życiedwuskładnikowa melodia; monotonia precyzji dudniących tonów zastawek; raz-dwa; płyn cyrkuluje wewnątrz splątania naczyń, kłębowisk obejmujących ciało
(dziwi się, czemu dotąd
serce nie chciało przestać
doprawdy, zdumiewające
gorliwość przedsionków komór wypluwających szkarłat)
jego melodia jest znacznie bardziej podstępna. Plącze się pięciolinia, czarne sylwetki nut wspinają się po drabinie, to opadają znowu. Wzorzystość wiolinowego klucza wypina dumnie zaokrąglenie piersi. Palce mężczyzny lądują na fortepianie, układ jest oczywiście znany, wybrzmiewa wciąż w jego czaszce. Sypią się iskry dźwięków, pod czarną, połyskującą pokrywą przetwarza kolejne tony duch instrumentu, niemal narzędzie boskich, spełnianych planów. Narzędzie i dłonie twórcy.
Z ust podryguje treść pochwał - ach! cóż za oszczędność stylu, iluzoryczna skorupa prostoty ukrywa skrajne emocje, rodzi się intensywność, pękają płodowe błony. Nietuzinkowa harmonia. Nietuzinkowa zaduma, melancholijna pieśń fortepianu. Kiedy zasiada, stanowi wraz z instrumentem jedność; żyje wraz z egzystencją dzieła, odchodzi, kiedy nadciąga fala ostatnich dźwięków. Fascynuje
przeraża?
geniusz przeplata się z idiotyzmemartysta w przebraniu błazna
pamięta; doskonale pamięta. Kształt poszczególnych wspomnień zdaje się namacalny; dłuto przeszłości wyraźnie wbija się w umysł. Czasami chciałby
zapomnieć, jednak wlewany ze szklanych objęć alkohol nie umie wygładzić rys rozciągniętych na jego duszy. Czasami chciałby osunąć się w błogą nicość. Spisuje, w przypływie impulsów, kolejny szlak kompozycji, zamyka tę rozpacz w dźwiękach. Jest chory. Nieuleczalnie. Ma rozszarpaną duszę.
Pamięta matkę, kobietę dumną, wdowę o niegasnącym uroku, niemniej tłumionym przez bezlitosną działalność czasu. Pamięta pewność jej początkowych odmów, grzęznących, odbierających oddech
nie, Lyov, nie, nie zatrudnię nauczyciela, nie mam pieniędzy, nicponiu (miałaś zaprzepaściłaś w swej garderobie, w nadmiarze kosztownych sukni)
poza tym jesteś zbyt żywy, nie nadajesz się, to jest, ja mówię, zwykły słomiany zapał. On jednak płonął, bez przerwy, wciąż intensywnie spalał się, lecz nie ginął, nie zdołał umrzeć w niechęci. Pod maską głupca skryła się eteryczność wnętrza, istny bałagan emocji. Wrażliwość. Jest do przesady wrażliwy; nadwyżka uczuć jest jego wiecznym przekleństwem. Sięgał sam po fortepian, milczący dotąd w salonie (ozdoba; znaczenie dopiero nadały mu dłonie chłopca). Dopiero później, matka postanowiła szlifować niepodważalny talent. Sprowadziła nauczyciela.
Pamięta swój pierwszy utwór; kompozycję, spisaną w wieku lat kilkunastu. W szkole był kiepskim uczniem, bystrym, chociaż leniwym. Ożywiał się na nielicznym gronie przedmiotów, przez inne przechodził z godnym pozazdroszczenia sprytem. Osiągał ledwie minimum
i wreszcie, wreszcie pamięta gryzące smugi tytoniu, zaległe w obskurnych klubach (cholera jasna niegodnych najprawdziwszego pianisty; muzyka, który znajduje się w filharmonii, odgrywa wykwintne dzieło przed równie wykwintnym gronem zasiadających słuchaczy), pamięta korepetycje, jakich udzielał dla opłacenia rachunków. (W miarę upływu czasu zyskał grunt stabilności, wyjeżdżał na różnorakie koncerty, otoczony ramieniem łask mecenasów sztuki).
Pamięta również
jej oczy, miłość, sens egzystencji. Dostrzegła w nim tę wrażliwość, przenikała wprost warstwę ekscentrycznego muzyka, którą powlekał się, którą odgrywał przed tłumem. Pamięta zdradę (?), ciężar podejrzeń, zarzucony na wątłe, kobiece ciało. Pamięta, jak oczekiwał narodzin dziecka, które być może, w rzeczywistości wcale
nie było jego. Pamięta zdradziecki cios śmierci, który odebrał żonę w zawirowaniach porodu. Pamięta, jak nienawidzi córki.
Pamięta westchnienia kobiet (imiona są nieistotne) tonących w falach pościeli.
Nie może zatrzeć tych śladów
głupiec
sentymentalny głupiec
(a gdy odejdzie od bieli oraz czerni klawiszy - świat kruszy się; w jednej chwili usycha emocjonalność; na zewnątrz wychodzi brud, zgraja dziwactw
wyłania się nagle potwór
który - mógłby ktoś ostatecznie powiedzieć
nie, bzdura
on pozbawiony jest serca)