Skwer Lenina
Idź do strony : Previous  1, 2
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Pią 03 Lut 2017, 17:24
First topic message reminder :

Skwer Lenina

Gdyby spróbować określić Mahalę słowami na podstawie skojarzeń to byłaby to dzikość. Chaos. Tajemnica. Brud. Tego samego jednak nie można powiedzieć o pobliskim skwerze Lenina. To jedno z tych miejsc, które – choć przestrzenne – jest szare, nijakie, betonowe i zaśmiecone, przez co tak naprawdę nie wyróżnia się w okolicy niczym szczególnym. Oprócz dwóch zniszczonych ławeczek i stojącego na środku pomnika pierwszego przywódcy Rosji Radzieckiej, Włodzimierza Lenina, są tutaj jeszcze ludzie. Codziennie przez skwer przewija się mnóstwo zabieganych czarodziejów, jednak żadne z nich nie zostaje tu dłużej niż kilka minut. Bo przecież nie ma po co.

Weles
Weles

Nie 29 Lip 2018, 16:47
Wszystkie dźwięki zdają się cichnąć nagle, nawet spanikowana babuszka jakby dyszy ciszej, deski nie trzeszczą, a wiatr odpuścił sobie gwizdanie przez wybite szyby. Stojąc przodem do dziury w ścianie Zora bez trudu może usłyszeć koki na korytarzu, nie jakieś ciężkie, nie pospieszne, po rytmie można strzelić, że to jakiś dwunóg. Marudny bełkot wraz z krokami robi się głośniejszy, by urwać w zupełną ciszę, kiedy to pojawia się w dziurze.
Postać jest wysoka, humanoidalna, niezwykle smukła, choć oplatające ciało materiały nie pozwalają dostrzec szczegółów budowy ciała. Na bliskowschodnią modłę cała twarz przybysza zawinięta jest w szal w kolorze ciemnej zieleni, wąska klatka piersiowa w zieleni i niezwykle długie ramiona. Migdałowe oczy w rażącym kolorze indygo spoglądają to na Zorę to na kulącą się babcie, która jakby dopiero teraz sobie przypomniała, że przecież miała sapać z przerażenia i zaraz wróciła do mamrotania o tym, że nic nie wie.
Długi palce istoty trzymały za kark chłopca. Na oko dzieciak miał z dziewięć lat, ale bełkotliwy ton głosu i gaworzenie jakie wydostawało się z jego ust mogło wskazywać na coś innego - na przykład problemy umysłowe.
- Πες συγνώμη. - szeleszczący głos istoty, mimo, że wcale nie głośny, przeciął ciszę przywracając otoczeniu normalny bieg. Wiatr z ciekawością wślizgiwał się przez wybite szyby, kurz wirował w powietrzu, a stare, wilgotne deski na schodach trzeszczały pieśni swoich ludzi. - Πες συγνώμη. - powtórzyła istota potrząsając chłopcem, który próbował się wyrywać, ale jakoś bez większych nadziei.
- συγγνώμη! συγγνώμη! - zaklekotał po grecku, na co wysoka istota zacisnęła na jego karku długie, zakończone migdałowymi szponami palce jakby mocniej- Przepraszam! - poprawił się, przerzucając na rosyjski i to, niby zaklęcie, poluzowało uścisk postaci w zieleni.- Przepraszam, że ukradłem Ci torebkę... - mruknął patrząc w ziemię po czym został niedelikatnie odepchnięty przez nieznajomą istotę w kąt pomieszczenia. Długie, okutane zielenią nogi potrzebowały zaledwie dwóch kroków, by zrównać się z Zorką, postać jednak musiała się schylić, by mieć wzrok na poziomie jej oczu. Powoli podniosła długopalczastą dłoń i dotknęła swojej piersi.
- Basilius. - szeleszczący oddech pachniał owocami i rdzą - Zora Yaneva. - długi palec wystartował w kierunku dziewczęcia.
Zora Yaneva
Zora Yaneva
Skwer Lenina - Page 2 W7AevR8
Petersburg
21 lat
czysta
za Starszyzną
studentka kursu klątwołamaczy
https://petersburg.forum.st/t1368-zora-yaneva#6251https://petersburg.forum.st/t1380-zora-yanevahttps://petersburg.forum.st/t1382-zorza#6388https://petersburg.forum.st/t1381-orzel#6386

Nie 12 Sie 2018, 13:32
To chyba świadomość nieuniknionego sprawia, że Zora na dłuższy moment – wraz z wszystkimi dźwiękami w kamienicy – wstrzymuje oddech, jakby chciała zlać się z otoczeniem, wtopić w te brudne, bure ściany, rozpłynąć w kurzu pokrywającym podłogę, byleby tylko nie stanąć twarzą w twarz z tym, co czai się tuż za otworem na wprost niej – nieistnieć, dopóki na zewnątrz nie zacznie budzić się dzień, a przez pozabijane okna nie będą przesączać się pierwsze promienie brzasku. Ani na moment nie zamyka jednak oczu, jak tylko może wytężając spojrzenie i wbrew rozsądkowi rzucając nieme wyzwanie skrywającej się w ciemnościach istocie. Cichnące zawodzenie babuszki wcale nie dodaje odwagi, ale przecież nie ma stąd już dokąd uciec, nawet nie ma gdzie się schować. Nade wszystko jednak – powtarza to sobie uparcie odkąd znalazła się w ciemnej klatce schodowej kamienicy, wyżej zadzierając głowę – nie może. Nie uważa się za tchórza, za kogoś, kto nie jest skłonny spróbować zmierzyć się z nieznanym; kto rezygnuje z dalszej drogi, dotarłszy niemal do celu podróży; komu wygodniej pozostawać wiecznie w cieniu.
Zora przysuwa pręt bliżej siebie w tym samym momencie, w którym otwór w ścianie robi się ciemniejszy i chwilę później wyłania się z niego okutana w lekkie materiały postać, ciągnąć ze sobą coś – kogoś – jeszcze. Już na pierwszy rzut oka Zora jest w stanie stwierdzić, że postać jest za wysoka, zbyt eteryczna – w jakiś pokrętny sposób elegancka i dostojna – na złodzieja, który mignął jej na Skwerze Lenina. Przenosi więc spojrzenie na mniejszego osobnika wydającego równie drażliwe dźwięki, jak zawodzenie kobiety wciąż kulącej się za sofą. Odgłosy przypominają śmiech, jaki docierał do niej jeszcze kilka chwil wcześniej, teraz są jednak bardziej rozpaczliwe. Cień dezorientacji i złości przebiega przez zorową twarz, ale nie ma zamiaru się z nim kryć. Nie odwraca głowy, nie spuszcza spojrzenia, nie próbuje przybrać pokutnego wyrazu twarzy. W żaden sposób nie czuje się winna, mimo że wciąż nieodstępujący jej strach sprawia, że nie potrafi wykonać choćby kroku w przód. Wyręcza ją odziany w zielenie mężczyzna, zbliżając się tak nagle i tak płynnie, że z trudem rejestruje ten szybki ruch.
- Wasyli – stwierdza tuż po tym, jak istota jej się przedstawia; Zora niemal wchodzi Basiliusowi w słowo, prędko konstatując, jak dziwnie brzmi jej własny głos. Wcale nie dziwi się, że wie, jak się nazywa – zapewne zdążył zapoznać się z zawartością jej torebki, gdzieś tam na pewno znalazły się również dokumenty Yanevy. – Gdzie ona jest? – pyta, przenosząc pytające spojrzenie z Wasylego na dzieciaka. Chłopca. To tylko dziecko, tylko dziecko szukające zabawy nie tam, gdzie powinno.
Na końcu języka zamiera jej jednak zupełnie inne pytanie, może bardziej nawet istotne od tego, gdzie zostawiono zorowe rzeczy, na pewno bardziej interesujące, jakby wymuszone intensywnością wzroku mężczyzny. Czym jesteś?
Weles
Weles

Czw 30 Sie 2018, 22:30
Intensywne spojrzenie nie opuszczało twarzy córki pani zastępczyni komendanta ani na chwilę. Choć większość twarzy istoty była zasłonięta jest coś w oczach po czym można poznać, że ktoś się uśmiecha i Basilius to coś w oczach miał, choć trudno było ocenić jakiego rodzaju jest to uśmiech. Czy to uprzejmość, rozbawienie czy samozadowolenie z tak łatwego zdobycia ofiary, która przecież sama mu weszła do domu.
- Wasyli. - pokiwał głową nie spuszczając jej z oczu. Gdzie ona jest?
Istota cmoknęła ze zniecierpliwieniem prostując cały majestat swojej figury i oglądając się na chłopca. Ten przed chwilą jeszcze rozmasowywał sobie tyłek po byciu rzuconym w kąt niczym zmięta gazeta, teraz zerwał się na równe nogi i wybiegł z pomieszczenia znów gaworząc jak upośledzony. Basilius przeniósł potem spojrzenie na babuleńkę mamroczącą coś pod nosem i wyciągnąwszy długopalczastą dłoń położył ją młodej Yanevie na ramieniu.
- Możesz wyjść. Nie jesteś potrzebna. - poinformował babcie, a choć głos istoty wciąż nie pozostawał głośniejszy od szeleszczącego szeptu zdawało się, że babcia usłyszałaby go nawet zza grobu oceniając po prędkości z jaką postanowiła odkuśtykać z pokoju na swoich koźlich nóżkach.
Dłoń Basiliusa była zimna i dziwnie ciężka, choć trzymał ją na dziewczęcym ramieniu w zwykłym geście zainteresowania, było w tym coś więcej. Sens dominacji, bliskości, palcami ledwie dotykał jej bluzki, a przecież równie dobrze mógłby je zanurzyć w jej miękkim, młodym ciele.
- Zorica. - jak nóż tnący powietrze szept ledwie, puszczony w eter. Kiwnął drugą dłonią zachęcająco, by podążała za nim i choć dawał jej złudne wrażenie posiadania wyboru, druga dłoń wciąż spoczywała na jej ramieniu, gotowa nią posterować jeśli dziewczę będzie się ociągać.
Zora Yaneva
Zora Yaneva
Skwer Lenina - Page 2 W7AevR8
Petersburg
21 lat
czysta
za Starszyzną
studentka kursu klątwołamaczy
https://petersburg.forum.st/t1368-zora-yaneva#6251https://petersburg.forum.st/t1380-zora-yanevahttps://petersburg.forum.st/t1382-zorza#6388https://petersburg.forum.st/t1381-orzel#6386

Sob 01 Wrz 2018, 21:26
Zora dobrze zna ten ton. Doskonale rozumie wymowny gest istoty – jego subtelność ściera się z intensywnością niemo wypowiedzianego nakazu; prośby, której nie można się sprzeciwić, jeśli nie ma się zamiaru pogorszenia sytuacji, w jakiej się znajduje. Wiele razy przerabiała ten sam scenariusz w rodzinnym gronie, w czterech odmiennych wersjach pod pełnym zażenowania wzrokiem kuzynów, w obecności wuja, któremu brak było śmiałości, żeby, jak na głowę rodziny przystało, położyć kres niemal dyktatorskim zapędom bratowej. Jednocześnie wie i nie wie, czego się spodziewać. Ulga, jaka próbowała wedrzeć się wraz z przeprosinami chłopaka, zostaje zatrzaśnięta w ciemnym zakątku i zastąpiona paraliżującą niemocą. Ledwie rejestruje, że wciąż kurczowo zaciska palce na pręcie, przypomina jej o tym dopiero przeszywający na wskroś odgłos szurania, tak nieznośnie głośny w porównaniu do głosu Basiliusa. Zora jest niemal pewna, że gdy zrobi choć jeszcze jeden krok, popękają jej bębenki, dlatego mimowolnie zatrzymuje się, kucając sztywno i z pietyzmem odkładając coś, co miało zapewnić jej pozory bezpieczeństwa.
Teraz wydaje się to całkiem bez znaczenia i zwyczajnie nierozsądne. Próbka zademonstrowanej przez istotę siły – tej fizycznej i moralnej – nie daje Zorze żadnych złudzeń co do tego, że ktoś taki jak ona nie potrafiłby stawić czoła czemuś tak niezwykłemu. Mimo obawy, wzrokiem z żywą ciekawością i fascynacją prześlizguje po majestatycznej sylwetce z taką płynnością poruszającej się po kamienicy.
- Czym jesteś? – decyduje się wreszcie wypowiedzieć na głos najbardziej frapującą ją kwestię.
Gdziekolwiek prowadzi ją Basilius, Zora nie ma zamiaru całej drogi przebyć w milczeniu, szczególnie kiedy wyobraźnia w mało delikatny sposób podpowiada jej, że może to ostatnia szansa, by cokolwiek powiedzieć. Nie próbuje też zgadywać, z czym ma do czynienia. Wciąż pamięta, jak obszerne notatki prowadziła podczas zajęć z historii powszechnej w Koldovstoretz, kiedy profesor zaczęła omawiać wojny magicznych gatunków i przyczyny, które je wywoływały. Wiele z nich dotyczyło tak powszechnego obecnie obrzucania się obelgami i bardzo przypadkowego mylenia nazw ras, co w większości przypadków uznawane było za niewyobrażalną zniewagę. Popełnienie takiego faux pas to ostatnie, co chciałaby dziś zrobić.
Weles
Weles

Sro 12 Wrz 2018, 02:39
Basilius wyprowadził ją spokojnie z pokoju, przez pusty korytarz, w sobie tylko znanym kierunku. Przestrzeń, która wcześniej straszyła niewiadomą nie wydawała się już tak napiętnowana sekretem. Wręcz przeciwnie, jakby zdawało się, że te odrapane ściany są całkiem zwyczajne, dziurawe okna zupełnie nudne, pokoje wypełnione rupieciami jakby śmiesznie nijakie. Jakby istota zawinięta w płótna niczym czarna dziura całą grozę chowającą się w kątach i cieniach wessała w siebie, jakby jej obecność sprawiała, że wszystko inne bledło. A jednak poruszała się z takim spokojem, tak płynnymi ruchami, trudno nie widzieć, że matka natura dała drapieżnikom wszystkie narzędzia potrzebne do przetrwania. Hipnotyzujący głos, szalenie przyciągające spojrzenie, kocia miękkość ruchów.
W powietrzu rozbrzmiał cichy szelest jego głosu, choć podświadomość podpowiadała, że to chyba śmiech.
- Istotą. - odpowiada cicho, popychając na wpół ułamane drzwi, które ze skrzypnięciem poddają się naciskowi jego bladej, szponiastej dłoni- Cieniem. - gestem zaprasza Cię do środka.
Ten pokój jest zupełnie inny, okna wychodzą w nim w głąb ciasnego podwórza, w starych ramach tkwią nieco brudne, jednak kompletne szyby, ze ścian zdarto farbę i pokryto rzędami znaków przypominających jakiś dawno zapomniany alfabet języka śródziemnomorskiego. Co było najbardziej zaskakujące, wewnątrz na ziemi, przy książkach i małych ogryzkach świec, siedziała cała kupa dzieciaków. Jedne starsze, drugie młodsze, najmniejsze mogło mieć ledwie kilka lat, przy czym najstarsze, które natychmiast wstało z kucek, z pewnością było już nastolatkiem. Wszystkie były blade i wydawały się słabe.
- πατέρας. - zaczął nastolatek, robiąc krok w stronę istoty. Ta uniosła dłoń zatrzymując go gestem i niemal niezauważalnie pokręciła głową.
- Zorica. - przedstawił Zorkę obecnym, którzy wpatrywali się w nią w milczeniu. Upośledzony chłopiec zaraz przyszedł z jej torebką w dłoniach, patrząc ze wstydem w ziemię. Nastolatek podszedł i położył mu dłoń na ramieniu po czym spojrzał na młodą Yanevę zupełnie pustymi, białymi gałkami ocznymi.
- Kradzież Twojej własności jest karygodna. - wypowiedziały usta chłopca zmienionym głosem- Muszę posłużyć się tym narzędziem, żeby móc z Tobą rozmawiać. Minęło wiele lat od kiedy moje gardło zapadło się w sobie. - nastolatek nieco mechanicznie wyciągnął chłopcu torebkę z dłoni - Proszę o wybaczenie w imieniu tego dziecka. Głód i bieda popycha ich do głupich czynów. Jest mu z pewnością przykro, jednak jest niespełna rozumu. - jak pacynka na sznurkach podszedł nienaturalnym krokiem do istoty i Zory- Proszę. Nie myśl o nas źle.
Zora Yaneva
Zora Yaneva
Skwer Lenina - Page 2 W7AevR8
Petersburg
21 lat
czysta
za Starszyzną
studentka kursu klątwołamaczy
https://petersburg.forum.st/t1368-zora-yaneva#6251https://petersburg.forum.st/t1380-zora-yanevahttps://petersburg.forum.st/t1382-zorza#6388https://petersburg.forum.st/t1381-orzel#6386

Sob 24 Lis 2018, 19:19
Słowa wibrują Zorze w umyśle z zaskakującą intensywnością, jakby próbowały przedostać się przez wszelkie warstwy wiedzy, jaką posiada, dopasowując się do niej i do wyobrażenia cienia, jakiego ją nauczono; jaki przez wszystkie te lata miał być jedynym, słusznym przedstawieniem magicznego wynaturzenia. Choć nie miała żadnych oczekiwań – nie próbowała liczyć nawet na to, że cokolwiek usłyszy w odpowiedzi na swoje pytanie – nie tego się spodziewała. Zatrzymuje się na chwilę (która wraz z uchyleniem przez istotę drzwi przedłuża się niepostrzeżenie), jakby w ten sposób miało być jej łatwiej przebrnąć przez tak krótkie, zbyt konkretne i do granic możliwości okrojone z wytłumaczenia informacje otrzymane w odpowiedzi. Ale nie jest. Wiadomości szumią jej w głowie wraz z nowo rodzącymi się obawami jak nienastrojone radio i Zora znów traci pewność siebie, którą powoli zaczęła odzyskiwać w trakcie przechodzenia z jednego pomieszczenia do następnego. Z zawstydzającą łatwością przychodzi jej bowiem zachłystywanie się cudzym majestatem, z którego zachłannie czerpie siłę, z naiwnością godną dziecka wierząc, że dzięki temu stanie się równie niezłomna.
Palce zaciska w pięści jednak nie ze strachu, ale ze złości. Zawahanie przed wejściem do kolejnego pokoju jest dla niej niemal uwłaczające, tym bardziej że wywołuje je nie lęk, a dekoncentracja i zastanowienie, do bólu nieprofesjonalne i szczeniackie, w pracy klątwołamacza mogące kosztować życie, tu – jedynie bezsensownie odwlekające nieuniknione. Przed przekroczeniem progu, za którym tajemniczo majaczą nieokreślone zarysy, Zora podnosi wysoko brodę, łapiąc hipnotyzujące spojrzenie istoty-cienia.
I nagle powoli, z mozołem poszczególne elementy zaczynają układać się w logiczny ciąg, wskakując na swoje miejsca z każdym kolejnym krokiem w głąb pomieszczenia, z każdym pochłoniętym wzrokiem detalem wyraźnie kontrastującym na tle rozświetlonym ciepłym blaskiem świec. Blada skóra dzieci jest w równym stopniu fascynująca, co osobliwe napisy zdobiące ściany. Zorze trudno oderwać od nich spojrzenie, nie robi tego nawet wtedy, gdy przez pokój zaczynają przepływać słowa, ani gdy dzieciaki przesuwają się w jej stronę. Dopiero kiedy bez wysiłku może odebrać z nienaturalnie wyblakłych dłoni chłopca swoją własność, powoli przenosi na niego wzrok, przyglądając się jego twarzy – pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu. Jakby przemawiał do niej posąg.
- Dziękuję. – Głos Zory brzmi dziwnie, przesiąknięty zbyt dużą ilością kotłujących się w niej emocji. Jest za głośny i zbyt piskliwy w porównaniu z dźwiękami, jakie wydobywają z siebie pozostali. – Ale nie możecie oczekiwać, że jedynie przez wzgląd na trudne warunki, w jakich żyjecie, wasze czyny będą wam wybaczane – mówi bez wstydu, znów nieco pewniej, podjudzona skruchą, jaką wydało jej się słyszeć w głosie nastolatka. – Nie musicie przecież tak żyć i wychowywać się w duchu bezkarności. Wybaczę mu jednak. – Zora odwraca się lekko, spoglądając na Basiliusa, a następnie przenosi ponownie wzrok na chłopców, po czym delikatnie, z dozą niepewności palcem wskazującym unosi podbródek złodziejaszka. – Jeśli zapewnicie, że nie dopuścicie nigdy więcej do podobnego incydentu i spróbujecie poprawić swoje warunki życia. – To głupie. To brawurowe i zupełnie sprzeczne z tym, w jaki sposób Zora stara się podejmować decyzje. Powinna ugryźć się w język, poprzestać na podziękowaniu i wybaczeniu i może sama przeprosić; poprosić, by mogła odejść i by wzajemnie już nigdy się nie niepokoili. To byłoby rozsądne. Ale zamiast rozsądku, do głosu dopuszcza coś, co przez tak długi czas tłamsiła w sobie i czego nie potrafi nazwać.
Weles
Weles

Sro 16 Sty 2019, 20:18
Wczesne słońce skromnie wpadające zza budynku przez brudne szyby nie spotkało jeszcze w młodej Yanevie tyle brawury, co w ten jeden wieczór. W tę jedną noc. Zdawało się, że już od samego początku, kiedy podjęła decyzję pościgu za złodziejaszkiem postawił pierwsze kroki w kierunku, w którym nie powinna była stąpać. I choć początkowo zdawało się, że jej podróż nie będzie samotna i być może to towarzystwo stanowiło o jej ówczesnej odwadze - teraz była zupełnie sama. Ona jedna, istota i cała gromada milczących, bladych dzieci.
Po Twoich słowach zdawać by się mogło powinna nastąpić jakaś reakcja. Jakakolwiek w sumie, może zapewnienie poprawy, więcej skruchy, może śmiech lub gniew, cokolwiek, tylko nie ta wszechobecna cisza, przeciągająca się i dławiąca bezruchem. Tylko ogniki na knocikach świeczek tańcowały poruszane niewidzialnym rytmem. Blady chłopiec wpatrywał się w nią niewidzącymi oczami, upośledzony złodziejaszek przyglądał się istocie nad jej ramieniem, wszystkie dzieci wstrzymały oddech. One, tak jak Ty, czekały na jakiś znak.
- Zorica. - zaszeleścił w końcu Basilius, a cisza trwała tak długo, że nawet i ten cichy dźwięk wydawał się być strasznie odrealniony.- Dla takich jak my nie ma godnych warunków życia. - blade, długie palce o migdałowych, mlecznych szponach opadły na jej ramię w nieco protekcjonalnym, choć bardzo delikatnym geście- Jesteśmy dziećmi nocy, mieszkamy wszędzie i nigdzie, nie dotyka nas Twój świat tak jak i my nie dotykamy jego. Nie ma tu magii, nie ma pieniędzy, nie ma niczego, czego mogłabyś chcieć lub co mogłabyś osiągnąć. - wyszeleścił nachylając nieco swoją postawną figurę w kierunku jej ucha- To czas, żebyś stąd poszła.
Zora Yaneva
Zora Yaneva
Skwer Lenina - Page 2 W7AevR8
Petersburg
21 lat
czysta
za Starszyzną
studentka kursu klątwołamaczy
https://petersburg.forum.st/t1368-zora-yaneva#6251https://petersburg.forum.st/t1380-zora-yanevahttps://petersburg.forum.st/t1382-zorza#6388https://petersburg.forum.st/t1381-orzel#6386

Nie 20 Sty 2019, 15:26
Cisza wibruje nienaturalnie głośno, jakby nie potrafiła spokojnie zakraść się we wszystkie dostępne w pomieszczeniu zakamarki, swobodnie rozpadając się między cząsteczkami powietrza; jakby niemożliwą do pokonania przeszkodą była dla niej zbyt duża ilość osób, od których odbija się wciąż i wciąż, rezonując jeszcze ostatnimi sylabami wypowiedzianych słów na cienkiej membranie skóry, z uporem starając się przez nią przebić – do wnętrza, do kości, do duszy. Zora, mimo chęci zachowania zimnej krwi, wzdryga się lekko i przyciska mocniej torebkę do piersi, bo jest w tym wyczekiwaniu, w tym bezdźwięku coś niepokojącego, coś pierwotnie niebezpiecznego. I nie spuszcza czujnego, pełnego zacięcia wzroku z Basiliusa.
Oczekuje odpowiedzi. Oczekuje obietnicy. Oczekuje jakiejkolwiek reakcji, która nie sprawi, że ze złości – na siebie, na istotę, na te przedziwne dzieci, na wszystko – będzie zgrzytać zębami i udowadniać sobie, że jest wystarczająco doświadczona, by prowadzić takie dyskusje z takimi indywiduami. Ale ani Basilius, ani żadna z sierot nie potrafią sprostać zorowym nadziejom. Sprawiają jedynie, że zaciskane na materiale palce, bieleją gwałtownie, a w oczach Zory pojawia się niebezpieczny blask, który natychmiast gaśnie, tak samo jak chęć wystosowania przez nią sprzeciwu. Nie ma sensu. Nie ma potrzeby. Niezrozumienie dla decyzji podjętej przez Wasylego wypierane jest przez pogardę. Po tlącym się delikatnie od chwili ujrzenia niezgrabnie siedzących w ścisku dzieciaków uczuciu współczucia nie ma już ani śladu. Jest wyłącznie zażenowanie tym, że ktoś, kto mógłby w znaczący sposób zmienić cokolwiek w sytuacji magicznego Petersburga, chowa się po ruinach kamienic, z pełną premedytacją wychowując złodziei. W geście bezradności i rozczarowania, Zora kręci lekko głową, wycofując się z pokoiku i wciąż jeszcze natrętnie, z nadzieją, że to wszystko jest jedynie mało wyrachowanym żartem, patrząc w oczy istoty. Ale kiedy przekracza próg, nie padają żadne słowa, przy uchu nie szeleści Zorze jakikolwiek głos, nic nie łaskocze włosków na jej karku. Odwraca się więc, na moment zaciskając oczy, bo ciemność korytarza nieznośnie napiera na Zorę z każdej strony, i gdy wreszcie przyzwyczaja się na nowo do panującego na klatce schodowej mroku, jeszcze nie poprzecinanego pierwszymi, przedostającymi się promieniami słońca, schodzi po trzeszczących pod jej stopami schodach. Z goryczą i tym samym strachem, który towarzyszył jej, kiedy zanurzała się w chłód królujący w kamienicy.

Zora z tematu
Sponsored content


Skocz do: