Mistrz Gry
Mistrz Gry

Pią 03 Lut 2017, 18:07
Wierzbowy bór

Wierzbowy bór wygląda tak, jakby wsadzono go w las zupełnie przypadkiem – nagle, wychodząc z sosnowej kniei oczom ukazują się setki płaczących wierzb, których gałęzie uginają się pod ciężarem liści i przeżytych lat. Gdzieniegdzie pod rozłożystymi drzewami ustawiono skromne ławeczki, nawet niespecjalnie rzeźbione, jakby w ten sposób ktoś chciał nadać surowości temu miejscu. Mimo wszystko, wierzbowy bór to bardzo przyjemne miejsce, zwłaszcza latem, gdy można rozkoszować się naturą.



Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Sro 14 Lut 2018, 14:56, w całości zmieniany 1 raz
Jasna Sorokina
Jasna Sorokina
Wierzbowy bór Tumblr_of96uwweAM1v4pixto1_540
Irkuck, Rosja
24 lata
błękitna
za Starszyzną
klątwołamacz, specjalizacja: magia rytualna
https://petersburg.forum.st/t1045-jasna-sorokinahttps://petersburg.forum.st/t1262-jasna-sorokina#5059https://petersburg.forum.st/t1068-jaszka#3913https://petersburg.forum.st/t1059-rave

Pią 06 Paź 2017, 15:21

02.05.1999

Od kiedy ukończyła studia robiła niewiele. Jej wyniki nie były tak wybitne jak siostry, ani nie była rodową chlubą jak starsi bracia. Wciąż nosząc w sercu niewypowiedziany smutek straty po śmierci Tomasa, wciąż czując w ramionach jego tężejące ciało, z którego umykała dusza, nie miała siły ani chęci robić zupełnie nic. Nie mając szansy na pełnowymiarową żałobę jakiej najbardziej by pragnęła, by jedynie chodzić i płakać, krzyczeć i niszczyć wszystko, tłamsiła w sobie uczucia ubrana jedynie w ciemne kolory. Wszystko z umiarem, tak jak zawsze zdystansowana, skromna, elegancka, nie przystoi drzeć się na ludzi, bić policjantów i rzucać przekleństwami. Wszystko musi zostać w środku, na zewnątrz można być jedynie smutnym.
Cóż dostała na pocieszenie? Nieszczęsne małżeństwo, którego spodziewała się już od dłuższego czasu. Miała podejrzenia, że ojciec ponaglił decyzje o jej zamążpójściu by odciągnąć umysł matki od szaleństwa i wódki w których zaczynała się topić z rozpaczy zamknięta w czterech ścianach dworu. Czy miała coś do powiedzenia? Bynajmniej. Mogła jedynie wdzięczyć się, mówiąc „tak” w ogrodowej altanie, a potem uśmiechać się zerkając na lśniący na palcu diament.
Całe szczęście, że był to Karamazov. Przynajmniej miaucząc Iskrze nie musiała za dużo tłumaczyć.
Matka mówiła: „To  będzie dla ciebie dobre, pomoże ci poskładać na nowo życie po stracie brata", „Prawdziwy szlachcic, dżentelmen, niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Robiła to tak długo i tak uparcie, że i Jasna zaczynała myśleć podobnie, potrzebować Alekseia, by nie czuć dławiącej rozpaczy straty, by przegnać chmurne myśli żałoby i ściągnąć z serca czarny ciężki całun. I co dostawała w zamian?
- Musimy przełożyć nasze spotkanie - zacytowała na głos otrzymany list towarzyszącej jej Iskrze zrzucając z ramienia końskie juki. - Mam nadzieję, że to rozumiesz - warknęła, wbijając w ziemię kołczan z długimi bełtami do kuszy.
Polowanie, co przecież mogło poprawić jej humor bardziej, jak długie popołudnie w parnym, cichym lesie. Wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką, ubrane w wygodnie i maskujące skórzane stroje wybrały się na konną wycieczkę do lasu, gdzie miała Karamazową uczyć strzelania z kuszy. Potrawka z królika według przepisu Ramsali Gordony z MagiTV była czymś wartym zachodu.
- Wyobrażasz sobie?
Uwiązały rumaki lekko na otwartej leśnej polanie, same po cichu kierując się wgłąb zagajnika. Opuściła piękną kuszę zrobioną z ciemnego drewna i przystąpiwszy łęczysko naciągnęła na dłonie skórzane rękawiczki, nie chciała przecież pociąć sobie palców słodkich sztywną cięciwą. Orzech wykonany ze smoczego rogu kliknął blokując się, a Sorokina uniosła kuszę do góry, zerkając jednym okiem wzdłuż łoża.
- Bełt zakładasz tutaj. - Pokazała Iskrze cały proces. - Musisz wcisnąć, aż kliknie.
Otworzyła następnie jeden z juków i wyjęła manierkę z winem. Nie będą przecież jak jakieś dzikusy chodzić po lesie i ziajać z pragnienia, a z okazji zaręczyn dostała od dawnej znajomej Gruzinki kilkanaście butelek wspaniałego wina sygnowanego herbem Janashvili. Okazja dobra jak każda inna, nie zapowiadało się bowiem, by miała okazję napić się go ze swoim nieszczęsnym przyrzeczonym w żadnym najbliższym czasie.
- Nie wiem… Zmienił się. - Znała go przecież tyle lat, ostatnio jednak wydawał się niemal obcym człowiekiem. Czy to wpływ zaręczyn czy kogoś czegoś innego? Jeśli ktoś mógł o tym wiedzieć, to tylko Iskra.


Ostatnio zmieniony przez Jasna Sorokina dnia Nie 03 Gru 2017, 16:34, w całości zmieniany 1 raz
Iskra Karamazova
Iskra Karamazova
I znowu pod wodą ginie. I znów cisza na głębinie.
Samara, Rosja
21 lat
rusałka
błękitna
neutralny
studentka instrumentalistyki, wschodząca gwiazda na operowej scenie, kompozytorka do szuflady, córka nestora (pełen etat)
https://petersburg.forum.st/t862-iskra-karamazovahttps://petersburg.forum.st/t870-iskra-karamazova#2514https://petersburg.forum.st/t867-krolewna-snieguhttps://petersburg.forum.st/t871-dargomyzski

Sob 14 Paź 2017, 12:57
Prawdziwy szlachcic.
Oczywiście.
Dżentelmen.
A jakże.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Niekoniecznie.
Jeżeli choć trochę znała mężczyzn w swojej rodzinie, a znała ich na pewno lepiej od Jasnej, od lat zajmując wygodne miejsce cichego obserwatora ich poczynań i zręcznego dyplomaty, skoro przychodziło do studzenia gorącego gniewu ojca, to mogła powiedzieć jedno: to jabłko zaprzeczyło wszelkim prawom grawitacji, odbiło się od trawy i zniknęło gdzieś między gwiazdami. W czasie, gdy nestor wydawał się być rzeźbą w kamieniu, zimną, niewzruszoną, zachwycającą groźną potęgą rzymskiego boga, Aleksei był ogniem: szalejącym pożarem, który sięgał po to, co chciał i bez zawahania popielił dusze, jeżeli nie miały dość siły, by mu się przeciwstawić. Tylko że w tym całym szaleństwie jej ukochany brat niszczył też siebie: kawałek po kawałeczku, Iskra czuła, że najbliższy jej człowiek na całej kuli ziemskiej wymyka się jej z palców, by pewnego dnia przekroczyć ostatnią granicę mefodiyowej cierpliwości. Stawało więc na tym, że Karamazova, miast walczyć z Welesem, każdego dnia wojowała o to, by ojciec nie wyrzucił Aloszy na zbity pysk, uprzednio odbierając mu majątek, przywileje i skromne resztki dobrej reputacji.
Dlatego cieszyła się, że na żonę wybrano mu właśnie Jasną. Jeżeli ktoś mógł założyć smycz ogniu, to tylko ona – i choć na razie oboje nie wyszli na tym kontrakcie szczęśliwie, to śpiewaczka gorąco wierzyła, że przyjdzie moment, w którym Sorokina przyjdzie do niej z triumfalnym uśmiechem.
O ile do tego ślubu dojdzie, bo jeszcze chwila i Aleksei zmarnuje sojusz carów zimy i panów własnego losu.
Nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła na brata, czy szaleje z niepokoju z powodu jego ostatniego zachowania. Czemu zaczął tyle pić? Czemu tak arogancko musi testować wyrozumiałość ojca? Czemu on nie może chociaż raz ugiąć karku i zaniechać prób zniszczenia wszystkiego wokół siebie?
Iskra, już w rękawiczkach, opuściła kuszę i, wzorem swojej przyjaciółki, przestąpiła łęczysko. Kusza, silna broń. Widziała kiedyś w muzeum kirys z otworem wlotowym w napierśniku, a wylotowym w napleczniku – bełt przeciął żelazo, stalową kolczugę, rozerwał skórę i mięśnie, i wciąż było mu mało, i wciąż leciał dalej. Jeżeli kusznik cię trafi, rzadko będzie co ratować. Uważano tę broń niegdyś za nieszlachetną, skrytobójczą, zdradziecką, wyjątkowo groźną.
Chętnie zobaczyłaby kiedyś tę dziewczynę z grotem w oku. Powinna tak skończyć, choć i to mogłoby być zbyt litościwe dla takiej nierządnicy. Mogłyby sobie urządzić polowanie, Iskra i Jasna, na kolejną kusicielkę, zamiast biegać po lesie za królikami.
Bo na pewno chodziło o kobietę, o co innego mogło u Aleksa chodzić?
Ściągnęła niezadowolona brwi. Odpowiednie naciągnięcie kuszy zajęło jej więcej czasu niż doświadczonej Sorokinie – to wcale nie było takie łatwe dla arystokratki przyzwyczajonej do łuku, który w obsłudze zawsze wydawał jej się prostszy, na pewno wymagający mniej siły, choć też zdecydowanie mniej efektowny. Po dłuższej chwili pełnej nerwowego milczenia rozległ się klik orzecha.
Możliwe, że tamtego zbierał siły po poprzednim wieczorze na następną, nieelegancką popijawę z tym Orlovskym — odezwała się wreszcie Iskra, dotąd w ciszy słuchająca strumienia świadomości Jasnej. — Czasami zupełnie go nie rozumiem. — Podniosła kuszę. — Nie wiem, czego się po nim spodziewać. Ta restauracja… Skąd przyszło mu do głowy otwarcie restauracji? Po co?
Złapała jedną ręką za kolbę, a drugą za łoże, zaciskając palce zdecydowanie mocniej, niż powinna. Nie, była jednak bardziej rozzłoszczona, choć na jej twarzy wciąż gościł ten sam wystudiowany wyraz niezachwianego niezainteresowania nikim i niczym.
Musiała porozmawiać z Alekseiem. Najlepiej jak najszybciej i w prostych słowach wyłożyć mu, jak lekkomyślne i śmieszne są jego ostatnie foszki.
Dobrze trzymam?
Jasna Sorokina
Jasna Sorokina
Wierzbowy bór Tumblr_of96uwweAM1v4pixto1_540
Irkuck, Rosja
24 lata
błękitna
za Starszyzną
klątwołamacz, specjalizacja: magia rytualna
https://petersburg.forum.st/t1045-jasna-sorokinahttps://petersburg.forum.st/t1262-jasna-sorokina#5059https://petersburg.forum.st/t1068-jaszka#3913https://petersburg.forum.st/t1059-rave

Czw 19 Paź 2017, 09:02
Jasna z uwagą przyglądała się poczynaniom Iskry, uśmiechając się lekko i kiwając jedynie głową. Kusza była bardzo wdzięcznym narzędziem, bardziej topornym, ale efektownym niż łuk. Dobrze wycelowanym strzałem z kuszy można było położyć dzika, kiedy polowanie na dziki z łukiem trwało całymi dniami i kończyło się po przewlekłej agonii stworzenia. Sorokinowie nie darzyli dużym zainteresowaniem opinii publicznej o narzędziach polowań. Generalnie należeli do rodu skrytego i zamkniętego w swoich własnych normach i zasadach nie zawsze pokrywających się ze standardami magicznego społeczeństwa. Dlatego kobiety również nosiły spodnie, u pasów nierzadko dyndały im noże, podróżowali na latających koniach i każdy członek rodziny miał w zamku pomieszczenie będące jego własną zbrojownią. Z wyborem broni miotającej nie mogło być inaczej.
Pochyliła się lekko, by zobaczyć czy bełt leży dobrze w łożu - krzywo osadzony mógł pęknąć w drzazgi, po czym odkorkowała wino.
- Co ja mam sobie myśleć, Iskra. - Łyknęła winka. - Skoro wybiera towarzystwo tego obszczymura ponad moje.
Postawiła butelkę na ziemi i uniosła swoją kuszę.
- Bardzo dobrze. Widzisz tamtą brzozę? Spróbuj w nią trafić - zaproponowała Sorokina, dla przykładu naciskając spust. Bełt z cichym wizgiem wystrzelił z kuszy i wbił się głęboko w tkankę drzewa. - Bardzo przyjemne uczucie.
Powtórzyła cały proces naciągania jeszcze raz, po czym zarzuciła kołczan na ramię i kiwnęła na Iskrę, by ta szła razem z nią, zostawiwszy pakunki na niewielkiej polanie.
- Wiesz, może on po prostu nie chce się żenić? - spytała i azrobiła kwaśną minę. - Zawsze był w stosunku do mnie bardzo flirciarski, zresztą sama wiesz. - Przewróciła oczami na wspomnienie tych momentów, kiedy odwiedzała Iskrę w Samarze, a stacjonujący tam Aleksei rzucał niewybredne komentarze. Chichotała w duchu jak idiotka, uciekając za Iskrą do jej pokoju. - A teraz zachowuje się, jakby to była dla niego największa kara.
Pociągnęła kolejny łyczek wina o kwiecistym aromacie i wetknęła butelkę za pas. Nie mogło być tak koszmarnie, prawda? A jednak. Rozmawiali znacznie mniej niż przed całym tym zamieszaniem, wymieniali się uprzejmościami na odległość a jedyną rzeczą, która rzeczywiście przypominała jej o całej sprawie zaręczyn był wielki kamień ciążący na serdecznym palcu.
- Wiem, że to niewygodne. Też przecież nie mam nic do gadania, ale bez przesady! - fuknęła, kucając i przyglądając się z bliska przypadkowej kupce leśnego poszycia. Rozejrzała się wokół, kucając i wypatrując króliczych bobków. Wskazała jej kierunek między drzewami i powoli ruszyła na ugiętych nogach.
Iskra Karamazova
Iskra Karamazova
I znowu pod wodą ginie. I znów cisza na głębinie.
Samara, Rosja
21 lat
rusałka
błękitna
neutralny
studentka instrumentalistyki, wschodząca gwiazda na operowej scenie, kompozytorka do szuflady, córka nestora (pełen etat)
https://petersburg.forum.st/t862-iskra-karamazovahttps://petersburg.forum.st/t870-iskra-karamazova#2514https://petersburg.forum.st/t867-krolewna-snieguhttps://petersburg.forum.st/t871-dargomyzski

Nie 26 Lis 2017, 13:31
Iskra uniosła kuszę w oszczędnych ruchach.
Jasno, wiem — urwała; bełt pomknął ze świstem ku brzozie, szybciej, niż Karamazova podejrzewała, i wbił się w drzewo jak w masło. — Och.
Rusałka celowała w środkową część pnia, podczas gdy pocisk utkwił bardziej po lewej, ale nie zamierzała się do tego przyznawać. Czuła coś jakby satysfakcję, że strzał był taki mocny, choć nie wątpiła, że wynikało to z charakteru kuszy. Uznała jednak, że nie poszło jej źle jak na pierwszy raz (przynajmniej trafiła).
Naprawdę przyjemne. — Iskra naciągnęła broń ponownie, tym razem z trochę mniejszą niepewnością. — Jasno, wiem, jak okropnie to wygląda, ale Alosza na pewno nie chciał cię urazić. Myślę, że... że właśnie on nie chce się żenić. I tu nie chodzi o to, że nie chce się żenić z tobą. Przecież cię lubi. Wszyscy w Samarze cię lubimy.
Umilkła ponownie, by złapać za skórzany pasek kołczanu i zarzucić go sobie na plecy. Ruszyły po pokrytej miękką trawą polanie, żeby gładko wsunąć się między drzewa.
Dawno nie była w lesie i aż zapomniała, jak jej tego brakuje: zapachu wzruszonej ziemi, wilgotnych liści, szelestu poszycia pod ich stopami. Powinna częściej wybierać się na polowania, żeby nie wyjść z wprawy, ale – co ważniejsze – powinna częściej ruszać na konne wycieczki. Z Jasną, z braćmi, z Filipą może nie.
Może on po prostu próbuje coś zamanifestować panu ojcu. Albo… — Wcześniej Iskra mówiła szeptem, ale teraz ugryzła się mocno w język i w duchu błagała, żeby tego zawahanego, zadumanego „albo” Jasna nie dosłyszała. Nie może przecież czegoś takiego powiedzieć. Sorokina była, oczywiście, najbliższą przyjaciółką Karamazovej, ale mimo wszystko musiała grać z bratem do jednej obręczy. Chciała grać z nim do jednej obręczy, nieważne, co by nawywijał, bo wciąż byli rodziną, a interesy rodziny zawsze były na pierwszym miejscu.
Tylko że – jak przy innych kontrolowała się nad wyraz – tak przy Jasnej język czasami rozsupływał jej się za bardzo.
A to było bardzo, bardzo niebezpieczne, gdy chorowało się na zołotuchę.
Jasna Sorokina
Jasna Sorokina
Wierzbowy bór Tumblr_of96uwweAM1v4pixto1_540
Irkuck, Rosja
24 lata
błękitna
za Starszyzną
klątwołamacz, specjalizacja: magia rytualna
https://petersburg.forum.st/t1045-jasna-sorokinahttps://petersburg.forum.st/t1262-jasna-sorokina#5059https://petersburg.forum.st/t1068-jaszka#3913https://petersburg.forum.st/t1059-rave

Czw 21 Gru 2017, 12:32
Nie spodziewała się po Iskrze nic innego, jak bronić godności brata, dlatego też oszczędzała w przekleństwach jakie w głowie kwitły jej na myśl o tym, jak ją Aleks traktuje. Była przecież damą! W spodniach i z kuszą, ale zawsze!
- Na mnie nie musi odreagowywać, że się nie chce żenić. To taka sama moja wina, jak i jego! - skrzywiła się, podnosząc z kucków i podpierając pod boki. Zarzuciła włosami z prychnięciem, winko już robiło swoje. - Ja też was wszystkich lubię! - dodała i zmarszczyła brwi, bo wcale nie chciała tego powiedzieć z taką pretensją, ale machnęła ręką, Iskra przecież wie. - Chodzi o to, że ja nie życzę sobie, żeby mnie tak traktować, Iskra. Rozumiem, że ludzie bywają zajęci, ale, na bogów, nie jestem głupia i widzę, że coś jest na rzeczy. - Widziała znacznie mniej, niż rzeczywiście było na rzeczy, ale już rozmowa tak czy inaczej wpadała na odpowiedni tor.
- Zamanifestować to można jak się ma lat trzynaście, nie trzydzieści - prychnęła. - Okres buntu to już chyba dawno za nim. A może nie! - Uniosła brwi, popijając winko, zaraz jednak zmarszczyła brwi, nos i zmrużyła oczy. - Albo co - wycedziła. Bez wątpienia Jasna byłaby w stanie zrozumieć, gdyby Iskra otwarcie powiedziała jej, że nie zamierza z nią rozmawiać o swoim bracie. Nic takiego jednak nie miało miejsca i Sorokina podejrzewała, że młoda Karamazóvna próbowała załagodzić sytuację między jej rodzeństwem a najlepszą przyjaciółką. Prawda była taka, że gdyby Jasna miała rozmawiać z Adelą o Endarze to by w ogóle nos zadarła, wyszła, drzwiami trzasnęła i natychmiast Endara poinformowała o jego wścibskiej żonie. Z nimi było inaczej, to Iskrę znała dłużej niż Aleksa, to Iskrze ufała bardziej niż komukolwiek spoza rodziny i to na jej wsparciu, na jej dobrych radach i niemal siostrzanej miłości chciała polegać. Czy naiwnie?
Krzaki na lewo od nich poruszyły się lekko, a Jasna wyciągnęła rękę i przykładając palec wskazujący do ust nakazała Iskrze milczeć. Uniosła dwa palce do góry imitując uszy zająca i mrużąc jedno oko zasugerowała przyjaciółce spróbować coś ustrzelić.
Zabawa się zaczęła!
A po kilku godzinach długich plotek i ganiania po lesie dziewczyny zabrały się z powrotem tam, gdzie uwiązały konie i pojechały do dworu Sorokinów, aby trochę sobie odpocząć po tak intensywnym popołudniu.

Iskra i Jasna z tematu
Oleg Naryshkin
Oleg Naryshkin
Petersburg, Rosja
32 lata
czysta
neutralny
uzdrowiciel (specjalista w dziedzinie zatruć), alchemik
https://petersburg.forum.st/t1892-oleg-naryshkinhttps://petersburg.forum.st/t1902-oleg-naryshkin#9548https://petersburg.forum.st/t1905-olka#9553https://petersburg.forum.st/t1904-zino#9550

Sro 17 Paź 2018, 16:02
3 VII 1999

- Mela, uważaj, proszę cię - powtórzył po raz kolejny, boleśnie świadom, że jego upomnienia przestały przynosić jakiekolwiek efekty co najmniej dwa powtórzenia temu. Jego jasnowłose dziecko osiągnęło właśnie wiek, w którym ojcowskie ostrzeżenia stają się wyzwaniem, a on, choćby nawet umiał sobie z tym poradzić, chyba nie do końca tak naprawdę chciał. Amelia Naryshkin, panna lat osiem, dorastała, dorastała jak każde dziecko, a on razem z nią. I wyrósł. Wyrósł z nadmiernej troski.
Dbał o nią. Kochał ją, kochał najbardziej na świecie. Przez zdarte kolana nikt jednak jeszcze nie umarł.
Zresztą, Oleg Naryshkin nie był też świętym i nie dało się ukryć, że w tej chwili zwyczajnie co innego absorbowało go bardziej, niż trzęsienie się nad córką. Na hasającą dobrych kilka metrów dalej Amelię miał oko, nie mógł nie mieć, ale to gdzieś indziej patrzył chętniej. Na kogoś innego.
Niewiele mieli miejsc, w których mogli się pokazywać - pokazywać tak, jak by sobie życzył. Tak, jak zasługiwał, i jak ona zasługiwała. Mieli dom - ten jego, bo w jej mieszkaniu nie pamiętał, kiedy był ostatnio. Kiedyś. Pod jakimś głupim pretekstem. Jak złodziejaszek, nie jej mężczyzna. Więc tak, mieli jego dom, jego posiadłość. Nie mieli parków, bo tam byli ludzie. Lokali, restauracji, wspólnego teatru też w zasadzie nie, chyba, że godził się zaciskać zęby, ręce trzymać w kieszeniach i być nikim więcej, jak tylko towarzyszem. Kolegą. Ozdobą u boku.
A godził się coraz rzadziej.
Leśne ścieżki się nadawały, bo tu ludzi było mniej, a jak się dobrze postarać, to nie było ich w ogóle. Wystarczyło wiedzieć, gdzie iść, który zakręt wybrać, by oddalić się nie tylko od większego ruchu, ale od ruchu jakiegokolwiek. Oleg już to wiedział. Minęło... ile? Lata. To już liczyło się w latach. Lata, podczas których musiał się nauczyć, gdzie mogą być, a gdzie nie mogą.
To znaczy, w teorii mogliby być wszędzie. Powinni móc być wszędzie, bez uważania na to, kto patrzy i kto komu co powie. Nie było tak jednak, bo ona była Zakharenko, a on... Cóż, dla jej rodziny on był nikim. Zresztą, nawet nie. Dla jej rodziny on zwyczajnie nie istniał, nie jako ktoś, kto posiada z Arysteą jakikolwiek wspólny mianownik.
Wspólny mianownik. Na przykład nazwisko, jego nazwisko. Nazwisko, którego nie przyjęła, a do którego od lat już miała prawo.
- Nie będą cię szukać? - zapytał teraz, korzystając z tej wyjątkowej chwili poza domem, kiedy mógł złapać ją za rękę, mógł spleść jej palce ze swoimi i mógł iść leśną ścieżką z nią, a nie tylko obok niej. - Pytać w pracy? Rodzina cię niespodziewanie nie odwiedzi? - Uśmiechnął się przelotnie, gorzko.
Ich układ daleki był od normalnego. Daleki był od tego, co by sobie życzył. Gdy byli u niego, byli rodziną. Tak było przez większość czasu - mieszkali razem, jedli razem śniadania i kolacje, wspólnie bawili się z Amelią i potem, gdy jasnowłose dziecko zasnęło, wspólnie smakowali wzajemnie swe ciała. Byli małżeństwem przez większość czasu.
A potem na przykład ktoś z Zakharenków zaczynał czegoś od Arystei potrzebować i nagle to wszystko się urywało. Kończyło na dłuższy lub krótszy czas. Dziewczyna wracała do siebie, do swojego mieszkania, a on... On zostawał. Tak po prostu. Bo przecież tyle lat dbali o to, by nikt się o nich nie dowiedział, by nikt nie wiedział o ich małżeństwie, że przecież bardzo głupio byłoby, gdyby teraz te starania się zmarnowały.
Pytał więc o to, o co nie powinien. Martwił się, czy na pewno ten spontaniczny, całodniowy wypad za miasto jej nie zaszkodzi, choć tak naprawdę chciał mieć to gdzieś. Bardzo, bardzo głęboko gdzieś.
Arystea M. Zakharenko
Arystea M. Zakharenko
Odessa, Ukraina
26 lat
błękitna
neutralny
aktualnie artystka i właścicielka Galerii Sztuki w Petersburgu
https://petersburg.forum.st/t1955-arystea-zakharenkohttps://petersburg.forum.st/t1966-arystea#10377

Pon 22 Paź 2018, 21:49
Przyglądając się jak Amelia biegała między drzewami wiedziała doskonale, że na to nie zasługiwała... Nie zasługiwała na to, aby być w życiu tak cudownej dziewczynki... Tak niepodobnej do tej, którą sama niegdyś była. Nie zasługiwała na to, aby jej usta odwiedzał beztroski uśmiech ilekroć ich oczy się spotykały, jakby miały swoją własną tajemnicę. Ona zasługiwała na kogoś wyjątkowego, na matkę, która byłaby przy niej zawsze. A nie wtedy, kiedy nikt inny nie patrzał. A chociaż jak na swój młody wiek była niesamowicie inteligentna, nie rozumiała czemu nie żyli jak normalna rodzina... A może żyła w przeświadczeniu, że normalna rodzina wygląda właśnie tak? Istniała w tym życiu już tak długo, że czasem nie widziała niczego poza nim... Czasem musiała jednak poświęcić go, na rzecz drugiego świata, w którym istniała. Może nawet trzeciego? Arystea Zakharenko miała wiele oblicz, mniej lub bardziej prawdziwych.
Plątanina uczuć i rozterek to codzienność, z którą nauczyła się funkcjonować. Nigdy nie żałowała swojej decyzji, nigdy nie żałowała tego, że wtargnęła do życia jedynego mężczyzny, który potrafił ją tak oczarować... Zastanawiała się tylko kiedy dojdzie do momentu, w którym to on zacznie żałować tego, że otworzył przed nią te drzwi?
Lata pozwalała na to, aby w ukryciu trzymać taki skarb. Zachłannie chciała zgarnąć go dla siebie, nie tylko przez obawą... A może była to przede wszystkim obawa o to, że jak wprowadzi męża i jego córkę do życia Zakharenków, zniszczą ich tak jak wszystko co stoi im na drodze? Rodzina była dla nich najważniejsza, owszem... Jednak dążenie do władzy zwyciężało za każdym razem. Kiedy brat zdradził brata, kiedy brat odwdzięczył się zniszczeniem tego drugiego. I tak, za każdym razem kiedy już miała wstać i wygłosić urzekającą mowę o tym, jak wreszcie czuje się żywa... Przypomina sobie spojrzenie rzucone jej zaraz w momencie, kiedy żelazne drzwi szpitalu dla obłąkanych zamykają się za jej własną rodziną.
Z tajemnicami było o tyle trudno, że utrzymanie jej naprawdę w sekrecie wymagało ofiar. Nie chciała aby którekolwiek z nich nosiło to brzemię, dlatego wzięła je na siebie. Bez zgody, a może nawet i wiedzy. Krzyczała gdzieś w środku, a jedyna osoba, która faktycznie mogłaby ugasić ten głos, również była bezsilna w tej sprawie. Z pomiędzy jej warg wydobyło się ciche westchnięcie. Miała o wiele więcej tajemnic, niżeli przyznałaby to przed samą sobą.
Utkwiła swoje spojrzenie w Oleg'u, a palce jej wolnej dłoni bezwiednie powędrowały do jego ust, aby zatrzymać potok jego pytań. Jej serce zabiło szybciej, bo pomimo rękawiczek, z którymi nie rozstawała się prawie nigdy, czuła ciepło jego skóry. Uśmiechnęła się delikatnie.
-Zajmują się teraz moją siostrą... Ona... Potrzebuje ich teraz bardziej, niż oni mnie.-Powiedziała spokojnie, przypominając sobie ostatnie spotkanie w gronie rodziny. Choć czy tak mogła ich nazywać? Agathe pomimo leczenia wyglądała tragicznie, a w niej samej zawrzał ten sam nęcący głos mówiący, aby zgarnęła ten ból dla siebie. Jak za każdym razem kiedy były młodsze, aż do momentu kiedy zabrała od niej za dużo i już nigdy więcej nie stanęła na scenie.
-Chcę skupić się na was. -Powiedziała spokojnie, na moment puszczając dłoń męża i robiąc coś, co było niepoprawnie zakazane w miejscach publicznych. Objęła go w pasie, wtulając w jego prawy bok. -Nie mówiłam Ci... Ale wykorzystuje w tym momencie urlop. -Podniosła lekko głowę, jednak nie spojrzała mu w oczy, tak, jakby ten rodzaj intymności nie był dozwolony nawet w tym miejscu. Prawda jest taka, że wielu rzeczy mu nie mówiła. Z jednej strony nie chciała go zamartwiać, wiedząc jak wiele już dla niej poświęcił... Z drugiej, pomimo lat małżeństwa i wzajemnego oddania, wiedziała, że pewna część jej samej wciąż będzie znajdowała się w oddaleniu. Nie dlatego, że go tam nie pragnęła, ale dlatego, że wprawiała w przerażenie jej własną osobę.
W końcu była Zakharenko.
Oleg Naryshkin
Oleg Naryshkin
Petersburg, Rosja
32 lata
czysta
neutralny
uzdrowiciel (specjalista w dziedzinie zatruć), alchemik
https://petersburg.forum.st/t1892-oleg-naryshkinhttps://petersburg.forum.st/t1902-oleg-naryshkin#9548https://petersburg.forum.st/t1905-olka#9553https://petersburg.forum.st/t1904-zino#9550

Sob 03 Lis 2018, 12:06
Westchnął cicho, gdy tym jednym gestem Arystea zatrzymała wszystkie słowa, które cisnęły mu się na usta. A było ich przecież dużo, bardzo dużo słów, które pchały się, prosiły, by je wypowiedzieć. Bardzo dużo pytań, stwierdzeń i trochę żalu, który przecież był, istniał, który po prostu Naryshkin dusił w sobie tak długo, że nie potrafił już inaczej.
Życie, jakie sobie wybrał nie należało do łatwych i - teoretycznie - wiedział o tym, decydując się na nie. Jak sama miłość nie była szczególnym wyborem, tak godzenie się na nią i walka o nią były już świadomą decyzją. Kiedy ją podejmował, wiedział przecież, z jakiej rodziny pochodziła Arystea. Co więcej, wiedział też, jak jego kobieta wyobraża sobie... Nie, inaczej. Wyobrażać wyobrażała sobie pewnie podobnie jak on - skrajnie inaczej, niż wyglądało to teraz. To nie o wyobrażenia chodziło, a o to, jak miało to wyglądać. Arystea niczego przed nim nie ukrywała. Wiedział od początku, na jaki układ się godzi.
W żaden sposób nie zmieniało to jednak faktu, że teraz, po latach, coraz bardziej go on bolał.
Westchnął jednak, dusząc w sobie wszystko, co mógłby powiedzieć. Za mało mieli chwil tylko ze sobą, by tracił je na pretensje czy żal. Za mało mieli czasu, który jako normalna para - jako małżeństwo - powinni mieć, żeby miał go marnować.
Na bogów, przecież nie mieli nawet normalnych obrączek. Na zaręczyny kupił Arystei pierścionek, oczywiście, taki, jaki wiedział, że jej się spodoba, ale nigdy nie został nazwany on zaręczynowym. Nie przy ludziach, nie przy... Cóż, kimkolwiek. Był pierścionkiem, po prostu. Nawet nie prezentem. Pierścionkiem, który sobie kupiła. Obrączki? Nie mieli ich. Zakharenko i tak przecież nie mogłaby jej nosić, a on... On by mógł, ale po co, skoro i tak nie mógłby powiedzieć, co ona oznacza, z kim go wiąże?
Westchnął więc tylko i obejmując Arysteę w talii, podobnie jak ona objęła jego, przyciągnął ją bliżej do siebie.
- Urlop - powtórzył. Słyszał, co powiedziała wcześniej. Że siostra, że problem w rodzinie. Wiedział o tym, o Agathe mówiła mu już jakiś czas temu. Nie ciągnął jednak tematu świadomie, z premedytacją. To nie tak, że nie interesowały go sprawy Arystei, że nie martwił się jej problemami, że nic one dla niego nie znaczyły. To nie tak.
Tylko, że z rodziną, z nazwiskiem Zakharenko było mu tak bardzo nie po drodze. Nie potrafił okazać takiego zainteresowania, jakie być może powinien. Nie potrafił okazać troski, jakiej, być może, można było po nim oczekiwać. Nie o tę rodzinę. Nie o tych, którzy byli źródłem jego miłości, ale też źródłem problemów.
- Dlaczego nie uprzedziłaś, że zamierzasz wziąć wolne? - spytał, ale nie było w tym pretensji czy wyrzutu. Nie, on nawet uśmiechnął się leniwie. Urlop Arystei oznaczał, że zostanie u niego w mieszkaniu na dłużej. To znaczy, pracując też zostawała, tak naprawdę spędzali w jego domu każdą chwilę, którą mogli, każdą, która już wybitnie nie krzyczała, że powinni się rozdzielić. W pewnym sensie przez większość czasu żyli normalnie. Ostrożniej, ale normalnie. Dopóki nikt się nimi nie interesował, dopóki nikt nie pojawiał się niespodziewanie pobliżu Zakharenko, dopóki mogli być normalną rodziną. Mimo tego urlop oznaczał więcej czasu wolnego - i większą pewność, że rzeczywiście nikt się nie zainteresuje. Nikt nie będzie jej szukał, nikt nie będzie jej potrzebował.
- Mógłbym przynajmniej spróbować zerwać się z tego swojego burdelu - rzucił z rozbawieniem, mając na myśli - co jasne - szpital. Pomimo Franco, wciąż pracował zawodowo. Pomimo piętna, wciąż robił to, co robił dotąd. Był uzdrowicielem. Był zastępcą ordynatora Oddziału Zatruć i Wypadków Magicznych. I nie miał czasu.
Lubił swoją robotę. Ostatnio może mniej, bo gdy jego życie zaczęło dzielić się na przed Franco i po Franco, to w tym drugim okresie w ogóle mniej rzeczy sprawiało mu radość, ale lubił. Wciąż.
I doskonale wiedział - podobnie jak wiedziała Arystea - że urlop w jego słowniku to pojęcie niemal nieistniejące. Czas wolny w dużym stopniu był abstrakcją. Codzienność Olega mierzyło się zmianami, dyżurami i nadgodzinami.
- Na ile się zerwałaś? - spytał tymczasem, mimowolnie gładząc żonę po obejmowanym boku. Pocałowałby ją, ale miał blokady. Zbyt wiele powtarzanych schematów, zbyt silnie zakorzenione obawy, żeby zrobić coś podobnego publicznie.
Był słaby. Pod wieloma względami był tak cholernie słaby.
Arystea M. Zakharenko
Arystea M. Zakharenko
Odessa, Ukraina
26 lat
błękitna
neutralny
aktualnie artystka i właścicielka Galerii Sztuki w Petersburgu
https://petersburg.forum.st/t1955-arystea-zakharenkohttps://petersburg.forum.st/t1966-arystea#10377

Nie 04 Lis 2018, 22:10
Widziała go. Wszystkie te pytania i zażalenia. Niewypowiedziane gorzkie słowa, które nie mogły znaleźć swojego ujścia. Wiedziała jak tragiczny będzie skutek tłumienia wszystkich tych uczuć. Jednak nie chciała psuć tej chwili. Nie chciała aby wokół nich nagromadziły się słowa, które jedynie tam zawisną i popsują im coś tak niesamowitego.
Nie dzisiaj. Nie teraz. Wkrótce.
Nie pamiętała dokładnie momentu, w którym się poznali... Był to okres bardzo dla niej zamazany, niepewny, jakby sama jej postać z tamtego okresu była niewyraźna. Jakby to nie była ona. Ktoś inny grał jej rolę, kompletnie nie radząc sobie z tym, co stanęło na jej drodze. Jak długo udało im się oszukiwać siebie nawzajem? Czy to, co posiadali naprawdę było wszystkim, dzięki czemu mogli trzymać świat zewnętrzny daleko od siebie?
Pomimo świadomego wyboru, czy świadomy był również skutek tych działań?
Nie wiedziała, czy gdyby nawet mogła nosiłaby obrączkę. Było to jawne ogłoszenie jej stanu, jakaś pewność do przynależności do kogoś? Obrączka nie stanowiła zestawienia ich uczuć, tego, co dokładnie ich łączyło. Nie wiedziała czy dobrze postępowała do momentu, w którym odbyła się ceremonia. Jeszcze przed samym ujrzeniem Oleg'a, zastanawiała się czy aby na pewno powinno uczynić to, czego chciało jej serce. W końcu lekkomyślne podstępowanie w jej rodzinie było karane, nawet śmiercią. Obłąkaniem...
A Arystea była na idealnej drodze do tego.
Nienawidziła szpitali. Wszystkiego co wiązało się z tym miejscem. Jasnych ścian, jasnych prześcieradeł, zimnych pokoi bez duszy. Mogły wyglądać inaczej, mogły przybierać różne formy i nazwy. Nic jednak nie zmieni zapachu, który unosi się tam w powietrzu. Bardzo często kiedy Oleg wraca z dyżury, sam wnosi do mieszkania ten sam zapach... A choć przy innych nie okazałaby swojej słabości, tego, jakie emocje w niej to wywołuje... On doskonale wiedział, że na jej karku włoski stają dęba, a sama kobieta oddal się daleko w głąb podświadomości, tylko po to, aby znieść wspomnienia. I to, co się z nimi wiązało.
-Chciałam Cię zaskoczyć czymś miłym-Powiedziała spokojnie, wzruszając delikatnie ramionami. Chciała zachować to w tajemnicy do ostatniego momentu bez większego powodu. Może nie chciała aby zmieniał swoje plany? Oczywiście to troszkę bardziej skomplikowana sprawa, ze względu na zawód, który wykonywał... Nie martwiła się tym, że nie będzie mógł z nią być przez cały ten czas. Będzie mogła zająć się Amelią, wiedząc jak niewiele czasu poświęcała jej ostatnio. Nigdy nie podejrzewałaby swojej osoby do tego rodzaju uczuć, że instynkt macierzyński będzie znajdował się na tak wysokim poziomie. I to od momentu, w którym zgodziła się zostać czyjąś żoną... Ta relacja zaskakiwała ją za każdym razem, nieistotne jest to, jak wiele ze sobą już przeżyli.
-Nie pozwoliłabym Ci. Zbyt wiele od Ciebie zależy.-Spojrzała na swojego męża i posłała mu delikatny uśmiech. To była jedna z wielu rzeczy, za które go ceniła. Za które go podziwiła i kochała... Automatycznie spojrzała na swoje dłonie, które znajdowały się pod rękawiczkami. W przeciwieństwie do niej, robił coś prawdziwego. Naprawdę pomagał tym wszystkim ludziom, nieważne było w jakim czasie się to działo. Przed czy po. To jest rzecz, której nie stracił.
Chociaż w jakieś mierze mogła odciążyć go w codziennych obowiązkach, które tak naprawdę już dawno stałyby się jej, gdyby ta relacja funkcjonowała prawidłowo.
-Do odwołania... Pamiętaj, że jestem właścicielką, mogę więc pozwolić sobie na niego więcej. A tak naprawdę...-Westchnęła cicho, przegryzając dolną wargę.-Powołałam osobę, która będzie mnie przez ten czas zastępować. Muszę odpocząć...-Zmarszczyła brwi, jakby nie do końca wiedziała jak ująć w słowa to, co dokładnie się teraz z nią działo. Sama nie wiedziała, dlatego było to takie trudne. Nie chciała również zamartwiać Oleg'a na zapas.
Bariery i zahamowania naprawdę potrafiły ich ograniczać. Nie ma nic łatwiejszego od ujęcia ręki ukochanego i spacerze po parku, prawda? Jak mylne może być pierwsze wrażenie.
Jak w oczach kompletnie obcych ludzi, w tym momencie, mogli wyglądać?
-Poza tym, muszę trochę popracować... Nie pamiętam już kiedy ostatnio siedziałam przed płótnem. Amelia z pewnością chętnie mi pomoże.-Powiedziała i uśmiechnęła się na widok niedaleko biegającej dziewczynki.
Oleg Naryshkin
Oleg Naryshkin
Petersburg, Rosja
32 lata
czysta
neutralny
uzdrowiciel (specjalista w dziedzinie zatruć), alchemik
https://petersburg.forum.st/t1892-oleg-naryshkinhttps://petersburg.forum.st/t1902-oleg-naryshkin#9548https://petersburg.forum.st/t1905-olka#9553https://petersburg.forum.st/t1904-zino#9550

Nie 18 Lis 2018, 22:01
Zabawna sprawa z tym poznaniem się, bo, gdyby zapytać Olega, on też tak naprawdę nie wiedziałby, co powiedzieć. We wszystkich tych filmach, romantycznych powieściach czy historiach opowiadanych przez znajomych moment poznania się - ta chwila, w której zaczynały splatać się ścieżki dwóch zupełnie obcych sobie osób - była czymś magicznym, czymś, co doskonale się pamiętało, co wspominało się z rozrzewnieniem, a czasem wręcz świętowało na równi z innymi rocznicami. Naryshkin jednak, podobnie jak Arystea, nie za bardzo jednak pamiętał, jak to było z nimi. Nie był w stanie wskazać konkretnego dnia, kiedy po raz pierwszy miał zobaczyć swą przyszłą żonę, ani tego, kiedy miał stwierdzić, że to ta. Po prostu nie był w stanie odnaleźć takich obrazów pośród innych. Był wprawdzie przekonany - w zasadzie pewien - że to nie było w szpitalu, że to raczej na jakiejś gali dla miejskich (lub w ogóle rosyjskich) elit zobaczyli się po raz pierwszy albo może na jakimś mniejszym bankiecie związanym z premierą teatralną czy otwarciem nowej wystawy. Nie wiedział, co się wtedy stało, że zaczęli ze sobą rozmawiać - może poznał ich ktoś ze znajomych, jego lub jej, a może to Amelia, może zaczęła płakać lub gaworzyć coś rozkosznie i może to ona zwróciła uwagę Zakharenko. A może tak naprawdę w ogóle wtedy ze sobą nie rozmawiali, może potrzebowali kolejnego przypadkowego spotkania, żeby poza spojrzeniem na siebie zamienić też dwa, trzy pierwsze słowa. Naprawdę tego nie wiedział.
Wiedział natomiast, że nie szukał kobiety. Kochał już jedną, kochał jak szaleniec i potem, gdy ją stracił, nie chciał innej. Nie sądził, by potrzebował, lecz przede wszystkim nie uważał, by którakolwiek mogłaby zastąpić jego byłą żonę. Z Elizavetą Naryshkin, z domu Amilakhvari, nie byli długo, nie było im dane, ale to nie miało znaczenia. Tak długo, jak żyła, była też jego życiem. Gdy zmarła, stracił część siebie, której nigdy nie miał odzyskać. Jak można było zastąpić kogoś takiego? Jak można było wypełnić lukę, która powstała po Elizavecie?
Nie można było, ale z Arysteą chodziło może właśnie o to, że Zakharenko nigdy nie próbowała zastąpić mu matki Amelii. Nigdy nie starała się też wypełnić luki. Po prostu znalazła własne miejsce w jego sercu. Nowe, gdzieś obok, nie mniej ważne - ale inne niż te, które zajmowała Elizaveta.
Nie wiedział też, kiedy uświadomił sobie, że jest gotów. Nie pamiętał dnia, kiedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że chce mieć Arysteę u swego boku tak długo, jak będzie go chciała. Nie wiedział, kiedy po raz pierwszy pomyślał, że chciałby mieć ją za żonę.
Potem, czekając na nią tuż przed ślubem, zastanawiał się, czy przypadkiem nie popełnia błędu. Nie umiał sobie wtedy na to odpowiedzieć. Szczerze mówiąc, wciąż nie znał odpowiedzi na to pytanie.
- W takim razie zdecydowanie ci się to udało - roześmiał się cicho, a potem uśmiechnął szerzej na kolejne słowa Arystei. Dobrze wiedział, jak reaguje na szpitale, nigdy nie próbowała przed nim tego ukrywać. Widział, jak czasem, gdy kładł się obok niej w łóżku po całym dniu w pracy, spinała się najpierw i drżała lekko, dopiero z upływem kilku kolejnych chwil odzyskując spokój, który zaburzył, przynosząc ze sobą specyficzny miks zapachów charakteryzujący szpital. Wiedział, że gdy czasami widziała go w uzdrowicielskiej szacie, przez moment widziała w nim nie swego męża, a echo wspomnień, do których nie chciała wracać. Wszystko to wiedział i tym bardziej podziwiał ją za siłę, którą musiała mieć, by przy nim być - i by znosić to, co mógł jej, wbrew swej woli, przypominać.
I zawsze też był szalenie wdzięczny za to, jak bardzo go wspierała, jak wiele miała dla niego zrozumienia. Nie uważał się za idealnego, doskonale wiedział, jak wiele daje jej czasem powodów, by miała do niego żal. Zmieniane w ostatniej chwili plany, ustawianie życia w dużym stopniu pod jego pracę, a dopiero potem pod nich, pod jej potrzeby. To, że nie potrafił rzucić dla niej swoich zobowiązań, że nie potrafił od tak zupełnie przeorganizować sobie priorytetów. Nigdy nie usłyszał od niej ani słowa skargi na żadną z tych rzeczy.
Na jej wyjaśnienia pokiwał lekko głową, by potem odnaleźć wzrokiem biegającą na przedzie Amelię. Dziewczynka chyba wreszcie trochę się zmęczyła, bo dostrzegając nieopodal ścieżki przewalone drzewo, z sapnięciem opadła na nie i zakołysała nogami w powietrzu.
- Och, w to nie wątpię - przyznał z rozbawieniem. Nie ulegało wątpliwości, że małoletnia panna Naryshkin będzie pierwsza do asystowania Arystei, gdy tylko dowie się, że ta druga zamierza chwycić za pędzle. Sam Oleg wzdychał często i ciężko za każdym razem, gdy Mela deklarowała swą pomoc Arystei - a robiła to praktycznie za każdym razem - jednocześnie jednak nie mógł nie patrzeć z miłością, jak szczęśliwa jest jego córka w towarzystwie Zakharenko i jak dobrze jego dwie kobiety się ze sobą dogadują. I, oczywiście, nie mógł też mimo wszystko nie rozczulać się, gdy Mela biegła po niego, by pochwalić się, co razem z Arysteą namalowały - arcydzieło w przypadku Zakharenko, cały zestaw barwnych plam od dłoni po łokcie, na buzi i ubraniach w przypadku Amelii.
- Moglibyśmy też - zaczął potem z lekkim wahaniem. - wyskoczyć do Moskwy. Jeśli, jak mówisz, możesz pozwolić sobie na więcej wolnego, moglibyśmy zostawić Melę pod opieką pani Niny i wyrwać się na trochę. - Nina była uroczą, starszą panią, którą poznał jeszcze w szpitalu, gdy pracowała tam jako pielęgniarka, a która potem, gdy zrezygnowała już z pracy, pomagała mu czasem przy opiece nad Amelią. Dziewczynka szybko ją polubiła, a sama Nina nigdy dotąd nie odmówiła, gdy prosił ją o kilkugodzinną - lub kilkudniową opiekę nad małą. To zaś było przydatne, szczególnie wtedy, gdy chciał zawalczyć o choćby kilka chwil z żoną, chwil sam na sam. To było trudne. Wymagające cholernie dobrze dogranej logistyki. Ale czasem się udawało.
Chciał, żeby udało się i teraz. Bardzo za Arysteą tęsknił, bo pomimo, że większość czasu mieszkali pod jednym dachem, nigdy nie byli do końca razem. Nie tu, gdzie zbyt wiele osób ich znało.
Arystea M. Zakharenko
Arystea M. Zakharenko
Odessa, Ukraina
26 lat
błękitna
neutralny
aktualnie artystka i właścicielka Galerii Sztuki w Petersburgu
https://petersburg.forum.st/t1955-arystea-zakharenkohttps://petersburg.forum.st/t1966-arystea#10377

Pon 26 Lis 2018, 19:48
Miała doskonałą pamięć. W tym jednak przypadku czas, jak i miejsce ich pierwszego spotkania nie miał znaczenia. Nie była to również miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie podejrzewałaby siebie o to, że złamie żelazne zasady Zakraneków. Sprzeciwiła się ojcu, a ten nie miał nawet pojęcia, co się działo pod jego nosem. Genialnie to rozegrała, posiadając dwa życia. W jednym była wciąż nieosiągalną artystką, właścicielką galerii o bardzo tajemniczej aurze. W drugim, była żoną i opiekunką dziecka. Nie widziała się w żadnej z tych ról, a jednak... Ostatnimi czasy zastanawia się coraz częściej nad tym, czy aby nie podzielić się rewelacjami z resztą świata. Istnieje jednak druga część tego planu o wiele mniej przyjemna od pierwszej. Kiedy siłą odbierana jest jej rodzina, brutalnie wyrwana z korzeniami, które zapuściła przez tyle lat. Bała się stracić nie tylko Olega i Melę, bała się również stracić Zakharenków, bo w końcu kim była bez nich? To oni ją stworzyli, to oni byli przy niej przez większość jej życia... Bała się również o swoją niezależność. Jak na osobę tak z pozoru silną, posiadała wiele obaw i niepewności.
-Z takim stażem muszę zaskakiwać, aby Ci się nie znudzić.-Powiedziała, nadając swojemu tonowi dziwnego wyrazu. Jakby miało to dać do myślenia jej mężowi. Prawda jednak była taka, że wiedziała iż jest to niemożliwe. Zapewne brzmi to dosyć narcystycznie, jednak po prostu wiedziała, że tak jest. Może wpływał na to fakt, jak żyli dotychczas? W tej nieznośnej niepewności, niebezpiecznej ekscytacji... Pomimo tego z jak wieloma trudnościami musieli się zmagać, nigdy nie narzekała. W jakiś dziwny, niezrozumiały sposób się jej to podobało. Cała Arystea, pomimo opanowania i spokoju rozsiewanego wokół własną osobą, w środku wrzała od emocji i niespełnionych pragnień. Nie wiedziała czy jej ukochany zdawał sobie sprawę, że ożenił się z kobietą o wielu twarzach i o wielu usposobieniach. Nie zawsze była taka jak teraz, można by rzec, że utemperował jej charakter i temperament nawet o tym nie wiedząc. A ukrywanie związku i własnych uczuć, była jedynie zwiastunem tego, jak bardzo brakowało jej tego pokręconego i ukrytego życia, które kiedyś prowadziła.
Każdy miał swoje pięty Achillesowe. Jej przybierał postać szpitali, zamkniętych zakładów i ograniczenia własnego ciała. Kiedyś silne i wytrzymałe, teraz, kruche i niepewne swoich możliwości. Były to traumy gromadzone latami. Mogła jedynie się cieszyć, że znajdowała się przy niej osoba, która potrafiła wyciszyć te demony. Czasem wystarczył lekki dotyk, subtelne spojrzenie. Jedno słowo.
Przez moment również przyglądała się dziewczynce, a coś w spojrzeniu Zakharenko uległ zmianie. Zapewne jak zawsze kiedy przyglądała się tej twarzyczce. Jak bardzo pragnęła zostać przez nią zaakceptowana, zdziwiło samą kobietę. Nigdy nie podejrzewałaby siebie o instynkt macierzyński, jednak kiedy pierwszy raz trzymała ją na swoich rękach, wiedziała doskonale co powinna zrobić. Wiedziała też, że jest tak dlatego, że dziewczynka nie była jej. Nigdy nie będzie, nieważne jak bardzo by tego chciała. Jak obydwoje by tego pragnęli. O wiele trudniej było wyobrażać sobie człowieka stworzonego z jej samej... Ta myśl pojawiła się nagle, kompletnie niechciana. Jednak nie mogła od tak ulecieć z jej głowy. A przecież nie mogła...
Z rozmyśleń wyrwał ją głos męża. Podniosła głowę aby mu się przyjrzeć, jednak jej wzrok jeszcze przez moment jej wzrok był rozmazany.-Cud, a nie kobieta.-Powiedziała z uśmiechem. Już teraz zaczęła snuć pomysły na to, dokąd mogliby się udać. Mogli również ukryć się w pokoju hotelowym i z niego nie wychodzić przez cały ten czas. Nie miało znaczenia co dokładnie mieliby robić. -Na pewno możesz sobie na to pozwolić?-Uniosła delikatnie brwi, zagryzając wargę w niepewności. Miał o wiele poważniejszą pracę, nie mógł od tak pozwolić sobie na to, aby zniknąć z posterunku.

zt x2
Sponsored content


Skocz do: