Idź do strony : Previous  1, 2
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Nie 27 Sie 2017, 21:12
First topic message reminder :

Piwniczka

Wejście do piwniczki znajduje się pod schodami. Jest to ogromna przestrzeń o względnie niskim sklepieniu jak na stare kamienice. Duża ilość lamp naftowych zapewnia ciepłe światło, które odrobinę rozprasza chłód kamiennego wnętrza. Jedna trzecia piwniczki jest odgrodzona od reszty szklaną ścianą i znajduje się tam skomplikowana aparatura, kupa pergaminów, zamawiane bez opamiętania eliksiry i odwary oraz stary gramofon. To miejsce, w którym Godunova spędza większość wolnego czasu. Reszta piwniczki to kilka foteli, niski drewniany stół i jeszcze więcej półek z książkami. Jeśli znasz to miejsce, to bardzo współczuję – jesteś teraz nierozerwalnie związany z Saskią Maniaczką.

Saskia Godunova
Saskia Godunova
Piwniczka - Page 2 SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Pią 12 Sty 2018, 10:45
Obraz poruszał się lekko falując, ze znajomym wzorem ważek odciśniętym ciemniejszymi plamami, takimi co to podświadomość sama sobie pytania zadaje czy to na prawdę (wiadomo, że nie) czy jednak na dodatek tego wszystkiego jeszcze ważki sobie sama dopowiada. Z plamy i brokatu wyłazi, jak upiorek z grobu, miedziana żaba rozlepiając czarne paciorki oczu. Rechocze chwilę, a raczej powinna skoro jej gardziel faluje, jednak zamiast typowego żabiego dźwięku wydaje z siebie melodię, która jest znajoma, choć trudno ją przypisać do czegoś konkretnego. Uskakuje między kuflami, wdrapuje się lepkimi łapkami po nogawce Antona i desperacko próbuje nie spaść, kiedy chłopak odwraca się by odejść dziarskim krokiem. Rzuca, pyszczkiem na przód w stronę twojego rękawa, czas zwalnia, żabka palce długie rozcapierza, złap mnie Irka bo upadnę! Czarne paciorki oczu rozwierają się, przecież nie możesz mnie zawieść! Przecież musisz mi pomóc! Wpada w krawędź Odrowążownej bluzy i pokracznym żabim marszem wspina się na ramię. Wyjątkowo komiczna, nietrafiona wersja pirackiej papugi, czy chciałaś kiedykolwiek być piratem? Czy może bardziej syrenką, dlatego żaba...
- Dobra zupa. - mówi żaba, wyciągając żabi palec w stronę gara- Kto to? - czarne paciorki jej oczu nie wyrażają nic, zresztą widać, że jest miedzianą figurką, a nie normalnym rozmówcą, więc czemu to wydaje się tak bardzo normalne?
Palcem kumak wskazuje kolejne pęknięcie w obrazie, może nie pęknięcie, prześwit, jak w tych beżowych kotarach w ważki, kiedy słońce leniwie wspinało się po niebie a Ty uparcie nie chciałaś wstawać.
- Kto to. - powtarza żabim głosem, poruszając bańką podgardla- Kto jest Twoim idolem?
Obraz przeskakuje chwile, jak wizja w słabym teleodbiorniku podczas burzy, ktoś się między tymi strażnikami przepycha, w nosa daje jednemu aż się Mikasz zdziwił, z jednej strony wciąz stoisz z chochlą na stołówce, z drugiej już jakaś inna nakładka, szary filtr w pręgi więziennych krat. Może to drzewa? Kto to. Uparta żaba, możesz ją lekko z ramienia strącić jak paproch, ale tak leciała do Ciebie w tym skoku płynnym z Antonowego kolana, Irena nie opuszczaj mnie, trochę byłoby szkoda.
Więzienny głośnik trzeszczy, a może to już las, tylko te kraty z drzew jakieś dziwne, słychać melodię cichą, podobną do tego, co żaba śpiewała wyskakując z dywanu, chociaż słowa wciąż jakieś zamazane, niewyraźne, jakby w języku, którego nie znasz.
Irka Odrowąż
Irka Odrowąż
Piwniczka - Page 2 Ytc0My2
Kraków, Polska
27 lat
czysta
za Raskolnikami
współwłaścicielka Piwnicy Bazyliszka
https://petersburg.forum.st/t878-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t963-irena-odrowazhttps://petersburg.forum.st/t879-podobne-wzywa-podobnehttps://petersburg.forum.st/t948-bazylia

Sob 27 Sty 2018, 15:51
Mrugam zawzięcie, jakby to mogło pomóc – odgonić wszystkie te wspomnienia, które w tym momencie nie są istotne; sprawić, że obraz zacznie być klarowny, niepoprzetykany wzorem w ważki (z całych siły staram się do nich nie podejść – trochę pomaga mi w tym rozmoszczona na ramieniu żaba, której ciężar, chociaż niemal nieodczuwalny, działa niczym kotwica – nie zanurzyć dłoni w szorstkiej fakturze brokatowej tkaniny, schować się w niej przed falami miażdżącego bólu); że znajdę się w jednym miejscu i jednym czasie, a nie będę rozerwana na dziesiątki mikroświatów, których jedynymi elementami wspólnymi jestem ja i (nieodłącznie) towarzyszący mi płaz. Zresztą, nie dziwi mnie jego obecność. Żaba prawdopodobnie była w to wpisana od zawsze, lecz dopiero teraz, kiedy niektóre sceny przewijają się po kilka razy, jak na zaciętej taśmie, jestem w stanie ją dostrzec – więcej nawet: jestem w stanie zaakceptować jej bytność. Jako właściwy atrybut czarownicy, cudownie odnaleziony element układanki zwanej magią.
Uśmiecham się słabo na jej skromny komplement. Może byłaby lepsza, gdybym dodała udka kumaka. Podobno one były główną ingrediencją w pierwowzorze rusałczego nektaru. Podobno wciąż dodaje się je do maści bogunki, kiedy pragnie się osiągnąć bardziej zadowalające efekty.
- Co? – Pytanie brzmi jakoś obco, nie poznaję swojego głosu. Odnoszę wrażenie, jakby nie dobywał się ze mnie, lecz dobiegał spomiędzy wyrwy między nakładkami: niesie szmer liści ocierających się o więzienne kraty; ma w sobie roztargnienie charakterystyczne dla lipcowych wieczorów spędzanych na hamaku rozciągniętym między jabłoniami w rodzinnym sadzie; rozbrzmiewa w nim dekoncentracja typowa dla tych styczniowych dni, kiedy po długim okresie letargu słońce wreszcie wychyla z ukrycia, lecz jego światło pozbawione jest energii, jakby musiało przebijać się przez przydymione szkło. – Idolem?
Nie rozumiem. Nie rozumiem, o co pyta. Są słowa, których staram się nie używać, które w moim słowniku stanowią czarne plamy, wykreślone i zapomniane, ponieważ są zbyt małe, zbyt ograniczone lub wręczę przeciwnie: zbyt podniosłe, by wyrazić wszystko to, co znaczą dla mnie konkretne osoby, miejsca, przedmioty, sytuacje. I tak nie mam przyjaciół, nie mam idoli, nie mam kochanków, nie mam azylów, nie mam amuletów. Gdy byłam mała, moim bohaterem był dziadek, który lubił zabierać nas na rowerowe wycieczki do parków, nad zalewy czy do labiryntów; uczył puszczać kaczki i konstruować magilatawce, wyczytywać godzinę z położenia słońca i oswajać smędy. W szkole serce i uwagę oddałam Dziewannie, potem profesorowi historii powszechnej, kilku starszym kolegom, Błażejowi, Annie Filosofovej czy Alexandrze Kollontai. Między nimi wszystkimi zawsze jednak przewijał się obraz Elżbiety – jej buntu, uporu i działań, których nie potrafiłam zrozumieć; jej wewnętrznej siły i niezależności, miejwyjebaństwa i znajdującej się pod nim troski i miłości, tak różnych od tego, co zazwyczaj jest z nimi kojarzone, że niemal niedostrzegalnymi.
Irka, no, kto jest twoim idolem?
Stukam chochlą o brzeg garnka w rytm melodii, w rytm słów pytania, w takt nowych kroków i bicia serca. Stukam, jakby w nadziei, że z tego dźwięku wypłynie odpowiedź. Elżbieta, dziadek, Egon Schiele, Aleksei Karamazov?
- Ricky Martin. Ricky – powtarzam, z ulgą przyjmując z wolna odpływające napięcie sytuacji, jakby zaskakujące pytanie żaby rozsupłało węzeł do tej pory tamujący swobodny przepływ emocji, myśli i powietrza. Odkładam chochlę, zostawiam za sobą więzienną kuchnię z jej zapachami i dźwiękami, przechodząc bliżej centrum sytuacji, bliżej tego zamieszania (roztrzaskanych nosów, wolnej przestrzeni między drzewami, szarego linoleum płynnie przechodzącego w porośniętą mchem polanę, wypłowiałych, bezbarwnych strojów więziennych), muskając opuszkami placów ważki, chwytając nawet jedną i wręczając ją Mikašowi. – Martin.
Sponsored content


Skocz do: