Mistrz Gry
Mistrz Gry

Pią 03 Lut 2017, 17:50
Sibir Bistro

Sibir Bistro to stosunkowo jedna z nowych, choć dobrze znanych mieszkańcom knajpek w Petersburgu. Jej założycielami są dwaj czterdziestoletni bracia z okolic Bajkału – Miroslav i Feodosiy, którzy zatęsknili za swoimi rodzinnymi stronami i zadecydowali się je odtworzyć, otwierając lokal w centrum miasta. Pomieszczenie pomalowali na śnieżnobiały kolor, by przypominał wieczną zimę, na podłodze z kolei położyli puszyste niedźwiedzie dywany, a ściany dumnie przyozdobili trofeami myśliwskimi i wypchanymi głowami zwierząt. Na rozgrzanie przez kelnerów serwowana jest wódka z talerzykiem śledzi. Można jednak także tutaj spróbować ryby-legendy, czyli omuli, lipienia syberyjskiego, buchloru – obgotowanych kawałków dziczyzny, suszonych kalmarów czy orzechów cedrowych.

Irka Odrowąż
Irka Odrowąż
Sibir Bistro Ytc0My2
Kraków, Polska
27 lat
czysta
za Raskolnikami
współwłaścicielka Piwnicy Bazyliszka
https://petersburg.forum.st/t878-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t963-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t879-podobne-wzywa-podobnehttps://petersburg.forum.st/t948-bazylia

Sob 29 Gru 2018, 17:11
26.07.1999

Cudze chwalicie, swego nie znacie. Nie potrafiłabym zliczyć, jak wiele razy – często z gniewem i oburzeniem – powtarzałam słowa Jachowicza: najpierw sobie, potem rodzeństwu, by koniec końców prawdę tę krzewić w każdym swoim rodaku. To między innymi one zainspirowały mnie do otworzenia Bazyliszka; do skupiania się na tym, co Polska ma do zaoferowania Polakom i reszcie świata; do szerzenia polskich dóbr, głównie tych kulinarnych. Z klapkami na oczach brnęłam przez życie, zbyt późno uświadamiając sobie, że od tak wielu lat Rosja w pewnym stopniu to też moja ojczyzna – ta magiczna przede wszystkim, ale z każdym kolejnym dniem ważna tak samo bardzo – a wiem o niej jedynie tyle, ile potrzebuję, by odnaleźć się w jej rzeczywistości, nie chcąc (może trochę bojąc się?) poznawać ją bardziej. Jakby przywiązanie wiązało się ze zdradą, co jest tak głupim myśleniem, że podjęłam decyzję, by z nim zerwać raz a dobrze, zmianę swojego nastawienia względem Federacji Rosyjskiej zaczynając od aspektu najbliższemu memu sercu: od jedzenia.
Jedynie fortunnym zbiegiem okoliczności zadanie, jakie sobie postawiłam, zbiega się w czasie ze spotkaniem z Krzesiem, które zdecydowałam się zaaranżować w jednej z tych nowych, powstających w Petersburgu w ostatnim czasie jak grzyby po deszczu knajpek. Tak prężny i pełen sukcesów rozkwit miasta powinien napawać mnie dumą i optymizmem, ale odczuwając brzemię ponoszonej przez siebie porażki, trudno mi w pełni cieszyć się z sukcesów innych. Coraz częściej do głosu dochodzi mniej przyjemna część mojej natury, którą od ukończenia Koldovstoretz udawało mi się trzymać na wodzy. Coraz częściej przemawia przeze mnie zazdrość, nie pozwalająca doceniać starań konkurencji. I nawet teraz, kiedy z premedytacją wybrałam w pełni niemagiczne miejsce – po trochu, by utemperować samą siebie, po trochu dlatego, że mugolska część Petersburga wyjęta jest spod władzy Starszyzny i Białej Gwardii i możliwość swobody nie jest tak ograniczona – czuję, że nie potrafię cieszyć się przebywaniem w Sibir Bistro tak, jak powinnam: jak klientka zupełnie niezwiązana z branżą gastronomiczną; jak ktoś, kto zdecydował się na wejście do pierwszego lepszego lokalu, by coś przekąsić i móc w spokoju porozmawiać. Nie muszę nawet zgadywać, czy jestem spięta, ponieważ w oczach Krzesimira widzę ten sam rodzaj niemej dezaprobaty, jakim zazwyczaj obdarzała mnie Jadwiga, kiedy starałam się wyglądać dobrze i godnie w stroju, który z godnością miał wspólną jedynie pierwszą literę.
- Niewiarygodne. One wyglądają jak miniaturowe wulkany. Robiłeś kiedyś coś takiego? – Patrzę nieufnie na porcję pozów, jakie przede mną postawiono. Nie chodzi o to, że nie sprawiają wrażenia apetycznych, wręcz przeciwnie, bardziej niepokoi mnie ich kształt. W końcu nie tylko domeną czarodziejów jest „ulepszanie” swoich potraw, dlatego z pierwszym kęsem – w ogóle z pierwszym kontaktem z pozami – wolę poczekać na Krzesimira i jakiekolwiek wskazówki z zakresu jak zacząć.
Krzesimir Wroński
Krzesimir Wroński
Sibir Bistro WPj0H3Z
Kaliningrad, Rosja
21 lat
błękitna
za Starszyzną
kucharz
https://petersburg.forum.st/t674-krzesimir-wronski#1329https://petersburg.forum.st/t778-krzesimir-wronskihttps://petersburg.forum.st/t770-zjedz-mnie#1850https://petersburg.forum.st/t905-beszamel

Sro 20 Lut 2019, 00:28
Czy któryś Wroński nie dorastał w Kaliningradzie niegotowy, by schylić pokornie głowę, kiedy te same słowa spadały na nich jak grzmoty z ust babki Ścibory? Ilekroć zachciało się im zachwycać zachodem, coś, choćby niewielki fragment dnia, szczegół mijany co dzień, ale niezauważany już od dawna, przypominało, że mimo wszystko wychowano ich po polsku. Mimo to jednak, między Bogiem a prawdą, Krzeszko nieszczególnie lubił odwiedzać „Bazyliszka”, gdzie od polskości, tej na pokaz, zebranej w jeden barwny, przaśny, zachwycająco przekonujący w swej roli domu kąt aż huczało (doprawdy, komu tak naprawdę potrzebne są te baranice?). Zdołało pochłonąć go coś innego, coś, co dopiero niedawno wyciągnęło po niego upazurzoną niebezpiecznie łapę i zacisnęło się nań, wyduszając wiele z tego, czym kiedyś był – wiele z tego, co miał w sobie niewymuszonego i tego, co zjednywało mu sympatię zarówno obcych jak i bliskich widywanych od święta.
Ciekawe, czy droga kuzynka Irka zorientuje się, co dokładnie jest z Krzeszkiem nie tak. Wroński porządnie się zdziwił, kiedy zaproponowała mu, by zjedli razem obiad – zazwyczaj nie spotykali się w okolicznościach innych niż pogrzeb wspólnego krewnego, niektóre Wigilie i inne okazje bardziej lub mniej powiązane z kościelną pokorą i przywiązaniem do więzi rodzinnych. Poza kilkoma kroplami krwi i jednym czy dwoma miejscami na stronach kronik, Krzesimir nie miał z Odrowążami wiele wspólnego, nic właściwie, o czym chyba miał przekonać się znowu – jak pomyślał nadchodząc na spotkanie z Irką.
Na powitanie, jak przywykł w miejscach, w których nie bywają tacy jak ona, niemal odruchowo pochylił się nad jej dłonią, spracowaną znacznie bardziej niż te, nad którymi wyrobił sobie ten irytujący w pozastarszyźnianych kręgach zwyczaj udawanych pocałunków. Gdzie w tym teatrzyku szczerość i wylewność gestów, tak typowo polska (podobno)?
- Nie znam się na buriackiej kuchni. – odpowiedział, być może – prawdopodobnie nawet – nieco lekceważąco, kiedy dotarło do niego echo tego, co powiedziała Irka. Wszystko, co w ostatnich tygodniach słyszał Krzesimir zdawało mu się echem, na pierwszym planie w myślach brzmiał bowiem nieskoordynowany szum zmartwienia i niepewności. Powinien wyjechać? Uciekać? Jeszcze niedawno chętnie wdałby się w pasjonującą dyskusję z Odrowążówną (jakby nie patrzeć, bliską Krzeszkowi jako towarzyszka na placu boju petersburskiej gastronomii), ale jego uwagę, chyba po raz pierwszy w życiu, skutecznie odwracały od jedzenia inne rzeczy. W krótkiej, bardzo przypadkowej chwili, całe życie Wrońskiego zostało wywrócone do góry nogami; wszystkie rozterki i plany zmiotło mu z pola widzenia, chłopak nie widział nic przed sobą, czego mógłby się pewnie uchwycić. Co gorsza, nie miał też nikogo, prócz Konstantego, który od jakiegoś czasu wspierał go zresztą tylko listownie, z kim odważyłby się pomówić otwarcie. Irka (przypomniał sobie o jej obecności po chwili, patrząc na kuzynkę nieco przytomniej) naturalnie także nie miała dostąpić wątpliwego zaszczytu wysłuchania krzeszkowych rozterek.
Uśmiechnął się do niej zachęcająco, sięgając po widelec. Wystarczająco często zwracał jej już uwagę o tym, że posługuje się nieodpowiednimi sztućcami, z zadowoleniem zauważył zatem, że nie wszystkie z jego lekcji poszły w las, a przynajmniej Irka nabrała już dość ogłady, by chociaż poczekać na niego, z nadzieją, że jego postępowanie rozproszy mroki jej niewiedzy.
Sponsored content


Skocz do: