Cygańskie obozowisko
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Pią 03 Lut 2017, 18:02
Cygańskie obozowisko

Ostatnimi czasy mniejszości romskiej w Rosji nie brakuje, biorąc pod uwagę popularność rodu Vasilchenko oraz ich walkę o prawa dla Cyganów. Nie wszyscy jednak zdecydowali się na zmianę tak charakterystycznego dla nich trybu życia, dlatego też wielu Romów, tych z magicznym jak i niemagicznym rodowodem, wciąż nieustannie podróżuje, zakładając tymczasowe obozowiska. Jedno z nich znajduje się właśnie pomiędzy Petersburgiem a Moskwą, na oddalonej od miejskiego zgiełku polanie leśnej przy rwącym potoku. Znajdują się tutaj rozstawione wozy, namioty czy prymitywne szałasy, a na samym środku zawsze płonie ognisko, które każdej nocy zbiera całą społeczność romską, by bawić się i tańczyć w rytm cygańskiej muzyki. Romowie nie lubią jednak, gdy ktoś niepożądany przekracza ich chwilowe terytorium.


Jasmin Vasilchenko
Jasmin Vasilchenko
Kijów, Ukraina
27 lat
błękitna
neutralny
cygan, grajek, wróżbita, czasem pan na włości
https://petersburg.forum.st/t1279-jasmin-vasilchenko#5187https://petersburg.forum.st/t1286-jasmin-vasilchenkohttps://petersburg.forum.st/t1285-bania-u-cyganahttps://petersburg.forum.st/t1287-dumka#5276

Sro 08 Lis 2017, 23:21

07.05.1999

Wrócił do Petersburga, z tych powrotów nigdy nie wychodziło nic dobrego, w najlepszym wypadku kończyły się następnego dnia strasznym kacem w domu Gorii, w gorszych, tą samą przypadłością w jakimś innym nieznanym miejscu (miejmy nadzieję) w Rosji. Tego wieczoru nie miało być inaczej, kiedy tylko kopyta Gieni przekroczyły strefę powietrzną miasta, Jasiek wiedział, że tej nocy nie będzie mu dane, spokojnie spędzić w jakimś ciepłym łóżku. W tym końcu świata nad Newą nie było go od prawie roku, od tamtego pamiętnego ślubu, parę osób tę długą zwłokę miało mu bardzo za złe.
Wieczór w barze zaczął się dobrze, pili, zakąszali, rozmawiali o kobietach, w pewnym momencie, zaczęli częściej pić i rzadziej zakąszać, co szybko zmieniło tory ich rozmowy na te bardziej uduchowione. Poziom metafizyki został zawieszony bardzo wysoko. Czy gdyby wóda była kobietą to byłaby łatwa albo czy da się przemalować jaroszka na zielono, żeby pasował do butów Pippy? Pytań było wiele, ale o ile pierwsze zdawało się trudne w wykonaniu, o tyle to drugie z każdą kolejną chwilą, okazywało się być coraz bardziej osiągalne, szczególnie gdy po kilku następnych szotach i dwóch ogórkach kiszonych, Vasilchenko przypomniał sobie, że wcześniejszej nocy, przy cygańskim ognisku, dwóch towarzyszy wspominało coś o tym rogatym uparciuchu, chowającym się w pobliskich lasach. Pomysł sprawdzenia, czy różowe rogi pasują do zielonego futerka, był zbyt silny by dłużej siedzieć na dupach, więc ruszyli.
Gienia nie był najszczęśliwszym koniem na świecie widząc swojego pana i jego towarzysza w stanie, w którym po słowach "nie dasz rady" następowała kolejno sekwencja "ja nie dam? Goria trzymaj mi piwo", po czym wszystko kończyło się mocno nieszczęśliwie. Na szczęście Rom nie słyszał co też kochane zwierzę powiedziało o nim do stojącego obok Aristova, może to i lepiej?
Podróż była wyjątkowo szybka, noc przyjemnie chłodna, a wywar z ziemniaków, czy innego warzywa, dodatkowo rozpalał w nich bojowe nastroje. Kiedy w końcu pojawili się w okolicy cygańskiego taboru, przy którym najszczęśliwszy naród świata śpiewał, grał na instrumentach i wróżył sobie z roztańczonych płomieni uznali, że są we właściwym miejscu. Chwilę zajęło Aristovovi odciągniecie Jaśmina, od roztańczonego towarzystwa, dwie piosenki, kieliszek i stwierdzenie, że nie da rady wytropić uchatego po ciemku, i nie trzeba mu tego było dwa razy powtarzać.
Ruszyli w las, ciemny, mroczny i pełen dziwnych dźwięków.
- Goria, nudzi mi się, gdzie ten twój rogaty?- Powiedział po jakimś czasie błądzenia między drzewami Rom, spoglądając w ciemność w miejsce, gdzie unosił pustą już butelkę. Czemu wzięli tylko jedną, na wszystkie świętości, czemu?
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Czw 09 Lis 2017, 17:38
Kiedy na Petersburg jak grom z jasnego nieba – całkiem dosłownie – spada Jasmin Vasilchenko, cała okolica wstrzymuje oddech. Kiedy pojawia się Vasilchenko, drży ziemia, drżą dziewczęta, drżą butelki wódki napełniając powietrze słodkim dźwiękiem pobrzękujących flaszeczek. Kiedy stopa jaśminowa dotyka bruków na wskroś przepitego miasta, wielkie serce Aristova całe pół godziny walczy z rozsądkiem, a żołądek z przełykiem – bo oto zstąpił z nieba mesjasz, zwiastując nadejście nowych, pięknych czasów, powrócił syn marnotrawny, niosąc ze sobą nadzieję na lepszy dzień i jeszcze bardziej udaną noc. Wystarczy przecież, żeby ta bestia – ten diabeł w cygańskiej skórze i brzęczących wisiorkach – stanął u progu igorowego mieszkania, a całe życie Gorii przeobraża się w tragedię Pierre’a Corneille’a, gdzie to obowiązek walczy z porywem serca – tyle, że u Aristova było na odwrót: poryw serca walczył z obowiązkiem. Serce mu mówiło idź, Goria, idź i pij. Wstań i pójdź, uchlej się z przyjacielem jak świnia, tak mówiło wspaniałe serce. A rozsądek? Ten zrzędził i powtarzał natrętnie: nie wstaniesz, Aristov, nigdzie nie pójdziesz i nie wypijesz ani kropli, na co serce odrzekło natychmiast dużo pić nie musisz, nie trzeba się uchlewać jak świnia: wypij ze cztery setki i starczy. Nic z tych rzeczy! – skandował rozsądek. – Wypij dwie, tylko nigdzie nie wychodź, siedź na miejscu...
I co myślicie? Że wypili dwie setki i siedzieli w domu?
Gdzie tam – odrzucając wstyd i zbędne troski o jutrzejszy dzień, żyli wyłącznie życiem duchowym, które swą łacińską nazwę, vitae spiritualis, nieprzypadkowo dzieli ze spirytusem. Byli więc oni, królowie nocy, władcy baru, ulic i skwerków, były trzy podcięte lafiryndy, jedna bardziej pijana od drugiej, były czyjeś urodziny – nie do końca wiadomo, czyje – a oprócz tego pełno dymu, wrzasku i morze alkoholu: pięć butelek, sześć butelek, dziewięć butelek równie pustych, co towarzyszące im damy. Było też wszystko, czego może zapragnąć człowiek, który wypił tyle alkoholu – naprawdę wszystko – od piwa lanego do butelkowanego, od czystej przez kolorowe, od chwiejnego kroku do latającego konia, na którego – bardziej siłą woli niż siłą dziwnie nieskładnych kończyn – w końcu wgramolili się obaj.
Co było później – pomiędzy centrum Petersburga a cygańskim obozem – tego ani rosyjski, ani tym bardziej ludzki język nie jest w stanie wyrazić. Zniknęła granica pomiędzy rozsądkiem i sercem Gorii: została mu tylko butelka, wiatr we włosach i pół kanapki, która skądś – najpewniej tylko koń Jasmina wie, skąd – znalazła się w kieszeni bardzo drogiej i bardzo gustownej marynarki, która po tej nocy będzie niczym więcej, jak tylko bardzo ekskluzywną ścierką. Pewien jest, że pił – pił słysząc muzykę i jakieś modulowane wycie, które poznał dopiero po chwili: wszystkie głosy cygańskich śpiewaków są jednakowo ujmujące, ale każdy jest ujmujący na swój indywidualny sposób, dlatego bez trudu rozpoznał ten jeden, Vasilchenkowy, najgłośniejszy ze wszystkich – zanim Goria wyciągnął Jasmina z roztańczonego, kolorowego tłumu, napił się raz jeszcze, dla kurażu, spokoju ducha i odpowiedniej składni zdań. Jednak ledwie kilka minut później każdy kolejny krok w głąb lasu utwierdzał go w przekonaniu, że jest najbardziej niewłaściwą osobą w najbardziej niewłaściwym miejscu Rosji o najbardziej niewłaściwym czasie, jaki tylko mógł sobie wyobrazić.
Ciszej, przyjacielu, bracie krwi, złodzieju serc niewieścich, pieczeń mi spłoszysz – niby-szept był mamroczącą próbą skupienia myśli i zogniskowania rozmazanego spojrzenia, które nawet w krzaku jeżyn dostrzegało nęcącą, półnagą bogunkę. Szli w ciemność i ściółkę, zdani na siebie, potęgę przyjaźni, łaskę starych bogów i ledwie jedną, jedyną, pustawą butelczynę.
Nie ma żadnego alkoholu, zdawała się mówić, kiedy Vasilchenko uniósł ją w geście pełnym rozpaczy, rezygnacji i przynajmniej dwóch promili we krwi, a później przyjrzał się Gorii takim wzrokiem, jakby ten był zdechłym ptaszkiem albo ubłoconym jaskrem.
Widzisz?
Nie ma żadnego alkoholu.
Widzisz, o tam, przed nami?
Nie ma żadnego alkoholu!
To zając, jaroszek czy kałuża?
Welesie, litości!
Jasmin Vasilchenko
Jasmin Vasilchenko
Kijów, Ukraina
27 lat
błękitna
neutralny
cygan, grajek, wróżbita, czasem pan na włości
https://petersburg.forum.st/t1279-jasmin-vasilchenko#5187https://petersburg.forum.st/t1286-jasmin-vasilchenkohttps://petersburg.forum.st/t1285-bania-u-cyganahttps://petersburg.forum.st/t1287-dumka#5276

Pią 10 Lis 2017, 15:35
- Ciszej, ciszej, ciszej... - Szeptał pod nosem przedrzeźniając głos Aristova i ku własnej uciesz, a może z jakiegoś wewnętrznego imperatywu, wykrzywiając do tego groteskowo swoją, śniadą gębę. - Zamilcz Jaśminie, bo jaśnie panu zwierzynę straszysz. Czemu tak człapiesz, na wsi Cię chowano? Phe, phe, phe. Pragniesz mej zguby bracie, krwi z mojej krwi, moja... duszko, nie to jakoś nie pasuje?- Przystanął na chwilę i z wyrazem zadumy na twarzy, poszukiwał w odmętach swej zapitej świadomości jakiegoś dobrego określenia, którym mógłby teraz nazwać Gorię, ubiegł go, zabrał wszystkie najlepsze teksty i znowu, wychodził na głupiego osiłka. Westchnął cicho i chciał sobie osłodzić tę smutek łykiem gorzałki, jednak nie było, pustka i smutek wypełniły jego czarne serce, dusząc i odbierając chęci życia.
Wrócił do przedzierania się przez las, nie pamiętał już do końca co Goria miał mu za złe, ale wiedział, że powinien być zły, nauczył się tego od młodszej siostry, foch, był dobry na wszystko. W zasnutej mgłą rzeczywistości przypomniał sobie, że przyjaciel chciał go uciszyć, że niby zwierzynę mu płoszy, a co taki mieszczuch mógł o chodzeniu po lasach wiedzieć, może miał sobie jakieś tam talenty i czasami gadał z Gienią, zamiast z nim, ale to on urodził się na wolności, w prawdziwym świecie, a nie w cywilizacji betonu, nie będzie go taki Aristov uczyć jak się chodzi po kniei.
- Milczenie mnie zabija, odbiera mi siły, sprawia, że widzę, wiesz co widzę? Ciemność widzę, otacza mnie z każdej strony i pochłania, chce mnie... - Chce go, no właśnie nie wiadomo co, gdyż zamiast puenty w powietrze poleciała seria przekleństw, których nie powstydziłby się stary wilk morski, gdyby takowy istniał.
Zbyt skupiony na własnych słowach i potrzebie poużalania się nad sobą, Jasiek nie zauważył bo w sumie to jak miał zauważyć, skoro ciemność coś od niego chciała i na pewno miało to coś wspólnego z tym wystającym korzeniem.
Poleciał na glebę jak długi, chwilę zajęło mu ustalenie co się stało, gdzie się znajduje i dlaczego ma igły i błoto w ustach, dlaczego błoto było jakieś takie ciepłe? Proszę, żeby to było błoto.
- Nie widzę, ciemność mi zasłania. To krzak albo korzeń, to zawsze krzak albo korzeń. - Mówi obrażony z poziomu gruntu, jego naturalne środowisko chciało go zabić, jego, a przecież zawsze tak bardzo szanował zieleń,  czemu teraz planowała się na nim zemścić, za co?
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Pią 10 Lis 2017, 23:02
Zadziwiająco łatwo przyszło mu ignorowanie faktu, że jego serce – organ napędzany dziś bardziej alkoholem niż krwią – uderza o kościaną konstrukcję mostka jak stolarski młot. Po części była to wina nocnej wyprawy do lasu, dzikiej trawy przytrzymującej mu buty i agresywnego wiatru, który usiłował Igora przewrócić, po części niejasnego przekonania, że leśna wyprawa z cyganem u boku nie plasuje się na szycie listy rzeczy, jakie powinien osiągnąć przed śmiercią – otwierała przecież ledwie drugą dziesiątkę. Mógłby uznać, że to wina tchórzostwa, ale – w przeciwieństwie do intelektu i umiejętności podejmowania racjonalnych, godnych dorosłego mężczyzny decyzji – odwagi nigdy mu nie brakowało. Być może zawinił wiek: im mniej lat miał do stracenia, tym bardziej obawiał się ich utraty, jak gdyby przy urodzeniu otrzymał pewien przydział męstwa, który zużywał za każdym razem, gdy wpadał w tarapaty.
Czyli średnio co dwa dni.
Wszystko słyszę, Vasilchenko – w głosie Aristova – tym jakże uwielbianym przez Jasmina tonie pana na włościach, którym Goria tak znakomicie się posługiwał, a którym Vasilchenko zawsze tak strasznie pogardzał – pojawiła się pierwsza nuta trzeźwości od przynajmniej kilku godzin. Coś – najpewniej brak stałych dostaw alkoholu do organizmu – zdołało na niego wpłynąć; coś sprawiło, że uniósł powoli głowę, ryzykując przy tym utratą gruntu pod nogami oraz bliższym poznaniem z matką ziemią, i wbił spojrzenie w korony przynajmniej pięciokrotnie wyższych od człowieka, zapomnianych drzew, które – porzucone na obrzeżach Petersburga wśród podmuchów przenikliwego wiatru – uparcie strzegły pustki.
Bagien.
I jaroszków.
Skończ waść, wstydu oszczędź, tłumacz się lepiej, gdzie druga butelka alkoholu.
Mógłby przysiąc na własną matkę – a przynajmniej na jeden z jej zakrawających o szaleństwo pomysłów – że w podróż przezornie zabrali dwie pobrzękujące słodko flaszeczki, wiedzeni życiowym doświadczeniem, niepodważalnym intelektem oraz złotą zasadą, jakoby litr na dwóch to jest nic. I rzeczywiście – to nic, zero absolutne, dwie smętne krople na samym dnie opróżnionej butelki, którą Jasmin i tak za moment, za kilka chwil, najpewniej za sekund parę zawieruszy, bo już nieskładnie wymachuje rękoma, zamiast skupić się na poszukiwaniach.
To nie milczenie cię zabija, najbliższy memu sercu przyjacielu, to nie ono odbiera ci siły – z ciemności wystrzeliła cieniutka, giętka gałązka, której uderzenia Goria – wiedziony bojowym doświadczeniem nabytym podczas furiastycznych ataków pewnej bogunki – zdołał uniknąć w ostatniej milisekundzie. – To wódka, nasz zaciekły wróg. A co należy robić z wrogiem, Vasilchenko? – ręka – wyzywająco wycelowana w stronę Jasmina – triumfalnie zderzyła się z pniem drzewa, najpewniej zdzierając z knykci naskórek aż do rubinowych kropelek krwi.
Zabolałoby, gdyby nie był tak karygodnie i bulwersująco urżnięty.
Lać go w mordę. Lać, ile wlezie! – rzucił filozoficznie trochę w przestrzeń, trochę do siebie, trochę do Jasmina, który jeszcze przed chwilą szedł tuż obok, a teraz…
Teraz…
Teraz leżał dwa metry dalej w ściółce, jagodach i czymś, co było błotem lub sarnimi bobkami – albo jednym i drugim.
Korzeń, uważaj! – ostrzegł miłosiernie (i rychło w czas) przyjaciela, wysłuchując wiązanki przekleństw, która spowodowałyby rumieniec wstydu na twarzy marynarza z dziesięcioletnim stażem albo u dziwki portowej ze stażem dwudziestoletnim. Kurwa mać, zawyrokował w myślach sam Aristov, obserwując przyczynę jaśminowego upadku – korzeń wielkości byczego penisa, na którego wspomnienie jeszcze przed długie lata będzie oblewał go zimny pot. – Cicho – zamiast donośnego okrzyku, nastąpił konspiracyjny szept; Goria wciągnął powietrze przez zęby, by pokazać, że zachowanie milczenia jest łatwe jak, powiedzmy, wynajęcie francuskiego pałacu prezydenckiego na wieczór panieński. – Tamtam okazało się oddaloną o kilkanaście metrów, szarawą plamką, która zalegała na ściółce równie malowniczo, co sam Vasilchenko. – Wstawaj, byle powoli.
Jasmin Vasilchenko
Jasmin Vasilchenko
Kijów, Ukraina
27 lat
błękitna
neutralny
cygan, grajek, wróżbita, czasem pan na włości
https://petersburg.forum.st/t1279-jasmin-vasilchenko#5187https://petersburg.forum.st/t1286-jasmin-vasilchenkohttps://petersburg.forum.st/t1285-bania-u-cyganahttps://petersburg.forum.st/t1287-dumka#5276

Pon 13 Lis 2017, 17:55
Mijały lata, a im więcej ich przeminęło, im starszy się robił, tym mniej było w nim odpowiedzialności i pokory. Z każdym następnym rokiem, coraz rzadziej uczył się na własnych błędach, w pewnym momencie w ogóle zaprzestał takiego procederu, a przy każdym kolejnym, machał jedynie ręką od niechcenia i mruczał, że chce dobrze zapamiętać tę lekcję. Im więcej wody przeminęło tym głupszy się stawał, rzeczy odpowiednie dla gołowąsa, z mlekiem pod nosem, przestawały przystawać, kiedy powoli zaczynało się wkraczać w pewien wiek, a jednak on nadal uciekał przed odpowiedzialnością, problemami, wsiadał na konia i galopował w stronę zachodzącego słońca, swojej tak zwanej wolności, a potem pojawiał się po miesiącu, z kolejną zmarszczką na czole, białą blizną na policzku, pęczkiem nowych pieśni i tajemniczym uśmiechem.
Jaroszek, kolejna ucieczka, tym razem u boku przyjaciela, utopienie się w alkohol, a później podróż w poszukiwaniu nieuchwytnego. Kolejna próba przekonywanie się, że nie byli jeszcze za starzy, że w swej nieopisanej głupocie, mogli jeszcze mierzyć się z młokosami.
Podążając wąską, ciemną ścieżką, brnąc do przodu, niczym ślepcy, po omacku, nie świadomi co dzieje się wokół ich i czyje ślepia śledzą każdy ich krok. W mroku, bez księżycowego blasku, z gwiazdami schowanymi za grubym sufitem z liści, w miejscu, w którym ich krzyki nie zostaną usłyszane. A co najgorzej, powoli bez własnej woli wsiadający do pociągu z tabliczką trzeźwość, w pustych głowach jednak ciągle odrzucający smutną prawdę, że znowu odjebali coś bardzo głupiego.
- Taki był mój plan. Jaki jest sens w marudzeniu na kogoś, jeśli ta osoba Cię nie słyszy? – Odmruknął Gorii, zanim jeszcze zdążył się bliżej zaprzyjaźnić z matką naturą, zanim do tego pięknego spotkania doszło, wydarzyć się mogło jeszcze kilka różnych rzeczy.
Wróćmy jednak do istotnych spraw co się stało z druga flaszką, to dobre pytanie. Zwoje odpowiedzialne za myślenie pracowały z podwojoną szybkością, pot ciekł wąską stróżką, a myśli usilnie starały się przypomnieć sobie, kiedy to ostatni raz ją widział. Piękną niczym dziewicze jagody, smukłą jak ukryta pod aksamitnym materiałem sukni, noga, wesoło chlupiąca niczym dziewczęcy chichot, gdzie ona była, kiedy go opuściła, i dlaczego? Czym znowu zawinił? Coś było, przypominał sobie, a może tylko mu się wydawało.
- Spadła? A  może w siodle została? Nie pamiętam, trzeźwy się staję. Jak to się stało, czy mogę to jakoś zatrzymać? – Stwierdził z przerażeniem choć jego chód i oddech świadczył, że do przerażającego stanu jeszcze bardzo daleka droga. Jaśmin jednak nie zwracał na to uwagi i z rosnącą zgrozą w sercu klepał się po kieszeniach w poszukiwaniu czegokolwiek co może uratować go przed tak przerażającym losem. Pusto, nic, zero, nawet jego piersiówka, świeciła pustką.
- Milcz! Bluźnisz bracie, słowa twe czarne, przyniosą na nas zgubę. – Krzyknął przerażony wpadając na drzewo i przyciskając się do niego całym sobą, jak marynarz trzyma się masztu w czasie sztormu. - Ja wódkę kocham i szanuję, bardziej od kobiet, bo one mnie nie szanują, ale to już może być moja wina.  – Niechętnie odchodzi od drzewa i przez chwilę pragnie przytulić do serca pustą flaszeczkę, jednak szybko okazuje się, że gdzieś po drodze musiał ją zgubić przepadła w zielonym runie.
Po serii tak przerażających wypadków w trakcie kolejnego chwytającego za serce wywodu, pojawia się on gwóźdź, że tak powiem programu.
Korzeń, co to w koszmarach najstraszniejszych, w noc najciemniejszą będzie im się obu jawił, jako fatum, zwiastun wszelakich złych wieści, wyrósł jakby znikąd sprawiając, że wraz z wiązanką słów wszelakich, powszechnie uznanych za wypowiadane przez młodego dżentelmena nie godne, z gównem w ustach i trwogą w sercu, Cygan zaprzyjaźnił się bliżej z podłożem. Czy winą była zagubiona flaszeczka, wszak Bogu mówi, żeby nie śmiecić, a cygan nie dość, że drze się w niego głosy, cudzołoży, nieumiarkowuje w jedzeniu i piciu, dnia świętego nie święci, zabija siebie i przyjaciela, od święta kradnie, to jeszcze w lesie śmieci.
- Spóźniłeś się promyczku co oświetlasz mi drogę, przy którym ciemności się nie ulęknę. – Mruczy pod nosem, powoli podnosząc twarz z czegoś co z glebą zaczynało mieć coraz mniej wspólnego, a z każdą chwilą śmierdziało coraz gorzej.
Zatrzymał się na chwilę i spojrzał w stronę wskazywaną przez Aristova. Przyzwyczajone do mroku oczy powoli dostrzegały szarą plamę, jednak czy był to ich Święty Grall, nie dal sobie dłoni ani nawet paznokcia uciąć.
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Sob 02 Gru 2017, 14:50
Czasami rzeczywistość jest tak wypaczona i obleczona poszewką na drugą stronę, że nie wydaje się czymś, co istnieje naprawdę; może to film, zlepek kilkuset prześwietlonych slajdów, jakaś wariacka kreskówka? Kiedy nikt nie widzi, są postaciami z animacji. Reksio, Masza i Niedźwiedź, Zając i Wilk – dla każdego coś by się znalazło. Przynajmniej nocne poszukiwanie jaroszka nabrałoby sensu – przecież takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach dla dzieci, zwłaszcza tych edukacyjnych, zwłaszcza tych z przestrogami: nie bierz cukierków od obcych panów w prochowcach. Nie wsiadaj z nimi na latający dywan. I pod żadnym pozorem nie ruszaj z cyganem na przygodę w lesie. Zwłaszcza po alkoholu. Zwłaszcza, kiedy żaden z was nie jest zbyt mocny w analizowaniu motywów swych działań. Logika u tej dwójki nie zajmuje dziś (ani nigdy) pierwszego miejsca – na dobrą sprawę plasuje się gdzieś na samym końcu podpinki. W ich trochę szalonych, trochę nieobliczalnych, trochę ryzykownych życiach liczy się impuls, wrażenie, chęć przelotna, nawet senny majak, szamańska interpretacja jakiegoś przewidzenia, imperatyw metafizyczny. Są jakieś konkretne powody, żeby porzucić centrum magicznej dzielnicy na rzecz ciemnego lasu? Nie ma. Że najprawdopodobniej zginą w trakcie tej szaleńczej wędrówki? Nie szkodzi, śmierć to tylko koncept! Skoro już trafili do świata obłędu, wariactwem byłoby kierować się w nim logiką. Pozostaje tylko machnięcie ręką: poddaję się. Idziemy!
Od czego to się zaczęło? Igor cofa się po wstędze pamięci, nie zwracając uwagi na oznakowania mijanych czasów: wstęga biegnie wskroś nich, dociera do momentu, w którym przekroczyli granicę drzew. Czerń dookoła zeszła natychmiast ku tłustemu atramentowi, wszystko – zarys pni, konarów, kamieni, korzeni – przybrało nowe kolory i nową fakturę półcieni.
Zapytaj jakiejkolwiek kobiety, one zajmują się tym zawodowo – sili się na swobodę nawet wtedy, gdy noc wielka i cicha; Aristov nie boi się ciemności, nie boi się samotnego lasu, nie boi się podstępnych korzeni, trującego bluszczu, nawet braku alkoholu.
Jak miałby się bać, skoro są tu zwierzęta?
Mrok jest ich pełen; zwierząt i roślin, i Perun wie, czego jeszcze. Jasmin nawet się nie domyśla, jak głośny jest to świat, jak głośny i domagający się uwagi –  słyszy jedynie szum liści, pojedyncze cyknięcia świerszczy, odległe echo cywilizacji. Żadnych głosów – im dłużej się wsłuchiwać, tym więcej ich jest, niektóre słabe i agonalne, inne potężne i złaknione pożywienia. Co to za uczucie? Nieważkość wszystkich zmysłów. Jakie to uczcie? Przytłaczające; ziemski wykres ewolucyjny fauny, roztrzaskany, rozmnożony tysiąckrotnie, wymieszany i przenicowany – oto obraz chaosu panującego w królestwie zwierząt.
W umyśle pośwista.
W niedostępnym dla innych świecie, w którym ciężko się skupić – i jeszcze ciężej nie krzyczeć, żeby przebić się przez hałas.
Kiedy byłem dzieckiem, ojciec powtarzał, że gdy ktoś rozbije butelkę wódki, gdzieś na świecie płacze mały Aristov – mówi i na moment znika w mroku, by pojawić się ponownie, zanim jeszcze przebrzmi echo ostatnich słów, na wyciągnięcie ręki od przyjaciela – bo rękę ma wciąż wyciągniętą, dłoń otwartą w próbie uratowania Jasmina przed upadkiem; i uśmiech, szeroki uśmiech na zmęczonej twarzy. – Ojciec kłamał. Dorosły też płacze.
Wchodząc w tę aleję śmierci - ciemną, krętą ścieżkę, wytyczoną przez naturę - poczuł, że w ostateczny, bezpowrotny sposób wyzwala się z wszelkiego strachu. Oburzająco drogi but zatopił się w miękkim gruncie, Goria złapał oddech, fala zimna przepłynęła po spoconej skórze. Czy rzeczywiście byli tu bezpieczni? To samo wrażenie, co przed atakiem afrykańskiego lwa – ciężkie przeczucie kumulującej się możliwości, majaczne jasnowidzenie – ale tym razem nie śmierci.
Przynajmniej próbowałem ostrzec, gwiazdo przewodnia naszej przyjaźni – przez kilka ostatnich sekund szczerej troski obserwował, jak Vasilchenko podnosi się z ziemi – ziemi i czegoś, czego żaden z nich nie chciał nazwać, a co bukietem zapachów jasno określało zwierzęce pochodzenie – a gdy już nabrał pewności, że Jasmin nie ma zamiaru zażywać błotniście-dochodowej (odchodowej…) kąpieli, Igor zaczął iść, coraz szybciej, nie oglądając się za siebie. Z początku właśnie tak: bezpiecznie, po wielokroć zakręcającej szerokimi łukami między drzewami.
– Zaczekaj, muszę… - z nim porozmawiać, co nawet w przepitym umyśle Jasmina nie zabrzmiałoby dobrze. Na pewnym etapie alkoholowym przygód każdy ma wrażenie, że potrafi rozmawiać ze zwierzętami – problem pojawia się, kiedy ktoś naprawdę to potrafi.
… zebrać myśli.
Nie znał lepszego określenia i nie twierdził, że jest w tym choć szczypta logiki; są za to ciemne otchłanie długich lat prób, setki bezsennych nocy, lata daremnej ucieczki przed zwierzętami umysłu. Igor słyszy je nieustannie – ich wycia, gorący oddech na szyi, odległe prośby; wystarczy, by choć na moment puścił smycz, a wtedy dopadną go i…
Gdyby zaczął uciekać, rzucaj zaklęcie, Vasilchenko – jeśli nocna wyprawa do lasu była nierozsądna, to jak nazwać prośbę, by mocno pijany, mocno narwany, mocno zdolny do wszystkiego przyjaciel użył magii na jaroszku, od którego Gorię dzielić będzie mniej niż dwa metry?
Szaleństwem czy samobójstwem?
W niego, nie we mnie!
A później rusza w stronę żyjątka na tyle wolno, by to nie poczuło się zagrożone, i nagle dociera do niego, jak wielkim, niepoprawnym, masochistycznym idiotą jest – ale nie ma już odwrotu, żadnego ratunku, bo kiedy tylko plama brudnego cienia znalazła się dość blisko, w umyśle Igora rozbłysła jedna, stanowcza myśl.
Podejdź do mnie.
Jasmin Vasilchenko
Jasmin Vasilchenko
Kijów, Ukraina
27 lat
błękitna
neutralny
cygan, grajek, wróżbita, czasem pan na włości
https://petersburg.forum.st/t1279-jasmin-vasilchenko#5187https://petersburg.forum.st/t1286-jasmin-vasilchenkohttps://petersburg.forum.st/t1285-bania-u-cyganahttps://petersburg.forum.st/t1287-dumka#5276

Czw 07 Gru 2017, 13:49
Chwytając dłoń przyjaciela, przez głowę cygana przewija się kilka pomysłów, większości tych z katalogu oznaczonego w przestrzeni pod czaszkowej Vasilchenki jako te głupie i te bardzo, ale to bardzo głupie.
W tak sprzyjających warunkach przyrody, grzechem by było, żeby tylko go spotykały nieszczęścia, najpierw ten korzeń, psia jego mać, a potem jeszcze to o czym myśleć się teraz wybitnie nie starał, a jednak zapach ciągle mu to przypominał. Tak więc w ramach jakiejś mocno pokręconej sprawiedliwości dziejowej, dumał co będzie lepszym pomysłem, czy pociągnięcie za sobą pijanego Gorii i urządzenie mu jego własnego dnia w spa, który przecież na pewno by mu się to spodobało. Zniknęły by podkrążone od nocnego liczenia złotych rubelków oczy, skóra by mu odmłodniała, przestałby być taki blady, jak śmierć po wakacjach na kole podbiegunowym, wyszłoby mu to na pewno na zdrowie, dodatkowo te wszystkie mikroelementy obecne w guano, przecież z tego czasami się nawet kosmetyki robi, tak przynajmniej słyszał, prawdopodobnie od Nem. Nim pierwszy pomysł wybrzmiał i został wprowadzony w czyn, pojawił się drugi równie głupi, ale dodatkowo lekko przerażający, sprawił, że jego dusza drżała z przerażenia, a gdyby stał to kolana same by się pod nim ugięły, co znacznie ułatwiłoby zresztą dokończenie tego, niecnego planu. Igorze Ivanovichu Aristovie, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym Cyganem na świecie i ofiarujesz mi klucz, no i tu pojawiał się dysonans poznawczy, gdyż serce krzyczało do piwnicy z wódką, a stara mantra brzmiała do twego serca. Wymagała to wszystko solidniejszego przemyślenia, zrobienia listy wad i zalet, ale na to w tym momencie nie było czasu, więc biedny Jaśko po prostu się podniósł, ozdabiając pomocną dłoń nowym zapachem, mieszanką runa leśnego i świeżego obornika. Doskonały na pierwszą i każdą kolejną randkę, Filipie na pewno się spodoba, mógł za to ręczyć głową, nie swoją bo ona zbyt wielkiej wartości nie miała, Gieni też raczej nie, ale na pewno uda mu się znaleźć jakąś odpowiednią, może Jaroszka?
Nie ufając do końca własnym, nogom, które jeszcze nie tak dawno temu mocno go zawiodły ruszył za przyjacielem, a może jego nosem? Nie dało się tego inaczej nazwać, Goria jakoś intuicyjnie zawsze wiedział, gdzie czekało na nich to czego szukali, o ile było to coś pokrytego futrem i poruszającego się na czterech lub większej liczbie kończyn,  czy był to Gienia mający ich odwieźć do domu, czy jak w tym przypadku mały rogatu, kłapouch. Nie było istotne jakie to zwierzę, Aristov jakoś zawsze wiedział, gdzie ono na nich czeka i którędy szła do niego droga. Prawdopodobnie Jaśko się nawet domyślał, może mu nawet Aristov to kiedyś wprost powiedział, ale prawdopodobnie oboje pod koniec takich wniosków był na tyle w mocno w stanie wskazującym na spożycie alkoholu, że cała wiedza ulatywała z niego razem z procentami.
- Nie przemęczaj się tylko, nie mam ani wystarczających zapasów sił ani wódki, żeby nas cało doprowadzić do domu, jeśli mi tu zasłabniesz. – Mówi z bliska kontemplując kolejne drzewo, które postanowiło mu stanąć na drodze. To dąb, to na pewno był dąb, tak mu mówiło jego wewnętrzne trzecie oko, które chyba dzisiaj musiało być przymknięte, bo nie zauważył, że żeby przytulić się do pnia musiał się przedrzeć, przez kilka iglastych, jodłowych gałązek. Jak dobrze, że był chociaż przystojny, gdyby nawet tego nie miał, jaśkowy los byłby już dawno przesądzony.
Vasilchenko nie czuje strachu, pod wpływem alkoholu staje się za głupi, żeby się bać, napełnia go sztuczna odwaga, wycisza zdroworozsądkowe podszepty i zostawia sam upór wyczulony dodatkowo na formułę Ty nie dasz rady?, która sprawdza się w tym przypadku lepiej niżeli czerwona płachta na byka.
Chwilę zajmuje mu wygrzebanie się z iglaka, a wtedy widzi przyjaciela wpatrzonego w ciemność. Słuchając goriowych słów, musi poświęcić trochę czasu, żeby dobrze je zrozumieć i zapamiętać. Wyciąga z kieszeni podartej kamizelki różdżkę, czemu dopiero teraz? Jednym zaklęciem mógłby się pozbyć tego cholernego smrodu, to by było zbyt proste, wymagałoby podstawowych umiejętności myślenia i to właśnie tu leżał pies pogrzebany. Nie ma myślenia po takim morzu alkoholu, w środku ciemnego lasu i z głupim celem jakim było łapanie wyprowadzającego ludzi na manowce jaroszka. Cyganie, gdzie ty zgubiłeś głowę, a może w ogóle jej dzisiaj ze sobą nie brałeś? Mogło się tak zdarzyć.
- Strzelać w jaroszka nie w Gorię. Proste. Jaroszek nie Goria. Jaroszek nie Goria. Jaroszek, aaaa a który to był który – powtarzał cicho pod nosem, żeby zapamiętać proste przesłanie idące ze słów przyjaciela, szybko jednak mogło się okazać, ze nie było ono takie od razu proste i łatwe.
Z dłonią uzbrojoną w magiczny patyczek przyglądał się względnie niepozornej szarej kupce kłaków, w której ukrywał się, a może nią był rzekomy Jaroszek.
Wpatrzony w plecy przyjaciela, dostrzegał, że działo się tam coś dziwnego, w pijanej głowie zaczynała się świecić mała czerwona dioda, krzycząca coś o niebezpieczeństwie. Czy był to głęboko uśpiony gen wieszcza, czyżby słynny vasilcheński dar miał się właśnie w nim objawić? Jeśli tak to trudno było wybrać gorszy moment, na to by uczyć się go używać.
- Tirisiri.


Ostatnio zmieniony przez Jasmin Vasilchenko dnia Nie 10 Gru 2017, 14:20, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Czw 07 Gru 2017, 13:49
The member 'Jasmin Vasilchenko' has done the following action : Kostki


'k6' : 2
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Sob 16 Gru 2017, 20:05
Zbyt wiele dzieje się zbyt szybko.
Jak w makabrycznym, leśnym kalejdoskopie delirycznych wyobrażeń, nad którym nikt – a już zwłaszcza dwójka słodko zalanych w sztok przyjaciół – nie posiada nawet cienia kontroli. Na pewnym etapie tej nocy coś się zepsuło, coś poszło nie tak, coś wstąpiło w nich jak złośliwy duszek rozpusty i podszepnęło, że wyprawa do lasu w tym stanie jest absolutnie (wybitnie!) wspaniałym pomysłem. Osiągnięciem, o którym piastunki śpiewać będą całym pokoleniom paniczyków, zapierającym dech w piersi popisem intelektu, odwagi oraz sprytu. O tak, sprytni byli co nie miara, zwłaszcza, gdy jeden wyłożył się jak długi, a drugi – w pogardzie mając szpony mrozu tnące i gorące słońce pustyni – bez wahania uchwycił nieco ubłoconą, nieco ugnojoną, ale przecież przyjacielską, umiłowaną dłoń, dłoń, której się nie brzydził nawet wtedy, gdy wydzielała tę subtelną nutkę sarniego obornika.
Chanel no. 11. Leśne impresje.
Kto wie, czy przed cygańskim nosem nie czmychnęła niepowtarzalna okazja otrzymania klucza (a jakże! Rzeczywiście istniał taki klucz – złoty, cholernie nieporęczny, ale piekielnie efektowny; Ivan Aristov chwalił się nim częściej niż własnymi dziećmi) do alkoholowego Eldorado. Wystarczyło poklęczeć chwilę, uśmiechnąć się zawadiacko, wykorzystać moment igorowej słabości i poprosić (Jasminie Rashajevichu Vasilchenko, będę zaszczycony mogąc ofiarować ci swoje dziewictwo! To znaczy, dziedzictwo) o dostęp do miejsca, które było erotycznym snem każdego (nie)szanującego się, rosyjskiego alkoholika. Czar nieco osłabł, kiedy Goria wytarł dłoń w ostatnią, czystą część własnej garderoby – spodnie, za których równowartość mógłby wykarmić dwie afrykańskie wioski – i uleciał zupełnie, gdy po ledwie kilku krokach coś lepkiego przywarło do jego nosa, policzków, ust oraz brwi zmarszczonych jak dwie nietrzeźwe gąsienice.
Był daleki od paniki; przecież to nie pierwszy raz, kiedy wchodzi w pajęczynę.
To pierwszy raz, kiedy pająk nie jest śmiertelnie jadowity.
Nie obawiaj się, druhu, nie umarłem na spiekocie afrykańskiej pustyni, nie umrę i teraz! – wygłosił dumnie i zaklął szpetnie; powstrzymując się przed splunięciem, opuszkami palców ściągnął wilgotne, cieniutkie nicie, które osiadły na jego twarzy, i wyłącznie dzięki marnym strzępkom silnej woli powstrzymał się przed porzuceniem samobójczej misji. Jaroszki to zwodnicze i podstępne stworzenia, w czym niemal dorównują kobietom – wystarczy chwila nieuwagi, kilka kroków za dużo, o jedno przekonanie o swoim sukcesie zbyt wiele, by skończyć po nos w podstępnych, bagnistych ostępach.
A ratunku?
Ratunku znikąd – Jasmin był niższy, wpadłby po uszy.
Ta puchata, szara kuleczka, która chwiejnie ruszyła kawałeczek dalej – i jeszcze kawałeczek – i jeszcze jeden kawalątek – to śmiertelne, gotowe wykorzystać ludzką naiwność zagrożenie. Igor znalazł się na tyle blisko, by w mroku odróżnić poskręcane, wyrastające z łebka rogi, których obecność rozwiała wszelkie wątpliwości – oto jaroszek w całej okazałości leśnego sierściucha. Za plecami Aristova Jasmin powtarzał pijacką mantrę, a Goria mógł mieć tylko (dość płochą) nadzieję, że Vasilchenko niczego nie przekręci i, jeśli zajdzie taka potrzeba, rzuci zaklęcie na tę bardziej zafutrzoną istotę.
Tymczasem potrzeba zaszła znacznie szybciej, niż mogliby oczekiwać – w jednej chwili Igor omijał kolejne pnie, podchodząc bliżej i bliżej, i jeszcze troszkę bliżej, w drugiej zauważył, że buty – pięć kolejnych wiosek do wykarmienia – wyrywają się z leśnej gleby przy akompaniamencie cichego, niepokojącego mlasku. Igor pomyślał, że jeśli nie odratuje obuwia, to podejdzie i udusi tę zarośniętą paskudę (jaroszka, nie Jasmina). Jednak kiedy tylko spojrzał w stronę stworzenia – niezrażony wcześniejszym niepowodzeniem nawiązania jakiegokolwiek kontaktu – zauważył ten drobny szczegół.
Szarak patrzył wprost na niego; długie, lśniące w bladej poświacie wąsy drgały nerwowo, uszy poderwały się do góry, z oczu jak dwa czarne paciorki wyzierało wielkie zmęczenie. Jaroszek patrzył – i rozumiał.
Spokojnie.
Nie mówi: myśli.
Nie ruszaj się. Ani hycnięcia dalej.
Patrzył w oczy, te lśniące, czarne, nigdy nie mrugające oczka, i doskonale widział w nich ów potworny, zupełnie niepojmowalny głód, pragnienie ucieczki, tęsknotę za absolutną wolnością; Igor patrzył, jaroszek widział, że Igor patrzy i w ten sposób wymieniali spojrzenia, długie, spokojne spojrzenia, z których Goria wyczytywał cieniutką nić porozumienia, zgoła przymierza – i leśne stworzonko wiedziało.
Słyszało.
Nie uciekaj, nikt nie zamierza cię skrzyw…
Ułamek sekundy później zaklęcie świsnęło tuż obok ucha Aristova, mijając policzek o dobre dwa centymetry (kiedy będą opowiadać tę historię wszystkim tym, którzy zechcą słuchać – i tym, którzy słuchać nie zechcą również – centymetry stopnieją do dramatycznych milimetrów, żeby nadać zajściu odpowiedniej dramaturgii). Słaby rozbłysk, stłumione przekleństwo, cztery, prędkie kroki w stronę jaroszka, którego dosięgło jasminowe zaklęcie – szara, rogata istotka padła na bok bezwładnie, brudząc miękkie futerko, a Igor…
Igor, biorąc jaroszka w ramiona, zapadł się po kostki w rozmiękłym gruncie, (rychło w porę) zauważając, że niespełna metr dalej ziemia przybrała formę grząskiego, wilgotnego bagna.
Jasminie, przyjacielu – rzeczowy, całkowicie trzeźwy głos Gorii nie zdradzał tego, co właśnie rozpalało się w jego umyśle – narastającej paniki. – Podejdź, byle nie za blisko, i wyciągnij mnie z tego gówna.
Tym razem – dla odmiany – czysto metaforycznego.
Jasmin Vasilchenko
Jasmin Vasilchenko
Kijów, Ukraina
27 lat
błękitna
neutralny
cygan, grajek, wróżbita, czasem pan na włości
https://petersburg.forum.st/t1279-jasmin-vasilchenko#5187https://petersburg.forum.st/t1286-jasmin-vasilchenkohttps://petersburg.forum.st/t1285-bania-u-cyganahttps://petersburg.forum.st/t1287-dumka#5276

Sob 23 Gru 2017, 19:18
Wszystko działo się bardzo szybko, a może to tylko zmęczony umysł Vasilchenki, działał wolniej niż zwykle? Musiała to być wina odwodnienia, a raczej od-alkoholnienia,  płyn który napędzał całe jego jestestwo, zaczynał się ulatniać, wpływało to nie tylko na ciało, przedstawiając się w delirycznym tańcu kończyn, ale i w głowie oprócz wolno rosnącego staccato dzwonów, procesy myślowe, zwalniały niebezpiecznie, zostawiając zbyt dużo miejsca bezmyślnej brawurze. Ciche przekleństwo wyrywa się z ust cygana, ale jest już a za późno zaklęcie poleciało. Przemyślane czy nie, nie było to istotne, ważne było, że mimo kolizyjnego toru lotu z twarzą Aristova, w końcowym efekcie słabe bo słabe, ale trafia w zwierzaka, który bezwładnie opada na błotnistą kępkę.
Victoria! Sukces! Zwycięstwo! Ręce Cygana już zmierzają w stronę niewidzialnego trofeum za odwagę, poświecenie, krew, łzy i rozlaną wódkę. Już ma zamiar zacząć wypowiadać swoje przemówienie, w którym dziękuje wszystkim swoim bliskim, przyjaciołom, rodzinie, kobietom, które poznał, tym do których nigdy nie napisał, tym, które do niego napisały, a szczególnie tym, które wiedziały, że nigdy tego nie zrobi i się nie pomyliły. Z dłońmi w drodze po order wierności, nagle się zatrzymuje, brakuje mu tu czegoś. Jednak chwila mienie, zanim zrozumie czego.
 Koniec. Chciałoby się tak napisać, bo w zasadzie cała ta przygoda mogłaby się tu skończyć. Potwór pokonany, cała ta awanturniczo-przygodowa opowieść powinna się w tym momencie zakończyć. Wszystkie podstawowe elementy zostały w niej odhaczone, był wątek romantyczny, pod postacią  nieudanych oświadczynach Vasilchenki, były zwroty akcji, trochę smutku, no i potwór, choć bez przerażających kłów, ale za to z ostrymi rogami i puszystym ogonkiem, a to wszystko w sprzyjających warunkach przyrody. Więc gdzie pojawił się wielki złoty napis Happy End? Pewnie ukradł go ten kutasiarz, który postanowił dopisać tu jeszcze jeden przewrotny zwrot akcji.
Aristov i Vasilchenko, mimo że nigdy w jednej klasie nie byli dostają dwóję! Tyle lat w szkolę, wpajania wiedzy do tych dwóch pustych makówek, a oni nadal nie potrafią zapamiętać jakie jest naturalne siedlisko bytności jaroszków i dlaczego nie powinno się za nimi gonić. Głupi, głupi, głupi!
Błękitne, szalone oczy Jasmina wpatruje się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu widział głowę przyjaciela. Zniknęła, a dałby sobie rękę pokroić, że jeszcze nie dalej jak pięć sekund temu tam stał, może zaklęcia pomylił albo chybił i zamiast w kłapoucha, postrzelił przyjaciela, blady jak górujący nad nimi księżyc, mężczyzna przesuwa się o krok i zaczyna wołać.
- Goria!  Goria! Gdzie jesteś, nie widzę Cię, Goria, mów do mnie? Nie zostawiaj mnie, co ja powiem im tam w Petersburgu! Zabiją mnie, za zabicie Ciebie, GOOOORIAA! – Woła, a po lesie wtóruje mu echo i już wszyscy wiedzą, że Goria zniknął, że przepadł, utoną. W cygańskich oczach, prawie stają łzy, kiedy słyszy go, żyje, słyszy jego głos. - Goria nie idź w stronę światła, co by się działo nie idź tam, zaraz Cię ocalę! –  Odpowiada przyjacielowi nawet nie słuchając jego słów, zbyt bardzo szczęśliwy, że go jeszcze nie zostawił, że był z nim, choć nagle o stopę niższy, a może dwie.
- Nie ruszaj się Gorieńku, zaraz Cię uratuje – krzyczy do przyjaciela bezmyślnie przesuwając się w jego stronę, nie zwracając uwagi na mądre słowa przyjaciela, ani na bagno po prostu sunie, aż w końcu przybywa doń i teraz toną we dwóch, ale Cygan ściska Aristova.
- Ocaliłem Cię – dumnie wypina pierś, jednak dopiero po chwili zauważa, jak bardzo głupią rzecz uczynił. Przez chwilę nie chce patrzeć na zdenerwowaną twarz Gorii. - Mam plan – uspokaja, ale go nie ma, ale nagle mu się pojawia. Też ma imię na Ge, ale trochę więcej kończyn kroczących.
Nagle pomiędzy drzewami pojawia się szary ogier, słysząc płaczliwy głos swego pana, kiedy ten krzyczał o utracie swojego przyjaciela koń stwierdził, że dosyć już tej zabawy i trzeba wkroczyć. Nie było to łatwe, gdyż jego pan w poszukiwaniu zguby postanowił odejść bardzo daleko, równocześnie krzyczał, na tyle głośno, że był doskonałym drogowskazem dla czułych końskich uszu.
Cicho prycha, zwracając tym na siebie uwagę dwóch topielców.
- Gienia, światłości dni moich. Widzisz Goria mówiłem, że nas ocalę, Gienia nas ocali.
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Pią 29 Gru 2017, 12:12
Nadszedł moment wniosków; w obliczu śmierci i rychłego końca pośród bagnistych odmętów petersburskich lasów brutalne fakty muszą ujrzeć światło dzienne. Koniec tajemnic, pokracznych oszustów, kłamstw na kołach i resorach. Koniec – czas spojrzeć prawdzie w oczy. Czas powiedzieć to na głos (albo przynajmniej w myślach, o ile te – suto zamarynowane w alkoholu – zechcą stworzyć spójną całość).
Czas wyznać – bez skruchy, za to z pewną dozą uznania – coś, o czym Aristov wiedział  z dokładnością do tysięcznego miejsca po przecinku i o czym mógł zaświadczyć przed całym światem.
Vasilchenko to straszny babiarz i utopista, a Rosja pociąga go jedynie w aspekcie łóżkowym.
Któż byłby w stanie zliczyć chwile, gdy Igor resztką świadomości, samiutkim jej brzeżkiem, rejestrował, jak przyjaciel oplata i wsysa – co za okropne, okropne słowo – niewieście serca, chcąc zebrać je sobie niczym prawdziwki po ciepłym deszczu? Któż byłby w stanie spamiętać imiona kobiet, które migotały na cygańskim radarze jak małe, czerwone punkciki i za którymi Vasilchenko – jak kot goniący za wiecznie wymykającą się kropką – rzucał się w szaleńczą, uskrzydloną (nie tylko miłością) pogoń? Któż byłby w stanie wystawić Jasminowi rachunek wszystkich tych mniej lub bardziej owocnych miłostek, pośród których królowała ta najtragiczniejsza, z ołtarzem i ucieczką w tle? I jeżeli ktoś spytałby Aristova: czyżbyś, Goria, nie zapamiętał nic więcej? Czyżbyś nie próbował odwieść przyjaciela od ślubu, śląc z Afryki gorące jak pustynia zapewnienia, że większą tragedią od małżeństwa jest tylko jedno – rozbita butelka wódki? zaprzeczałby gorączkowo i z pełnym oddaniem zawodowego łgarza. Bo przecież resztką świadomości, wspomnianym już jej skrajem, zapamiętał, że z Czarnego Lądu posyłał Jasminowi wyłącznie słowa wsparcia, piekielnie mocny tytoń i delikatne sugestie, że – w razie niepowodzenia – w Kongo nikt nie będzie go szukał.
Vasilchenko miał wtedy dość zdrowego rozsądku, by nie pokładać pełnej wiary w słowa przyjaciela, któremu równikowe słońce najwyraźniej mocno dało się we znaki – i choć do ślubu nie doszło, cygan nie udał się do afrykańskiej krainy, gdzie śpiew ptaków nie milknie ni dniem, ni nocą, gdzie ni zimą, ni latem nie przekwita jaśmin, gdzie o wódkę łatwiej niż o wodę.
Szkoda, wielka szkoda – tam na pewno ktoś powiedziałby im, jak wydostać się z bagna.
Chwilowa ulga wywołana widokiem przyjaciela, który – za nic mając przeciwności losu i ulatniający się z organizmu alkohol – ruszył na pomoc, uleciała z Igora równie prędko, co nadzieje na przeżycie kolejnego kwadransa. Jasmin, z wyjątkową i właściwą dla siebie brawurą, zrobił absolutnie wszystko, żeby ta noc była ich ostatnią.
Całkiem dosłownie.
Stój, Vasilchenko, stój albo bagno będzie twoim najmniejszym problemem! – być może Aristov zabrzmiałby bardziej przekonująco, gdyby nie trzymał w ramionach bezwładnego jaroszka, unurzany po kolana w gęstym, wilgotnym błocie. W tej tragicznej chwili powinien w obliczu sumienia całej ludzkości wyznać uczciwie, że od samego początku był zagorzałym przeciwnikiem tej wyprawy, bezpłodnej niczym drzewo figowe – ale bagna to nie interesowało.
Bagno było jak serca wszystkich byłych Igora – bezwzględne i łakome.
Uratowałeś! Przed samotną śmiercią uratowałeś! – i po raz kolejny wydźwięk słów nie oddawał prawdziwej grozy sytuacji, bo w uścisku Jasmina nic nie może brzmieć trwożliwie – oto ten cygan przeklęty samą tylko swoją obecnością, chwiejąc się przy tym niczym trzcina myśląca, potrafił odegnać złość igorową i natchnąć go przeświadczeniem, że spośród setek alternatywnych śmierci, ta w bagnie – w uścisku przyjaciela! – nie była taka zła. – Przeklinam dzień, w którym wypiliśmy pierwszą wspólną wódkę, Vasilchenko – wymamrotał Goria bez przekonania, doskonale wiedząc, że tak naprawdę ta pierwsza wódka dała mu jasność myślenia – ta pierwsza wódka była litrem węgielnym ich więzi.
Skoro mamy umrzeć, chcę ci coś wyznać. Coś, co chciałem powiedzieć od dawna… – wszak każda historia ma swój koniec, historia Aristova również – a ten nie byłby sobą, gdyby odszedł bez ostatniego słowa.
Jasminie Rashajevichu Vasilchenko, mój przyjacielu. Jesteś bratem, którego nigdy nie miałem – jaroszek w ramionach Gorii poruszył się niemrawo; raz, krótko, tak, jakby po jego ciele przebiegł niewyczuwalny skurcz. – Pierwszą myślą na kacu. Zmrożoną wódką dla przełyku. Zwrotem podatku. Jesteś…
Poruszyło się ucho i długa, futrzasta łapka – poruszyły się krzewy i gałęzie wokół nich, cały świat był poruszony, ale w tym ruchu najbardziej odznaczało się jedyna myśląca istota spośród wszystkich tu obecnych. Jedyna, na którą mogli liczyć, bez względu na okoliczności, czas i stan upojenia.
Gieniu, niedościgniony wzorze parzystokopytnego ideału! – wybuch entuzjazmu jest jak eksplozja magicznych fajerwerków – zalewa ciało i umysł, skłania do poruszenia uwięzionymi w grząskiej ziemi nogami, pozwala sformułować tę jedną, jasną jak sierść jaroszka myśl – podejdź.
I dzieje się to, co stać się musiało – koń (powiedział jesteście dla siebie największym zagrożeniem), posiadając znacznie więcej rozsądku od właściciela, zbliżył się jeszcze odrobinę, dość, aby Vasilchenko dosięgnął postronków.
Łap za powróz zanim się rozmyśli!
Jasmin Vasilchenko
Jasmin Vasilchenko
Kijów, Ukraina
27 lat
błękitna
neutralny
cygan, grajek, wróżbita, czasem pan na włości
https://petersburg.forum.st/t1279-jasmin-vasilchenko#5187https://petersburg.forum.st/t1286-jasmin-vasilchenkohttps://petersburg.forum.st/t1285-bania-u-cyganahttps://petersburg.forum.st/t1287-dumka#5276

Sob 30 Gru 2017, 18:58
Obedrzyjcie go ze skóry, powieście nad wolnym ogniem i przysmażajcie, aż będzie dobrze przypieczony, ale on nie pamięta, za cholery nie może sobie przypomnieć tej pierwszej nocy, kiedy to z Aristovem schlali się do nieprzytomności i zostali najlepszymi przyjaciółmi. Dawno to było, za pięknych szkolnych czasów, kiedy to byli jeszcze młodzi i niewinni, przesiąknięci doświadczeniami starszych, nie posiadający żadnych własnych. Pamiętał jak zaczynali pić, pierwszy kieliszek, a potem na pewno było ich więcej, ta przytknięta do ust butelka, czy to był zakład, nie musi tego pamiętać by w uszach usłyszeć głos Gorii mówiący, nie dasz rady. On nie da, a da, da ale co z tego, jeśli potem wszystko zlewa się w jeden maziaj, tępo i wiek młody, sprawiły, że wszystko dalej staje się jedną wielką, czarną plamę, za którą kryć się może wszystko i nic. Pobudka nie należała do przyjemnych, a przynajmniej nie całkiem,  straszny kac i jakąś dziwną myślą, że chyba znalazł przyjaciela, a może tylko druha od picia, na początek to nie była zła opcja.
Potem tak jakoś się wokół niego zaplątał, chcący czy niechcący, został częścią paczki, a raczej ona się jakoś tak samoistnie stworzyła. Poznał Leona, z którym też zbliżył go alkohol i ta nić, sprawiająca, że oboje przez kobiety cierpieli bardziej niż świat potrafił to znieść, ale mimo kąśliwych uwag, przekręcania oczami już jakoś tak zostali.
Na orbicie kolizyjnej z ich małą planetą, pojawiały się również inne ciała niebieskie, jedne na dłużej, inne krócej, nowe twarze, wielkie powroty, przemilczane słowa i hektolitry alkoholu, takimi rzeczami, kiedyś liczyli czas. Ale były też sekrety, nigdy nie powiedział im dlaczego po skończeniu Koldo, nagle zniknął na rok, nie odzywając się do nikogo słowem, odszedł w siną dal. Nie było z nim kontaktu, niektórzy sądzili, że umarł, step go pochłonął, ale on wrócił inny, ale nadal ich. Był cieniem człowieka, na wszystkie pytania odpowiadał lakonicznie albo tylko smutno się uśmiechał, w końcu przestali pytać, ważne było, że znowu jest. Zmieniła go ta podróż i o ile kiedyś, zakochiwał się często i cierpiał, to teraz w tym wszystkim stał się okrutny, widać było, że nagle przestał przejmować się uczuciami drugiej strony. Widzieli to, ale nikt nic nie mówił. Powstało między nimi tabu, później miało się ich jeszcze kilka pojawić, tematy o których nie wypadało mówić, nawet po pijaku.
Ten nieszczęsny ślub był gwoździem do trumny, długo żałował, że Gorii nie było wtedy przy nim. Dlaczego wcześniej nikt mu nie powiedział, że tak nie można że powinien przestać, że to wszystko idzie o krok za daleko. Przecież widzieli, że jej nie kocha, a mimo to brnął w ten cholerny ślub. Czemu ich słowa o bezsensie tego wydarzenia, nie mówiły nic o tym? Czemu nikt mu nie powiedział, że zachowuje się jak ONA? Bo nie wiedzieli o niej?
A ty Goria, kiedy się oświadczysz? Myślisz, że nie widzą że głupi cygan nie zauważa co się święci? Nie dostrzegł, że przy tylu znikających twarzach, jedna ciągle, gdzieś się przewijała, nic nie potrafiło jej na długo odrzucić z ich kursu. Pojawiała się ironicznie powtarzalnie.
Teraz jednak nie było czasu na przyglądanie się przeszłości, chociaż czy chwila zagłady nie była dobrym momentem nad zastanowieniem się, dokąd to wszystko zmierza? Czy był jakiś lepszy, gorszy moment? Kiedy miał dumać nad swoim losem, niż w chwili, kiedy śmierć patrzyła mu w oczy swoimi pustymi oczodołami, a jej zimny pocałunek był na wyciągnięcie ręki?
- Nie uratowałem – dziwi się, nie wypuszczając nawet na chwilę przyjaciela z objęć? No przecież tu przybył, dla niego, opuścił bezpieczny stały ląd, rodzinę, wszystko co  kochał i przybiegł tu, by osłonić go własnym ciałem, oddzielić od niebezpieczeństwa, przyjmując na siebie całe zło otaczającego ich świata, wszystkie smugi zaklęć, ostrza i słowa, sprawiające ból. Fakt, że w najbliższej okolicy nigdzie ich nie było nie zmieniał, faktu, że gdyby tylko jakieś się pojawiły to on osłonił by od nich Aristova.
- Co mówisz, nie rozumiem? Me kryształowe serce nie jest wstanie zrozumieć tak okrutnych słów, mu uszy więdną, a oczy łzami zachodzą, gdy słyszę takie bezeceństwa z ust twoich. – Przez chwilę rozważa odsunięcie się od Aristova i odejście z obrażoną miną, jednak szybko przypomina sobie o swojej niekomfortowej sytuacji. Przecież tonie! Ta myśl, sprawia, że znowu przylega do Aristova. Okrutny czy nie, tonącemu nie pozostaje zwykle nic lepszego niż chwycić się brzytwy, wyciągniętej w jego stronę przez los.
Czy może być coś piękniejszego niż śmierć z przyjacielem? Czas się o tym przekonać.
Na słowa Słońca Swoich Dni, spogląda na niego niepewnie, jakby w oczekiwaniu na kolejny nóż wbity w jego delikatną pikawe.  Twarz ma nadal obrażoną, ale z każdym kolejnym wyrazem oczy łagodnieją, a zmarszczki na czole stają się mniej widoczne. Mimo nieszczęścia, które ich tej nocy spotkało, mimo głupoty, która ich omamiła sprowadzając ich do tego nieszczęsnego lasu, to w tym wszystkim było coś pocieszającego.  
Zaczynało się dobrze, niebieskie oczy Cygana rozszerzają się z każdym słowem. Już pragnie krzyczeć Goria ja Ciebie też, jesteś dla mnie wszystkim, tym co piękne w tym otaczającym nas bagnie, ale puenta wydaje się być dla niego czymś zaskakującym.
- Jestem dla ciebie Gienią? – Dziwi się i skonsternowany, a raczej pijany nie jest pewien jak te słowa winny zostać zinterpretowane, na początku postanawia więc w ogóle ich nie rozumieć.
Uratowani, a jednak jakby trochę smutni, przez to, że głupi Aristov nie dokończył swojej wypowiedzi, w ciemnej głowie Vasilchenko rodziła wizja fascynującego zwrotu akcji. Tyle lat twierdził, że przyjaciel jego będzie z pewną niewiastą, a teraz wszystko miało się skończyć na opak i to do tego w sposób nieakceptowalny przez otaczające rosyjskie społeczeństwo. Cóż puenty igorowej wypowiedzi pewno już nigdy nie poznamy, ale przynajmniej zaistniała szansa zakończenia tej przygody w jednym kawałku.
Korzystając z pomocy konia cygan powoli wytarabanił się z pochłaniającego go gruntu. Stały ląd przyjął z wręcz papieskim upadkiem do ziemi i całowaniem jej do momentu, aż nie przypomniał sobie co też ostatnio ta ziemia miała mu do zaoferowania.
- Pomóc Ci z tym kłapouchem? – Pyta, odwracając się w stronę bagna i wyczłapującego się stamtąd Gorii. Cali umorusani, ale jakby też trochę szczęśliwi.
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Pon 01 Sty 2018, 19:48
W życiu każdego jest miejsce na wahanie, na pewną niewiadomą, na momenty zwątpienia, które tak naprawdę stanowią gwarant równowagi pośród nieustannego pędu istnienia. I to właśnie dziś Igor zaczął wątpić – niepewność ciążyła mu na sercu błahym balastem przydrożnego kamienia, który dostał się między trybiki misternego mechanizmu i przy każdym ruchu wbijał w klatkę piersiową z zaciekłością ostrego ciernia. Ta myśl ta przypomniała Igorowi słowa ojca – zaskakujące, ale nawet on bywał zdolny do wykazania cienia zrozumienia w tym nieustannie towarzyszącym mu dystansie wobec świata i ludzi – który mawiał (niezbyt często, być może powtórzył to raz lub dwa, zwykle po kilku głębszych), że wartość kamienia rzadko wynika z jego przydatności, najczęściej sami mu ją nadajemy. Była w tym zaklęta jakaś gorzka prawda, której istnieniu Goria nie mógł dłużej zaprzeczać. Wartość kamienia była porównywalna z wartością wspomnień –  nie prowadziły do rozwiania wątpliwości, nie stanowiły rozwiązania problemu, ale posiadały niepowtarzalną wartość właściwą najszlachetniejszym diamentom.
I właśnie taki był Jasmin Vasilchenko – jak kamień szlachetny zdobiący koronę tego świata. Nawet lekko pijany, lekko umorusany, lekko wołający o pomstę do nieba (do piekła i kilku równoległych bóstw również) z powodu własnej beztroski wykazywał wszystkie te cechy, których już dawno pozbawieni zostali unurzani w politycznej poprawności możni. To z kolei – o słodka ironio losu człowieczego – czyniło go najszlachetniejszym spośród szlachetnych (choć tu akurat konkurencja była niewielka). Nawet rzecz tak błaha, zdawałoby się – instynktowna! – jak ruszenie na ratunek przyjacielowi balansującemu na granicy życia i śmierci okraszona została u Jasmina odpowiednią dawką dramaturgii, heroizmu oraz poświęcenia; dawką, dzięki której nieświadomie zasłużył na dziękczynną paletę wódki i kilka hektarów marchewkowego pola dla drugiego, nie mniej heroicznego bohatera tej nocy – niezastąpionego graniania.
Jesteś dla mnie gorzelnią uczuć, Vasilchenko. Destylatem miłości! – Aristov, niepomny na urażony wyraz twarzy Jasmina (który i tak, uraczony odpowiednią dawką komplementów, rozchmurzył się jak niebo nad Uralem), postanowił zakończyć tę noc w sposób nie tyle bezbolesny, co żywy. Co, mając na uwadze ostatni, pełen grozy kwadrans, było największym sukcesem, jaki tylko mogli dziś odnieść.
Kiedy więc Jasmin opuścił ich wspólną, niedoszłą – choć, przyznać trzeba, zaskakująco ciepłą – mogiłę, z ciała Igora uleciało podszyte trwogą napięcie, z którego obecności nawet nie zdawał sobie sprawy; obawa o życie przyjaciela niemal dorównała tej o bezpieczny transport butelek alkoholu, co w świecie Aristova oznaczało jedno – ten cygan piekielny, uosobienie wszeteczności i występku, diabeł w ludzkiej skórze o niebiańsko miękkich włosach, zakradł się do serca Gorii i wygospodarował w nim wygodny kącik, siejąc tam żywiołowe spustoszenie. Jak do tego doszło?
Nie wiem, nie wiem!
Bierz go i trzymaj mocno – jaroszek, ugodzony naprędce rzuconym zaklęciem, powoli powracał z silnego uścisku Morfeusza –  świadczyły o tym nie tylko coraz energiczniej, choć wciąż bezładnie poruszające się łapki, ale łagodne zakłócenia, które w umyśle Igora rozbrzmiewały jak odległe, leśne echo. Nie rozróżniał poszczególnych słów – choć to nigdy na dobrą sprawę nie były słowa, raczej sekwencje synestezyjnych odczuć – potrafił uchwycić jedynie ogólny sens tego, co stworzonko chciało przekazać.
Nie było, delikatnie mówiąc, zadowolone.
Od teraz jest twoim problemem, bohaterze – uśmiech Aristova błysnął w ciemności jak perlisty grymas wyłaniającego się z naturalnego siedliska błotnika; najpierw były ręce, umorusane nie tylko tym, czym tak chętnie przed kilkunastoma minutami podzielił się Vasilchenko, później tułów, w końcu nogi i sprawa najbardziej bolesna – horrendalnie kosztowne buty, które Igor najchętniej zostawiłby w lesie, byleby nikt nigdy nie dowiedział się, do jakiego stanu Aristov doprowadził prawdziwy, włoski kunszt obuwniczy.
Będziemy musieli ubarwić dzisiejszą przygodę – braterskie klepnięcie po plecach, jakim Goria uraczył Jasmina, zostawiło na vasilchenkowej, rozchełstanej emocjonującą nocą koszuli wyraźny, ubłocony odcisk dłoni – ale jakie miało to znaczenie, skoro wciąż żyli? Oddychali? I, o zgrozo, trzeźwieli?
Zdaje się, że żadne – nie w obliczu takiej przyjaźni, którą najdosadniej podsumował uskrzydlony koń.
Przeciągłym, pogardliwym prychnięciem.

zt x 2
Sponsored content


Skocz do: