Mistrz Gry
Mistrz Gry

Nie 05 Maj 2019, 23:47
Salon

To właśnie tutaj powinno tętnić życie – w salonie, który składa się z całkiem sporej kanapy oraz miękkich poduszek, roślin umiejscowionych po najróżniejszych zakątkach, półek uginających się od najróżniejszych książek oraz magazynów tematycznych. Nic takiego jednak się nie dzieje; ze względu na to, iż mieszkanie wypełnia tylko jeden człowiek, można zauważyć w nim poniekąd widoczne, dające się we znaki, puste miejsca. Nic dziwnego – przecież właściciel nie posiada współlokatora, który dodałby od siebie kawałek własnego „ja”, dlatego miejsce zdaje się być poniekąd martwe, co nie jest do końca prawdą. To właśnie rośliny tętnią życiem, ich zielone fragmenty, które zmieniają się z każdym dniem, są istnym dowodem na to, iż ten pokój jeszcze nie umarł. Wymagają jednak stałej pielęgnacji, w związku z czym, na parapecie, który pozwala zobaczyć drobny kawałek okolicy z całkowicie innej perspektywy, od wewnętrznej części widnieje konewka oraz niewielkie podręczniki dotyczące zajmowaniem się nimi. Wieczorem lampy rzucają delikatne światło, które nie razi w oczy i pozwala na swobodne przebywanie w mieszkaniu. Dodatkowo to właśnie tutaj znajdują się drzwi balkonowe, które pozwalają dostrzec piękno okolicy z niebotycznej wysokości. Ewidentnym minusem jest fakt, iż – właśnie przez możliwość wyjścia na balkon –  w salonie zazwyczaj panuje znacznie niższa temperatura, natomiast podczas lata – dość trudne do wytrzymania upały.

Lev Vasilyev
Lev Vasilyev
Salon QWeACoQ
Petersburg, Rosja
40 lat
¾
neutralny
pianista, kompozytor
https://petersburg.forum.st/t2228-lev-vasilyevhttps://petersburg.forum.st/t2231-lev-vasilyevhttps://petersburg.forum.st/t2233-levhttps://petersburg.forum.st/t2232-zrzeda

Sro 08 Maj 2019, 22:25
5 września 1999

Sylwetka mężczyzny pięła się w pełni wytrwale po schodach; chłód grasujący w półcieniu klatki schodowej pieścił namolnie skórę. Każdy kolejny stopień odcinał systematycznie dystans od obranego celu, który od kilku dni intensywnie rozświetlał umysł Vasilyeva - odczuwał niedopełnioną uzasadnieniem potrzebę odwiedzin. W zakrętach przeprowadzonych rozważań, pozornie banalna rozmowa urastała do rangi niemal rytualnego obmycia się z brudów świata. Rzucenia się w zapomnienie. Ostygnięcia po nie tak dawnych eksplozjach emocjonalnej mieszanki. Chciał żeby wszystko stało się nagle prostsze.
Chciał być idiotą. Być niepoważny. Utworzyć kolejny, słodko-gorzkawy występ ekscentrycznego artysty. Głupota była najdoskonalszym lekarstwem na rzeczywistość, kąsającą zaciekle jak niedyskretna choroba; szorstką i nieprzychylną.
Matveya niegdyś okrzyknął mianem młodego - niestety, strumień czasu przepływał jednolicie bezwzględnie, obrabiał ciała jak rzeźby skazane na jego dłuto. Matvey przestał być młody, nosił na swoich barkach ciężar ponad trzech dekad, zbliżał się nieuchronnie do czwartej. Dawne, ukształtowane w murach Akademii stwierdzenie nie przeszło więcej przez gardło Vasilyeva, dawniej - naczelnego nicponia, przez którego występki Wróbelek odbywał nie jeden raz karę. Oboje, w różnym znaczeniu zwykli odstawać od tłumu, byli niepasującym fragmentem do mozaiki twarzy, znużonej i obojętnej szarości; zapewne temu mogli zawdzięczać trwającą nadal relację.
Zapukał. Wyraźny odgłos zapewne rozległ się wśród pomieszczeń mieszkania. Przyszedł zapowiedziany, popołudniową porą (ostatnio nie czuł się komfortowo wśród labiryntu ulic, nawet na doskonale znajomych ścieżkach - nie mówiąc już o restrykcji godziny milicyjnej, której oziębły oddech osiadał na społeczności). Odczekał cierpliwie, z rozkwitającym powoli uśmiechem aż drzwi otworzą się, tak jak zwykły otwierać się zawsze.
- Witaj, ptaszyno - oznajmił, przystając w progu. Uniósł wymownie niesioną zdobycz - butelkę z kosztownym, czerwonym winem, które otrzymał dosyć niedawno w prezencie. Kojący napój na liczne, przyziemne troski. - Nie krzycz na towarzystwo - dodał, znając doskonale (haniebne) podejście gospodarza do obarczonych alkoholowym procentem trunków.
Matvey Vorobiey
Matvey Vorobiey
Salon C392c12a3465ca38607d6b20aa67a54f
Petersburg, Rosja
36 lat
nieznana
neutralny
ratownik.
https://petersburg.forum.st/t2252-matvey-dimitrievich-tchaikovsky#13387https://petersburg.forum.st/t2257-matvey-vorobiey#13429https://petersburg.forum.st/t2258-wrobel#13434https://petersburg.forum.st/t2256-astreb#13426

Czw 09 Maj 2019, 16:02
Cisza, spokój, opanowanie.
Tymi przymiotnikami można nazwać salon - niewielki korytarz, który do niego prowadził, służy jedynie do powieszenia kurtek. Miał mieć gościa. Zapowiedzianego, znanego, a przede wszystkim kojarzonego ze sztuką. Tymczasem jednak mężczyzna siedział na jednej z kanap, oddając się w pełni własnemu rozwojowi intelektualnemu. Począł czytać książki - najróżniejsze, choć zazwyczaj te mniej znane, których to autorzy pozostali jedynie częścią historii za pomocą startych już za dawnych lat napisów. Elegancka czcionka nie stawała się z każdym miesiącem coraz bardziej zdatna do odczytu; nikogo nie powinno zdziwić zatem, iż okładki i treść zawarta w środku istnieją, ale nie są obarczone w pewien sposób przesądami wobec dłoni, z której to zdołały one wyjść. Pozostawały w pewnej mierze anonimowe - choć, w wyjątkowo trudnych przypadkach, pozostawały one gołe - nie mając tytułu, będąc natomiast pewnymi fragmentami, które nijak można przypisać w pełni do czyjegoś dzieła.
Niemniej jednak stanowią one pewną, sentymentalną wartość dla samego Matveya, który bez problemów siedział na miękkim materiale. Na brak poduszek w tymże pomieszczeniu narzekać nie można było - wszędzie znajdowały się jakieś jaśki, wypchane i gotowe do wzięcia. Sam jakoś czuł się bezpieczniej, mając ściśniętą między kolanami jedną z nich. Taki stary, dziecięcy nawyk - rodzice adopcyjni już od dawna nie żyją. Poniekąd byli oni starsi - chętni mimo wszystko do tego, by dać dziecku z cudzej krwi i ognia poczucie miłości i bezpieczeństwa. Niestety - to nie uchroniło go przed starymi latami. Narzekać jednak nie mógł, gdyż to wszystko zdołał już dawno temu zaakceptować. I tym samym rozłożył skrzydła do tego stopnia, że zdołał osiągnąć coś znacznie więcej, niż jego prawdziwa rodzina, której mniemanie bywało w sporych przypadkach wyjątkowo poniżej zalecanego poziomu. Czy chciał ich spotkać? Raczej nie. Chciał żyć poza przeszłością, którą wybudowali - którą musiał zmienić pod własne kroki, by nie odtrącała; stawiać na nowo fundamenty, wybrać inny materiał; udowodnić, iż jest inaczej.
Ścisnął mocniej poduszkę kolanami.
Z tego zgiełku emocji oraz myśli wydobyło go pukanie do drzwi. Ubrany w najprostsze rzeczy - zimnolubny przede wszystkim, choć pogoda była ostatnimi czasy wyjątkowo trudna w zniesieniu - udał się w stronę tego, co powstrzymywało gościa przed wtargnięciem. Odstawił pierwsze starszą książkę na odpowiednie miejsce; droga ta nie była kręta, a zamiast tego prosta oraz dość łatwa w pokonaniu. Następne, asynchroniczne kroki, wypełniły salon - przedostając się przez korytarz, przekręcił zamek górny oraz klucze, które utkwione były w sklepieniu mechanizmu. Czasami sprawdza po kilka razy, w szczególności, gdy ma oddać się w ramiona Morfeusza, czy aby na pewno je zamknął; strach przed nieznanym zdawał się być głównym czynnikiem paraliżującym mięśnie.
Podniósł wzrok ciepłych tęczówek w stronę Lva - na twarzy gospodarza było widać delikatny, charakterystyczny uśmiech. Wylądował - skrzydła opadły, wpuszczał do swojego gniazda przedstawiciela artystycznego półświatka - sam nie przejawiał większych zdolności w tymże zakresie.
Witaj, Lwie. — trochę odwdzięczył się, choć to nie było zbyt na miejscu. A może jednak? Lev przecież przedstawiał dorosłość - drugie słowo padło jednak wtedy, gdy zobaczył towarzystwo znajomego, czyli trunek. — Lwiątko. — nie tolerował zbytnio alkoholu, choć wynika to głównie z jego predyspozycji. Uzależnienia uważał za niepotrzebne skrępowanie łańcuchami; nawet jeżeli rzeczywistość momentami dusiła człowieka, chywtała go za gardło i próbowała rozedrzeć na małe, niewidoczne kawałki, pozostawiając jedynie plamę krwi na podłodze. Nie powiedział jednak nic więcej na temat trzymanego w dłoni wina; prostym gestem ręki zaprosił przedstawiciela pianistów do własnego mieszkania. Nie instruował - nie było to potrzebne, przecież Lev tutaj bywał - to nie jest jego pierwszy raz, gdy przekracza próg. Jednocześnie przekręcił zamek w drzwiach.
W mieszkaniu panowałaby duchota, gdyby nie fakt istnienia otwartego balkonu. Delikatne podmuchy wiatru bez problemów gwarantowały należyte ochłodzenie, choć to złudzenie było tylko i wyłącznie zgubne. — Dużo pracy i rutyny, iż postanawiasz wlać w siebie całą butelkę - a może zwyczajny kaprys? — zapytał się.
Lev Vasilyev
Lev Vasilyev
Salon QWeACoQ
Petersburg, Rosja
40 lat
¾
neutralny
pianista, kompozytor
https://petersburg.forum.st/t2228-lev-vasilyevhttps://petersburg.forum.st/t2231-lev-vasilyevhttps://petersburg.forum.st/t2233-levhttps://petersburg.forum.st/t2232-zrzeda

Sro 15 Maj 2019, 21:40
Oziębłość, szerząca wpływy w zewnętrznym świecie, świecie rzeźbionych kamienic niekiedy o płatach tynku wiszących jak stara skóra - nastała ponownie, również po przekroczeniu mieszkania. Rześkie powietrze zaszarżowało na skórę Vasilyeva, wyzbytą z ochrony płaszcza. Nie przejął się panującym chłodem - przywyknął do osobliwych warunków.
Lwiątko.
Matvey, w dobrych warunkach mógłby posłużyć za wizerunek matki. Łagodny, nienawidzący nałogów, och, zwracający się czule. Lepiej niż moja matka, mogłoby przemknąć nagle pod niebem czaszki artysty, rozrzutnie dysponująca majątkiem pozostawionym przez męża, nadmiernie próżna i uznająca swoje jedyne dziecko za niepotrzebny ciężar (któż nie chciałby zostać bezdzietną, kuszącą wdową?). Czasami, podejmował się próby zastanowienia nad życiem znajomego z czasów edukacji. Musiał mieć niezbyt fascynujące życie - oparte głównie na pracy. Nie umiał sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział go w towarzystwie kobiety. Albo mężczyzny. Różne przypadki się przytrafiają na świecie, nie jemu zresztą osądzać.
- Nie doceniasz mnie - odpowiedział. Uśmiech poszerzył się; niemal nienaturalnie obdarzał swego rozmówcę rozczulającą ekspresją.
Cholera.
Nie.
Nie przyszedł, aby znieczulić zmysły. Mimo dysponowania odmiennym pojęciem rozrywki, obecnie - przyszedł dla zwyczajnego spotkania. Nie należało poddawać krytyce innych, nawet jeśli ci inni stali się znajomymi wrastającymi trwałe w codzienność życia. Słowa, wypowiedziane zdradliwie przez córkę ciagle szumiały w głowie Vasilyeva. Pijak. Dziwkarz. Nieudacznik. Być może, stając się właśnie zwyczajnym, poczciwym obywatelem jak jego znajoma Ptaszyna, zagłuszy wrzaski sumienia. Być może - rzeczywiście odpocznie. Nie był wewnętrznie równie szczęśliwy co zwykł przedstawiać na zewnątrz - chociaż, zarazem, nieszczególnie chciał drążyć podłoże swego nastroju.
- Myśl nad toastem. Nie będę pił w pojedynkę tak wspaniałego wina - dodał więc, licząc na potoczenie się ich dialogu w stronę niewinną, pozbawioną podejrzeń i niepotrzebnych ocen. Liczył, że Matvey przestanie wreszcie narzekać i jak dojrzały mężczyzna, uchyli kieliszek wina.
Matvey Vorobiey
Matvey Vorobiey
Salon C392c12a3465ca38607d6b20aa67a54f
Petersburg, Rosja
36 lat
nieznana
neutralny
ratownik.
https://petersburg.forum.st/t2252-matvey-dimitrievich-tchaikovsky#13387https://petersburg.forum.st/t2257-matvey-vorobiey#13429https://petersburg.forum.st/t2258-wrobel#13434https://petersburg.forum.st/t2256-astreb#13426

Sro 15 Maj 2019, 22:19
Mieszkanie stanowiło ostoję samotności i intymności.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, to przytulność miejsca, w którym żyje ptak otulony płaszczem wolności. Mimo chłodnego powietrza, które potrafi muskać skórę i niepotrzebnie odbierać ciepło, to właśnie w lecie można było docenić właściwości salonu. Zmysły zostają po części pozbawione napiętych nerwów powodujących nadmierną agresję. Wszędzie poduszki. Każdy ma gdzie usiąść - mimo że drzwi gospodarza nie są widocznie uchylone, to po wejściu daje się we znaki to, iż jego gościnność naprawdę istnieje. A przynajmniej dla tych, którzy dadzą mu zwyczajnie szansę - porozmawiają, docenią charakter, zrozumieją spojrzenie ciepłych oczu Matveya Vorobieya, w związku z komunikacją niewerbalną. Nawet jeśli parę razy mężczyzna ma tendencję do uciekania wzrokiem.
Doceniam, doceniam. Po prostu tego nie widać na pierwszy rzut oka. — oznajmił ostatecznie. Jego twarz miała wyraz łagodny, poniekąd uśmiechnął się pod nosem - szybko jednak, nieoczekiwanie i skutecznie, został on zbyty poprzez wyraz twarzy już całkowicie naturalny. Zwykł obdarzać innych (w szczególności tych bardziej znanych) pewnego rodzaju emocjami - tudzież dostępem do nich. W przeciwnym przypadku nie jest to zbyt szczera mina. A na pewno nie bezpośrednia.
Tak naprawdę ratownik w żaden szczególny sposób nie widzi w sobie roli ojca bądź matki. Społeczeństwo nie dało mu tego jednak odczuć w znaczącym stopniu. Przecież - jak się okazuje - jego kolega - przedłużył kolejne gałęzie drzewa genealogicznego. Co trzymało na wodzy jego młodszego znajomego ze szkoły? Dlaczego - jak się okazuje - nie postąpił zgodnie z nadchodzącym z rytmem zegara biologicznego odruchem? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
Jedną z nich jest prawdopodobnie konieczność zachowania głębszej więzi.
A rzadko kiedy - zwróciwszy na to szczególną uwagę - wróbel odkrywa samego siebie, przeszłość. Udaje pozornie otwartą księgę, która, oczywiście przy bliższym zetknięciu, neipspdziewanie się zamyka. Siłą jej się nie da otworzyć. Cierpliwość - słowo klucz.
Wszedł zatem do salonu - kuchnia miała wówczas najmniejsze znaczenie. Delikatne promienie słońca przedostawały się przez firankę - która stanowiła oczywiście w pewnym stopniu prywatność. Już dawno temu Matvey przyzwyczaił się do wścibskości niektórych osób - nawet jeżeli mieszkał na ostatnim piętrze, gdzie praktycznie nie powinno z tym być problemu. A jednak był. W międzyczasie usiadł na jednej z kanap, tuż niedaleko stolika, na którym to można pozostawić bezpiecznie wszelkie ważne rzeczy. A między innymi, dla Lva była to właśnie butelka wina.
Prawdopobienstwo, iż opróżnię z Tobą całą butelkę, jest bliskie zeru. — odpowiedział beztrosko, wstając na chwilę z wcześniej obranego miejsca. Lwiątko mogło zająć miejsce na tej samej kanapie, a także sofach, które przecież były widoczne i możliwe do bezpośredniego użycia. Wino uważał za eleganckie - nie bez powodu zatem wrócił z kuchni, niosąc w dłoni dwa, wyczyszczone na błysk kieliszki. — Prawdopodobieństwo, iż skosztuję odrobiny wina, jest bliskie stu. — powiedział, czekając na werdykt. Nie przepadał za pijaństwem. Nie przepadał za nadmierną konsumpcją. Spróbować wino nie raz i nie dwa mu się zdarzyło, ale osobiście za tym nie przepadał. Co prawda wszystko zależało od gatunku - sam u innych tolerował to wszystko. Ale gdyby to właśnie dotyczyło jego osoby, nigdy by się nie skusił bardziej, niż jest mu to potrzebne. — Jak się Lwiątku powodzi w życiu? Prywatnym, zawodowym - każda odpowiedź będzie satysfakcjonująca.
Sponsored content


Skocz do: