Mistrz Gry
Mistrz Gry

Nie 15 Paź 2017, 22:23
Zaplecze

Sieć korytarzy za barem, pełna pomieszczeń, z których każde ma swoje przeznaczenie. Czarki, pęknięte czarki, przyprawy, kartony z roślinnym mlekiem, miejsce na płaszcze i nierzadko pokoje, w których przez jakiś czas zwykle pomieszkuje obsługa Kardamonu bądź ktoś, kto akurat szuka azylu.

Romka Balázs
Romka Balázs
Zaplecze YpA536L
Mátészalka, Węgry
33 lata
czysta
neutralny
właścicielka herbaciarni, aktywistka
https://petersburg.forum.st/t1118-romana-dolohovahttps://petersburg.forum.st/t1124-dolohova-romana#4230https://petersburg.forum.st/t1123-aktywisci-dysydenci-jogisci-pasjonaci#4232https://petersburg.forum.st/t1125-marina#4234

Nie 22 Lip 2018, 22:09

19.06.1999


Woda zabarwiła się na różowo w miejscu, z którym zetknęła się ze świeżą raną, jakby mało ich już złapała w drodze powrotnej z Teheranu. Za każdym razem gdy przekraczała granicę Iranu jej dusza na ramieniu robiła się coraz cięższa. Coraz ciężej jej samej było, jakby znowu cofnęła się paręnaście lat wstecz, kiedy dopiero zaczynała działać w terenie, wschód to nigdy nie była łatwa przestrzeń do pracy, ale ostatnimi czasy nie tylko magiczny reżim stanowił zagrożenie.
Łowcy czarownic zdawali się przeżyć przebudzenie i Romka, pomimo tego, że nigdy nie spała spokojnie, ostatni miesiąc spędziła w nieustannym stanie przedzawałowym. Poruszanie się po Teheranie za pomocą teleportacji nie wchodziło w grę bo przez antyrządowe protesty studentów siły bezpieczeństwa rozmieściły w przestrzeni magiczne nadajniki, aby manifestujący nie mogli się szybko deportować w razie wybuchu zamieszek.
Transport niemagiczny niósł za sobą ryzyko spotkania drugiej grupy, ale stanowił jedyne rozwiązanie.
Trzydzieści kilometrów od granicy z Azerbejdżanem natknęli się na dogasające stosy, na tle wschodzącego słońca.
Trzymając dłoń przy kości policzkowej wstała z posadzki i zakręciła kurek. Była obolała i zmęczona, intensywne słońce zdążyło spiec jej skórę na twarzy, szczególnie na nosie, pomimo tego, że większość czasu poruszała się poubierana w długie, zwiewne chusty zakrywające dziewięćdziesiąt procent ciała.
Stęknęła, robiąc krok bosą stopą, podchodząc do umywalki, o którą oparła się obiema rękami, zostawiając z lewej strony różowy ślad.
I stałaby tak pewnie dłużej, gdyby nie doleciało do niej echo dzwoneczków dochodzące z góry.
Sięgnęła po ręcznik, osuszając szybko skórę i włosy, z których i tak większość wody wsiąknęła następnie w białą, długą koszulę, którą Romka powoli wciągnęła zamiast koszulki nocnej, w której zamierzała zasnąć za trzy dwa jeden, ale widocznie całe życie sen nie jest czymś, co jej przysługuje.
Ruszyła w górę, zabierając z blatu swoją różdżkę i wsuwając ją za plecione rzemyki na swojej lewej ręce.
- Gonzo, idź spać. – Jutro też jest dzień aby dokończyć to, czym się akurat zajmował. A jutro to już nawet niebawem, na to wychodzi, bo sięgając do poręczy schodów na samą górę zerknęła na zegar.
Sava Zakharenko
Sava Zakharenko
Zaplecze LrN4VRB
Odessa, Ukraina
31 lat
cień
błękitna
neutralny
zdrajca renegat
https://petersburg.forum.st/t1009-savvas-zkharenko#3365https://petersburg.forum.st/t1011-savvas-zkharenkohttps://petersburg.forum.st/t1012-sava-the-savage#3416https://petersburg.forum.st/t1010-ryszard

Pon 23 Lip 2018, 23:40
Popchnął najbliższe drzwi odchodzące z ciemnej, pachnącej wilgotnym betonem alejki. W nocy zaczął padać deszcz. Przemoknięty jak pies, zmęczony, wciąż tracąc ostrość rysów nie mógł utrzymać jednej twarzy przez dłużej niż kilka wdechów. Spodziewałby się ktoś, że umykanie organom władzy będąc cieniem nie jest trudne, ślad magii jaki jednak po sobie zostawiał był łatwy do rozpoznania policyjnym psom, szczególnie tym, z którymi niejednokrotnie pracował. Schemat działań, okolice w których się pojawiał, ludzie z którymi pracował, nawet jego kontakty na Mahala, musiał założyć, że wszystko, ale to wszystko jest spalone.
Wślizgnął się na zaplecze i znieruchomiał słysząc brzęk dzwoneczków nad framugą drzwi.
- Kurwa. - westchnął jedynie. Jesteś już tak nisko, Savo Zakharenko, że nie umiesz się nawet porządnie włamać do lokalu. W czasach swojej świetności był w stanie wejść do baku w środku dnia i wyjść wynosząc cenne artefakty, oczywiście w celu badania systemów anty napadowych, a teraz, nawet pod osłoną nocy i z szumem deszczu po swojej stronie nie mógł schować się w jakiejś głupiej kawiarni tak, żeby nie zostać spostrzeżonym.
Ciężkie czasy wymagają trudnych działań. Wyciągnął zza paska różdżkę i słysząc kroki bosych stóp na schodach wycelował ją prosto w ich stronę. Gonzo? Gonzo. Szybko wertował stronicy pamięci, próbując znaleźć wśród wszystkich twarzy jakie znał tę jedną do której przypisane było imię Gonzo. Nawet jeśli to nie ten Gonzo, istnieje jakieś prawdopodobieństwo, w odróżnieniu od tej nijakiej, ciągle zmieniającej się twarzy jaką nosił teraz niczym zepsutą maskę. Tyle, że nie znał żadnego Gonzo.
- To nie Gonzo. - powiedział głębokim głosem, zupełnie odmiennym od jego własnego, starając się skupić na przemianie na tyle, by utrzymać jeden wizerunek na stałe. Czarne długie włosy opadały mu mokrymi strączkami na ramiona i twarz, a gęste brwi marszczyły się nad orzechowymi oczami. Kręciło mu się w głowie, był głodny, było mu zimno i miał serdecznie dość magicznego Petersburga. Tak samo jak Romka miał w życiu styczność z magicznymi czujkami, dawno więc odpuścił sobie próby deportacji w jakimkolwiek kierunku szlajając się jak pies o własnych nogach. Żadna ze szczelin w których ukrywał się do dziś nie miała już wartości, wszystkie były w jego raportach i dokumentacji, a te, które skwapliwie pominął na pewno znał Kosmas.
Musiał zbudować wszystko od nowa i to szybko, gotów więc ostatkiem sił walczyć o to zaplecze czekał, aż właścicielka głosu wynurzy się z klatki schodowej. W momencie kiedy jednak dostrzegł jej czuprynkę różdżka wypadła mu z ręki, a ciało odmówiło posłuszeństwa osuwając się na jedno kolano.
Romka Balázs
Romka Balázs
Zaplecze YpA536L
Mátészalka, Węgry
33 lata
czysta
neutralny
właścicielka herbaciarni, aktywistka
https://petersburg.forum.st/t1118-romana-dolohovahttps://petersburg.forum.st/t1124-dolohova-romana#4230https://petersburg.forum.st/t1123-aktywisci-dysydenci-jogisci-pasjonaci#4232https://petersburg.forum.st/t1125-marina#4234

Wto 24 Lip 2018, 21:28
Dzwoneczki to nie jedyna rzecz, która zdradziłaby twoją obecność Savo, a w stanie, w którym się znajdujesz najpewniej nie poradziłbyś sobie zbyt dobrze z jakimikolwiek przeszkodami, które stanęłyby ci na drodze. Albo z istotami. Chciałeś sobie kryjówkę znaleźć, zakopać się gdzieś, przykryć, napoić, całkiem dobrze trafiłeś wiesz, ale jeśli odosobnienia ci trzeba, to zupełnie nie w tę stronę. Tak się złożyło, że pierwszą napotkaną osobą była gospodyni, ale tam w głębi, gdybyś głowę uniósł i zdołał spojrzeć dalej, zobaczyłbyś może, chociaż ciemno było, zatem mógłbyś sobie wyobrazić, jak daleko ciągną się korytarze pełne pomieszczeń i jak wiele z nich miało lokatorów, bardziej lub mniej tymczasowych. Na pewno, gdybyś tylko był w stanie o tym myśleć, obecność niektórych twarzy zaskoczyłaby cię, ale teraz? Pewnie przemknąłbyś wzrokiem obok, jak po ścianie, po słabym obrazie. Takim, co wisi w najtańszej knajpce, mającej być azjatycka, ale bardzo wiele rzeczy, włącznie z menu nie wyszło.
To bardzo okrutne zrządzenie losu, krzyżować teraz wasze ścieżki, te włosy mokre splątane i wzrok zmęczony, chociaż ciężary na ramionach zupełnie mieliście odmienne, twój taki ciężki, że pchnął cię na kolana, Roma swój upadek zaliczyła parę minut wcześniej, na zimnych łazienkowych kafelkach.
Nie spodziewała się ciebie tutaj, nie spodziewała się zresztą nikogo, bo chociaż wróciła nie tak dawno do Kardamonu i wciąż nie uporządkowała sobie wszystkiego tak, jak miała to w zwyczaju, to nie zapomniałaby przecież o mającej się pojawić nowej duszy. Jasne, zdarzały się przecież takie jak ty, na progu nocą, ale zwykle poprzedzał te wizyty krótki list, krótki znak. Od kogoś. Bliskiego. Znajomego. Od przyjaciela przyjaciela. Małych ptaszków, małych kontaktów, wielkich możliwości. Teraz, poza ostrzeżeniem od losu w postaci rany w okolicy kości policzkowej nie było nic.
W pierwszej chwili serce jej zabiło mocniej – a może stanęło na sekundę, kiedy zobaczyła mężczyznę zupełnie jej nieznanego. I nie o to chodzi zupełnie, że go nie znała, akurat strachu przed nieznajomymi nie można było Romce zarzucić, jeśli znało się choć odrobinę ją i jej światopogląd, ale będąc po przeprawie przez Iran, która sponiewierała ją psychicznie i fizycznie jak stary kawałek szmaty, trudno było nie oczekiwać, że zareaguje spokojnie. Minęło kilkanaście godzin odkąd pojawiła się w Kardamonie, prawdopodobieństwo, że ktoś, od samego Teheranu lub nie, lub z samego Petersburga czyhał na zwartą grupkę było całkiem spore. Siły obecnego szacha magicznej części Iranu nie miały problemu z natychmiastową teleportacją na miejsce, gdzie mogli zostać ukryci potencjalnie wrogowie szariatu. Romka takich sympatyków Bojowników Ludowych przetransportowała dwóch, parkę profesorów, których jednak próżno w Kardamonie szukać, bo z Rosji to już prosto do Paryża, do europejskiej siedziby, ale to już w innych rękach, to już innego przewodnika trasa.
Chociaż temat wcale nie zamknięty, nic więc dziwnego, że pomyślała, że ktoś jednak ją, akurat ją, nic dziwnego, dopadł.
Przynajmniej tamci już dalej w trasie.
Dlatego gdy już będzie ci dane, Savo, poznać trochę tych kardamonowych tajemnic, pewnie zrozumiesz szybko, że walka o zaplecze nie najlepszym byłaby posunięciem. I bez walki Romka udostępniłaby ci wiele, czego byś potrzebował.
- W porządku, już w porządku. – Otrząsnęła się, parę sekund, nigdy nie dawała sobie wiele na momenty zawahania, czas zbyt szybko przesypywał jej się przez palce.
Zrobiła krok, drugi, zostawiając jednak przestrzeń, gotowa w każdej chwili sięgnąć po różdżkę, gdyby jednak zdecydował się teraz rozszarpać ją na strzępy. Kucnęła powoli i uniosła jednak ręce nieznacznie, spójrz, nic się nie dzieje, spokojnie.
- Trafiłeś pod dobry adres, jestem pewna, że niezależnie od intencji, chociaż nie ukrywam, że odetchnęłabym gdybyś nie był pionkiem Szachinszacha. – Że też akurat, akurat w takich okolicznościach jej się tutaj słaniasz na kafelki Savo. Miej litość, nie trzymaj jej w niepewności, czy zaraz Foka i Martina nie zostaną w połowie sierotami.
I nawet o tym nie myśl!
- Spokojnie, jak mogę ci pomóc? – Słyszysz ten dźwięk? To moje serce pęka, bo romkowe jest zbyt złote, za dobre na ten świat, za dobre.
Sava Zakharenko
Sava Zakharenko
Zaplecze LrN4VRB
Odessa, Ukraina
31 lat
cień
błękitna
neutralny
zdrajca renegat
https://petersburg.forum.st/t1009-savvas-zkharenko#3365https://petersburg.forum.st/t1011-savvas-zkharenkohttps://petersburg.forum.st/t1012-sava-the-savage#3416https://petersburg.forum.st/t1010-ryszard

Czw 02 Sie 2018, 23:57
Rysy Azjaty zamigotały słabo, kiedy patrząc jej w twarz próbował utrzymać swoją maskę. Rubinowa, ciężka kropla krwi zatoczyła leniwie krąg wkoło dziurki jego nosa by zaraz ciągnięta grawitacją roztrzaskać się o nierówne papilarne linie desek podłogi. Ciepło rozlało się mu po zatokach, preludium gorszych następstw wycieńczenia organizmu. Ciszę przerwał wymowny plusk kolejnej kropli krwi, trzecią zdążył złapać nadgarstkiem, przystawiając wierzch dłoni do nosa.
- Przykro mi. - powiedział, uśmiechając się słabo, gdzieś w kącikach wciąż mając cień dawnego blasku, ten nieznajomy, Romka, musiał kiedyś być naprawdę czarującym człowiekiem - Jestem pionkiem. Choć nie szachinszacha. - wytarł niedbale nos, rozmazując się jedynie okropnie po tej niezdecydowanej własnym wizerunkiem twarzy i spróbował podnieść się, podpierając trzęsącymi rękoma o równie rozdygotane kolana.
Rozejrzał się ponownie. Zaplecze jak zaplecze, parę pudeł, żarówka na kablu, kilka ławek, korytarz majaczący gdzieś w zacienionej oddali. A może dwa korytarze? Zamrugał ponownie, próbując złapać ostrość, ale zmysły jakby zupełnie się poddały, kiedy ciało na zbyt wielu na raz funkcjach musiało się skupić, a nie było w stanie wykonać poprawnie nawet jednej.
- Nie możesz mi pomóc. - zarzęził głosem, który też już wcale nie był w stanie udawać innego niż jego własny- Nikt nie może mi pomóc. - wsparł się ramieniem o framugę drzwi, całe kurwa szczęście, że zamknął je za sobą bo jak nic wypadłby na powrót w ciemną alejkę, a wypadłszy został tam, w tym deszczu, w kałuży i byłoby mu naprawdę wszystko jedno. Wtedy upadłby najniżej.
- Gdzie jestem? Co to za adres? - zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu różdżki, która dalej leżała smętnie porzucona na podłodze. Poddał się zupełnie, kiedy krucze strączki na powrót zajęły się szczerym złotem charakterystycznym dla rodu Zakharenko, a skośne oczy osiadły głębiej w twarzy, lustrując przestrzeń - Proszę tylko, żebyś mi dała... dwie minuty, zanim wezwiesz gwardię. - jego twarz zdobiła teraz wszystkie gazety, w mniejszym czy większym formacie. Plakaty z portretem zdrajcy wisiały we wszystkich centrach magicznych, na każdej ulicy po której codziennie poruszali się czarodzieje. Nie łudził się, że stojąca przed nim kobieta nie rozpozna w nim tego mordercy i oszusta, którym przecież, nie oszukujmy się, był.
Oblizał krew z ust, powinien stąd spierdalać, powinien wynosić się, iść gdzieś, gdzie nikogo nie ma, gdzieś, gdzie go nie rozpoznają, powinien spierdalać z tego chorego miasta, ulotnić się z kraju, tylko resztki szpiegowskiej przebiegłości podpowiadały, że najciemniej pod latarnią. Leżeć nisko, nie ruszać się, czekać aż rozgorzeje ogień, aż zajmą się sprawą Czarnego Słońca, wtedy zniknąć na dobre, wtedy Egipt, Kostaryka, wtedy Islandia, byle dalej od Petersburga, od Odessy, Moskwy, byle dalej... tylko jak, skoro kroku nie był w stanie zrobić i jeśli Romka chciała dwie, a pal licho, nawet trzy minuty startu mu dać nim skontaktuje się ze służbami porządkowymi, to i tak strwoni cały ten czas na cichym dogorywaniu. Nie miał już siły uciekać...
Romka Balázs
Romka Balázs
Zaplecze YpA536L
Mátészalka, Węgry
33 lata
czysta
neutralny
właścicielka herbaciarni, aktywistka
https://petersburg.forum.st/t1118-romana-dolohovahttps://petersburg.forum.st/t1124-dolohova-romana#4230https://petersburg.forum.st/t1123-aktywisci-dysydenci-jogisci-pasjonaci#4232https://petersburg.forum.st/t1125-marina#4234

Pon 06 Sie 2018, 22:28

Ciężka kropla krwi, jego na podłodze, jej rozmazana na policzku, jak upiorny róż w podrzędnym cyrku, krzywy, krwisty makijaż, pieczątka na lewej dłoni, wewnętrznej jej, jego wierzchu, teraz już do pary na niewyraźnych rysach rozmazana krwi plama, byłby z tego bardzo spójny performance, gdyby tylko.
Gdyby tylko życie, na które się decydowali, nie ciążyło im tak na mostku, dusząc jak nocne demony.
Nie przypominał jej nikogo, dosłownie nikogo przecież, mieniąc się przed nią słabo rysami, jakby oglądała go z większej odległości niż w rzeczywistości, poprzez ścianę deszczu ograniczającą widoczność.
Serce stanęło jej na sekundę, kiedy się odezwał, ale to nic, to nic przecież, bo jednocześnie ruszyła za starą ladę stojącą w rogu z nadzieją, że znajdzie tam coś, czym choć na chwilę załagodzi sytuację zmęczonego pionka. Kawałek materiału. Ale nie. Zamiast tego stara skrzynia po herbacie z rodzaju tych, których później używa się jako stolików czy krzeseł. Okropny, drażniący dźwięk przesuwania metalowych szyn po podłodze rozległ się na chwilę na zapleczu, kiedy Roma zbierając swoje okrojone siły przesunęła pudło, kierując je w stronę Savvasa.
Zgięta jak napotkana w zagajniku wiedźma zbierająca zioła uderzyła lekko otwartą dłonią w powierzchnię skrzyni, proszę, w końcu dla niego to podsunęła. Mokre włosy opadły Romce po jednej stronie twarzy, część pasm przykleiła się do czoła i opalonego nosa.
Ile razy słyszała w życiu nie możesz mi pomóc tyle razy łamała tę barierę, prując sobie żyły, bo nie widziała w życiu innego sensu, jak tylko nieść innym pomoc, nie chciała całego świata zmieniać na lepsze, to tylko sentencja powtarzana przez egzaltowane nastolatki, ale wystarczyło jej, że małe świata kawałki, czasem skrawki czasem połacie, uczynić bezpieczniejszymi. Szkoda, że o tym nie wiedział, to zaoszczędziłoby mu parę godzin tułaczki, jednocześnie z uwagi na profesję, którą się parał, bo cóż, już nie para, dobrze, że nigdy o Kardamonie nie usłyszał. To znaczy, że wszystko działa jak należy.
Wyprostowała się, wzrok podnosząc na mężczyznę, na rysy coraz bardziej statyczne, włosy złote charakterystyczne, nieistotne, że nie było jej ponad miesiąc w kraju, nie byłaby sobą, gdyby po powrocie nie starała się nawet w części nadrobić wiadomości ze Słowiańszczyzny. Zresztą w tym przypadku trzeba byłoby chyba być zamkniętym w kufrze w piwnicy, aby nie usłyszeć o jego wyznaniu, chyba już legendarnym. Chyba tak.
- Jesteś w Kardamonie. – Poczekała, aż usiądzie, jeśli zechciał, opierając się o ścianę obok i zakładając ręce na klatce piersiowej. Zmęczenie przymknęło jej powieki, pozwalając głowie opaść, skronią do chłodnej ściany się przytulić. Chciał dwie minuty, dała mu pół, otwierając jednak po paru sekundach oczy i przyglądając się
Savie. Doskonale pamiętała wydarzenia w Muzeum Sztuki, chaos, który dosięgnął nawet tych bezpiecznie ukrytych mieszkańców Kardamonu, swoją narastającą frustrację infantylnymi posunięciami obu obozów politycznych, wszechobecny niepokój społeczny, chwilowy jak najbardziej błahy trend, kiedy wszyscy, poza gwardią najwyraźniej, zapomnieli, że sytuacja w kraju robi się duszna. Nagle perspektywa godziny policyjnej została przysłonięta balami, loteriami i wiosną.
Koniec czasu.
- Podejrzewam, że dwie minuty to za mało na twój stan, aby zregenerować siły, ale to też za dużo, aby czekać bezczynnie. – Czasami od dwóch minut zależy ludzkie życie, czasami dwie minuty wystarczą, aby przeprowadzić sprawną akcję sabotażową, czasami wystarczy, że umknie tylko parę sekund. I wszystko jak krew w piach.
Kucnęła powoli, opierając palce na krawędzi skrzyni aby złapać równowagę.
- Nie mam najlepszych stosunków z gwardią. Powiedz mi. – Podniosła wzrok skupiając się w pełni, nie pozwalając sobie już na to zmęczenie, które parę chwil temu pozwoliło jej chwilę odetchnąć.
- Jesteś w stanie chodzić o własnych siłach? Odniosłeś poważne rany? Wiesz, czy ciężko ci ocenić? Boli cię brzuch? Głowa? Uderzyłeś się w głowę? Przyjmowałeś jakieś substancje? Kiedy ostatni raz coś jadłeś i piłeś? – To wszystko ważne. Tak, jak to, że nawet gdyby zechciał za daleko miał do tej różdżki dalej smętnie leżącej na podłodze. Ale teraz to nie miało znaczenia, być może się zorientował, może nie, zbyt zajęty swoim stanem, ale Romka tylko na jego różdżkę spojrzała, nie podejmując żadnych działań.
Dobre serce dobrym serce, ale Roma szczerze wątpiła by w gwardii zajęto by się Savvasem odpowiednio. Po pierwsze potrzebował opieki, po drugie sprawiedliwej oceny sytuacji, a takie działania nie stanowiły mocnej strony gwardzistów.
Może niektórych, ale. Nie od dziś wiadomo, że o Białej Gwardii Roma zdania nie miała najlepszego, chociaż wojowanie z nimi to syzyfowa praca. Najlepiej unikać.
Prawda, Sava? Gdzie się najlepiej ukryć, jeśli nie w najzwyklejszej herbaciarni, która zza kurtyny władzom na nosie gra.
Sava Zakharenko
Sava Zakharenko
Zaplecze LrN4VRB
Odessa, Ukraina
31 lat
cień
błękitna
neutralny
zdrajca renegat
https://petersburg.forum.st/t1009-savvas-zkharenko#3365https://petersburg.forum.st/t1011-savvas-zkharenkohttps://petersburg.forum.st/t1012-sava-the-savage#3416https://petersburg.forum.st/t1010-ryszard

Sro 29 Sie 2018, 01:18
Zgrzyt skrzyni o podłogę ledwie dotarł jego uszu, w których krew szumiała wodogrzmotami najdzikszych wodospadów. Zupełnie zrezygnował z nieudolnych prób zmiany wizerunku, skoro już i tak widziała jego twarz, zauważył przecież ten chwilowy grymas jej brwi. Prosta dedukcja typowych ruchów mimicznych, rozpoznała go, pieprzyć więc szopkę skupmy się na powstrzymaniu podwójnego widzenia.
Wpatrywał się w spoinę między dwiema deskami podłogi powtarzając sobie w duchu, że jest tylko jedna, jest tylko jedna, a te, jak chochliki rozjeżdżały się i falowały w sobie tylko znanych rytmach robiąc małe show tańca hula. Dopiero wyraźne klepnięcie w wieko pudła wyrwało go z tej spirali w którą niechybnie zaczynał się staczać, jak twarda komenda i dobrze wytresowany pies, który mimo sedacji wciąż odruchowo próbuje reagować. Opada więc niemal jak pajacyk, serce w piersi, z głuchym tąpnięciem do pozycji siedzącej.
- Dwie minuty. - powtarza głucho. Daleko ma już za sobą świadomość, że przed czymś uciekał, daleko w tyle została gwardia, czarne słońce, wyznania, policyjna nagonka, daleko starszyzna i ród Zakharenko. Cały świat skurczył się tylko do dwóch kropek jej źrenic i nierównego rytmu własnego serca. Dwie minuty to za mało na wszystko Sava, ale wystarczy, żeby umrzeć.
- Eli... - stęka wyciągając rękę po różdżkę, ale ramie opada mu jak znudzony głupim zadaniem zawodnik, odmawiając posłuszeństwa- Otru... - podejmuje kolejną próbę, tym razem jednak ciało wysyła ostatnie ostrzeżenie chwiejąc się na boki, że jeszcze raz, że jeszcze trochę i cały system zrezygnuje ze współpracy.
Przetarł palcami oczy.
Nie mogę tu zostać. mówi, ale słowa nie opuszczają jego zdrętwiałych ust. Trucizna. Wskazują na to siniejące wargi, krwotok z nosa, uszu, wiotczejące mięśnie. Tylko jaka? Chwyta Romkę za przedramię by w ostatnim karkołomnym zrywie... po prostu się do niej uśmiechnąć. Najmilej jak potrafił, najpiękniej, upadły książę. Jeśli ma umierać, to przynajmniej z gracją.
Po czym stracił przytomność padając jej twarzą w ramiona.

Pod dach ze śpiących liści i do marzeń rozłożystych drzew,
gdzie leśne korytarze są zielone i chłodne,
i na Zachodzie wieje wiatr.
Wróć do mnie.
Wróć do mnie.
I powiedz, że mój najlepszy jest świat.


Do gwiazd, do gwiazd, czarne nocne niebo i lot, zimny pot, zakręcony, cały w spadaniu, tylko ciemność i ciemność, ale dlaczego spadał w górę? Czy to już świt, za czarną linią drzew wschodzi słońce o promieniach złotych jak jego włosy, krwawy świt, krew na dłoniach, nie zmyjesz tego nie zmyjesz. Ucieczka do gwiazd, do gwiazd, słońce jest z nich największą, pali żarem, zimnym złotem, skóra poci się solą, słonymi łzami, nie mógł z rąk zetrzeć krwi mimo, że drapał, że tarł, cudzej krwi nie mógł, swojej krwi już też nie. Ty krwawisz, krwawisz, jak wchodzące słońce. I płacze. Biegnij, ucieczka jest jedynym rozwiązaniem, do odważnych świat należy, a odważny w grobie leży, tchórz ucieka dziś by móc uciec i jutro. Tchórz! Tchórz! Bure futro łasicy,charakterystyczne pręgi na twarzy, którą z niedowierzaniem dotykał odrętwiałymi, oblepionymi zakrzepami palcami. Tchórz! Pręgi! To nie futro, to sińce i krwiaki, gdzie jest Twoja twarz? Do gwiazd, szybciej i szybciej, wirujące kropki złota na niebie migoczą przyprawiając o mdłości. Zgięty w pół wymiotuje, torsje pozbawiają go tchu, wymiotuje niczym, nic przecież nie jadł, aż wymiotuje żółcią, krwią, wrzody żołądka, świergot ptaków, z ust wypadają mu pióra, lekkie i zwiewne w kolorze herbaty. Herbata. Herbaciarnia. Łagodny aromat, kamfora, korzenny posmak w ustach, nie, metaliczny. Znów krew. To nie gwiazdy na niebie tylko oświetlone światłem ulicznych lamp krople deszczu, deszczu krwi. Brudny, twarz brudna, ręce brudne, kakofonia dźwięków i barw, już dalej nie da rady, za szybko, palą się neurony, zatrzymaj, zatrzymaj, gorączka, do gwiazd.
I ciemność.
Romka Balázs
Romka Balázs
Zaplecze YpA536L
Mátészalka, Węgry
33 lata
czysta
neutralny
właścicielka herbaciarni, aktywistka
https://petersburg.forum.st/t1118-romana-dolohovahttps://petersburg.forum.st/t1124-dolohova-romana#4230https://petersburg.forum.st/t1123-aktywisci-dysydenci-jogisci-pasjonaci#4232https://petersburg.forum.st/t1125-marina#4234

Sro 29 Sie 2018, 21:17
Wymykasz się. Sobie, jej, nam, wszystkim.
Nawet nie próbowała go powstrzymać, kiedy nieudolnie chciał rzucić zaklęcie, nie będąc w stanie nawet dokończyć inkantacji, co dopiero skupienia się na faktycznym skumulowaniu magii.
- Hej. – Zatrzymać go chce, co wcale takie trudne nie jest, bo wiotki jest, tylko, że wciąż – kawał chłopa. A z Romki kawału chłopa jest odwrotność. Ale nie ma takiej rzeczy, z którą nie poradziłaby sobie przecież, nie takich z opresji starała się wyciągać, z różnym skutkiem, przecież starała się ja mogła, ale nie każdy świat mogła ocalić.
Niedobrze. Niedobrze, stracił przytomność zanim cokolwiek jej mógł o swoim stanie powiedzieć, ale nie była pewna, czy w ogóle dotarły do niego jej pytania. Za to dotarły te wargi drętwiejące i krwotoki.
To nic. To nic.
Za chwilę sprowadzi tu medyka. Jednego z tych, z którymi współpracowała. Którzy pracowali dla Kardamonu. Tylko najpierw przywoła dywan, tak, potem wiadomość. Nie ma czasu.
Chwila. Nie medyka. Jakkolwiek by im nie ufała, to nie mógł być żaden z nich.
Do żony kulawego Grishy.

Na samym dole herbaciarni, Romka nie pamiętała już ile metrów pod ziemią, nie zatrważająco głęboko, ale też nie na poziomie piwnic, ciągnęła się sieć korytarzy, dalej zwana zapleczem. Tu wiele było pomieszczeń ochrzczonych mianem zaplecza, mających nierzadko jeszcze swoje dodatkowe ukryte pomieszczonka. Dokładny rozkład znała Romka i kilku pracowników, podobnie rzecz się miała do zawartości pomieszczeń, z tą różnicą wcale nie drobną, że często tymczasowi mieszkańcy Kardamonu wiedzieli, a przynajmniej starali się zapamiętać, czego gdzie mogą szukać. Na każdych drzwiczkach wisiały jednak inne, drewniane lub kamienne symbole, aby podopieczni mogli łatwo zapamiętać, że ich mały azyl znajduje się w pokoju z sosnową szyszką, a w tym z kłosem pszenicy znajdują się ogromne skrzynie na glinę. Z kolei ten z wulkanem jest zawsze zamknięty i nie ma sensu nawet próbować go otwierać, jeśli nie jest się do tego osobą upoważnioną. Kto zresztą z ukrywających się w Kardamonie gości chciałby nadużywać Romki gościnności i myszkować w nie swoich sprawach? Jakby mało mieli już na głowie.
Pokoje przeznaczone na sypialenki wcale nie były proste jak motelowe pokoje, jak można by przypuszczać. Każdy z nich był do siebie podobny pod względem estetycznym, ale wszystkie były inne. Wszystkie łóżka i szafy były inne, niektóre wykonane z ciężkiego, dębowego drewna, inne lakierowane na cieniutkich, długich nóżkach, jeszcze inne ramy czy skrzynie zrobione były z miedzi, zdobione szarymi kamieniami. Wszystko jednak utrzymywało się – czego nie trudno się domyślić – w orientalnym klimacie. Dywanów, poduch i powiewających baldachimów nie brakowało, ale poza tym przestrzeń, choć niewielka, była pusta, pozwalając tymczasowym lokatorom na rozpakowanie i poukładanie na półkach swoich rzeczy osobistych – jeśli jakiekolwiek posiadali. A nierzadko zdarzało się, że dopiero w Kardamonie odnajdując spokój podopieczni Romki mogli coś zgromadzić.
Na stoliku w pokoju, który przypadł Savie stał tylko dzbanek z wodą.
Zachodzące słońce zaczęło wlewać się do pomieszczenia, kładąc się na poduchach i dywanach różowo-pomarańczową poświatą. Teoretycznie tych okien nie powinno tam być. W praktyce nie takie rzeczy magia wyczyniała z architekturą. Wszystkie okna z zaplecza wychodziły piętro wyżej, na ogród należący do Kardamonu, chociaż w drugą stronę, z ogrodu, nie można było dojrzeć żadnych ram okiennych wiszących dziwacznie w powietrzu, Można było za to z sypialenek wyjść od razu na trawę, ale chyba niewielu gości postępowało w ten sposób. Nigdy nie wiadomo kto akurat siedziałby przy barze na patio.
Roma tylko Grishę (i jego żonę rzecz jasna) wtajemniczyła w obecność Savasa w Kardamonie i chociaż najwierniejszym był pracownikiem, to przedzierająca się przez zasłony poświata, prosto na twarz śpiącego, było ewidentnie fauna winą. Przecież to jemu Romka zleciła przygotowanie sypialni.
Sava Zakharenko
Sava Zakharenko
Zaplecze LrN4VRB
Odessa, Ukraina
31 lat
cień
błękitna
neutralny
zdrajca renegat
https://petersburg.forum.st/t1009-savvas-zkharenko#3365https://petersburg.forum.st/t1011-savvas-zkharenkohttps://petersburg.forum.st/t1012-sava-the-savage#3416https://petersburg.forum.st/t1010-ryszard

Czw 30 Sie 2018, 23:21
Noc spędzona na rzyganiu, krwotokach, w konwulsjach gorączki, noc z okładem zimnym na czole, noc pod czujnym okiem żony Grishki. Kto i kiedy go otruł? Nie był w stanie powiedzieć. Nie był nawet pewien, czy sam się nie otruł szukając wyjścia z impasu w jakim się znajdował. Moment odkorowania świadomości, rozplatanie jaźni, agonia, agonia i ciemność.
Kiedy otworzył oczy zobaczył tylko pastelowy kolor zachodzącego słońca, otulający wszystkie cienie zakamarków wewnątrz pokoiku. Nie wiedział, czy to już kolejny zachód słońca, czy może zdążył ich przespać tysiąc. W tej jednej chwili, leżąc w łóżku i patrząc na brzoskwiniową poświatę odbijającą się łuną na suficie spomiędzy falujących na lekkim wietrze zasłonek - było mu zupełnie wszystko jedno. Jeszcze tylko moment, jeszcze chwilę, utrzymać ten stan. Zamknąć świadomość rzeczywistości w komórce pod schodami jeszcze na kilka oddechów, nie myśleć, nie myśleć.
Trzy, dwa, jeden...
Podniósł się do pozycji siedzącej i ściągnął z czoła kompres rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu swoich ubrań, swojej różdżki. Bezskutecznie wertował karty pamięci by przypomnieć sobie jak się tu znalazł, gdzie jest, co to za miejsce. Dlaczego był w łóżku? Kto się nim zajmował. Nie wyglądało na to, żeby był w więzieniu ale kto zna Kosmasa może przecież założyć śmiało, że to jakaś chora gra którą chce Savasowi zniszczyć resztki psychiki. Wylazłszy z łóżka, wciąż słaby, za szybko, walcząc z zawrotami głowy zaczął te poduszki orientalne przewracać, w szafeczki, komódki zaglądać, szuflady otwierać, gdzie jest jego różdżka. Wciągnął na dupę spodnie i tak się przy tym zdyszał, że musiał znów na powrót przysiąść na krawędzi łóżka. Dopiero wtedy strzępki wspomnień wczorajszej, jak mu się zdawało, nocy zaczęły powoli znajdywać swoją drogę w jego głowie. Film o zepsutej taśmie, marne kadrowanie i dużo dziur w produkcji, ale pamiętał, że Kardamon, skrzynie pamiętał po herbacie, pamiętał kobietę i swoją różdżkę na ziemi. Przetarł dłońmi twarz, nie ma co liczyć na to, że będzie tu gdzieś leżała. Różdżka, nie kobieta.
Czy będzie musiał ich wszystkich zabić?
Wychodząc na korytarz znów miał czarne włosy, czarne i sztywne, ciemne oczy i śniadą cerę marokańczyka. Kilkudniowy zarost pokrywał jego podbródek szczecinką kiedy bosy i niedoubrany ruszył błędnym krokiem w kierunku, który bardzo chciał uznać za właściwy czyli kierunku zaplecza na którym wylądował tamtej felernej nocy. Taki moment kompletnego debilizmu, kiedy człowiek czuje się tak bardzo bezradny, że nawet najdurniejszy pomysł wydaje się być sensowny, bo trzeba coś robić, bo coś musi się zgadzać.
Każdy szmer, każdy szelest, kaszlnięcie zza drzwi w głębi holu, na wszystko reagował jak dzikie zwierze, nieruchomiejąc, wpatrując się intensywnie we framugę, w zakręt korytarza, w sufit, gdy ktoś na piętrze coś upuścił, jakby wszędzie czaiło się coś. Cokolwiek. Niebezpieczeństwo.
Nie oszukuj się Sava, jesteś otoczony wrogami wszędzie gdzie postawisz posą stopę, wszędzie, ale nie tu. I kiedy z bocznej odnogi wychodzi postawny mężczyzna o białych włosach i przenikliwych oczach, Zakharenko chrząka lekko i natychmiast przybiera postawę zagubionego turysty drapiąc się w głowę i rozglądając na boki.
- Łazienka jest na końcu korytarza. - białowłosy przygląda się marokańczykowi i jak zwykle nie do końca rozumie dlaczego Zakharenko z uporem maniaka zmienia swój wizerunek. Linie nigdy nie kłamią, a to nie są linie turysty, to linie mordercy i uciekiniera- Nie jesteś głodny? - dodaje, nie czekając jednak na odpowiedź idzie dalej, zupełnie niezainteresowany ani Savą ani tym, czy jest głodny. To i na chuj pytał? Trudno orzec, to dziwny typ jest.
Co teraz? W pokoju były okna, mógł przez nie wyjść ale jak bez różdżki. Nie będzie miał możliwości zdobyć innej, ale, a może pieprzyć różdżki i spierdalać do świata mugoli? Stanie w miejscu nie pomaga, ostrożnie i cicho jak kot ruszył dalej. Do łazienki?
Romka Balázs
Romka Balázs
Zaplecze YpA536L
Mátészalka, Węgry
33 lata
czysta
neutralny
właścicielka herbaciarni, aktywistka
https://petersburg.forum.st/t1118-romana-dolohovahttps://petersburg.forum.st/t1124-dolohova-romana#4230https://petersburg.forum.st/t1123-aktywisci-dysydenci-jogisci-pasjonaci#4232https://petersburg.forum.st/t1125-marina#4234

Sob 01 Wrz 2018, 15:12
Kardamon miał swoich czterech strażników tajemnic, cztery filary podtrzymujące ten interes, który oczywiście nie tylko na serwowaniu herbat i hummusu się opierał i chociaż w teorii niemożliwym jest, aby się ze sobą porozumiewali telepatycznie, w jakiś niewiadomy sposób wiadomości pomiędzy właścicielką, władcą czasu, kulawym faunem i karłowatą olbrzymką przepływały błyskawicznie. Porozmawiasz z Minti – Grisha już wie. Miniesz w marokańskim filtrze Gonza, nie mija wiele czasu, kiedy zza rogu wyłoni się Roma.
System komunikowania się na miarę porządnego wojska.
Nie da się ukryć, że zaplecze herbaciarni też przypominało pole bitwy, potrzeba było kilku dni aby móc się mniej więcej zorientować w rozkładzie. Najprościej przez okno było wyjść do ogrodu, ale to nigdy nie było bezpieczne posunięcie w godzinach otwarcia herbaciarni. Nie jest powiedziane, że było to wysokie ryzyko, ale zawsze należy zachować ostrożność. W ogrodzie o tej porze wciąż było sporo klientów. Z ogrodu na górę do wejścia głównego to już kwestia kilku schodów. Ale goście zwykle szybko starali się zapamiętać najbardziej interesujące ich trasy, zwykle jednak ktoś z pracowników im w tym pomagał. Zwykle.
A nawet pomimo to dla kogoś w stanie, w jakim znajdował się Sava Kardamon może jawić się jako wynik wciągnięcia zbyt dużej ilości oparów nielegalnego pochodzenia. Zanim się Roma na horyzoncie pojawiła Marokańczyka minął mężczyzna z łysiejącą już głową i jeśli Sava poza napięciami na linii Starszyzna – Raskolnicy miał jakieś pojęcie o wiadomościach z kraju, to rozpoznał w nim Kobę Vasyliewicza, który przez wiele lat prowadził w Moskwie jedyną w całej Rosji madresę.
Koba być może nie zwracał na siebie uwagi wizualnie, ale zaraz gdy przeszedł jedne z drzwi otworzyły się i wyfrunęły z nich dwie identyczne niemalże kobiety, jak się na pierwszy rzut oka zdawało. Miały po jednym oku, dwóch parach rąk, a z pleców wyrastały im ogromne skrzydła ważek. Skryły się za drzwiami swojego pokoiku obserwując Savę i przechylając głowy w owadzim, mechanicznym geście, chichocząc i szturchając się łokciami. Jedna z nich uniosła dwie dłonie kiwając na niego palcem i mówiąc coś w języku, którego z całą pewnością nie mógł zrozumieć.
Szybko jednak ta mniej odważna pociągnęła drugą za łokcie i wyfrunęły na korytarz zamykając drzwi i frunąc w przeciwną stronę, kiedy zobaczyły sylwetkę Romy i jej odrobinę karcące spojrzenie.
O, dziewczyny, znacie zasady.
- Cześć. Jak się czujesz? Nie mogę ci powiedzieć, że wyglądasz lepiej bo, cóż. Wyglądasz inaczej. – Uśmiechnęła się i odwróciła, aby wrócić w kierunku, z którego przyszła, gestem zachęcając gościa, by poszedł za nią.
- Chodź ze mną, pomogę ci zrozumieć jak działa Kardamon. Nola powinna przyjść wieczorem, zakładała, że będziesz dłużej odpoczywał, ale to nic. Za chwilę będziesz mógł wrócić do pokoju. Tędy. – Szybkim krokiem przemierzała korytarze, w końcu docierając do jakiegoś atrium, będącego niewątpliwie punktem centralnym wszystkich korytarzy. Od jednego z przejść prowadziły schody, zupełnie jednak inne od tych, które mógłby przy odrobinie wysiłku przypomnieć sobie Savas.
Romka niemalże wskakiwała ze schodka na schodek, starając się jednak co jakiś czas zerkać na rozmówcę, z czystej uprzejmości.
- Nie mogę ci teraz poświęcić wiele czasu, ale za parę godzin będę do dyspozycji, proszę. – Otworzyła drzwi używając do tego końca różdżki.
Nie ma chyba nic dziwnego w tym, że gabinet Romki przypominał całą resztę herbaciani, rzeczy, bibeloty, dywany, zapachy, świece, rośliny i dawno już zimna herbata w czarce na brzegu biurka, niebezpiecznie prosząca się o strącenie.
Sponsored content


Skocz do: