomyślności, jak się sprzedawcom iskra w oku błyska kiedy trafi się idiota. гуска. Nauczyła się tego terminu jeszcze będąc na studiach. Jeden sprzedawca drugiemu takie гускe podsuwa chętnie, гуска to nierozsądny zakupowicz, trochę oczytany we własnym zakresie, który myśli, że wie czego szuka i co kupuje. гуска to kurka znosząca złote jajka, sprzedawcy to lisy. Stała za jedną taką, gąską niewinną, przyglądającą się z namaszczeniem łamanym z udawaną wyższością kolekcji całkiem autentycznych czarnomagicznych tomów, których posiadanie była pewna zostało zakazane w połowie zeszłego wieku. Przygryzała wargi, nie chciała lisom psuć polowania, może gwardziście nie wypada przymykać oko na przestępstwo, ale była po godzinach, dziś była, no, nie da się uniknąć określenia, dziś sama była przecież trochę przestępcą. Kiedy gęsi rozeszły się zadowolone ze swoich dosłownie i w przenośni przeklętych zakupów pochyliła się nad kilkoma szklanymi misami, pełnymi kolorowych paciorków. Co dziś mi dasz, co mi dziś dasz losie. Wyciągnęła rękę jak dziecko, które wie, że nie powinno brać w garść tych cukierków na stole ale przynajmniej chce spróbować, zagrzać tę rękę przy ognisku, zbliżyć palce w stronę tego powietrza wibrującego zaklęciami. Świadomie gęsią nie była, ale jednak umysł młodzieńczy skrzył się gorąco na myśl o tym co to ona by chciała i mogła, gdyby chciała i gdyby mogła, patrząc na te kwarce, rubiny, trojańskie oczy i obsydianowe łuski.
Runy same pączkują w głowie, klątwa ciśnie na usta, rytuał odgrywa w zapętleniu gdzieś z tyłu pamięci i jakby go przyzwała tą myślą niespokojną, jak na rykowisku jeleń zupełnie niewidoczny w lesie ludzkich kształtów, a jednak niezaprzeczalnie trudny do przeoczenia, jakby wołała go po imieniu, myśląc tak intensywnie z palcami drżącymi nad serią korali, dla kogo to będzie, dla kogo. Podniosła wzrok trochę dostrzegając jego rysy twarzy po drugiej stronie alejki, trochę czując w stawach jego towarzystwo jakby całe ciało nadawało sygnał, że był blisko.
- Arytom. - prawie szepnęła, prawie do siebie samej.
Artyom Karamazov
Artyom Karamazov
Samara, Rosja
27 lat
błękitna
za Starszyzną
łamię klątwy i usuwam wasze wspomnienia
https://petersburg.forum.st/t2237-artyom-karamazovhttps://petersburg.forum.st/t2240-artyom-karamazov#13207https://petersburg.forum.st/t2239-topichttps://petersburg.forum.st/t2238-balzac#13204

Czw 09 Maj 2019, 22:28
Petersburg ociekał krwią. Kropla za kroplą skapywały w nocy z okiennej framugi, ześlizgiwały się po zagiętej klamce i brudziły dłonie, cierpliwie i z natarczywością doprowadzając go do szału. Musiał wyjechać - na kilka dni, z dala od rodziny, z dala od schorowanej matki, ogromnego domu, od Iriny i jej przesyconych słodkością uśmiechów. W lewej komorze serca już dawno zabunkrował się klimat tego miasta, złudliwa fantasmagoria petersburskiego kolorytu. Zdawało mu się z resztą, że popadł ostatnio w łagodną formę echolalii i jedynie kilka dni spędzonych w Moskwie mogło wyrwać go z przejściowego półsnu, w którym się znajdował.
Niechętnie przemierzał wąskie, ciemne ulice rosyjskiej stolicy, oczami w kolorze niebieskiego morganitu obserwował leżące na wystawach bransolety obsadzone błyszczącymi labradorytami, figurki biesów i iskrzących żar-ptaków, magiczne szachy, czarodziejskie mapy gwiazd i kryształowe kule. Wśród nich także stoiska z ziołami, pachnącymi aglomeratem najróżniejszych zapachów, unoszących się w powietrzu i osiadających w gęstej, stężałej atmosferze, charakterystycznej dla tej części miasta. Lawirując pomiędzy stoiskami garściami zbierał przelotne, ciekawskie spojrzenia przechodniów oraz lukratywne uśmiechy mężczyzn i kobiet stojących za tacą wyłożonych przed sobą przedmiotów.
Tutaj nikt go nie znał. Nie było pana Karamazov, nie było Artyoma ani nawet pociesznego, figlarnie wypowiedzianego Tyomki - był człowiek, który roztaczał wokół siebie dziwną aurę neurotycznego niepokoju. Blada twarz odbijała się w ułożonych na wystawie lustrach, krótkie łypnięcie w stronę jednego z nich, jak swoista wiwisekcja, wywarło na nim nieprzyjemne wrażenie i cały prawie zadrżał ze strachu na widok własnego odbicia, które nagle zdawało mu się groteskowe i przerażające, jak oczy, które patrzą, ale nie widzą, oddech, który odcina dopływ powietrza. Mimo to, wyciągnął rękę w stronę swojej pobielałej twarzy - tej nieprawdziwej, odwróconej do niego tyłem. Jak Ikar, który wyciąga dłoń po promień wymarzonego słońca, bez strachu, że ogień stopi wosk ze skrzydeł, lecz gdy tylko palce zetknęły się z chłodną fakturą szkła, wokół rozległ się charakterystyczny świst.
Pół sekundy przeniosło go w jeden z krętych zakątków głównej ulicy. Stał pomiędzy ezoterycznym światem okultystycznych stoisk - świstoklik nadał jego licu wyjątkowo wściekłego wyrazu, a szaro-niebieskie tęczówki zapłonęły bezgraniczną furią. Artyom zacisnął szczęki, niechętnie rozglądając się dookoła, biorąc jednak głęboki wdech zupełnie tak, jakby zaczerpnięty haust dusznego, nasiąkniętego zapachami powietrza, miał powstrzymać go przed zabójstwem. Nie był swoim ojcem (bardzo chciał w to wierzyć), przełknął wzburzoną falę gniewu, która rezonowała w rozdrażnionym umyśle i zmarszczył czoło z niezadowoleniem.
Nie znał tej części alei - kramów tonących w woni kadzideł, niewielkich, szklanych słoików z kolorowymi substancjami, obce były mu wiszące kobierce zdobione wschodnimi ornamentami, magiczne bębny oraz unoszące się nad niektórymi namiotami barwne dymy, jednak żadna z tych rzeczy nie zajmowała jego uwagi z taką siłą, co natarczywy ciężar czyjegoś spojrzenia. Przystanął, pozornie przyglądając się rozłożonym na jednym z koców zielonym pęczkom konitrutu, kątem oka chwytając jednak iskrę spojrzenia spod ciemnego kaptura stojącej niedaleko kobiety. Burzliwa psychika mężczyzny nastroszyła się jak kot, choć fizjonomia wciąż pozostawała w niezachwianym wyrazie obojętności. Odczekał krótką chwilę i powoli ruszył do przodu, skręcając w jedną z mniej uczęszczanych, bocznych odnóg miejskiego korowodu, w niemej pewności, że skryta pod kapuzą postać podąży za nim. Zacisnął palce na uchwycie drewnianej różdżki.
Jasna Sorokina
Jasna Sorokina
Magiczne stragany Tumblr_of96uwweAM1v4pixto1_540
Irkuck, Rosja
24 lata
błękitna
za Starszyzną
klątwołamacz, specjalizacja: magia rytualna
https://petersburg.forum.st/t1045-jasna-sorokinahttps://petersburg.forum.st/t1262-jasna-sorokina#5059https://petersburg.forum.st/t1068-jaszka#3913https://petersburg.forum.st/t1059-rave

Nie 12 Maj 2019, 23:43
Oczywiście, butna i uparta jak na córkę Sorokina przystało nie usiedziałaby w miejscu, nie ustała choćby nogi korzenie zapuściły głęboko między bruk alejki. Kiedy tylko ruszył, ruszyła i ona, krokiem ostrożnym, niemal tanecznym, jak za dawnych dziecięcych czasów. Kiedyś, dawno temu bawili się w podchody - może niezupełnie planowana to była zabawa, chłopcy po prostu przed nią się chowali, a ona urodzony myśliwy tropiła ich bezszelestnie tak bardzo pragnąc, tak bardzo ogrzać się w ich blasku. Potrafiła podejść sarnę w lesie na odległość rzutu nożem, czy talent ten był efektem wielu wypadów do lasu, czy po części chłopięcej niechęci synów Karamazowa? Trudno dziś ocenić, skoro wszystkie te skrawki i odłamki jakie klarowały się przez lata młodości, w pewnym wieku zrastają się w jedną wdzięczną całość, dziś odzianą w miękkie futro zimnego wiatru i chytre, chciwe oczy chochlika.
Powoli, jak bezdomny kot nauczony kilkoma kopniakami jak unikać ludzi (a przynajmniej ich odzianych w buciory stóp) przemknęła między straganami niemal słysząc jękliwe szepty mijanych szali falujących mimo braku wiatru, skrzących się plecionymi nitkami losu. Chciałaby tu z wami dłużej, chciałaby więcej, ale Arytom...
Wychyla się zza węgła, widzi jego smukłe, odziane w płaszcz barki i już już mruży oczy ucieszona jakimś swoim pomysłem. Znali się przecież nie od dziś, nie spodziewała się go w takim miejscu, co więcej nie spodziewała się, że będzie tak ochoczo zapędzał się w otulone cieniem zakamarki bocznych uliczek. Prawie jakby ją zapraszał. Czy ją zapraszał..? Czy rzucał wyzwanie? Wyciągnęła z rękawa swoją wierną towarzyszkę wielu nierozsądnych eskapad wertując w pamięci najgorsze psikusy jakie tylko mogły jej przyjść do głowy. Ten jeden raz, jeden na wiele prób kiedy z sukcesem podeszła niesfornych, umykających jej kuzynów i do bólu brzucha śmiała się patrząc jak przebierają tanecznie nóżkami, podskakując w rytm niesłyszalnej irlandzkiej melodii. Och jak oni ją potem sterroryzowali, ależ nasłuchała się od matki. Nikt nie chciał słuchać jej tłumaczeń, zachowanie niegodne młodej damy, ale to przecież oni pierwsi zaczęli, przez nich jej ulubione odświętne kamaszki z koziej skórki były poplamione niezmywalnym atramentem, przez nich wciąż miała wielką bliznę nad kolanem, kiedy dała się wkręcić w pogoń za królikiem i wpadła w wilczy dół, przez nich przez cztery miesiące nie chciała spać w swoim pokoju, bo przekonali ją, że przyzwali pod jej łóżko najprawdziwszą mamunę, która udusi ją we śnie.
Czym był jeden pokaz wybitnego stepowania naprzeciw wszystkim tym nieskończonym krzywdom?
Czy nosiła urazę? Nigdy w życiu, nawet przez chwili ułamek, w końcu wszystko to czego mogła doświadczyć z nimi w pewnym momencie życia uczyniło ją tym kim była dziś. Jasną Sorokiną, klątwołamaczką, która bez drżenia w głosie wchodzi do przeklętych dworków z ciekawością tamtego dziecka z przed lat szukając kryjących się po kątach zmor, duchów i chochlików.
Obróciła różdżkę w palcach uśmiechając się lekko do siebie, dobre wspomnienia dni dawno minionych. Zrobiła kilka pospiesznych kroków, może zbyt pospiesznych, nierozsądnie nadziewając się na jego będącą w gotowości różdżkę i nic zupełnie z tego sobie nie robiąc, zamykając go w objęciu swoich ramion jak wąż w splotach dławiącej miłości.
- Vinni. - rzuciła na wydechu w eter jak zaklęcie, a policzki zapiekły ją od uśmiechu, grymasu, który tak rzadko pojawiał się na tej dziewczęcej twarzy od czasu śmierci Tomasa. Jak dawno się nie widzieli? Parę dni? Miesięcy? Parę minut? Kilka niesprecyzowanych podrygów będących nieporadnymi uściskami - bo to nie jest proste ściskać marmurowy posąg człowieka w wymiarach jeden do jednego - potem puściła go i ściągnęła z głowy kaptur. To ja Vinni, to ja, Jaszka. Puściła mu oko.
Artyom Karamazov
Artyom Karamazov
Samara, Rosja
27 lat
błękitna
za Starszyzną
łamię klątwy i usuwam wasze wspomnienia
https://petersburg.forum.st/t2237-artyom-karamazovhttps://petersburg.forum.st/t2240-artyom-karamazov#13207https://petersburg.forum.st/t2239-topichttps://petersburg.forum.st/t2238-balzac#13204

Pią 17 Maj 2019, 18:02
Fatum zdawało się zawisnąć nad jego głową jak czarna, burzowa chmura, ociekająca deszczem Petersburga - miasta, od którego uciekł i które podążyło za nim, w postaci tych samych podejrzliwych spojrzeń, chorobliwych fantazmatów i postaci, które wydawały się śledzić go wzrokiem jak magiczne obrazy zawieszone w starych cerkwiach. Jego rozdygotana dusza drżała w neurotycznej obawie, na jaką stać jedynie człowieka, który byłby gotowy zabić, byle świat oferował mu chociaż chwilę spokoju. Wiedział, że wypytywano o niego i teraz płonął niewypowiedzianą wściekłością, zły na swoją głupotę, pochopność i krewkie odruchy wzburzonego serca. W myślach powtórzył zaklęcie, bezgłośnie poruszając ustami, jak dziecko, które w drodze do domu układa wypowiedź, którą wyminie pytania rozgniewanych rodziców.
Odwrócił się za późno, zbyt lakonicznie, końcówka drewnianej różdżki napotkała opór w postaci miękkiego uda kobiety. Artyom odruchowo mocniej zacisnął palce, lecz zaraz jego mięśnie rozluźniły się, uścisk zelżał, a on ukradkiem schował narzędzie swojej pierwotnej obrony za poły myśliwskiego płaszcza. Jasna pachniała jak dawno utracone dzieciństwo, przypominała o dniach spędzonych pod gołym niebem, dłoniach brudnych od atramentu i gardle zdartym od śmiechu, którym zanosili się ilekroć na młodszą dziewczynę spadały wszystkie kary i reperkusje. Pamiętał wieczór spędzony w lesie, dziecięca farsa, przesycona absurdem i figlarnością, słodko-słone wspomnienie trafiające w receptory wrażliwego umysłu. Gdziekolwiek się nie znaleźli, Jasna zawsze była trzy kroki za nimi, przyglądając się niepewnie, podskakując nerwowo i przystając w nadziei, że ktoś w końcu ją usłyszy. W dzieciństwie nigdy tego nie robił, lecz teraz przyjrzał jej się uważnie; czy jeszcze w ogóle mógłby? Wrócić do dawnych czasów?
Szaro-błękitne tęczówki błysnęły, Artyom się uśmiechnął, chociaż uśmiech ten wyglądał tak, jakby ktoś wyciął mu go na twarzy nożem. Pejoratywne milczenie przebiło się przez gwarną atmosferę straganów, a on sam przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby pragnął powiedzieć coś bardzo ważnego, lecz nie miał którędy, całkowicie stracił zdolność porozumiewania się inaczej niż poprzez dziwne gesty i mgławy bełkot pomieszanych słów.
- Nie mów tak do mnie. - odparł ponurym tonem, nie tracąc towarzyszącego mu od kilku miesięcy napięcia, które zdawało się tak głęboko wgryzione w duszę, że czasami, kiedy spoglądał w górę na słońce, zdawało mu się, że kiedyś świeciło dużo jaśniej, było gorętsze i jakby bliższe Ziemi. W głowie kręciło mu się od nasycenia nowych aspektów, dorzecznych możliwości i pewnego moskiewskiego rozstrojenia, które zabrzmiało w powietrzu jak zerwana struna. Wziął kobietę pod rękę i szybkim krokiem ruszył z powrotem w stronę głównej ulicy, gdzie powitał ich tumult barw i zgiełkliwych okrzyków. Przystanęli obok jednego ze stoisk, którego wystawiona na kocu zawartość mieniła się w promieniach padającego z góry słońca, natrętnie przebijającego się przez obskurne mury budynków. Nad trzecim z kolei sztyletem, lśniącym lawendową poświatą, stał niewielki korgorusz w postaci pulchnego borsuka. Artyom przyglądał mu się przez chwilę, po czym znowu odwrócił wzrok, zaciskając pale na brzegu lewej kieszeni płaszcza. Gdyby wciąż miał piętnaście lat, poważną naturę i rozbuchany temperament z pewnością położyłby przyjaciółce dłonie w zagłębieniach obojczyka, zadzierając głowę i starając się naznaczyć powagę sytuacji, w której się znaleźli. Teraz wydał z siebie zaledwie cichy pomruk, po czym odezwał się tonem, który wprawiał w zakłopotanie nawet zastygłe na moskiewskich katedrach gargulce.
- Dlaczego mnie śledzisz, Jasna? - przyglądał jej się z uwagą widocznie oczekując odpowiedzi, trwając w chwili, która zatrzymała się w czasie i przestrzeni, z właściwym sobie spokojem, chociaż gdyby spojrzeć mu prosto w oczy, w błysku źrenic, zauważalny stawał się niepokój charakterystyczny dla wyspiarza, który odmierza czas w uderzeniach morskich fal o skalisty brzeg osieroconej plaży.
Sponsored content


Skocz do: