Magiczne stragany
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sob 04 Lut 2017, 18:35
Magiczne stragany

Niewielki plac pomiędzy starymi, zapuszczonymi budynkami w samym sercu Mahala, a jego kluczową ozdobą – najróżniejsze towary porozkładane na chwiejących się stolikach, rzeźbionych skrzyniach albo brudnych prześcieradłach wprost na bruku. Zewsząd słychać nagabywania sprzedawców, nic więc dziwnego, że na magicznych straganach można dostać wszystko, od szwajcarskich zegarków po ręcznie malowaną porcelanę wyniesioną podobno z Pałacu Zimowego czy zaklęte amulety, a wszystko za śmieszne pieniądze. Za jedynego przewodnika musi w tym zgiełku wystarczyć zdrowy rozsądek i ostrożność, bo na naiwniaków czyha tu wielu oszustów oferujących buble i podróbki, a i kieszonkowców nie brakuje.

Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Sro 11 Lip 2018, 19:42

18.06.1999

Wstyd ci, że nadal musisz o tym myśleć. Wstyd za każdym razem, gdy odrzucasz struganego z kawałka dobrego drewna konika, by dźwignąć się, powlec do kuchni i, przygnieciony bólem, łyknąć znów za dużo eliksiru, który uśmierzy twoje cierpienie. A chwilę ulgi wykorzysta wstyd, wkradnie się z powrotem, po dziesiątkach miesięcy cichej i spokojnej koegzystencji uderzy bezlitośnie.
I będziesz się znowu wstydził, że cię boli.
Wypłukujesz z fiolki resztkę środka przeciwbólowego wodą. W ustach zostaje słaby posmak rumianku. Nikt ci nie obiecywał, że przestanie boleć; nawet twoje anioły w pielęgniarskich czepkach zapowiadały najbliższe minuty bez bólu, godzinę najwyżej. Liczyłeś na więcej z resztki naiwności, która sprzed lat w tobie została, a z resztek uporu anioły zapomniałeś, krnąbrny i ułomny, przegrany Gregoroviću. Z każdym krokiem, który stawiałeś na petersburskiej ulicy sam śpiewałeś sobie te obietnice, coraz śmielej zapominając, że już tylko część z ciebie została.
A przeszłość przypominała wtedy o sobie ze zdwojoną siłą, nie tylko w snach, które mogłeś odgonić. Samemu nie wiedząc jak, wystarczyło, że bałeś się zasnąć, by do wschodu słońca pozostać przytomnym i już w godzinach rannych paść jak gdyby po raz kolejny, uchylając się przed ciosem, na krótki odpoczynek bez snów. Wracał więc ból, w pozornie dobrze zagojoną ranę wdawały się infekcje, nerwy nie wróciły do stanu sprzed amputacji mimo starań uzdrowicieli. Targowali się dla ciebie ze śmiercią, przekrzykiwali na ogromne sumy.
Na próżno, pomyślałeś znowu, katowany rwącym bólem, który zwalił się na ciebie znikąd z siłą nawałnicy. Męczył cię niezależnie od uporczywego wiercenia się w krześle, wytrącał z ręki każdą robotę, którą próbowałeś dokończyć. Ciszę i bezruch zapełniasz przekleństwami sączącymi się przez zaciśnięte zęby, a kiedy ból staje się mniej dokuczliwy, znośny na tyle, byś mógł wstać, nie możesz już tu wytrzymać. Wstajesz i wychodzisz, zatrzasnąwszy drzwi za sobą. Na pamięć idziesz – nie idziesz, kuśtykasz, wciąż nieco obolały – w stronę Mahala.
Dokąd pójdziesz? Do „Tysiąca…”? Wyrzucisz kolejne pieniądze na łoże jednej z tamtejszych nimf, by zbudowała ci z pościeli iluzję dawnego świata; takiego, który mogłeś jeszcze zdobyć. Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, wstydziłbyś się tam pójść, ale teraz – za darmo żadna przecież na ciebie nie spojrzy. I nie chciałeś, by spoglądano na ciebie, zmuszałeś się do skrywania przed wzrokiem ludzkim, ale gdybyś nadal trwał w tej zatwardziałości, wykończyłaby cię szybciej niż infekcje rany i polowy lekarz-konował. Nie potrafisz nic samotnie, nic tylko dla siebie. Nawet kiedy wołają za tobą od jednego ze straganów, miękkim głosem otulonym słodkim zapachem narcyzów, zwalniasz nierówny krok.
Kurwom nie kupuje się kwiatów, a nie masz nikogo innego, kto by się ucieszył z bukietu. Poległym przyjaciołom nie zrobią różnicy, czy je położysz na grobie, czy tylko miniesz marmurowy pomnik bez słowa. Uzdrowicielki mają kwitnących dowodów pacjenckiej wdzięczności pod dostatkiem, a pielęgniarki zbyt dużo na głowie, by pamiętać o zabraniu ich do domu i potem więdną w słoikach po dżemie. A jednak jest coś w twarzy dziewczyny sprzedającej narcyzy – wydaje ci się znajoma, czy jest po prostu taka śliczna? – co każe się zatrzymać i odnaleźć w zaschniętym gardle głos:
- Ile za bukiet?
Lajla Veličković
Lajla Veličković
Magiczne stragany 5Hzzkjs
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
26 lat
rusałka
nieznana
neutralny
zaklinaczka kwiatów
https://petersburg.forum.st/t1419-lajla-velickovic#6946https://petersburg.forum.st/t1427-lajla-velickovic#7026https://petersburg.forum.st/t1434-lajla-velickovic#7054https://petersburg.forum.st/t1433-azra#7052

Wto 17 Lip 2018, 04:07
Magiczne stragany dalej tętnią życiem – pomimo tych wszystkich problemów, z którymi boryka się nieustannie Rosja. Ale to mikroświat rządzący się swoimi niespisanymi prawami. Tu obok siebie żyją ludzie z różnych krajów i każdy z nich jest tutaj z innego powodu. Poznałam kiedyś w tym miejscu Albańczyków, którzy wyjechali do Rosji za pracą i zajęli się handlem tego, co wpadnie im w ręce. Ta pani z tym pięknym warkoczem w siwym kolorze, co stoi obok mnie, ma około siedemdziesiąt sześć lat i pochodzi z Kazachstanu, ale przyprowadziła ją do Petersburga w młodości miłość i tak tutaj została niemal na zawsze. Pamiętam, że kiedyś przez przypadek wyłapałam w tym głośnym tłumie nawet bośniacki – z radosnym uśmiechem na twarzy próbowałam porozmawiać z moimi rodakami, ale nie przyznali się do tego, że pochodzą z tego samego kraju, co ja i szybko przełączyli się na kaleki rosyjski, pozostawiając po sobie w mojej głowie tylko palące uczucie rozczarowania. Z jednej strony potrafię to całkowicie zrozumieć – chcieli wyprzeć ze swojej pamięci to, co tam się wydarzyło, a z drugiej – o tych nieludzkich okrucieństwach trzeba mówić, by nie powtórzyły się nigdy więcej. Często też widzę tu wiele twarzy, które wydaje mi się, że gdzieś w życiu już widziałam. Potem myślami zwykle powracam do Sarajewa, jak na pstryknięcie palcami przypominając sobie tych wszystkich ludzi przypadkiem napotkanych na swojej drodze życiowej i zastanawiam się, komu z nich udało się przetrwać. Domyślam się, że niewielu – na własne oczy widziałam śmierć najbliższych mi osób. Czasem sumienie jednak bywa uporczywe i nie daje mi spokoju późnymi nocami, ale przecież w tamtym momencie egoistycznie musiałam wybrać siebie. Inaczej nie mogłabym tu stać pośród tych ludzi, nie miałabym szans rozpocząć nowego rozdziału i nie sprzedawałabym tych pięknych kwiatów, które stały się jedną z największych moich pasji. Nigdy nie dowiedziałabym się jak smakuje i pachnie świat.
- Ach…! – Z zamyślenia wyrywa mnie niski, lekko zachrypnięty głos mężczyzny, który sprawił, że niemal podskoczyłam o kilka centymetrów, niemal przewracając wiaderko z tuzinem czerwonych różyczek. – To ostatnie narcyzy na dziś, więcej nie mam – odpowiadam szczerze, spoglądając kątem oka na klienta, po czym przenoszę wzrok na niewielki bukiet, który wzięłam zaledwie przed momentem do rąk. – Te akurat nie są zbyt piękne. Powiedziałabym: kapryśne i wymagające, choć robiłam co mogłam. Wie pan, że cięte narcyzy przyśpieszają więdnięcie innych kwiatów? – Czasem zdarza mi się dzielić swoją wiedzą na temat roślin z przypadkowymi ludźmi, nawet jeżeli w rzeczywistości w ogóle mnie nie słuchają i za chwilę zapomną o tym, co mówiłam. – Może je pan po prostu wziąć za darmo, jeśli chce. – Z miłym uśmiechem wyciągam dłoń z bukietem w kierunku nieznajomego mężczyzny. Przecież czasem zdarza mi się robić dobre uczynki, a nie lubię sprzedawać za pieniądze kwiatów, które są sfatygowane i nie spełniają moich osobistych oczekiwań, dlatego albo wolę komuś dać je w prezencie, albo zabrać do mieszkania i włożyć do kolejnego wazonu na parapecie.
Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Czw 19 Lip 2018, 21:32
Tobie narcyzy się podobają; nie masz już w sobie tyle śmiałości, by prosić o doskonałość. Wystarczą ci kwiaty zmęczone, ostatkiem swojej urody nęcące przechodniów. Lubisz narcyzy sentymentem z pewną dozą zrozumienia – kiedyś byłeś jednym z nich, gotowy zapatrzeć się w siebie, całe dnie marnotrawić na lenistwo w towarzystwie rzeczy tak ulotnych jak odbicie ludzkiej twarzy na powierzchni stawu. Wszystkiego miałeś pod dostatkiem, chroniąc zapalczywie swój niefrasobliwy umysł przed świadomością nawet upływu czasu.
A teraz wciąż jesteś jak narcyz, choć już ścięty i więdnący. Impertynencie, wymagasz, by inni pracowali na ciebie, podtrzymywali cię przy życiu, chociaż wyrok już podpisany, o końcu przesądzono. Więdniesz nieodwracalnie, a twoja marność może wkrótce odbić się na tych, których wbrew rozsądkowi dopuszczasz do siebie.
- Nie mów mi „pan”, proszę. Tutaj nie ma panów. - za to tak lubisz Mahala. Jesteście tu wszyscy jak karaluchy, ślepi i głusi na większość ważnych wydarzeń, ale przynajmniej wszystko przetrwacie. Mieszacie się ze sobą, ofiary, winowajcy i uciekinierzy, łączycie się ze sobą w biedzie, wobec której nikną poprzednie podziały. Musicie szukać zwykłych uciech i zysku, przejścia z poprzedniego dnia do następnego zawieszeni pomiędzy brakiem podziałów, a równością, bo tej przecież też próżno tu szukać.
- Nie wiedziałem. – kręcisz głową delikatnie, a na twarzy miga cień dawnego uśmiechu. – Tylko na drewnie jako tako się znam. – umiesz rozpoznać ich zapachy, a nazwę gatunku wyczytasz z faktury kory po zaledwie kilku sekundach obracania jej w wyćwiczonych palcach. Drewno nie ma przed tobą tajemnic, ale nikt nigdy nie mówił ci o drobnych złośliwościach kwiatów. Widzisz na pierwszy rzut oka, że są delikatne i niepewne, ale mimo to wyciągasz rękę po narcyzy; palce zaciskają się kurczowo na wilgotnych łodyżkach, jakby nawet do nich mogło zabraknąć ci siły. Trzymasz bukiet, chociaż nie wiesz już, co z nim właściwie zrobisz. Lepiej byłoby narcyzom u niej; widzisz po jej dotyku, że umiałaby się nimi zająć,  – Dziękuję. – mamroczesz, odwlekając moment odejścia od straganu. Nie godzi się jej nie zapłacić, zwłaszcza że masz przecież czym. Ruble ciążą ci w kieszeniach, ich brzęk złowrogo przypomina o długu, jaki musisz spłacić. Mógłbyś oddać jej za te marne kwiaty wszystko, co masz przy sobie, może ulżyłoby ci, ale nie chcesz dawać jej pieniędzy. Pojawia się w tobie za to pewność, że niedługo tu wrócisz. Wykorzystasz jedną z chwil wolnych od bólu, by dokończyć struganie jakiegoś subtelnego kształtu w drewnie i nieporadnie wciśniesz jej go w dłoń. Skąd bierze ci się ta chęć, by miała coś od ciebie?
- Często tu jesteś? Przedtem cię nie widziałem. – prawda jest taka, że nie widziałeś dotąd nikogo, przechodziłeś przez tłum ślepy na nich wszystkich, ale ją… zapamiętałbyś. Dawno nie widziałeś takiej dziewczyny. W jej urodzie jest zachwycająca swoboda, coś znajomego. Wstyd ci przy niej myśleć o satynowych dziwkach i smrodzie ich perfum rozcieńczonych podłym alkoholem. Chciałbyś zostać wśród tej ulotności, odnaleźć się w zwyczajnym miejscu, pośpiechu ludzi, którzy należą jeszcze do świata, a nie odwrócili się od niego jak ty. Dla nich nic się nie zmieniło i potrzeba znacznie więcej niż ofiara dawnej tragedii, by wstrząsnąć tym światem.
Tylko ona ci tu nie pasuje i wciąż nie wiesz, o co chodzi.
Lajla Veličković
Lajla Veličković
Magiczne stragany 5Hzzkjs
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
26 lat
rusałka
nieznana
neutralny
zaklinaczka kwiatów
https://petersburg.forum.st/t1419-lajla-velickovic#6946https://petersburg.forum.st/t1427-lajla-velickovic#7026https://petersburg.forum.st/t1434-lajla-velickovic#7054https://petersburg.forum.st/t1433-azra#7052

Pon 13 Sie 2018, 15:40
- Skoro tak… – Usłyszawszy jego słowa, posłusznie kiwam głową, choć z drugiej strony zupełnie nie wiem, jak inaczej mogłabym się do niego zwracać, skoro nawet nie zdradził mi swojego imienia. Przyglądam się mężczyźnie nieco uważniej, tym samym przyznając mu rację w duchu, że faktycznie daleko mu do przysłowiowego „pana”. Nieznajomy wciąż był stosunkowo młody, choć może nieco zaniedbany – jak taki brudny pies z ulicy, którym trzeba by było się zająć i doprowadzić go do porządku, żeby dostrzec jego urodę. Jego twarz, zwłaszcza po dłuższej obserwacji, wydawała się dziwnie znajoma, ale to uczucie znałam już na tyle dobrze, że przestałam na nie zwracać uwagę. Widmo przeszłości wracało do mnie niemal codziennie; pogodziłam się już z tym, iż nigdy go się nie pozbędę. – Na drewnie? – podłapuję z niemałym zainteresowaniem w głosie temat, bo przecież przydałoby się, by wreszcie diametralnie odświeżyć wystrój mieszkania, który wciąż pozostawiał wiele do życzenia ze względu na brak środków finansowych, nie wspominając już o jakimś wolnym czasie od pracy. – Jest pan stolarzem? – Mimo że miałam przecież już tak się do niego zwracać, to ciężko było mi pozbyć się tego zwrotu grzecznościowego. – Albo może różdżkarzem? – Niby mówią, że pierwsza myśl jest zawsze poprawna, ale w dalszym ciągu nie byłam pewna, czy aby na pewno udało mi się prawidłowo odpowiedzieć. Dłonią odgarniam kosmyki ciemnych włosów, które uporczywie wpadają mi do oczu, po czym wdzięcznie podaję mu bukiet narcyzów z delikatnym uśmiechem na twarzy. Mam jednak nadzieję, że może akurat u niego trochę odżyją, skoro nie chciały słuchać ani mnie, ani nawet magii.
- Tylko proszę pamiętać o trzymaniu ich osobno – ostrzegam jeszcze raz, po czym dodaję zapobiegawczo: – Nie chcę, by przypadkiem spowodowały jakąś katastrofę. – Co przecież w przypadku narcyzów było możliwe, wystarczyło jednak włożyć je do wazonu z dala od innych kwiatów. Już miałam powrócić do swoich zajęć i pożegnać się z mężczyzną po krótkiej pogawędce, aż nieznajomy zadał mi kolejne pytanie. Czy często tu jestem? W rzeczywistości magiczne stragany nie były moim stałym punktem, choć prywatnie lubiłam to miejsce ze względu na jego różnorodność i atmosferę. Przychodziłam tutaj więc jedynie okazjonalnie – albo wtedy, kiedy nie udawało mi się sprzedać zbyt wiele kwiatów, co raczej zdarzało się rzadko, albo na prośbę szefostwa. – Od czasu do czasu. To już nie ode mnie zależy. – Taka odpowiedź w tym momencie wydawała mi się być najbardziej adekwatna. W końcu harmonogram ustalony jest z góry i nie mam na niego zbyt wielkiego wpływu. Mimo wielu przepracowanych lat w tym samym miejscu, wciąż jestem tylko zwykłą pracownicą. – W poniedziałki i wtorki jestem na Niedźwiedzim Ryku przy ulicy z katarynkami, w środy, czwartki i piątki w Magnolii, co drugą sobotę na Mahala przy Pasternaku, a niedzielę – zazwyczaj w mugolskiej części Petersburga – recytuję mechaniczne formułkę dla nowego klienta, którą znam już dobrze na pamięć, w międzyczasie dolewając zimnej wody do czerwonych róż i przekładając część z nich do wolnego wiaderka. A nuż chciałby kupić kiedyś w przyszłości ode mnie jakieś kwiaty albo choćby polecić moje stoisko komuś ze swoich bliskich znajomych. Reklama dźwignią handlu.
Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Pią 17 Sie 2018, 00:03
Uśmiechasz się delikatnie, bardziej chyba do siebie samego. Zgadła. Ze wszystkich ludzi, którzy mogliby wiedzieć na temat drewna niemal wszystko, bezbłędnie wybrała, kim jesteś. Jak jej się to udało, skoro to zawód kradziony, niedopasowany do ciebie, jak za duża (w końcu ojcowska) marynarka zwisająca ze zbyt wątłych ramion?
Podnosisz na dziewczynę wzrok i uśmiech.
- Można powiedzieć, że jestem po trochu z obu tych rzeczy, chociaż do stolarza nieco mi bliżej. Różdżki robił mój ojciec, ja tylko sprzedaję. – nigdy nie byłeś nikim w pełni. Nie zdążyłeś zdobyć wymarzonego zawodu i rozwinąć się w bośniackiej gwardii, a wybór, który podjąłeś później z konieczności – to nigdy nie było życie dla ciebie. – Gregorović, moje uszanowanie. – jest w tym nazwisku znacznie więcej, niż możesz udźwignąć, nie dajesz więc powstać znaczącej ciszy; dziewczyna nie ma czasu skojarzyć cię z wybitnym różdżkarzem, zmierzyć cię wzrokiem i choćby pomyśleć, że nie wyglądasz na swoją reputację. Nie ma czasu zastanowić się, czy to aby nie pomyłka, a ty nie jesteś kolejnym z tysiąca zwyczajnych (i zupełnie pijanych) Dymitrów i Ivanów, którzy już ją dzisiaj mijali. Przez większość czasu celowo przychodzisz tu, gdzie nikt nie sprawdza ci personaliów póki siedzisz cicho – na ogół nie chcesz, by kojarzono cię z wybitnym wytwórcą różdżek, człowiekiem sukcesu, autorytetem w trudnej dziedzinie magii. Lepiej byłoby ci w tym anonimowym tysiącu, zapamiętałaby cię tylko na chwilę, jako tego od spraw beznadziejnych, kaleka z narcyzami, tytuł jednego z obrazów malowanych na szarawym płótnie powszedniego popołudnia. Nie chcesz, by myślano potem, że jeden z was zagarnął cały talent, jaki rodzinie Gregorovićów przypadł w udziale, a ten drugi musi teraz spłacić dług tułaniem się po świecie bez cienia szansy na sukces i chwałę. Ale tej dziewczynie należy się prawda. Za co? Tego sam dokładnie nie wiesz.
Bez obaw, dowiesz się zaraz. Życie wciśnie zaraz w piękne, delikatne ręce kwiaciarki ciężar życia, które już porzuciłeś i ponownie cię nim obarczy. Znowu zatęsknisz do anonimowości.
Jedyna korzyść z krótkiej chwili ciszy, jaka nadchodzi po twoich słowach to pomysł na to, co zrobić z feralnymi kwiatami - narcyzy zaniesiesz ojcu na grób. Tam już nie zrobią większej szkody, a przyjęło się przecież, by w dowód pamięci jednak coś ze sobą przynieść.
Weźmiesz więc kwiaty, a w bukiecie przykre wspomnienia, których ojcu znowu nie opowiesz. Nie chciałby słuchać, za dużo cię przestrzegał, gdy był na to jeszcze czas, byś nie szedł, bo jeszcze źle skończysz.
- Zapamiętam i obiecuję panience, że będą same. – w końcu trudno o towarzystwo na cmentarzu, a jeśli już się jakieś znajdzie, to lokatorom nekropolii żadne katastrofy nie są już straszne. Rzadko tam bywasz, rzadziej niż bywałby dobry syn. Dzisiaj też pójdziesz tam tylko dlatego, że musisz gdzieś złożyć te kwiaty, ale może wystarczy ci w zupełności ten powód. Może wystarczy co tydzień kupować nieszczęsne narcyzy i usłać sobie nimi drogę powrotną do względnej ludzkiej przyzwoitości. – Dziękuję uprzejmie i życzę miłego dnia.
Mówisz już dziewczynie na odchodne, ale stąpasz dzisiaj wyjątkowo opieszale, z niemałą trudnością obracasz się, by wrócić na drogę, z której i tak musisz wkrótce zejść, trafić w inne miejsce. Nie zdążysz.
Lajla Veličković
Lajla Veličković
Magiczne stragany 5Hzzkjs
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
26 lat
rusałka
nieznana
neutralny
zaklinaczka kwiatów
https://petersburg.forum.st/t1419-lajla-velickovic#6946https://petersburg.forum.st/t1427-lajla-velickovic#7026https://petersburg.forum.st/t1434-lajla-velickovic#7054https://petersburg.forum.st/t1433-azra#7052

Sro 22 Sie 2018, 23:08
- To musi być bardzo ciekawe – odpowiadam z lekkim uśmiechem na twarzy,  Zawsze zastanawiałam się, jak wygląda proces tworzenia różdżek. Bo przecież jak to możliwe, że tyle magii mieści się w patyku? Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, choć dla niego zapewne było to coś normalnego, nad czym zapewne z przyzwyczajenia już się nie zastanawia. – Gregorović – powtarzam zaraz po nim, zapominając nawet się przedstawić i skupiając się tylko na jego słowach. Dziwnie znajomo brzmi to nazwisko, jakbym gdzieś już je wcześniej słyszała w moim życiu, dlatego próbuję sobie przypomnieć czym prędzej, czy na pewno aby się nie mylę, choć jest to zadanie trudne do wykonania. Z zaciekawieniem więc spoglądam na niego, chcąc go tym samym zatrzymać – jakbym oczekiwała, że sam mi udzieli odpowiedzi na to pytanie. Sarajewo? Czy to było w Sarajewie? Tylko w którym momencie? Nie przypominam sobie przecież, bym poznała  to nazwisko dopiero w Rosji. Brzmiało zbyt bośniacko, choćby przez końcówkę, która sama w sobie była charakterystyczna dla Bałkanów. – Jestem Lajla. – Lajla Veličković, ale to nie jest ważne. Długo przecież nawet nie wiedziałam, jak się nazywam i kim jestem. Dopiero musiałam trafić na dobrych ludzi, którzy wyprowadzili mnie na prostą drogę i pokazali, że życie może wyglądać inaczej. Rosja uderzyła we mnie całą swoją siłą; przez ten okres, kiedy tu jestem, zdążyło wydarzyć się już tyle, że nie jestem nawet w stanie wszystkiego spamiętać. Coraz więcej też wspomnień ucieka mi z głowy, choć tak bardzo chciałabym je dla siebie zatrzymać. Ale nie wszystkie. Na pewno nie te związane z wojną, która kilka lat temu ogarnęła moje miasto.
- Coś mi mówi to nazwisko – przyznaję się z lekkim spóźnieniem i zawahaniem w głosie, bo tajemniczy Gregorović zdążył już mi życzyć miłego dnia i pożegnać się, przez co nawet nie wiedziałam, czy mnie usłyszał. – Ale… – dodaję nieco ciszej, jakby tylko do siebie, wzdychając cicho pod nosem. Ale wciąż nie potrafę powiedzieć skąd. Żadna z tych informacji, która do tej pory usłyszałam, nie naprowadza mnie na żaden trop. Może więc to tylko kolejna pomyłka z mojej strony? Nie on jeden zapewne miał na nazwisko Gregorović, a świat nie jest taki mały, jak mogłoby się wydawać. Zobaczyłam to dopiero po dotarciu do Petersburga – a wcześniej przecież samo Sarajewo wydawało mi się ogromne. Nie mogłam go więc zatrzymać, choć podświadomość mi podpowiadała, by to zrobić, ale nie wypadało, skoro znaliśmy się dopiero od kilku minut. Może jeszcze kiedyś będzie dane mi z nim porozmawiać, licząc że do tej pory przypomnę sobie, skąd znam to nazwisko. Nie udało mi się dostrzec, czy aby na pewno już odszedł, gdyż tuż obok mojego stanowiska niespodziewanie przeszedł tłum ludzi, którzy zainteresowali się jakimś widowiskiem na samym środku placu. Zgubiłam go z pola widzenia, mimo że próbowałam jeszcze przez moment wyłapać jego sylwetkę.
Poszedł?
Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Czw 30 Sie 2018, 00:25
Kiedyś przytaknąłbyś jej i kto wie, może nawet opowiedział, jak z zapartym tchem patrzyłeś na ojca przy pracy. Kiedyś, gdy nie wstydziłeś się jeszcze, ale na to już za późno, teraz już tylko „do widzenia” półgębkiem i idziesz.
Zatrzymałeś się po zaledwie kilku krokach, stragan kwiaciarki był jeszcze dobrze widoczny wśród innych, kiedy spojrzałeś przez ramię. Widzisz, że dziewczyna patrzy za tobą i w jednej chwili dociera do ciebie, że był już w jej życiu jeden Gregorović, że ona pamięta ciebie, a nie cień słowa o ojcu.
Tamten wziął ją za ręce i mocno, za mocno ściskał delikatne dłonie, wpatrzony w przybrudzoną lecz piękną tak jak dzisiaj twarz.
Uciekaj stąd, powtarzał tym przejętym tonem, głosem z pogranicza rozkazu i błagania pozbawionego nadziei. Pamiętasz go? To właśnie byłeś ty, w ostatnich swoich dniach w Sarajewie, wcale nie tak dawno temu. Każdy już tak mówił, jeśli mówiliście do siebie w ogóle. Mało kto wierzył, że da się jeszcze stamtąd uciec, a z tych, co wierzyli w powołanie do obrony kraju nie został chyba już nikt. A jednak kazałeś jej spróbować. Była za młoda, zaledwie nastolatka, zbyt słaba i za ładna, jeszcze dzień, a złamałaby się pod naporem tego wszystkiego jak przyciśnięta zbyt mocno łodyżka kwiatu, którymi zajmowała się teraz tak troskliwie.
Pamiętasz. Przypominasz sobie coraz więcej, po wyjęciu tego jednego wspomnienia z muru, jaki oddzielał ciebie z dnia dzisiejszego od tamtego Ljubana obrazy i uczucia zalewają cię z wielką siłą, wszystkie naraz, a trzymasz się wciąż na nogach tylko dzięki temu, że jest coraz bliżej, ona i jej kwiaty, ona i jej niezwykła uroda, ona i siła bijąca od niej, której nie umiałeś nazwać wcześniej, a teraz wiesz już, że to przetrwanie ją tak zahartowało, dzięki niemu tak dorosła, a jednocześnie jakby nie zmieniła się ani trochę.
- Pamiętam cię. – znałeś ją zaledwie przez chwilę, ale obraz jej jasno i szybko łączył się w twojej pamięci z tamtym czasem. Wszyscy chcecie zapomnieć, uparcie powtarzacie, że teraz to już nowe życie, a gdyby włożyć wam ołówki w dłonie i dać trochę czasu, prędzej czy później na papier wróciłoby wszystko – wymalowane w graficie sceny nierównych walk i nielicznych pożegnań, słowa, które zasłyszało się raz, w przypadkowej sytuacji, szarym, płaskim głosem, zagłuszone wszystkim innym, a mimo to – zapamiętane.
Nie jest tak łatwo zapomnieć.
- Mieszkałaś w Sarajewie, przy ulicy Kapetanovića. – za kościołem, blisko rzeki, szło się tamtędy na targ. – Udało ci się uciec. – z trudnością łapiesz oddech, wpatrzony w nią jak w święty obraz odratowany cudem ze zburzonej świątyni. Wielu z was ocalałych, jak dowiedziałeś się z czasem,  znalazło tutaj schronienie, ale za każdym razem, gdy udało ci się kogoś spotkać, tak samo na nich reagujesz.
Lajla Veličković
Lajla Veličković
Magiczne stragany 5Hzzkjs
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
26 lat
rusałka
nieznana
neutralny
zaklinaczka kwiatów
https://petersburg.forum.st/t1419-lajla-velickovic#6946https://petersburg.forum.st/t1427-lajla-velickovic#7026https://petersburg.forum.st/t1434-lajla-velickovic#7054https://petersburg.forum.st/t1433-azra#7052

Nie 02 Wrz 2018, 23:57
To on.
Sarajewo. Tam się poznaliśmy. Teraz już wiem, skąd pamiętam jego twarz. To przecież on mnie uratował. To dzięki niemu udało mi się stamtąd z powodzeniem uciec. Początkowo nie chciałam tego robić, uparcie wierząc, że mogę zostać i w jakiś sposób pomóc im w walce, ale potem zdałam sobie sprawę, że jestem naiwna i muszę jak najszybciej wybrać pomiędzy życiem a śmiercią. Wybrałam życie, bo nie wyobrażałam sobie umrzeć młodo, choć bolało mnie to, że nie mogłam też uratować innych. Przez długie miesiące myślałam o swoim wybawicielu, niewiele mi o sobie zdradził oprócz imienia i nazwiska, ale nie było ani możliwości, ani czasu, by się poznać. Zastanawiałam się, co się z nim stało, czy i jemu udało się przeżyć, czy może sam podzielił los tych ludzi, którzy zostali w Sarajewie. Chciałam wierzyć, że i jemu się poszczęściło – zasługiwał na wszystko, co najlepsze. Z czasem o nim mimowolnie zapomniałam, bo musiałam zacząć wreszcie żyć na nowo i spróbować zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie dało się. To wciąż było z tyłu głowy i wracało jak bumerang w najmniej oczekiwanych momentach, choć wmawiałam sobie wielokrotnie, że mam to już dawno za sobą. Nie potrafiłam więc teraz uwierzyć, że to on, sam Ljuban Gregorović, stoi przede mną przy magicznych straganach. Ile to już czasu minęło od tamtego momentu? Nie potrafię nawet teraz konkretnie odpowiedzieć, bo nagle wszystko staje mi przed oczami, jakby wydarzyło się to zaledwie wczoraj.
- To ty. – Tylko tyle udaje mi się wydukać, choć chciałabym przekazać znacznie więcej. Niewiele pamiętam już z naszego ostatniego spotkania. Coraz więcej wspomnień mam za mgłą, nie wspominając już o tym, że byłam w szoku i nie wiedziałam, co się dzieje. A gdyby nie on, mogłoby mnie tu nie być. Gdyby nie on, mogłabym już nigdy nie poznać innego świata. – To ty żyjesz. Pamiętam cię. – Niewiele myśląc, pokierowana gwałtownymi emocjami, rzuciłam się mu na szyję, jakby był moim starym przyjacielem, którego nie widziałam od lat. Nie był nim. Nawet nie znaliśmy się dobrze, ale to jemu zawdzięczam więcej niż mogłoby się wydawać. Zaraz jednak oblewam się płomiennym rumieńcem, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłam. – Przepraszam – odpowiadam niepewnie, po chwili go puszczając, odsuwając się na bok i odwracając onieśmielona wzrok. Wciąż czuję jak bije mi serce; że nie potrafię się uspokoić ani nawet złapać oddechu.– Nie sądziłam, że kiedykolwiek się spotkamy. Myślałam, że nie żyjesz, chciałam dodać, lecz dopowiedziałam sobie to w myślach. Tak przecież było najrealniej założyć. A jednak. W tym przypadku się pomyliłam. – Słyszałam, że mój dom przy Kapetanovića został zbombardowany kilka dni po mojej ucieczce – przypominam sobie, spoglądając w jego pełne zdziwienia oczy. To tylko dzięki tobie tu jestem, Ljuban. Gdybyś mnie wtedy nie namówił na ucieczkę, gdybyś mi nie pokazał właściwej drogi…
Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Sro 12 Wrz 2018, 00:08
Nie umiałbyś wytłumaczyć, dlaczego to akurat nią się wtedy zaopiekowałeś, jeżeli w ogóle można nazwać to opieką. Dlaczego chciałeś pilnować, by miała co jeść i pić, i dlaczego w tłumie gotowych do opuszczenia Sarajewa cywili akurat ją wyszukałeś i z uporem godnym lepszej sprawy znosiłeś jej głupi opór, ten sam, który ty byś stawiał, gdyby to ciebie namawiano do ucieczki.
Kiedy trzymałeś ją w ramionach ostatnim razem, pachniała dymem. Osiadł jej na włosach razem z pyłem wzbijającym się z kup gruzu, kiedy przesuwałeś po nich dłonią, były tępe i suche w dotyku. Na skórze wszyscy mieliście ten sam białawy cień i brud. Była jedną z setek anonimowych twarzy, sierotą jakich pełno szlajało się po ulicach stolicy. Trzymałeś ją przy sobie owładnięty dziwacznym uczuciem, które nie narodziłoby się w innym miejscu i innych czasach. Pożegnania łączą się zwykle ze smutkiem, ze łzami, a ty nie mogłeś opanować radości, jaką dawała ci myśl, że nigdy w życiu już jej nie zobaczysz. Teraz pachniała pięknie, chłodem wody i kwiatami, życiem, które w sobie wypielęgnowała.
Ani trochę nie widzisz w tym swojej zasługi. Obejmujesz dłońmi jej owalną twarz, patrzysz w wielkie, błyszczące oczy. Jak ona się uchowała, taka śliczna? W ni to braterskim, ni ojcowskim, ani tym bardziej mężowskim geście pocałowałeś jej czoło, odgarniając zeń przedtem kosmyki miękkich kasztanowych włosów.
- Nie przepraszaj mnie. – czujesz się przy niej staro, tak staro, że na usta ciśnie ci się „dziecko”, ale przecież już wyrosła. Minęło siedem lat, chociaż czujesz, jakbyś przeżył siedemdziesiąt, z wyszczekanej dziewczyny Lajla zmieniła się w dorosłą kobietę. Ma jeszcze w oczach coś znajomego, a uroda, która wtedy w niej rozkwitała rozwinęła się już do zachwycającego piękna, na które nieswojo ci patrzeć. Nic już wam z domu nie zostało prócz siebie nawzajem, nic dziwnego, że w pierwszej chwili lgniecie do siebie jak wędrowiec przypada do źródła po przeprawie przez pustynię. Bierzesz ją za rękę, obie dłonie zaciskasz na wątłych jak łodygi narcyzów palcach i wpatrujesz się w nią, nie mogąc nagle wznieść wzroku na poziom jej twarzy.
Chciałbyś powiedzieć jej, że nie. Nie żyjesz, bo to nie jest życie, a ona widzi tylko cień kogoś znajomego. Nie było nic błędnego w zakładaniu, że umarłeś, ba, tuż po pożegnaniu z nią, tuż po przebłysku nadziei, że jakoś jej się uda, ogarnął cię mrok jednej myśli.
Zdechnę tu teraz jak pies.
I do dziś nie wierzysz, że jednak tak się nie stało.
- Nic nie wiem, wybacz. – z jej domu nie zostało nic. Podobnie jak z kościoła i straganów na ryneczku. Tak słyszałeś od jednego z niedobitków. Tam, gdzie mieszkała z rodziną, na uliczkach, którymi jak krew w tętnicach płynęło życie rozpanoszyła się śmierć, rozleniwiona królowa zgliszczy, i patrzyła, jak resztki godności ludzkiej konają z głodu i pragnienia.
Wyszedłeś stamtąd, oboje wyszliście, powinniście czuć się jak zwycięzcy. A jednak gołym okiem widać, że nie jesteście niczym więcej od skorup, wyniszczonych ofiar.
- Jesteś tu sama?
Lajla Veličković
Lajla Veličković
Magiczne stragany 5Hzzkjs
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
26 lat
rusałka
nieznana
neutralny
zaklinaczka kwiatów
https://petersburg.forum.st/t1419-lajla-velickovic#6946https://petersburg.forum.st/t1427-lajla-velickovic#7026https://petersburg.forum.st/t1434-lajla-velickovic#7054https://petersburg.forum.st/t1433-azra#7052

Sro 12 Wrz 2018, 00:52
Zawsze wydawało mi się, że to kwestia przypadku, bo przecież jak inaczej mam to sobie wytłumaczyć? To w końcu mógł być każdy inny – czasem wystarczy pojawić się kilka sekund za późno, by być w nieodpowiednim miejscu i czasie. Mnie się udało wtedy trafić na kogoś, kto się mną zaopiekował i chciał mi pomóc, mimo że nawet o to nie prosiłam. Pragnęłam wtedy tak niewiele – albo przeżyć i wydostać się jak najszybciej, albo umrzeć szybko i bezboleśnie. Byłam całkowicie świadoma, że jestem zaledwie krok od śmierci. Niewiele mnie od niej dzieliło, a ja – w przeciwieństwie do innych czarodziejów – nawet nie potrafiłam się obronić; kilka podstawowych zaklęć nie pozwoliłoby mi się osłonić przed kolejną zrzuconą bombą na miasto czy brutalnym ostrzeliwaniem na słynnej Alei Snajperów, niegdyś ulicy Smoka z Bośni, która łączyła bezpośrednio dzielnicę przemysłową ze Starym Miastem. Mieszkałam bardzo niedaleko, tuż przy Kapetanovića, w jednym z tych miejsc najbardziej narażonych na atak ze strony wrogów. Wystarczyło przecież, bym powiedziała „nie” i została tam zaledwie kilka dni dłużej, by nic ze mnie nie pozostało, ale dałam się przekonać – choć w głowie zapamiętałam to tak, że w ostatnim momencie, gdy była już możliwość ucieczki, paradoksalnie stawiałam opór. Nie, ja nie mogę, zostanę w Sarajewie. Nigdzie nie idę. Nie wiem, dlaczego tak było, ale niełatwo jest zostawić dom. Chyba naiwnie wydawało mi się, że mogę jeszcze przetrwać i tym razem odstąpić swoją szansę komuś innemu, mimo że kolejna mogła w rzeczywistości nigdy nie nadejść.
- Nie chciałam. – Nie powinnam już nic mówić, przecież powiedział mi, że nie muszę go przepraszać, a ja wciąż czułam się… nieswojo? Nie jestem pewna, czy to odpowiednie słowo; z jednej strony czułam radość, że i jemu udało się uciec, a z drugiej – nagle wszystko do mnie wróciło, zwłaszcza ten przerażający widok, smród zgliszczy i rozkładających się ciał, który prześladował mnie przez wiele miesięcy. Jego dotyk jest jednak ciepły i kojący, od razu się uspokajam i myślami powracam do rzeczywistości. Jesteśmy teraz tu, w Petersburgu, to w końcu nie Sarajewo, choć coraz bardziej boję się, że i Wenecję Północy może spotkać podobny, równie tragiczny scenariusz. Już widzę w snach późnymi nocami, jak miasto całkowicie ogarnia chaos, mimo że tak naprawdę chciałabym tylko niepotrzebnie złorzeczyć. – Nie szkodzi. Tak się cieszę, że cię widzę, Ljuban! – Zaciskam mocniej dłonie mężczyzny, mimowolnie uśmiechając się radośnie  z jego powodu i kiwając twierdząco głową na pytanie. – Jestem tu sama. Jeszcze po powrocie spotkałam tu jedną Bośniaczkę, Enisę. Blond włosy i charakterystyczny uśmiech, może ją pamiętasz. Mieszkała bodajże przecznicę dalej… Niestety, zmarła trzy lata temu. – Popełniła samobójstwo, ale o tym nie chcę ci teraz mówić. Sam pewnie masz do opowiedzenia równie wiele podobnych historii. Nie tylko ona nie potrafiła sobie z tym poradzić.
- A ty?
A ty, jesteś tu sam?
Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Czw 20 Wrz 2018, 11:31
Czyżby za waszą krzywdą naprawdę kryła się tylko odrobina intencji, a reszta była zrządzeniem losu? Nigdy nie myślałeś o udziale przypadku w tym, co cię spotkało. Nie spędzałeś nocy w szpitalu na wyklinaniu – gdybym tylko szedł wtedy inną ulicą… każdy z was mógł zostać bohaterem, zginąć pierwszego dnia, rozmyślić się w ostatniej chwili. Żyć inaczej, żyć w ogóle.
Wszystkie możliwości zostały już wykorzystane, teraz możesz tylko dryfować na powierzchni wydarzeń, cudownie bierny. Zapewne nie miałeś przeżyć i cokolwiek ze sobą teraz nie zrobisz, będzie światu zupełnie obojętne. Jest całe miliony takich przypadków jak ty.
Kręcisz głową. Nie pamiętasz Enisy, nie chcesz pamiętać nikogo, ale w snach wracają do ciebie. Inni, chociaż łudząco podobni do ciebie, chłopcy, z którymi krwią podpisywaliście braterskie pakty. Wystarczyły trzy dni razem, byś w myślach nazwał rodziną każdego z nich. Kiedy się wspólnie przechodzi przez coś takiego, cały dorobek genealogii schodzi na drugi plan. Były takie dni, w których nie pamiętałeś własnego nazwiska, a z kilkudziesięciu metrów poznawałeś w krzyku przerażenia i bólu głos kamrata.
Nie chciałeś płakać, kiedy umierali. Próbowałeś jakoś się wytłumaczyć, już niezdolny do łez, gdy stałeś nad kolejnym świeżym grobem. Pochowałeś zbyt wielu bliskich w ciągu ostatnich kilku lat; przeszedłeś przez więcej pogrzebów niż zdarza się zwyczajnemu człowiekowi przez całe życie. Lajla nie wyglądała, jakby miała za sobą podobne doświadczenia, chociaż bezpieczniej jest niczego nie zakładać. W końcu ją też wojna dopadła w samym środku życia, w domu; a że od niej uciekła – nie mogło umniejszać jej cierpień.
Nie masz co już liczyć na honory jak dla bohatera, więc i podobna bezczelność nie jest ci potrzebna.
- Nie znałem jej. Przykro mi. – już nie żałujesz kolejnej anonimowej śmierci, ale mimo tego pozostajesz szczery – pamiętasz przecież, jak myślałeś, już długo po przybyciu do Rosji, w czystej szpitalnej pościeli: czy z nią wszystko w porządku? Czy udało ci się jakoś przyczynić do jej przetrwania? Żal ci dziewczyny, że jednak została sama.
Domyślasz się, co to była za śmierć. Każdy z was choć raz o niej myślał, a niektórych szczęśliwców do dziś nie opuszcza nęcące a co, gdyby dało się z tym wszystkim skończyć?
Kiedy po raz kolejny śni się potworny koszmar, jeszcze gorszy od poprzedniego, albo kiedy odżywa stary ból – wciąż czasami odwiedza cię to pytanie, a ty milczysz, chociaż chciałbyś się już nieraz zdobyć na jakąś odpowiedź.
- Sam. – przynajmniej Lajli odpowiadasz. – Mój ojciec pracował w Pradze przez kilka ostatnich lat przed śmiercią. Przywieźli mnie tu – urywasz zdanie w połowie, nie chcąc od razu zdradzać się ze swoim kalectwem. Dlatego też zwlekasz z odejściem, by nie zauważyła, jak utykasz. Chcesz nadal być w jej oczach Ljubanem-wybawicielem, młodym, zdrowym, bez żadnych wad. Sam już nie potrafisz tak na siebie patrzeć. – stamtąd i tak już zostałem. – kończysz, nieporadnie sklejając słowa. – Mieszkam całkiem niedaleko, daj mi kawałek papieru to zapiszę ci adres. – dodajesz szybko, nie dając jej czasu na drążenie tematu okoliczności twojego pojawienia się w Petersburgu.
Lajla Veličković
Lajla Veličković
Magiczne stragany 5Hzzkjs
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
26 lat
rusałka
nieznana
neutralny
zaklinaczka kwiatów
https://petersburg.forum.st/t1419-lajla-velickovic#6946https://petersburg.forum.st/t1427-lajla-velickovic#7026https://petersburg.forum.st/t1434-lajla-velickovic#7054https://petersburg.forum.st/t1433-azra#7052

Pią 21 Wrz 2018, 17:51
- Nic nie szkodzi. Masz prawo. – Z czasem zapomina się coraz więcej szczegółów, jak imiona i nazwiska, ale dalej pamięta się twarze, choć mogłabym się założyć, że gdybym tylko miała możliwość powrotu do Sarajewa, potrafiłabym wszystko precyzyjnie opisać i przypomnieć sobie na zawołanie to, co się działo. Enisa była jedną z tych osób, które poznałam zaledwie kilka dni przed ucieczką. Nigdy wcześniej nie zwróciłyśmy na siebie uwagi, mimo że mieszkałyśmy bardzo blisko siebie. Spotkałyśmy się dopiero podczas wojny, kiedy pomagałam uratować jej brata, który w wybuchu miny stracił prawą rękę. Nie przeżył. Ona z kolei dotarła aż do Petersburga, gdzie spotkałyśmy się przez zupełny przypadek. Starałyśmy się mieć ze sobą kontakt, mimo że nie było zbyt łatwo – każda z nas miała na plecach bagaż trudnych doświadczeń i złych wspomnień, który chciała jak najszybciej zrzucić, zostawić za sobą i odetchnąć z ulgą. Z czasem świadomie przestałyśmy ze sobą rozmawiać, aż od naszego wspólnego znajomego pewnego dnia dowiedziałam się, że Enisa niespodziewanie popełniła samobójstwo. Nie była w stanie pogodzić się z przeszłością. Choć wzbudziło to we mnie ogromny smutek i żal, to częściowo potrafiłam zrozumieć jej uczucia i lęki. Mnie też było ciężko, ale nie na tyle, by pozbawiać się życia. Nie potrafiłabym tego zrobić. Za bardzo je kochałam, choć bywało okrutne. – Nigdy nie byłam w Pradze, ale słyszałam, że jest pięknie. – Uśmiecham się lekko do Ljublana, po czym zdaję sobie sprawę, że nie powinnam z nim dłużej rozmawiać, mimo że chciałabym więcej usłyszeć. Puściłam jego przyjemne w dotyku dłonie i cofnęłam się kilka kroków, nie spuszczając go z oczu.
- Muszę już iść – odpowiadam ze słyszalnym smutkiem w głosie, pozwalając sobie na ciche westchnięcie pod nosem. Nie myśl sobie, że teraz chcę się zapaść pod ziemię i unikać cię na każdym kroku, bojąc się starcia z przeklętą przeszłością. Wcale nie zamierzam od ciebie uciekać, dawno niczyja obecność mnie tak nie ucieszyła jak twoja, Ljubanie. Ale mam jeszcze swoje obowiązki do spełnienia, w końcu wciąż jestem w pracy. Choć moja zmiana na magicznych straganach powoli się kończy, bo sprzedałam już niemal wszystkie kwiaty na dziś, a te cięte narcyzy oddałam ci jako jedne z ostatnich, to teraz powinnam pójść do „Magnolii” i przekazać wszystkie pieniądze, które od rana zarobiłam. Tylko co teraz? Nie byłam pewna, czy powinnam to robić, ale nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie spróbowała nawiązać z nim kontaktu.  Zrób coś szybko, Laja, nim będzie za późno. Ale nagle… Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się tego z jego strony. – Już ci podaję – mówię szybko, szukając przy stoisku kartki i czegoś do pisania. Podaję mu, by zapisał na niej swój adres, po czym zaraz dodaję: – No proszę! Ja też mieszkam na Mahala, tuż obok samej linii Kirowsko-Wyborskiej, na ulicy Dworcowej 13B. Przy domofonie znajdziesz moje nazwisko. Veličković. Odwiedź mnie w któryś dzień. Albo ja odwiedzę ciebie. – Z rozpędu powiedziałam to niemal na jednym oddechu, po czym momentalnie zabrałam się za sprzątanie wokół straganu, karcąc się surowo w myślach za te głupstwa, które zaledwie przed chwilą padły z moich ust. Oj, Lajla, ale ty się narzucasz…
Ljuban Gregorović
Ljuban Gregorović
Sarajewo, Bośnia i Hercegowina
31 lat
czysta
neutralny
sprzedawca różdżek, stolarz
https://petersburg.forum.st/t1656-ljuban-gregorovic

Pon 24 Wrz 2018, 02:26
Masz prawo, ciągle ci to powtarzali, od samego początku serii niefortunnych zdarzeń, która doprowadziła cię aż tutaj, w obcy tłok zebrany przy tanich straganach. Masz prawo wybrać, w jakim kraju spędzisz życie i masz prawo walczyć o swój wybór. Masz prawo zrezygnować z tej walki, nikt nie będzie cię za to osądzał.
(A mimo to czułeś to na każdym kroku - byli tacy, co czekali tylko, aż ktoś odejdzie, zwieje, obrońcy pojmowanych na opak zasad etyki. Czasem ucieczki, ratunku tchórza, bałeś się bardziej niż śmierci.)
Masz prawo do życia, kontrowali uzdrowiciele w Hotynce. Prawo, z którego nie godzi się rezygnować, prawo najświętsze i obowiązek człowieka – żyć za wszelką cenę. Zaniedbywałeś go zbyt długo, całymi dniami wpatrywałeś się w rysę wgryzającą się w smugę farby na suficie szpitalnej sali. Nie podnosiłeś nawet głowy, nie słuchałeś kroków ani słów, chociaż wiele z nich padało tuż przy twoim uchu, tak słodkim głosem, że niedawno jeszcze nie zastanawiałbyś się ani minuty nad pójściem za tym głosem na koniec świata, na skraj przepaści.
Masz prawo do zapomnienia, Lajla kolejnym głosem w chórze twych aniołów stróżów postanawia cię uświadomić. Korzystasz z niego wybiórczo, wymiatając z głowy, co możesz, a zostawiając – wszystko, na co nie masz już siły. Nie jesteś jeszcze stary, a zdaje ci się, że czas, kiedy miałeś jej znacznie więcej, dni, które nie męczyły cię, chociaż kończyłeś je nieraz bez powietrza w płucach, zostawiłeś za sobą już dawno, bardzo dawno. Dziwisz się czasem, przy niechętnym spojrzeniu w lustro, że nie osiwiałeś jeszcze i że w ogóle przypominasz (wciąż za bardzo) dawnego Ljubana.
- Musisz wyjść z Mahala, potem przez Ryk i zaraz przed tym, jak zaczynają się Aleje – tam stoi zakład. – nie mówisz, że to twój, ale też nie oddajesz ojcu należnego hołdu wspominając, że to wszystko dzięki niemu. Nie mówisz, że rzeczywiście, Praga to piękne miasto, pełne uroku i przytulne, łatwo poczuć się tam jak w domu. Nie mówisz, że mógłbyś zabrać ją tam choćby na kilka godzin, żeby odczuła to na własnej skórze, a jakże byłoby wtedy łatwo, prawda? Znowu stać się jej wybawcą, zrehabilitować się jakoś. Podajesz jej kartkę z adresem i w tej samej chwili obleciał cię strach. Co jeśli przyjdzie? Kiedy wpuścisz ją do siebie, nie będzie odwrotu – będziesz musiał powiedzieć jej, co ci się stało, dlaczego wróciłeś, dlaczego nie ma już w twoim kroku zawadiackiej sprężystości.
- Dworcowa. – powtarzasz mechanicznie, a strach mrozi w żyłach krew. Nie chcesz się z nią więcej widzieć, a jednocześnie myśli już zaczynają krążyć wokół tego, co dla niej wystrugasz, kiedy spotkacie się następnym razem. O co zapytasz i ile czasu spędzicie potem na ciężkim milczeniu, bo nie na wszystko znajdą się słowa.
Musisz ją znowu zobaczyć.
- Zapamiętam. Jeszcze się spotkamy, Lajla, to, że się tu znaleźliśmy nie mogło być przypadkiem. – tęsknota, po raz pierwszy od dawna, choć już przez jakiś czas zbierałeś w sobie jej pokłady, okazała się silniejsza niż wstyd. – Dziękuję za kwiaty.
Pożegnałeś ją z cieniem uśmiechu i odchodzisz wreszcie, powoli i niezdarnie, chociaż wiesz, czujesz na sobie, że patrzy za tobą.


Zespół L z tematu
Sponsored content


Skocz do: