Spakowany kufer, list pod kałamarzem (Goranka & Zora, czerwiec 1989)
Goranka Yaneva
Goranka Yaneva
Spakowany kufer, list pod kałamarzem (Goranka & Zora, czerwiec 1989) UiRqdHI
Petersburg, Rosja
25 lat
czysta
neutralny
narkomanka na odwyku z dyplomem z alchemii
https://petersburg.forum.st/t966-goranka-yaneva#3133https://petersburg.forum.st/t997-goranka-anfimovna-yaneva#3270https://petersburg.forum.st/t994-come-as-you-are#3250https://petersburg.forum.st/t999-cornell#3273

Sob 26 Maj 2018, 18:06
Kurwa, znowu wakacje, westchnęłam kiedyś teatralnie (dziewiętnastego maja, jeżeli mamy być drobiazgowi), gdy siedzieliśmy w przechodnim salonie w podziemiach, dzieląc się ostatnim papierosem wyłuskanym z kufra Sylwii. Nie ufałabym jakimkolwiek używkom od Sysi, gdyby nie to, że niekoniecznie chciałam zostać na lekcjach, gdy moi przyjaciele urwali się z nich na szluga – a siedzieć tam i nie palić byłoby mi zwyczajnie głupio. Papieros, jak stwierdziłam po ostrożnych oględzinach kątem oka, żeby nikt się nie zorientował, że trochę się obawiam (słyszałam, że Sysia pali hasz i bardzo mnie to wtedy przerażało), wyglądał zupełnie normalnie i smakował też jak zwykły papieros, który przeleżał Chorzyca jedna wie ile pod ubraniami osiemnastolatki. Nienawidzę tam wracać.
Oczywiście wszyscy już to wiedzieli. Mimo to propozycję tę usłyszałam po raz pierwszy:
To jedź z nami.
A że mówił mi to Misha, to nie mogłam odmówić. To była szybka decyzja i, cóż powiedzieć, zupełnie nieprzemyślana. Słyszałam, że moja grupka wyjeżdża na każde wakacje zaklętym vanem, kupionym od hipisów zdesperowanych, by zdobyć nędzne choćby pieniądze na dragi, ale nie wiedziałam, gdzie i na czym to wszystko polega. Po powrocie do szkoły nie mówili o lecie, chyba że skąpo, po angielsku i raczej między sobą, mnie nigdy nie wciągając w ten podejrzany interes. Byłam jedyną osobą w drużynie, która nie została wtajemniczona w szczegóły tej – wydawało mi się – wielkiej przygody i moją życiową aspiracją było zasymilowanie się z nimi na tyle, by dostać zaproszenie na lato. I to najlepiej od Mishy, który jakoś naturalnie zajął pozycję lidera w naszej grupie i c h o l e r n i e mi się podobał. Wyglądał jak skrzyżowanie Curtisa z Plantem, co było absolutnie wszystkim, czego mogłam chcieć od życia. Wydawało mi się, że ja też mu się podobam, ale gdy się upił w Carskim Gaju (Piotr I musiałby być dumny, że taki użytek robimy z jego dziedzictwa) i ja go potem ciągnęłam do dormitorium, i pocałowałam, to śmiał się, że straszny ze mnie dzieciak (mówił coś jeszcze o tym, że wyglądam na siłę dojrzale w tym ostrym makijażu i żebym nie przykrywała piegów, bo mu się podobają; po tym wydarzeniu przestałam się malować).
Zaproszenie oznaczało, że byłam najprawdziwszą częścią tej rodziny. Jak mogłabym je odrzucić?
Tak mocno chciałam do nich należeć. Byli naprawdę świetni, na uboczu, zżyci ze sobą, buntowniczy; wydawali się zupełnie nieosiągalni. Ja trzymałam się z tymi czystokrwistymi dzieciakami, trochę było też szlachciców, matce podobało się to towarzystwo. Ale mnie wydawało się, że nikt mnie tam naprawdę nie lubi. Niby zawsze mogłam pójść do Gava, jednak on miał własnych kolegów; niby mogłam napisać do rodziców, ale Duneczka by mnie chyba zabiła, gdyby się dowiedziała, że nie dogaduję się z tak zwanym odpowiednim towarzystwem (a ja już i tak byłam jej największą życiową porażką), a tata nie mógł być moim jedynym przyjacielem we wszechświecie (był jeszcze Łukasz, ale Łukasz potrafił mnie nieźle wkurwić i chyba też niezbyt mnie lubił – i chociaż ja go lubiłam bardzo, to uznałam, że jeżeli nie chce kontaktu, to dobrze, to nie będziemy się do siebie przyznawać na korytarzu). Zorka była jeszcze dzieckiem i nie rozumiała pewnych spraw.
Byłam sama. Zazwyczaj. Przez dziewięć miesięcy w roku.
Myślałam wtedy, że chciałabym być częścią czegoś takiego. Chodziły o nich różne plotki, ale mnie wydawali się być… bardzo mili. Wydawało mi się, że oni wszyscy się kochają.
I kochali. A teraz kochali też mnie.
Była parna noc – skwar wisiał nieruchomy nad ogrodem. Siedziałam przy otwartym na oścież oknie na spakowanym kufrze, bawiłam się mugolską zapalniczką (prezent od Łaǔrena na Spas Zimowy). Mieli po mnie przyjechać o trzeciej. Zdawkowy list (wyjeżdżam, wrócę, nie martwcie się o mnie) leżał pod kałamarzem na moim biurku.
Zora Yaneva
Zora Yaneva
Spakowany kufer, list pod kałamarzem (Goranka & Zora, czerwiec 1989) W7AevR8
Petersburg
21 lat
czysta
za Starszyzną
studentka kursu klątwołamaczy
https://petersburg.forum.st/t1368-zora-yaneva#6251https://petersburg.forum.st/t1380-zora-yanevahttps://petersburg.forum.st/t1382-zorza#6388https://petersburg.forum.st/t1381-orzel#6386

Pon 04 Cze 2018, 11:57
Nocą rodzinny dworek Yanevów stawał się inny. Nie przystępniejszy, nie był też bardziej przerażający. Po prostu – inny. Przede wszystkim zmieniały się odgłosy. Próżno było nasłuchiwać subtelnych kroków bożątek i krasnoludków, w dzień krzątających się po pomieszczeniach i dbających, by zawsze wyglądały nienagannie schludnie – na wszelki wypadek, gdyby z wizytą zechciał wpaść rzecznik Magibanku, dyrektor Prikazu Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej czy sam Weles. Śmiechy towarzyszące zabawom kuzynostwa najpierw przechodziły w szeptane w ogrodzie opowieści, a później cichły całkiem, zagłuszone przez cykanie świerszczy. Potem zamierała cała rezydencja, jakby spowił ją czar bezruchu pełen napięcia i oczekiwania na pierwsze oznaki świtu.
Te godziny między dwudziestą drugą a czwartą nad ranem są jak kara. Cisza, tak intensywna, że uniemożliwia zasypianie, czai się w kątach pokojów, zawierając sojusze z bobakami, didkami i jablonami, wyręczając je w nocnym straszeniu dzieci. Wystarczyło dziewięć miesięcy spędzonych w Koldovstoretz, by z pamięci wyprzeć wieczorne lęki. Tam, między dwudziestą drugą a czwartą nad ranem nadal kwitło życie, może nawet bardziej intensywniejsze niż w godzinach popołudniowych, kiedy zamek milkł, pogrążony w pełnej nauki ciszy, poszurywaniach krzeseł, trzeszczeniu pomocy naukowych i świstach różdżek przecinających zastygłe w napięciu powietrze podczas rzucania zaklęć. Tam, schodząc do salonu głównego choćby o drugiej w nocy, natykała się na koleżanki pasją prowadzące badania na zajęcia z białej magii słowiańskiej, toczące gargulkowe rozgrywki i ćwiczące skomplikowane sekwencje ruchów w przygotowywaniu eliksirów niestandardowych, mających zapewnić im profesorskie uznanie i najwyższe oceny na koniec semestru i roku. Tam cisza stanowiła jedynie przerwę na zaczerpnięcie oddechu. Zora zdaje sobie sprawę z tego dopiero po powrocie do domu; po pierwszej nieprzespanej nocy we własnym łóżku, którego powierzchnię, każde zagłębienie, fałdę na pościeli zna na pamięć; po ciszy przedłużającej się z każdą chwilą i nieprzerwanej choćby ukradkowym kichnięciem, nieudolnie stłumionym poduszką, by nie obudzić drzemiących domowników.
Z szeroko otwartymi oczami śledzi cienie przemykające po suficie i ścianach, starając się nie mrugać, jakby dzięki temu mogła sprowokować je do potknięcia, wszczęcia harmidru przerywającego tę zmowę milczenia. Jednak im dłużej się stara, tym bardziej oczy zachodzą jej łzami, piekąc tak bardzo, że nawet wymuszone naturalnymi odruchami mruganie staje się nieznośne i bolesne i jedyną ulgą wydaje się być przemycie twarzy lodowatą wodą. Między postanowieniem a jego realizacją jest długa droga, najpierw zmuszająca do wyjścia z łóżka, później do przejścia przez korytarz do znajdującej się po jego środku łazienki, między pokojami rodzeństwa, a sypialnią rodziców. Między skrzypiącą w kilku miejscach podłogą i nieprzyjemnie miękkim dywanem, jedynie teoretycznie tłumiącym kroki.
O tej porze spod żadnych drzwi nie powinno na zewnątrz przesączać się światło. A jednak blada, widmowa poświata przenika z pokoju Goranki. Mogłaby być światłem księżyca, gdyby znajdował się na niebie; gdyby nie było nowiu.
Nowe postanowienie wygrywa ze starym i Zora cicho, delikatnie otwiera drzwi do pokoju siostry na niewielką szerokość, wślizgując się do środka i równie cicho i delikatnie zamykając je za sobą.
- Też nie mog… – Słowa zamierają jej w gardle, kiedy wreszcie odwraca się w stronę Goranki. Chce widzieć ją w tej jej dziwnej koszuli nocnej, jak zwykle, kiedy czasem do niej przychodziła, ale zamiast tego Goranka jest ubrana, a u jej stóp, niczym potulne zwierzę, czeka walizka. – Co się dzieje?

Skocz do: