Zapomniał się. Tak po prostu. To mu się nie zdarzało wybitnie często - był rozsądnym młodym człowiekiem, Asenem w końcu, nie ważne, że czarną owcą - czasem jednak przychodziły takie dni, że po prostu nie mógł. No nie mógł przypilnować czasu, nie mógł pamiętać o wszystkim. Na przykład o obiedzie - nie zawsze o tym pamiętał. Lubił jeść, wiadomo, obżerał się czasem jak dziki prosiak i chrumkał entuzjastycznie też podobnie, ale czasem - czasem zapominał. Bo czasem były rzeczy fajniejsze. Wiecie, ciekawsze. Bardziej absorbujące.
Tak było teraz, gdy po ostatnich zajęciach przed obiadem, nie oglądając się na swego przyjaciela, brata niemal Igora, ani też na te młodziutkie, dorastające kobietki, które zwykle przyciągały jego uwagę, pognał jak głupi poza mury szkoły po to, żeby robić
to. To, czym nie chciał się jeszcze dzielić - ani chwalić, ani pokazywać w żaden sposób - przed nikim. Nawet Igorem.
Nawet Luciją.
Drgnął, słysząc jej głos i - serio - niemal spanikował. Nie że jakoś mocno, bo bez przesady, był przyzwyczajony do bycia zaskakiwanym, wychował się w końcu ze swoją siostrą, jakże
słodką Elisavetą, ale trochę. Trochę tak. Bo się zwyczajnie nikogo tu nie spodziewał, a nie spodziewał się, bo... Szybki przeskok myśli i skojarzeń sprowokował głębokie, pełne rezygnacji westchnięcie.
Cholera. Obiad. W pierwotnym założeniu miał na niego zdążyć, na jego końcówkę, ale to by mu wystarczyło. Wychodzi jednak na to, że jakby nie wyszło. Jakby nie zdążył.
-
Nic - stwierdził tymczasem za szybko i zbyt stanowczo, by zabrzmiało to wiarygodnie, chowając jednocześnie za plecy ręce, a w tych rękach - szkicownik. Swój skarb. Swoją... no, może nie Biblię, ale już na pewno - przyszłość.
Tworzył tam, tworzył dużo, często odważnie i bezwstydnie, ale w tej chwili nie o to chodziło. W tej chwili zrobił po prostu coś nowego, coś, czego jeszcze nie próbował, co chciał doszlifować, zanim pokaże.
Stworzył tatuaż, który żyje, pulsuje wlaną weń energią i, jakby nałożył go na skórę, prawdopodobnie wiłby się wokół niej hipnotyzująco, czarował tym swoim życiem. Przynajmniej tak myślał Andrei, musiałby tylko sprawdzić. I dopiero jakby sprawdził - to wtedy chciałby pokazać. Wtedy, nie teraz.
-
Nic - powtórzył więc z uporem, po czym dodał coś, co musiało już zupełnie podkopać jego wiarygodność. -
Zamyśliłem się po prostu.No serio? Nie był debilem, spoko. Jego intelekt nie umierał, nie wił się w agonii, jego IQ nie było na poziomie liczby jedno czy dwucyfrowej. Ale jednak Andrei rzadko kiedy się zamyślał. Trochę może i był marzycielem - musiał, był artystą - ale nie takim, co to zalegnie na trawie i pół dnia spędzi dumając nad zawiłościami świata. Nie był filozofem. Nie był idealistą - intelektualistą w zasadzie też nie.
Na miłość boską, Asen naprawdę się nie zamyślał.
Nie tak.