Mistrz Gry
Mistrz Gry

Pią 03 Lut 2017, 16:07
Dyżurka

Na największym oddziale na drugim piętrze znajduje się miejsce, gdzie w wolnych chwilach odpoczywają uzdrowiciele, mimo że nie zachwyca swoim wystrojem. Trzeba jednak przyznać, że nie mają zbyt wiele czasu dla siebie, gdyż praca w szpitalu wymaga całodobowego zaangażowania i nieustannej dyspozycyjności. W niedużym pomieszczeniu znajduje się stara, skórzana kanapa, podniszczony ekspres do kawy wraz z hebanowym stolikiem, a także kilka drewnianych wieszaków, na których uzdrowiciele wymieniają swoje purpurowe szpitalne kombinezony. Z dyżurki można wyjść na nieduży, zadaszony spadzistym dachem balkon, skąd rozpościera się widok na szpitalne ogrody, po których najczęściej spacerują powracający do zdrowia pacjenci.

Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Dyżurka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Nie 12 Lis 2017, 12:13
Miała na głowie wszystko. Wroński się żenił i w nosie miał kryzys epidemiologiczny, jaki nastąpił tej nocy, Godunova zapewne podkradała morfinę z apteczki i leżała w którymś z niewielu niezajętych łóżek czekając na obojętność snu i przytępienia zmysłów. A to ona dyżurowała, miała odpowiadać za cały oddział, pękający w szwach od kilku dni, kiedy to przyjęli nową falę chorych. I, jak Varvara mogła się spodziewać, Saskia nie dawała sobie rady sama. (Chcąc być fair w stosunku do Godunovej, nikt nie dałby sobie rady sam, ale wcale nie chciała być fair; była więc wściekła.)
W środku nocy, nocy przełomowej i dziwacznej; nocy, która przyniosła jej odpowiedzi na każde pytanie, Varvara zamiast trafić do domu i odbarczyć swój umysł dzieląc się sekretem Zakharenki z ojcem i bratem, musiała zjawić się w szpitalu. Dwie zapaści, zgon, wszyscy pacjenci gorączkowali mimo wdrożenia terapii. Smocza ospa pluła na codzienne problemy ludzi i swoją nieustępliwością przypominała, że wszyscy są koniec końców przykuci tylko do swoich ciał, a wolność myśli nie ma wobec fizycznych ułomności żadnego znaczenia.
Zaklęcia przeciwgorączkowe i kolejne dawki eliksirów rozdzielała między łóżkami nie patrząc nawet na twarze pacjentów. Każdy z nich był obrazem klinicznym dla ułatwienia opatrzonym nazwiskiem. Zwykle dostrzegała więcej. Nawet słuchała słów przeznaczonych dla uszu ich bliskich, dla serc, które im współczuły. Ale chorym często jest wszystko jedno; są tak skupieni na własnych bolączkach, że nie zauważają, czy uzdrowiciel opiekujący się nimi rzeczywiście słucha.
Dzisiaj Varvara już nie słucha, bo choć precyzyjnie odmierzała leki i rzucała kolejne zaklęcia, robiła to na pamięć, mechanicznie, myślami wciąż będąc w operowej loży. Przepływ jej myśli był ociężały, oblepiony świadomością, że zwleka. Strachem przed człowiekiem, którego myślała, że zna. Zmęczeniem i odpowiedzialnością, której się nie spodziewała.
Wpadła do dyżurki na chwilę, by wypełnić kolejne wpisy w kartach pacjentów. Zwykle zajmował się tym pośredni personel, ale w nocy nie było na oddziale nikogo, kto mógłby ją wyręczyć. Chwila w dyżurce wypełnionej kojącymi melodiami nocnej audycji płynącymi ze starego radia była zresztą wybawieniem od wszechobecnego smrodu żywokostu niezależnie od ilości pracy, jaka wciąż ją czekała.
Przez oparcie krzesła przewieszona była jej czerwona suknia z opery. Po przybyciu do szpitala przebrała się szybko w zielone szaty uzdrowicielki, by usprawnić ruchy i skupić myśli na pracy, ale sam tylko widok tego stroju rozkojarzył ją i skierował myśli z powrotem w kierunku tego, co powiedział jej Zakharenko. Ponad obowiązkiem córki Dumy miała jednak obowiązek, który przysięgała wypełniać przy łóżku pacjentów, sumienie szczególnie często przypominało jej o tym odkąd stwierdzono ostatecznie wybuch epidemii.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Dyżurka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Nie 12 Lis 2017, 12:58
Zdarzało się jej nie raz stosować wyciągi regeneracyjne, które pomagały ustać na nogach na nocnym dyżurze, zresztą od długiego już czasu praktykowała unikanie snu i specyfików na te sytuacje miała aż nadto, dziś jednak nic nie pomagało. Nie chciała nawet dopuścić do głowy myśli, która pojawiła się w jej głowie na widok Kuraginy, kiedy biegiem, bez słowa minęła ją kilka godzin temu na korytarzu, w pośpiechu biegnąc z jednego końca skrzydła na drugi, a była to, po prostu, wdzięczność. To co działo się dziś w Hotynce przerastało jej możliwości poznawcze i chociaż zawsze starała się w pełni profesjonalnie podchodzić do swoich obowiązków to dzisiejszej nocy była zmuszona po prostu wyłączyć się na bodźce zewnętrzne. Bywały czasem takie dni, kiedy działo się dużo, bywały momenty, kiedy miała ręce pełne roboty, ale takie kryzysy jak dziś zdarzyły się jej w całej karierze może dwa razy w życiu w tym raz w Kirgstanie kiedy była na stażu. Od wczesnego popołudnia, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało takiej gorączki sobotniej nocy, kręciła się między salami, piętrami i działami szpitala, bo oczywiście, gdy ma się coś spierdolić, spierdoli się wszystko na raz. Nagle nie było zapasów eliksirów na oddziale zakażeń (Na bogów, jak mogło zabraknąć eliksirów na oddziale zakażeń?! Nie mam czasu się zdenerwować.) później łóżek (Co?! Dobra, dobra, nieważne, zabieraj ich na pierwsze piętro.) a na końcu, kiedy noc już zapadała czarna zaczynało brakować już po prostu siły. Wisienką na torcie był uparty orzeł, który nie chciał spokojnie siedzieć w okienku na dyżurce i przed bitą godzinę latał za nią po szpitalnych korytarzach, w końcu atakując ją, by zwróciła na niego uwagę. Świstek papieru, który spłonął jej w palcach w momencie w którym doczytała ostatnie słowo i niewielki flakon z ciemnego szkła. To wtedy dopiero zatrzymała się na chwilę, opierając o ścianę jednej z wypełnionych pokasływaniem sal i przetarła dłonią twarz. V. Kuragina, tyle. Dziesięć znaków na skrawku pergaminu, prawdopodobnie urwanego z wieczornego raportu. Domyśliła się jedynie, że skoro w Hotynce się pali, cała Gwardia jest na nogach by ograniczyć zarażenia i dlatego Zakharenko nie  stawił się w szpitalu osobiście. Nie potrzebowała zresztą więcej, przyjmowała od nich więcej pieniędzy, niż mogłaby zarobić tutaj w ciągu całego roku, zakładała, że inteligencja i brak pytań wliczały się w jej obowiązki. Spojrzała na flakon. Niewielki, mieścił jej się w dłoni. Bardzo elegancki i pieczołowicie zalakowany...
- Twoja pomoc tej nocy była nieoceniona. - powiedziała chłodno, jednak z szacunkiem jakiego wymagają relacje międzyludzkie. Weszła na dyżurkę kolejnych kilka godzin później, kiedy inni uzdrowiciele dołączyli do ich samotnej bitwy i sytuacja zaczęła się stabilizować, trzymając w rękach dwa kubki z rozgrzewającym wyciągiem ziołowym, który podawali w kantynie na wypadek pracowitych nocy. Bez mrugnięcia okiem postawiła jeden na stoliku koło Kuraginy i napiła się odrobinę z drugiego. Wyrazy wdzięczności w kierunku Varvary przychodziły jej z trudem, jednak nie tak ciężko, jak jakiekolwiek okazywanie sympatii. Nie znosiła jej twarzy, wielkich sarnich oczu (o których lubiła myśleć, że spoglądały tęskniąc za rozumem - co było niestety nieprawdą) powściągliwej mimiki i tego braku wysiłku, kiedy każdego dnia nie dość, że wyglądała jak z żurnala to jeszcze była wybitnym uzdrowicielem i gwiazdą każdego towarzystwa. Prawdziwą damą. Gdy Godunovej tylko na myśl przychodziła koleżanka z pracy zaraz dostawała zimnych dreszczy i czuła się jakby sama miała objawy smoczej gorączki i miała puszczać nosem iskry. Od wczesnych lat studiów musiała z nią konkurować o wszystko i tam gdzie Saskia spędzała nieprawdopodobne ilości czasu i wysiłku na zapamiętywaniu i zdawaniu, Varvara wydawała się jedynie nonszalancko zaliczać pstryknięciem palców. Nigdy nie zniżała się do oceniania drugiej uzdrowicielki po wyglądzie, znała przecież Kuraginy umiejętności, jednak nie mogła pogodzić się z tym, że ktoś robi coś tak dobrze (a nierzadko nawet lepiej) jak ona i to bez większego problemu. Szanowała ją za jej pracę tak, jak szanuje się ludzi wybitnych - jednocześnie, z tego samego powodu szczerze jej nienawidząc.
- Przez chwilę było... źle. - oparła się o drugie biurko, przysiadając lekko na blacie. Wystarczyło powąchać zawartość fiolki, by wiedzieć co się w niej znajduje i Sasa nie chciała nawet sekundy życia marnować, na rozważaniu miłosnych perypetii Kuraginy, serce jednak nie sługa i dusza romantyka rozpaczliwie płakała w jej wnętrzu, szczególnie, kiedy jej wzrok padł na rubinową sukienkę tak niedbale rzuconą na jedno z krzeseł. Zacisnęła sceptycznie usta, unosząc brwi i płacząc w myślach nad tym, że nigdy nie miała tak pięknej sukni, a nawet gdyby, pewnie nie wyglądałaby w niej tak bosko jak Varvara. Och jak ona nie znosiła tej jędzy!
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Dyżurka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Nie 12 Lis 2017, 14:20
Godzina, dwie – to mało czasu. Łatwo nie zauważyć ich pośród dwudziestu czterech ciągłego nadzorowania pacjentów. Szpital to jedyne miejsce, gdzie doba wydaje się jednocześnie dłuższa niż cały tydzień spędzony na leniuchowaniu w uzdrowisku i krótsza niż godzinna kolacja w popularnej restauracji. Człowiek wychodzi z ledwością, zmęczony do granic, z nerwami zszarganymi niepowodzeniami. Pomyłki zdarzały się każdemu, w tym także i jej, i to zbyt często, by zgodziła się przyznać do nich przed Saskią, Zważywszy szczególnie na fakt, że Godunova ją poprosiła o pomoc – całe lata minęły od czasów, gdy mierzyły się ze sobą na stażu i w pierwszych latach pracy, lecz ten czas nie wystarczył, by w prośbie drugiej uzdrowicielki, zupełnie zrozumiałej i naturalnej w tak ciężkiej sytuacji, Varvara nie dopatrzyła się okazji do zaognienia rywalizacji. Choć na chwilę.
Dyżur na oddziale zakaźnym weryfikował zdolności uzdrowicielskie znacznie lepiej niż wyniki testów i egzaminów praktycznych. Warunki panujące tu były niemożliwe do odtworzenia planowo, a w ostatnim okresie wahania sytuacji były nawet bardziej drastyczne niż na niezmiennie obleganej pierwszej pomocy.
Brakowało im rąk do pracy, a chętni, którzy zgodziły się wyjątkowo dołączyć do nich na noc, którą powinni spędzać w domu, z rodziną, na odpoczynku, także opadali już z sił. Hotynka jednoczy w swoich szeregach wielu, w większości bardzo dobrych, uzdrowicieli z całej Słowiańszczyzny; to najlepszy szpital, w którym mogłaby pracować, a ambicja miała bardzo wiele do powiedzenia w dyskusji o wyborze miejsca pracy Varvary. Mimo swojej reputacji jednak szpital niedomagał tragicznie.
Gdy Godunova weszła do dyżurki, Varvara podniosła głowę. Przetarła twarz dłońmi wciąż pachnącymi środkiem do dezynfekcji, sylwetka Saskii dopiero po chwili wróciła do kształtów, które Kuragina znała i których wolała nie oglądać. Nie było jednak teraz czasu, by przejmować się animozjami między nimi – Godunova była przede wszystkim zdolną lekarką i gdyby to Varvara znalazła się całkiem sama w środku kotła, jakie zgotowało im załamanie stanu pacjentów, nie wahałaby się przed wezwaniem właśnie jej po pomoc. Byłaby ostatnią, do której Kuragina chciała się zwrócić, ale uzdrowiciele dołączali do nich przez cały czas; ona także nie była pierwszą, która odpowiedziała na prośbę Saskii.
Kiwnęła nieznacznie głową, wydając z siebie pomruk mający zapewne być zamiennikiem powiedzenia „to mój obowiązek”. Przejawem skromności, które zawsze przychodziły jej trudno. Godunova mogła mieć swoje urojenia na jej temat, zawiść kierować ku jej wybitnym wynikom, ukończonej specjalizacji. Ale obie pracowały równie ciężko; przecież magimedycyna to nie świat dla kobiety takiej jak ona. Dni ciągnące się w noce, spędzone na nauce każdego szczegółu ludzkiego zdrowia i choroby były w opinii wielu czasem zmarnowanym. Uzdrowicielstwo, tak zwykle poważane, czcigodne zajęcie było dla niej zbyt brzydkie, a przecież mogła uchronić się przed pozbawioną złudzeń rzeczywistością obrzydliwości, w jakiej nurza się byt ludzki. Miała stroić się w piękne suknie, w ramionach nosić tylko bukiety kwiatów, a nie resekowane narządy. Pachnieć najdroższymi perfumami, otaczać się słodkimi woniami. Oszczędzić sobie widoku i smrodu potu, brudu, ropy.
Nie znosiła ich. Do ukończenia nauki pchał ją wyłącznie upór i determinacja, troska o Arsenyia. Chciała czym prędzej uciec od ostrych przypadków, od żywotów dokonujących się mimo jej starań, dni starganych bólem, od którego nie miała odpocząć, wciąż przyjmując nowych pacjentów na miejsce tych, których udało jej się uratować. Chciała zostać w sterylnym naukowym środowisku chorób genetycznych, założyć klapki na oczy i walczyć tylko z łamiją, kurzym płuckiem, zołotuchą. To były szlachetne choroby, dotykały wybrańców, nie widywało się ich setkami. I, co chyba najważniejsze, nie dawały złudnej nadziei na wyleczenie, która miażdży zapał uzdrowiciela łatającego rany i zaleczającego infekcje.
- Dziękuję. – kątem oka zarejestrowała fakt, że Godunova przyniosła jej napar wzmacniający. Przedtem nie pomyślała nawet, by wesprzeć się nim, chociaż po dyżurze na pierwszej pomocy często poń sięgała. Zabrakło jej zwyczajnie czasu, by zastanowić się, jak ona sama się czuje. Skąd to okropne łupanie w skroniach i palący ból stale pochylonego karku. Kiedy to wszystko się stało?
- Ten dziadek z piątki, zbiłam mu gorączkę, ale źle z nim, zaczyna sączyć z wykwitów. Myślę, że trzeba dołożyć przeciwzapalne i okłady z rumianku.
Oparła łokcie na biurku. Było ciężko, fakt. Dawno nie słyszała o śmiertelnym zejściu w wyniku powikłań smoczej ospy, a dziś tak się zdarzyło, wcale niedługo po tym, jak epidemia osiągnęła swój kulminacyjny punkt. Wszystkie choroby zakaźne, zaraz przed tym, jak miały zacząć się wycofywać, lubią stawiać uzdrowicieli przed zadaniem niemożliwym do wykonania, zmuszać ich do zaakceptowania żniwa zebranego w ludziach. Wykańczać ich, choć lekarze jako jedyni pozostają zdrowi wśród setek ognisk zakażenia, stale na eliksirach wzmagających odporność i zaopatrzeni w maść z żywokostem.
Varvara wzięła kubek z naparem, by rozgrzać drżące z nerwów dłonie.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Dyżurka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Nie 12 Lis 2017, 19:06
Godunova urojeń miała na jej temat całe pęczki. Pozornie wyzuta z podstawowych umiejętności życia w społeczeństwie, w rzeczywistości budowała sobie rozległe mapy opinii o każdym znanym jej człowieku - bardzo często nieprzychylne. Varvarę znała jedynie z pracy, a celowo unikając niepotrzebnych spotkań z nią nawet te ograniczały się tylko do chwil konieczności, które za to były tak zapełnione pracą, że no nawet jeśli by chciała - nie mogłaby poznać jej lepiej. A nie chciała.
Wszystko w Kuraginie działało jej na nerwy, od tego jak obejmowała kubek, po elegancką pozycję jaką przyjmowała siadając na krześle. Nie chciała słyszeć tego tonu, ani faktu, że udało jej się zbić gorączkę pacjentowi, którego Godunova w głowie już zdążyła opłakać. Dziadek z piątki, który notabene nazywał się Miksza i miał syna pięknego jak z obrazka, gorączkował trzeci dzień. Tylko makowe mleko i kąpiele w lodzie utrzymywały jego ciało przed samo-zagotowaniem się. Tyle, że przyszła Kuragina, zrobiła coś i już po gorączce! Gdyby miała w sobie odrobinę więcej ekstrawertyzmu zatrzęsłaby się ze złości, a tak, kiwnęła jedynie, dość zdawkowo głową.
- Sprawdzę go przed wyjściem. - racjonalna strona mózgu, ta nie przepalona przez emocjonalne epitety wysysane wraz z kolejnymi rozdziałami tanich romansideł dla postarzałych panien, przyjęła brak gorączki u dziadka z pewną ulgą. Teraz rzeczywiście mogła zająć się jego wrzodami i zadbać o to, by ciało nie poddało się tak długo, jak jego dusza walczy o życie. Kiedy był półprzytomny i trawiony gorączką, wykwity były jej najmniejszym zmartwieniem.
Wzięła głęboki wdech, patrząc na drzwi wejściowe na dyżurkę i powoli zsuwając się z krawędzi biurka usiadła niepewnie na krześle. Czy to był już ten moment, kiedy można usiąść? Kryzys może i mógł być zażegnanym, a nowych pacjentów na Zakaźnym od dwóch dni nie było żadnych, po kilku intensywnych godzinach walki i wyrywania pacjentów z czarnej paszczy śmierci, siedziała jak na szpilkach gotowa na kolejny sygnał jednego z alarmów montowanych w każdej z sal. Powoli podniosła i swój kubek do ust, przyglądając się pływającym w naparze suszonym owocom.
- Figi. - powiedziała w sumie bardziej do siebie, wzruszając lekko ramionami. Były słodkie, nawet suszone. Może słodycz nektaru będzie mniej zauważalna, ze względu na owoce, którymi dziś wieczór doprawiono ich napoje w kantynie. Figi kojarzyły się jej z domem, z matką, która układała je na słońcu i suszyła, y potem zamknąć w słoiku z cukrem i robić lepki twór przypominający marmoladę, a którego nazwy już nie mogła sobie przypomnieć. Przygryzła wargi zastanawiając się czy przyjdzie jej zupełnie wyprzeć jej dziedzictwo tym obecnym życiem, pustym, pozbawionym koloru, spędzonym po łokcie w ludzkich wydzielinach. Napiła się wywaru.
- Wczoraj mieliśmy inspekcje. - zagaiła, próbując przemóc trudności, jakie sprawiało jej za każdym razem nawiązanie rozmowy z Kuraginą. Zaraz zarzuci włosem, zatrzepocze rzęsami i zwali jej na głowę jakąś mądrość od której zagotują jej się ostatnie działające dziś szare komórki. Przełknęła jednak swoją wybitną zdolność czarnowidzenia i kontynuowała- ...zamierzają ogłosić koniec epidemii.
Nie wiedziała na ile Varvara, ze swoim bogatym życiem towarzyskim i wszystkimi przyjemnościami dni powszednich interesowała się tak prozaicznymi rzeczami jak inspekcje centralnego ośrodka zapobiegania katastrofom, czuła się jednak w powinności taką informacją zamachać jej przed nosem jeśli tylko istniała szansa, że miała w posiadaniu jakąś wiedzę, której Kuragina nie miała. Przynajmniej tyle.
Pozwoliła się plecom zgarbić koszmarnie i odstawiwszy kubek poluzowała ciasno związane włosy, upięte tak, by nawet w przypadku sytuacji ekstremalnych nie wpadały jej do oczu. Były czarne, sztywne i nigdy nie umiała ich ładnie ufryzować, wyglądałaby jednak pewnie przepięknie w takiej czerwonej sukni, gdyby tak rozpuściła je zupełnie. Zerknęła na drugą uzdrowicielkę, znów zaciskając usta w wąską linię. Dlaczego wyglądała tak pięknie? Zmieniła suknię na szaty lekarskie, wciąż jednak miała pełny makijaż, a włosy nosiły cień eleganckiej fryzury. Czy przybyła tu prosto z jednej ze swoich zapewne wybitnych randek? Saskia miała w swojej kolekcji kilka książek, których nigdy nie była w stanie skończyć. We wszystkich bohaterki były oszałamiającymi blondynkami o niebanalnych charakterach i inteligencji. Czego by nie robiła, zawsze wyobrażała sobie Varvarę, rzucała książką w kąt i zabierała się za gorliwe czytanie prasy zawodowej, by wyprzeć takie wizje ze swojej głowy.
Z drugiej strony, skoro gotowa była rzucić randkę na rzecz walki ze smoczą ospą (Saskia miałaby duży problem podjąć taką decyzję) to po co Zakharenko poiłby ją nektarem? Tyle pytań, zero odpowiedzi.
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Dyżurka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Nie 12 Lis 2017, 22:10
- Hm? – figi? A może i figi; kubek nie grzał już rąk, ale stabilizował je, co było szczególnie ważne, gdy odwróciła się, by spojrzeć na Saskię, jego zawartość miała na razie znaczenie drugorzędne, podobnie jak wszelkie drżenia, strzykania i niepokoje Kuraginy. Teraz były przede wszystkim profesjonalistkami, równie dobrze mogłyby udawać nieznajome i pewnie była to dla nich najlepsza opcja na koegzystowanie. Widzieć w sobie wyłącznie predyspozycje zawodowe i za każdym razem wypełniać ciszę tymi samymi błahymi tematami.
- Skoro stara uważa, że stan alarmowy można odwołać, niech odwołują. – rzeczywiście, szansa na okiełznanie zarazy wyglądała coraz lepiej mimo przerażającego obrazu jaki dzisiaj jawił się ich oczom. Znaleźli się w najciemniejszym punkcie nocy, który mógł zwiastować tylko nadejście świtu. – Gwardia też powinna móc zająć się wreszcie swoimi sprawami. – po wydaniu ostatniego numeru „Prawdy” krążyły dziwne pogłoski o strzygach krążących nocami po ulicach Petersburga.
Ale nie przychodziło się tutaj na pogaduszki albo odpoczynek, nie było ku temu warunków. Gdy jednak słaniały się już na nogach, każde, nawet najtwardsze i straszące drzazgami krzesło obiecywało luksusy, którego nie powstydziłoby się królewskie łoże. Nie mogła osądzać szukającej chwili wytchnienia Saskii. W razie potrzeby to ona wstanie, uratuje sytuację. Byłaby skłonna to zrobić wyłącznie, by odrobinę nieszkodliwie jej dopiec, by odsunąć myśli od wydarzeń sprzed kilku godzin, które przyprawiały o ból głowy i palpitacje serca. Nie chciała się w to mieszać, zgrywać bohatera w białym kitlu, bo przecież nie miała rozwiązania na każdy problem, jaki fundowała im złośliwość ludzkich organizmów; może to za sprawą zbiegu okoliczności z działaniem odporności dziadka z piątki ten przestał gorączkować. Varvara naprawdę nie wybiegała myślami dość daleko, by dojrzeć choćby zalążek pomysłu o kąpieli w lodzie. Wobec tak fortunnych przypadków może trudno było dziwić się, że Saskia wszystko ma jej za złe, nawet pod powłoką fundamentalnej ludzkiej życzliwości, czuła, że Godunova ma z nią problem, i to problem kalibru, po którym dziury nie załatają nawet jej najszczersze intencje.
Nie wiedziała nawet, choć pracowały razem i musiały umieć się dogadać, choćby w sytuacjach pokroju dzisiejszej, co w ogóle przywiodło tu Godunovą, napędzało ją do pracy cięższej niż w wielu innych miejscach, gdzie by się nadawała. Czy odczuwała w sercu potrzebę pomocy ludziom złożonym przez chorobę, a może, podobnie jak Varvara, chciała w jak najbardziej satysfakcjonujący sposób wykorzystać potencjał, który przez lata dorastania każdy po kolei jej wmawiał? Nie będzie miała już pewnie sposobności dowiedzieć się więcej na temat motywacji i upodobań Saskii, choć mimochodem słyszała o niej także od rozmówców spoza szpitala. Żeby nie szukać przykładu daleko – nie dalej jak przed tygodniem Zakharenko coś o niej wspominał i Varvara dziwiła się sama sobie, że spośród wszystkich wstrząsających rzeczy, jakie od niego usłyszała w dniach dzielących wypad do kina od tego nocnego dyżuru zapamiętała także tę. Ona natomiast mogła zaledwie sięgnąć po poprzedni numer „Avoski” porzucony przez znudzoną pacjentkę, by zyskać świeżą dawkę informacji o osobie Kuraginy.
Gdy tylko musiała wyczytywać, co też jakiś aspirujący do reputacji Joego Bradleya poszukiwacz skandali ponapisywał o niej na łamach tego średniej klasy, ale wielkiej popularności pisemka, ręce jej opadały. Dlatego wyglądała tak dobrze. Będąc wciąż zagrożoną ostrzałem migawek dziennikarskich aparatów, a nie chcąc tym samym rezygnować z przyjemności życia, wśród których dorosła, musiała z nieginącą w sztucznych uśmiechach i fikuśnych torebkach cierpliwością karmić ich ciekawość i za każdym razem narażać na rozczarowanie, gdy nie daje im przyczyn do obsmarowania jej w tych ich artykulikach. Może skoro użerała się z takim zmęczeniem korzystając z rozrywek, była jednocześnie nieco lepiej przygotowana do zmęczenia czekającego na szpitalnych korytarzach, choć tu wcale nie miał znaczenia jej nienaganny wygląd?
Podchwyciła spojrzenie, które Godunova skierowała na kreację od Wrońskiej. Trudno było nie przyglądać się sukni, pasowała do zabałaganionej dyżurki jak pięść do nosa będąc jedyną ładną rzeczą w pokoiku. Czyżby Godunova zazdrościła jej? Na najpłytszym poziomie ich kobiecej natury prawdopodobnie miała czego, mimo że sama nie straszyła przecież wyglądem. Nieprzyjazne miny nie pomagały zapewne w zdobywaniu rzeszy adoratorów, ale w skromnej opinii Varvary ciągle otoczonej atencją, nie niosła ona za sobą tak wielu zalet, jak na ogół wydawało się kobietom. Nie wiedziała oczywiście, jak beznadziejną romantyczką jest jej współbojowniczka tego dyżuru, a może w przypływie szczątkowej sympatii wynikającej tylko z ułatwień, jakie swoją pracą dostarczała jej Saskia, opowiedziałaby kobiecie, jak skutecznie wywabiono już wszelkie pozory romantyzmu z jej życia .
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Dyżurka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Wto 14 Lis 2017, 15:29
Nie musiała inspektorom różnej maści, ani opiniotwórcom pracującym dla gazet i magazynów mieć za złe pochopności i pobieżności ich pracy. Nie musiała, ale zupełnie świadomie wybierała, by jednak się na nich boczyć. Nie jest trudno uznać, że epidemia dogasa, jeśli całe zastępy uzdrowicieli pracują dniami i nocami, często bez chwili snu, by to zagrożenie jakoś ograniczyć. Łatwo uznać, że ten horror ma tendencje spadkową, kiedy spogląda się powierzchownie na śpiących spokojnym snem pacjentów. Prawo Murphyego mówi jednak, że jak coś ma pójść źle, to pójdzie w najgorszym, możliwym momencie. Cały ten chaos dzisiejszej nocy rozpoczął się dosłownie chwilę po wizytacji i z pewnością, gdyby ktokolwiek odpowiedzialny za ogłaszanie końca alarmu widział co tu się przez ostatnich kilka godzin działo, dwa razy mógłby się zastanowić nad podejmowaniem ostatecznych decyzji. No ale tak, przecież TO BYŁA ICH PRACA, nie mieli prawa narzekać, być zmęczonymi, szukać zrozumienia bądź zwykłego poklepania po plecach. Ich się nie klepie po plecach, to tak jak gratulować piekarzowi, że dziś upiekł chleb, prawda? Saskia nosiła w sobie dużo goryczy względem postronnych ludzi zdających się mieć głębokie opinie na temat pracy uzdrowicieli, nie mając jednocześnie bladego pojęcia jak ta rzeczywistość wygląda ponad to co widzą w magiTV czy czytają w Avosce. Bogaci, zblazowani magimedycy, korupcja, brak sumienia i wyzucie z wszelkich moralności. Czasem chciała, by ktoś spojrzał na świat ich oczami, patrzył, jak uzdrowiciele zwyczajnie się załamują po trzydziestu godzinnym dniu intensywnej pracy, jak próbują wyjść na towarzyskiego drinka, a i tak kończą wspominając zmarłych pacjentów, jak spędzają wolny czas w domu siedząc jak na szpilkach i wyczekując orła z wezwaniem na dyżur z powodu nagłego wypadku.
- Co to zmieni, poza tym, że ludzie znów będą mniej ostrożniejsi niż zwykle. - wcale im takie odwołanie epidemii nie odejmie pracy, co gorsza ludzie mieli tendencje do bagatelizowania wszystkiego, czego autorytety nie uznają za istotne. Na wspomnienie Gwardii uniosła jedynie brwi, bo o tych gagatkach to już miała wyrobioną bardzo niepochlebną opinię, o czym wiedziało chyba pół szpitala, a drugie pól mogło łatwo się dowiedzieć słuchając jej złorzeczeń po powrotach z kolejnych misji gwardzistów.
- Piękna suknia. - zmusiła się w końcu, po kolejnej niezręcznej chwili ciszy, by wyrzucić z siebie natarczywe myśli, choć zamiast pretensji spróbowała przynajmniej ubrać je w jakieś ludzkie słowa, mogące przynajmniej udawać nasionko normalnej rozmowy. - Musiałam Ci zmarnować tym wezwaniem wspaniały wieczór.
Z trudem, acz sukcesywnie zamaskowała gorycz w głosie. Godunova nie należała do osób, które budowały opinię o innych na podstawie artykułów w plotkarskich magazynach. Oczywiście, śledziła wszystkie uważnie, czytając owe szmatławce w drodze z i do pracy, prawdą jednak było to, że w głowie tworzyła historie tak bezbrzeżnie absurdalne, że nawet najlepsi redaktorzy mogliby jej buty czyścić. I to na podstawie tych wydumanych z palca wyssanych historii lubiła o takiej Kuraginie na przykład, myśleć. Rzadko to rzadko, głównie przecież patrzyła na Varvarę z perspektywy parającego się tym samym zawodem specjalisty, czasem jednak, kiedy widziała ją gdzieś poza miejscem pracy, dopowiadała sobie bajeczne historie o życiu najwyższych sfer, starszyźnianych politycznych grach i manipulacjach opinią publiczną. Miała ku temu solidne podwaliny wdając się we współpracę z Zakharenkami i być może poza nimi była jedynym człowiekiem, który wiedział, że zamknięty na oddziale zaburzeń psychicznych Artemius Zakharenko, jest w pełni poczytalnym człowiekiem wrobionym w bagno przez własnego bratanka. Pociągnęła kolejny łyk wywaru wzdychając lekko. Teraz i ona była częścią tej wydumanej sieni konotacji, choć wcale nie tak sobie wyobrażała bycie wplątaną w losy świata czarodziejów. Szczerze - liczyła na jakiegoś szlachcica o białych dłoniach i czarnym sercu, zmierzwionej grzywie i powalającym uśmiechu, znajdującego ją gdzieś tu pochyloną nad ledwie odratowanym bratem, zakochującym się w niej na zabój i oznajmiającym jej, że oto ona, dawno zaginiona potomkini Vankeevów, była mu przyrzeczona od lat i tak dalej i tak dalej... Bo w głowie szarego człowieka wszystko to co tam na górze, to i tak bajki i domniemania.
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Dyżurka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Wto 14 Lis 2017, 22:59
Varvara szczyciła się zdroworozsądkowym podejściem do życia mimo dorastania w zbytkach tworzących idealne warunki do umalowania świata w najpiękniejsze barwy maskujące wszystkie jego niedociągnięcia. Tym, co odróżniało marudną Saskię od Kuraginy była potrzeba tej ostatniej, by wierzyć w instytucje. W końcu tej najważniejszej przewodził jej własny ojciec, na czele wielu innych stali jego przyjaciele, ludzie, których Varvara znała jako dobrodusznych panów i uśmiechnięte panie. Dopiero podejmując samodzielną pracę, wdrażając się głębiej w hierarchię funkcjonującą w Hotynce, poznała prawdziwsze oblicza staruchów i bogaczy usadowionych wygodnie w intratnych układach, nie wyzbyła się jednak jeszcze uspokajającego poczucia, że ktoś wciąż stoi na jej straży.
Istotnie, w mozaice, na jaką składają się dni uzdrowicielki, więcej zdarza się tych świadczących o niewdzięczności zawodu medyków. Podniosła kubek do ust, napar ostygł w międzyczasie już zupełnie i co najwyżej letni, niezły w smaku, ale chyba jeszcze z litości przez Godunovą posłodzony (uzdrowiciel zniesie każdą okropność, jaka spotyka pacjenta, ale bez wstydu salwuje się sporymi łyżkami cukru, gdzie tylko może je dosypać bez zaburzania działania specyfiku, kiedy zajdzie potrzeba przyjęcia czegoś samemu) trafił do ust Varvary. Piła więc dużymi łykami, by jak najszybciej zadziałał, a ona nie musiała się potem męczyć z zaleganiem posmaku w ustach. W nosie kręciło ją od mieszanki zapachów mocnego alkoholu, na którym bazował środek czyszczący i maści z żywokostu przed chwilą jeszcze rozprowadzanej po ciałach pacjentów, ale czy to możliwe, żeby zapachniało jej też cmentarną wonią lilii? Może to przeczucie wybrało taki groteskowy sposób, by ujawnić jej przedziwną pewność, że jednak, mimo że zdawało się im, że zasłużyły na tę chwilę rozluźnienia, gdzieś na drugim końcu oddziału, z dala od jej oczu i myśli, kolejny pacjent przegrał nierówną walkę z chorobą. Choć te kliniczne były codziennością, nie wierzyła nigdy w nadprzyrodzone zbiegi okoliczności, czym prędzej odegnała więc tę myśl; sięgnęła nad głowę, by pogłośnić stojące na półce radio; z głośników dobiegała kojąca bossa nova. No nic, najpewniej zasugerowała się w tej krótkiej chwili rozprężenia, pomyślała o domu i przypomniał jej się zapach dominujący w ogrodzie, który z pasją uprawiała jej matka nim łamija nie zabrała jej do grobu. Zapach kwiatów szybko jednak wyparował, na dnie kubka zostały tylko smętne liście ziół uwolnione z martwicy zasuszenia. Głuchy dźwięk szkła zderzającego się z blatem biurka nie dobiegł już do jej uszu.
Jak, jak, do cholery jasnej i zakaźnej, mogła być taka głupia? Na ogół uważała się za osobę inteligentną, ale wobec powyższego, czemu tyle godzin zajęło jej domyślenie się prawdy?
Nie powiedział jej przypadkiem. Nic, co zdarzyło się w operowej loży tego wieczora nie było przypadkiem. Zakharenko zwyczajnie ją przechytrzył; miał pogrążyć się swoją szczerością, a zamiast tego – uwiódł. Nie mogła uwierzyć w swoje intencje sprzed kilku chwil – jakże mogłaby chcieć wydać jego sekret, powierzony jej w dowodzie zaufania, który nie mógł wymagać od niej jedynie sceptycznej obojętności? Niewątpliwie szukał u niej uznania, podziwu, który odnalazła dopiero teraz i odczuła z siłą zdwojoną przez czas, który minął odkąd się rozstali.
Przejęta tą rewelacją jakby poraził ją prąd, straciła rezon na chwilę, która nie mogła zostać niezauważona przez Godunovą. W końcu ta tak przywykła już do rezolutnych odzywek Varvary, że chyba tylko jej milczenie mogłoby ją zaskoczyć. Zniknęła z dyżurki i tylko wibrujący w uszach alarm z którejś z sal przywołujący resztki poczucia obowiązku trzymające się jej zapachem maści z żywokostem mógłby skłonić ją do powrotu na ziemię.
- Hm? – ciężki materiał niemal sukni ześlizgnął się z krzesła, leżał bez życia, a wciąż pewnie pachniał najważniejszym wieczorem jej życia. Nawet gdyby twarz przeszył jej ból, nie zdałaby sobie sprawy z uśmiechu, który ją przyozdobił; oznaki zmęczenia zniknęły, przez krótki moment Godunova mogłaby nawet nie poznać jej, choć siedzą tu razem już czwartą? piątą? godzinę.
- Tak. Był wspaniały. – czemu więc chciała uciekać? Skąd wziął się ten lęk, spowity nagle mleczną mgłą nadziei, w której myśląc trzeźwo od razu wyodrębniła by rdzeń naiwności? Choć było to niejasne, nie miało żadnego znaczenia.
Alarm dobiegający z piątki świdrował w uszach przez pięć długich sekund, nim zorientowała się, co się dzieje.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Dyżurka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Sro 15 Lis 2017, 04:20
Gdy Kuragina uniosła kubek do ust Saskia zauważyła, że wstrzymała oddech, jak jakaś głupia gęś, nastolatka robiąca koleżance psikusa. Z punktu widzenia moralności dawno przestała zastanawiać się nad swoimi czynami. Kiedyś jeszcze lubiła tłumaczyć się sobie, znajdując wymówki, że to przecież z konieczności, że nie było wyboru, że 'gdyby tylko mogła postąpić inaczej'. Z czasem zrozumiała, że pod tą obłudną fasadą kryje się zupełny brak poczucia przyzwoitości, a z czasem rzeczywiście już nie było wyboru. Kiedy zaczęła współpracować z Kosmasem Zakharenko jeszcze zdarzało jej się wahać, zdarzało jej się leżeć w nocy w łóżku patrząc martwo w sufit i myśleć, czy nie spisać wszystkiego na kilku zwojach pergaminu i wysłać najbliższą sową Konstantemu, by ktoś, ktokolwiek wiedział jaka jest prawda, na wypadek, gdyby coś się jej stało. Z każdym jednak mijającym dniem, z każdym otrzymywanym listem, poleceniem, czy uwarzonym przez Hekatę eliksirem dla tego czy tamtego, wpadała w sieć tak głęboko, że z czasem zrozumiała jak bardzo nie może nikomu zdradzić żadnej ze znanych jej tajemnic. Ta rodzina nie zatrzyma się przed niczym.
Czy ten rusałczy nektar również został stworzony rękoma pani Zakharenko? Dlaczego Kuragina miała mieć nieszczęście się nim upoić? Co wydarzyło się tego pięknego wieczora, czy to możliwe, że była o krok bliżej do odkrycia brudnych interesów Złotego Rodu Eliadesa? Z każdym łapczywym łykiem Varvary Saskia powoli wypuszczała powietrze z płuc. Cokolwiek się wydarzyło, cokolwiek miało się jeszcze stać, klamka zapadła. Mogła jedynie naciągnąć na ramiona chłodną opokę obojętności, bo nic i tak w życiu nie zależało od niej. Dostała polecenie, spełniła polecenie. Umywanie rąk z czasem przychodziło jej równie łatwo jak znajdywanie wymówek.
Z dziwnym ukłuciem ... wstydu? (Zazdrości?) Patrzyła jak oczy uzdrowicielki otwierają się szerzej, jak atropina powiększa jej źrenice, a usta rozciągają się w szerokim uśmiechu, którego chyba nigdy dotąd nie widziała na jej twarzy. Dziwne rozkojarzenie Kuraginy było aż nader satysfakcjonujące, bo przez chwilę wyglądała jakby zupełnie postradała zmysły i cofnęła się w rozwoju do poziomu intelektualnego pięciolatki cieszącej się na widok małego kociaka. Obraz warty zapamiętania i Godunova żywiła szczerą nadzieję, że wyryje się jej ta scena w pamięci już na zawsze - kiedykolwiek Varvara będzie próbowała jej dopiec, nałoży na obraz filtr tej rozanielonej miny i każdy dzień będzie odrobinę miej okropny.
Alarm z piątki rozbrzmiał na korytarzu, więc podniosła się z krzesła odstawiając swój kubek. Napar wzmacniający podziałał i na nią, choć pozbawiony dodatku miłosnego eliksiru. Wolała uniknąć zakochiwania się bez pamięci, czyjekolwiek wydzieliny nie były jednym ze składników nektaru. Musiała przyznać z (głęboko ukrywanym) podziwem, że tak szybka reakcja Kuraginy na alarm była godna uznania. Na jej oko, przyniesiony przez Savvasowego orła eliksir był dość mocno stężony, a i ona sama wlała do kubka całą zawartość flakonu zamiast kilku kropel, nie szczędząc ani odrobiny możliwości zmarnowania Varvarze życia. Po takim kopnięciu kto inny pewnie leżałby na ziemi śliniąc się na myśl o swym nowym, przypadkowym ukochanym - Vareńka jednak usłyszała coś więcej poza biciem własnego serca i nawet, nieporadnie to nieporadnie, skierowała się do izby pacjenta. Chapeau bas.
- To chyba dziadek z piątki. - bąknęła, poprawiając poluzowany kok na powrót w ciasny węzeł. Obserwowała kątem oka swoją nieszczęsną towarzyszkę, by w razie co interweniować, może nie powinna jednak pakować do tego napoju całej fiolki...- Zajmę się nim, jeśli chcesz jeszcze chwilę posiedzieć... - och to by było zbyt piękne, ten poranek nie mógłby skończyć się lepiej jak zrobieniem przysługi Varvarze Kuraginie. Mogłaby jej to potem wcierać w oczy za każdym razem, kiedy przyjdzie im razem pracować. Uśmiechnęła się więc zachęcająco, wychodząc na korytarz.
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Dyżurka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Sro 15 Lis 2017, 17:22
Dlaczego po prostu nie padła bez przytomności? Odpowiedź na to, jak i większość pytań, znajdowała się teraz poza zakresem jej wiedzy i umiejętności. Gdyby przypomniała sobie zajęcia z warzelnictwa na uniwersytecie, łatwiej byłoby jej przejrzeć naturę targającej jej sercem burzy, umiałaby rozpisać ją na czynniki pierwsze, być może próba przeciwdziałania skutkom mogłaby odnieść mikroskopijny sukces, nieco opóźnić działanie nektaru. Gdy jednak poddano ją wpływowi dawki zdolnej powalić konia płomiennym uczuciem nawet do rzeźnika, który miał położyć kres jego życiu (nikt zresztą nie powiedział, że Savvas Zakharenko nie odegra podobnej roli w scenariuszu, gdzie rolę konia odgrywa rusałka), na nic dopatrywanie się naukowej metody, czy jakiegokolwiek rozsądku w ogóle w jej działaniach.
- Pójdę.
Nawet doszedłszy za Saskią na salę chorych, nie zdołała jeszcze w zupełności się otrząsnąć, nie wiedząc, że dopóki eliksir będzie działał, nie czeka jej osiągnięcie stanu odmiennego od ciągłej tęsknoty, obręczy niepokoju ściskającą żołądek aż do wywoływania nudności, póki on nie znajdzie się w zasięgu jej spojrzenia.
Ale nie pozwoliła Godunovej samodzielnie zająć się pacjentem; zatrzymała się po drugiej stronie łóżka. Musiała przysłonić oczy dłonią – białe światło lampy drażniło źrenice z porażoną akomodacją, rysy twarzy pacjenta były rozmyte. Varvara starała się skupić wzrok w jednym punkcie w nadziei, że myśli podążą jego śladem i przestaną krążyć wokół osoby Zakharenki. Miała zaś tę nadzieję wyłącznie za sprawą spowalniającego już ruchu między ostatnimi synapsami w jej mózgu niedotkniętymi jeszcze czarem rusałczego nektaru, resztą zupełnie nie dbając o stan chorego. Tracąc zdolność do analizy sytuacji, przyłożyła jedną dłoń do czoła dziadka zajmującego swą wątłą postacią ledwie połowę łóżka, a drugą chwyciła za jego nadgarstek. Gorączka wróciła, zaklęcia diagnostyczne stały się zbędne wobec lśniącej powłoki potu pokrywającej jego twarz i dreszczy wstrząsających ciałem. Jego serce, podobnie jak serce Kuraginy, biło nierówno, w przeciwieństwie jednak do szaleńczego galopu jakie odstawiało w piersi Varvary przyprawiając ją o rumieńce i nieznośne uczucie gorąca, u mężczyzny tętno na obwodzie ledwie można było wyczuć.
Powinna znać następny krok w procedurach; wałkowała je w teorii i praktyce już od lat; rzeczy, które stażystów wpędzają w nieokiełznany strach, robiła odruchowo i pewnie, nie zastanawiając się często nawet nad konsekwencjami błędu, pewna, że go nie popełni. Nie dopuszczała do siebie ewentualności pomyłki, a każda zdarzająca się mimo walecznych starań odbijała się falą gniewu rozpraszającą się po jej całym jestestwie przez resztę dnia.
Stojąc zaś nad gorączkującym dziadkiem, zamiast zasugerować podanie chłodnych płynów, czynności niemalże fundamentalnej u pacjenta w takim stanie, w głowie nie mogła odnaleźć żadnego z algorytmów postępowania. Napięcie utrzymujące się przez kilka ostatnich godzin nie przynosiło już żadnych rezultatów, zupełnie się zmieniło, poddając unicestwieniu doświadczenie w leczeniu i podtrzymywaniu pacjentów ze smoczą grypą. Ospą? Odrą? Nie przypomniałaby sobie teraz nawet nazwy choroby, która trawiła ich ciała, choć ponosiła za nie bezpośrednią odpowiedzialność.
Otworzyła usta po raz wtóry próbując coś powiedzieć. Postawić jakąkolwiek diagnozę, zapytać Saskię, czy wcześniej objawy także występowały u niego falowo. Zamiast faktów i wytycznych, gotowe wyjść z jej ust były wyłącznie pytania o niego. W końcu pracowała z nim, czyż nie? Może wie, gdzie jest, co teraz robi, co o Varvarze myśli, czy zechce jeszcze ją zobaczyć. W końcu tak odszedł w takim pośpiechu…
Pacjent oddychał płytko, w ciszy, której wciąż nie mogła zakłócić, powinna bez problemu odróżnić dyszenia w hipertermii od oddechu agonalnego, w który to wpadał niepozorny dziadek z piątki. Nie odróżniła, pogrążając się we własnej agonii indukowanej coraz silniejszym wpływem nektaru; bezradność, która powinna wpędzić ją w zakłopotanie i zmotywować do pracy, była niemal nieodczuwalna, nieważna. Oto Kuragina była w stanie, wbrew sobie, a jednocześnie kompletnie dobrowolnie, zaprzepaścić wspaniałą reputację budowaną przez lata, byle tylko zdobyć od niego jedno przychylne spojrzenie.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Dyżurka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Czw 16 Lis 2017, 19:58
Im dłużej się jej przyglądała, tym miała jakieś gorsze samopoczucie w brzuszku. Co prawda siłą rzeczy wyzbyła się sumienia w znaczącym stopniu, nie miała zresztą innego wyjścia, jako naukowiec-wynalazca musiała borykać się już od dobrych kilku lat z podejmowaniem decyzji będących na bakier z powszechnie rozumianą moralnością - robiła to jednak dla wyższego dobra i serce zawsze jakieś wydawało się w związku z tym spokojniejsze. Kuragina dziwnie drobiła wzdłuż korytarza i wyglądała, jakby strasznie się czymś zniecierpliwiła, jakby o czymś zapomniała i jednocześnie chciała coś sobie przypomnieć. Sasa zmarszczyła brwi, nie powinna była - ale już się stało. Jej bezwzględnie oziębłe relacje z rywalką już od wczesnych lat szkolnych nie miały żadnej perspektywy na poprawę, fakt faktem Kuraginie udawało się zawsze wszystko, już wszystko jedno jakim sposobem, czego Godunova nigdy nie mogła znieść, bo honor, bo frustracja, bo cokolwiek. Oziębłość ta jednak zawsze była podszyta cieniem rywalizacji i szacunku, jaki miała do Varvary jako do specjalistki. Widząc jednak ją w takim stanie, próbującą wyczuć tętno dziadka na jego wątłym, papierowym nadgarstku, wpatrującą się rozkojarzonym spojrzeniem w przestrzeń, zrozumiała, że to wszystko co się teraz wydarzy, to tylko i wyłącznie jej wina i nie miała sobie na to żadnego wytłumaczenia.
Kaszel emeryta wyrwał ją z tych auto-agresywnych myśli, wyciągnęła więc różdżkę i machnęła nią w stronę dziadka, szepcąc skomplikowaną mieszankę zaklęć użytkowych, leczniczych i magii naturalnej, by wyczarować bandaże, namoczyć je wodą i zaraz zmrozić. Sztywniejące płótna opadły na jego drobne ciało, kiedy Saskia zupełnie odłączyła się od rzeczywistości. Nie było czasu wieźć go do podziemi i wsadzać do zimnego źródła, jeśli zaraz czegoś nie zrobią dziadek zginie, na myśl o czym poczuła, jak zapada się jej klatka piersiowa.
- O nie, nie ma mojej zmianie. - zaczęła gorączkowo przeszukiwać nocną szafkę a później półki pod ścianą w poszukiwaniu jakichkolwiek eliksirów, które nawet zmieszane w sposób niekonwencjonalny, mogłyby pomóc, chociaż odrobinę, utrzymać pacjenta przy życiu. Od dwóch dni krążyła wokół tej sali, od dwóch nocy nie mogła zasnąć zastanawiając się, czy wszystko co zrobiła, było wystarczającym 'wszystkim'. Czy Miksza przeżyje kolejny dzień, kiedy w końcu zacznie reagować na jakieś stężenie eliksirów na smoczą grypę, od czego zależy jego wiecznie pogarszający się stan, co przeoczyła tym razem. Chwyciwszy dwa flakony rozejrzała się za jakąkolwiek misą by móc je zmieszać, nie mając jednak w zasięgu wzroku niczego poza kaczką zgarnęła łokciem graty z nocnego stolika i wylała na blat oba eliksiry. Varvara, jak i reszta pacjentów w sali, meble i wszystko zostało po prostu wyparte na dalszy plan. Stała na krawędzi logicznego myślenia, chcąc jedynie oszukać przeznaczenie. Jedynie...
Binsuga, lawenda, pióro sirina z wieszczych, ślaz, skorpena z rybki, patok dodaje, mieszając wszystko ręką na blacie i kątem oka obserwując dziadka.- Na pewno nie dziś, Miksza! - powiedziała gniewnie, jakby ochrzaniała go za samą próbę umierania. Zgarnęła w dłonie mieszankę z blatu ignorując jaki powoli robi wokół siebie pierdolnik i wtarła mu w skronie i kark, choć wysypka na ramionach przybierała koloru głębokiego szmaragdu. Łzy cisnęły się jej na oczy, niczego w życiu nie znosiła gorzej, niż porażki na stopie zawodowej, choć całe życie wypierała się bycia lekarzem z powołania. Dlaczego pracowała nad sposobem przedłużenia sobie życia? Po to właśnie, po to, żeby pochylając się nad gasnącym dziadkiem nie czuć, że razem z nim umiera w niej jakiś skrawek duszy i już nienawiść do samej siebie pączkowała w niej bujnie dlaczego do cholery jeszcze nie ukończyłam badań! Gdyby już miała opracowany eliksir, mogłaby, mogłaby spróbować chociaż, może by uratowała choć ćwiartkę jego wspomnień. Westchnęła ciężko, nie mogąc ukryć załamania głosu i podniosła wzrok na Kuraginę.
Varvara Kuragina
Varvara Kuragina
Dyżurka Ay4tqq
Archangielsk, Rosja
28 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka
https://petersburg.forum.st/t786-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t800-varvara-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t799-varvarahttps://petersburg.forum.st/t2032-harlequin#11176

Pią 17 Lis 2017, 19:05
Zrozumiała wreszcie, że to koniec się na nie czai, koniec z pozoru jedynie okrutny, ale szybko zwyciężony obietnicą początku powtarzaną wciąż i wciąż w każdej z naiwnych myśli wypełniających jej głowę coraz cięższą od zmęczenia. Chciałaby odpłynąć w sen, pożegnać się z rzeczywistością na choć kilka krótkich godzin, by ukojenie znaleźć dopiero w widoku jego twarzy odbitym na zamkniętych powiekach, obrazie ściągniętym po trochu z każdego z niewielu wspomnień o chwilach, które z nim dzieliła.
Saskia miotała się w rozpaczliwych próbach walki ze śmiercią, odległa o całe kilometry stojąc po drugiej stronie łóżka, bezsilna, ale pozbawiona spokoju, który zwykle obcy był także Varvarze. Ubrudziłaby sobie ręce, pomogła rozedrganej stresem Godunovej, ale spojrzawszy na nie, drobne, gładkie i osłabłe nagle zupełnie, zrozumiała, że nie są już jej własnością, ale na podobieństwo całej reszty jej ciała, należały już do niego. Nie zrobiła więc nic, nie tylko jednak otępiała od miłosnego amoku – terapia stała się już bezcelowa. Waleczny lekarski instynkt lubił najpierw ignorować sygnały wysyłane przez ciała pacjentów, czasem nawet także te, które docierały z ich serc i umysłów. Skłaniał do spierania się z chorobą, podawania kolejnych leków, awansowania terapii wciąż o krok dalej, by opóźnić zgon. Czasem, można nawet powiedzieć, że zwykle się udawało, a życie pacjenta trwało po leczeniu jeszcze latami, ale wobec tak poważnej postaci ospy żadna próba nie mogła się już powieść.
- Zostaw. Trzeba dać mu odejść. – w sytuacjach trudnych jak ta, żaden lekarz nie czuje się pewnie i gdyby tylko mogła, także Varvara wolałaby skonsultować zaniechanie leczenia z kierownikiem oddziału. Kierowników trudno znaleźć jednak na oddziale, gdy wieczór oferuje tyle rozrywek, przypadki pacjentów nie gwarantują nic poza standardowym schematem działania, a na dodatek uzdrowicieli zebrało się już więcej i sytuacja nie wymyka się tak bardzo spod kontroli; były więc zdane na siebie we dwie.
Drgawki staruszka ustawały, a ostatnie oddechy ze świstem opuszczały jego płuca, życie podążało rychło w ślad za nimi. Obserwowanie śmierci zawsze wzbudzało poczucie winy, zwykle nieuzasadnione obiektywnie, ale także tym bardziej dotkliwe, skoro nie była tu przypadkiem. Przez lata studiów i stażu uzbroiła się wszak w oręż do batalii przeciw śmierci, a mimo to była czasem skazana na poddanie walki i obserwację smutnego jej tryumfu. A powinna się z nią pogodzić, odwlec czekające ją na końcu tego starcia wypalenie zawodowe poprzez akceptację zgonu jako części naturalnego porządku wszechświata.
Ostatnie drobne mimowolne ruchy zamarły, mijały kolejne chwile, w których Miksza nie sięgał po powietrze. Varvara, ostatkiem przytomności umysłu, rzuciła Svetlobę i odchylając powieki pacjenta zbadała odruch źreniczny. Wynik był ujemny, zgodnie z oczekiwaniami, a wbrew wciąż odczuwanemu spokojowi.
- Czwarta dwadzieścia siedem. – orzekła w końcu, zerknąwszy na zegar. Godunowa musiała potwierdzić jej wniosek, ale inny był niemożliwy do wysnucia; zgon mający miejsce bezpośrednio na oczach uzdrowiciela nie pozostawia wątpliwości, zwłaszcza z towarzyszącymi przedtem czynnikami ryzyka, na przykład najwyższym stopniem zaawansowania smoczej ospy.
W jednej chwili było na sali chorych o jednego człowieka mniej, a im nie pozostało nic poza żywieniem uprzejmej nadziei, że Miksza zostanie przez kogoś zapamiętany; to jedyne, co ogół żywych mógł jeszcze dla niego zrobić prócz skrycia jego ciała w ziemi.
Varvara opuściła na moment spojrzenie w wyuczonym obowiązkowym geście szacunku, po czym nabrała na ręce środka dezynfekującego z dozownika na ścianie i wtarła go w skórę, bezpowrotnie pozbywając się śladu po życiu Mikszy z rąk i z myśli.
- Trzeba skontaktować się z prosektorium. – nie było to jednak zadanie, którego była skłonna sama się podjąć. Niedługo miał wstać dzień, słońce już czaiło się na krawędzi horyzontu, musiała już stąd iść, znaleźć go czym prędzej, ulżyć sercu nadal bijącemu jak oszalałe.
Saskia Godunova
Saskia Godunova
Dyżurka SqlTGg5
Kazarman, Kirgistan
29 lat
czysta
neutralny
uzdrowiciel
https://petersburg.forum.st/t930-saskia-godunova#2960https://petersburg.forum.st/t949-saskia-godunova#3020https://petersburg.forum.st/t937-co-mi-panie-dasz#2984https://petersburg.forum.st/t938-talon#2986

Sob 18 Lis 2017, 17:04
Osobista porażka. Cios ogromny dla każdego lekarza, choć z czasem skóra robi się coraz grubsza, a serce zimniejsze. Znieczulica zawodowa rozlewa się po korytarzach Hotynki, pełna gracji i nieznośnej lekkości, dryfując pomiędzy oddaniem i dedykacją, z jaką każdy uzdrowiciel pracował a cichą pustką, jaką pozostawiała po sobie śmierć pacjenta. Godunova zdawała się, przez te wszystkie lata, uodpornić się na wdzięki kuszącej spokojem znieczulicy, każdą śmierć przeżywając niemalże, jakby odszedł ktoś z jej najbliższej rodziny. Nie umiała, tak jak niektórzy, po prostu wrócić następnego dnia do pracy i dalej stawać w szranki z bezlitosnym losem, nawet kiedy powtarzała sobie, że musi bo tego wymaga od niej zawód.
Trzymając drżącą konwulsjami dłoń Mikszy nie próbowała nawet powstrzymać łez i oto tutak, zimna i zdystansowana pani doktor rozklejała się znów jak dziecko. Bezgłośne pożegnanie, na słowa Varvary wytarła niedbale twarz brudną od eliksiru dłonią i spojrzała na nią ponownie. Czy gdyby nie była spita nektarem jak bąk, czy... mogły go uzdrowić? Czy była szansa? Sama zawiodła, robiąc co mogła nie podołała w tej bitwie, czy gdyby poczekała z tym cholernym rusałczym jeszcze kilka godzin, czy wtedy, może wtedy, wyrzuty sumienia są jak gangrena, jak czarny robal raka konsumujący serce i tak dziurawe jak szwajcarski ser. Wzięła głębszy wdech szukając w tym geście jakiegoś oparcia i było jej już zupełnie wszystko jedno, co Kuragina zrobi z tym jej przejawem słabości. Najbardziej na świecie nie mogła znieść porażki, od wczesnych lat będąc tą drugą będąc kobietą, córką, a nie synem. Od kiedy pamięcią sięgała na wszystko umiała zareagować wzruszeniem ramion, obelgi, przemoc, prześmiewcze wyzwiska, trudności i wyzwania. Nauczyła się mieszkać w ciosanym z gładkiego kamienia zamku swojej głowy i tylko jedno, najsłabsze ogniwo, trzęsło jego posadami.
Porażka.
- Zajmę się... - chrząknęła lekko - Zajmę się tym.
Powoli zdjęła z Mikszy, bandaże i naciągnęła zmięte, wilgotne płótno narzuty na jego głowę. Czwarta dwadzieścia siedem, kolejna godzina, do której będzie można czekać w nocy w obawie, przed rozeźlonym duchem pomstującym na jej nieudacznictwo.
Saskia Nieumiałek - pseudonim potwarz, zawsze budził się w czarnych odmętach pamięci w chwilach takich jak ta. Skrzywiła się szpetnie, cmokając sama do siebie i swoich myśli. Bez sensu.
- Możesz iść do domu, Varvara. - powiedziała, próbując nadać słowom ten zwyczajowy między nimi, suchy ton głosu, coś jednak wciąż tańcowało po drżących strunach głosowych, więc chrząknęła ponownie. Machnięciem różdżki odkotwiczyła łóżko od ściany i skierowała kółeczka w stronę korytarza.- Dam im jeszcze coś na spanie i też pójdę... - mruknęła ponuro i ruszyła za toczącym się w ciszy łóżkiem.
Śmierć. Niewdzięczny gość ślizgający się korytarzami każdego szpitala, niechciany odwiedzający, zaglądający przez szyby w drzwiach do każdej z sal. Pachniała chryzantemami i woskiem, szczerząc gołą czaszkę w uśmiechu, w którym nie było wesołości. Niewzruszona złorzeczeniem, przekleństwami, odporna na błagania, łzy i prośby. Podążała za łóżkiem w ciszy, jak dziecko na ślubach, tyle że zamiast śnieżnego trenu w duszy dźwigała czarny całun rozpaczy. Nigdy się nie wyleczy, nigdy się nie wyleczy, nie powinna byłą nigdy zostać lekarzem. Nieumiałek, wróć do Piwniczki, rób swoje i zadbaj o to, by takie rzeczy już nigdy, nigdy się nie zdarzały.

2x zt
Goranka Yaneva
Goranka Yaneva
Dyżurka UiRqdHI
Petersburg, Rosja
25 lat
czysta
neutralny
narkomanka na odwyku z dyplomem z alchemii
https://petersburg.forum.st/t966-goranka-yaneva#3133https://petersburg.forum.st/t997-goranka-anfimovna-yaneva#3270https://petersburg.forum.st/t994-come-as-you-are#3250https://petersburg.forum.st/t999-cornell#3273

Pią 18 Sty 2019, 21:49
02.09.1999

Nie spędziłam w zamkniętym zakładzie tyle czasu, żeby zapomnieć, że gdy po powrocie do domu zastajesz na swoich drzwiach napis „szmata”, czerwony krzyżyk, wyłamany zamek i zdemolowane mieszkanie – prawdopodobnie nie możesz tam zostać. Sygnał dość czytelny, nie potrzebowałam do tego jebanej neonowej strzałki z napisem „UCIEKAJ”.
Klatka Cornella otwarta była na oścież, tak samo jak okno – ten widok odjął mi przynajmniej jednego zmartwienia. Po kotach także nie znalazłam śladu; miałam nadzieję, że zwierzętom nic się nie stało i nie były tutaj, gdy moi przyjaciele robili porządki (miło z ich strony), prawdopodobnie zabierając wszystkie pieniądze (tych nie było dużo, jeszcze zanim ten jebany ćpun mnie porwał – od jakiegoś czasu miałam poważne problemy z uzbieraniem na działkę), ingrediencje (chuje), alkohol i smętne resztki narkotyków. Mogli zabrać trochę ubrań, płyty tylko zrzucili z półek, z kaset z „Przyjaciółmi” zaginęła tylko jedna, a przynajmniej tak wynikało z mojego szybkiego rachunku.
Dziwne. Czyżby nie odebrali lekcji dobrego wychowania i nie wiedzieli, że jeżeli coś przewróciłeś, należy to podnieść?
Zabawna się zrobiłam dzięki temu pierdolonemu odwykowi.
Kurwa.
Nie wiedziałam, kiedy wrócą, więc zabrałam pierwsze, co mi przyszło do głowy. Moją ulubioną opaskę do włosów; czerwoną szminkę; kilka najlepszych płyt; posklejany magią, mocno przeorany kubek w ohydnym odcieniu zielonej żółci, z którego zawsze piłam kawę, twierdząc, że to ten obrzydliwy kolor psuje mi smak napoju.
Niby moja matka była bogata, ale ostatecznie okazało się, że to jedyne cenne rzeczy w moim mieszkaniu. Droższe przedmioty zostały już rozgrabione, jak nie przez ćpuna, który wywiózł mnie aż do Hiszpanii, to przez jego koleżków – jak nie przez jego koleżków, to przez innych śmieci, którzy zbyt często wyciągali łapy w moją stronę – jak nie przez nich, to jest jeszcze cała lista osób, które chciałyby zobaczyć mnie martwą, odebrać dług, którego nie pamiętam albo po prostu się wzbogacić.
Lubiłam to miejsce.
Lubiłam to miejsce.
Lubiłam to miejsce.
Gdy uderzyłam stopami o bruk Niedźwiedziego Ryku, zrozumiałam, że w tej chwili jestem już tylko leczącą się ćpunką, która spierdoliła z odwyku, bez dachu nad głową, z pięćdziesięcioma centami w skradzionej torebce (ładnej, niebieskiej, z materiału imitującego skórę krokodyla) i jednym, smutnym papierosem w paczce czerwonych Marlboro.
Nie miałam zamiaru płakać. Nie byłam żadną głupią cipą.
Ale bogowie, tak trzęsły mi się ręce. Nie chciałam. Nie chciałam tu być.
Co miałam teraz robić?
Jak ty to sobie, debilko, wyobrażasz?
Gorka, ty cholerna szmato.
Petersburg był ohydny – bardziej, niż to zapamiętałam. Niby słonecznie, ale nie jakoś bardzo ciepło. Brudno. Wszyscy chodzili jak struci strachem. Smutni. O wiele łatwiej byłoby to znieść, gdybym… Kurwa, co za dziura. Postkomunistyczne zadupie na pół świata. Welesie.
Wydawało mi się, że nie mogę oddychać – i że wszyscy się na mnie gapią. Może, gdy byłam najebana albo naćpana, też się gapili, ale nie rejestrowałam tego. Teraz czułam na sobie te śliskie spojrzenia, oceny przesuwające się po mojej skórze: zaćpana suka, niemal słyszałam, ta obelga niemal wibrowała w ciężkim powietrzu wokół mnie, które nie chciało wcisnąć się do gardła, nie dawało tlenu. Było jałowe, puste, gęste.
Wyskubałam z paczki papierosa. Poprosiłam przechodnia o ogień.
Chciałam się schować, jednak lista moich przyjaciół, którzy nie zgonowali aktualnie w rowie, była krótka. Właściwie zakończyła się na jednym nazwisku.
Gdy szłam do Hotynki, byłam zupełnie świadoma każdego kroku. Moje ciało wydawało się takie namacalne, ciężkie, podatne na grawitację – to było dziwne, trzeźwe wrażenie. Tak czyste, że prawie przyprawiło mnie o mdłości. Ale stałam i szłam prosto: wiedziałam, że wyglądam po prostu zdrowo, znaczy, że dobrze. Mogłam wmieszać się w tłum pacjentów, odstając może jedynie jako ekscentrycznie ubrana, a nie jako obraz żywego trupa.
Jak długo?
Nie. Dam radę. Naprawdę dam.  
Miły lekarz wskazał mi drogę do dyżurki. Miał dobrotliwy uśmiech i ogromne, brązowe oczy. Powiedział mi, że nie powinien mnie tu wpuszczać, ale on sam nie mógłby przeżyć dyżuru bez kanapek (oficjalna wersja: jestem narzeczoną stażysty, zapomniał wziąć z domu śniadania, przyniosłam mu, tak się napracowałam, a on pracuje tak ciężko), może zrobić wyjątek, wydaje mu się, że już mnie już kiedyś tutaj widział. Tak, w odwiedzinach u mojego kochania, poczekam tu na niego. Bardzo panu dziękuję. Gdyby pan mógł go zaczepić, jeżeli pan będzie go mijał, powiedzieć, że czekam... Tak, dziękuję.
Usiadłam na kanapie. Nie miałam już papierosów.
Przełożyłam lewą nogę z prawej.


Ostatnio zmieniony przez Goranka Yaneva dnia Nie 28 Kwi 2019, 18:27, w całości zmieniany 1 raz
Łukasz Odrowąż
Łukasz Odrowąż
Dyżurka Tumblr_inline_p9yn1jqXtF1rxlhrp_250
Kraków, Polska
23 lata
czysta
neutralny
student medycyny, asystent, stażysta
https://petersburg.forum.st/t1475-lukasz-odrowaz#7375https://petersburg.forum.st/t1489-lukasz-odrowaz#7579https://petersburg.forum.st/t1490-a-dajcie-mi-wszyscy-swiety-spokoj#7581https://petersburg.forum.st/t1488-odrzel#7577

Czw 24 Sty 2019, 19:42
Dopiero od wczoraj można powiedzieć, że mógł odetchnąć - wszystkie egzaminy zaliczył śpiewająco i oficjalnie mógł zostać pełnoprawnym stażystą w Hotynce, przeżył z Irką koszmarne wesele Yaxleyów (aż dziw, że ten cały hotel dalej normalnie funkcjonuje!), wiedział, że Goranka jest na odwyku, a on sam usłyszał, że ma szanse na spektakularną karierę lekarską. Sam w to wierzył - mało kto miał taką pamięć do chorób i urazów jak on, nie mówiąc o tym, że żył w ciekawych czasach, co oznaczało, że ma duże szanse wziąć udział w badaniach na temat niedającej się wyleczyć choroby czy czegoś podobnego. A jeśli by wymyślił na taką rzecz lekarstwo... Bo z jarchukami może jednak nie zdążyć. Tym bardziej, że ma jeszcze za mało doświadczenia na eksperymenty z prawdziwego zdarzenia.
Dziś od rana siedział w Hotynce pomagając przy mniej lub bardziej zajmujących rzeczach, które mógł robić ze swoim doświadczeniem. Nigdy nie myślał, że będzie żałować tego, że smocza ospa jest przeszłością, ale w sumie było mu szkoda - w porównaniu do ugryzień jarchuka mogła być wyleczalna, przynajmniej w zadowalającej liczbie przypadków. Tymczasem ugryzienia tych czarnych, okropnych psów zdawały się jakimś okropnym żartem losu.
Zajmowanie się wiecznie jątrzącymi ranami nie było nie wiadomo jak trudne, choć do przyjemnych widoków nie należało. Na szczęście Hotynka miała też inne zmartwienia i Odrowąż miał okazję też założyć szwy, zrobić wstępną diagnostykę pacjenta w ramach ćwiczeń, czasami zastępował pielęgniarkę i wypisywał recepty. Nawet jednak on czasem musiał odsapnąć. W takich momentach jednak już nie czytał grubych podręczników i własnych notatek, gdyż kurs jednak - jakby nie patrzeć - został ukończony i zostało mu się cieszyć nauką, jaka płynie z praktyk, a nie suchej teorii. Zamiast tego wymieniał parę zdań z innymi pracownikami szpitala, szedł zjeść już bez takiego pośpiechu na stołówce, ostatnio miał chyba nawet więcej czasu na sen. Cieszył się myślą, że może jednak jako stażysta będzie miał trochę więcej spokoju niż na studiach, co zdawało mu się póki co najlepszą nagrodą. Będzie miał czas na swoje zainteresowania jak na przykład badania czy eksperymenty. Byle jeszcze zyskać na nie fundusze...
Ze stołówki miał wrócić na salę, jednakże od jakiegoś dziwnego doktorka usłyszał, że jego narzeczona czeka na niego z kanapkami w dyżurce. Ze zmęczenia poprzednim miesiącem i całym dniem na początku tylko kiwnął głową i zignorował słowa lekarza, jednakże aż potrząsnął swą łepetyną kiedy uświadomił sobie, co usłyszał. Narzeczona? Kanapki? Nie no, musiał go z kimś pomylić!
Mając złe przeczucia ruszył do dyżurki. Może ktoś chce się włamać do akt pacjentów lub zapasu lekarstw Hotynki? Niedoczekanie tego złodziejaszka! Ruszył szybkim krokiem na miejsce na wypadek szykując różdżkę w ręce. Nie, żeby był najlepszy w rzucaniu czarów, ale liczył, że jego gotowość bojowa coś jednak da. Otworzył gwałtownie drzwi i stanął w progu jakby zobaczył ducha.
Nie, nie, nie, ona miała przecież się leczyć!
- Co. Ty Tu. Robisz? - spytał najspokojniej jak umiał. Ta sytuacja zupełnie mu się nie podobała.
Goranka Yaneva
Goranka Yaneva
Dyżurka UiRqdHI
Petersburg, Rosja
25 lat
czysta
neutralny
narkomanka na odwyku z dyplomem z alchemii
https://petersburg.forum.st/t966-goranka-yaneva#3133https://petersburg.forum.st/t997-goranka-anfimovna-yaneva#3270https://petersburg.forum.st/t994-come-as-you-are#3250https://petersburg.forum.st/t999-cornell#3273

Sro 20 Lut 2019, 18:04
Rozczarowanie – tego mogłam się spodziewać od wszystkich, którzy wiedzieli o moim odwyku, byłam świadoma, że obejrzę galerię zawiedzionych twarzy. Myślałam, że to nic. I tak miałam wyjebane: czemu teraz miałabym się przejąć? Moja filozofia, prosta, nie zakładała, że cokolwiek mnie obejdzie. Dla mnie przejmowanie się było śmieszne. Nie od zawsze, stało się takim po drodze – nie żałowałam.
Ale patrzyłam na Łukasza (wyglądał bardzo apetycznie w kitlu i ze związanymi włosami, słowem dygresji) z uniesioną różdżką i nie umiałam czuć się lepiej niż gówno. Jakbym spoglądała w lustro, które odbijało moje wnętrze. Był wściekły. Byłam wściekła. Był zawiedziony. Byłam zawiedziona.
Co ja sobie myślałam, gdy zdecydowałam się tu przyjść? Do niego? Do n i e g o?
Widocznie nie myślałam mózgiem, ale cipą. Chciałam zobaczyć jego niebieskie oczy, długie rzęsy, dłonie białe jak Canari. Ale przecież wiedziałam, że nie powie mi nic, czego nie powiedziałabym sobie sama.
Pod jego wzrokiem czułam się żałosna i zupełnie bezradna. Trudno mi było oddychać; modliłam się, żebym znalazła w sobie siłę, aby otworzyć okno, ale rzeczywistość naciskała na mnie tak silnie, że nie mogłam drgnąć. Chciałabym powiedzieć, że wszystko zapadało się do środka – ale nie, Petersburg stał tak, jak stał od wieków, twardy, namacalny, realny. I przez to przerażający.
Wracając do domu, nie rozwodziłam się nad swoją sytuacją. Robiłam wszystko automatycznie, bo moje działania musiały się stać; ale nagle, bez ostrzeżenia, autopilot się wyłączył, a ja patrzyłam w oczy Łukiego i, po raz pierwszy tak długo trzeźwa, zrozumiałam, że nie umiem sobie poradzić. Znowu. Wróciłam do punktu wyjścia. Byłam sama w obliczu świata, który mnie przytłaczał. Przerastało mnie nawet podniesienie się i otwarcie okna, żeby się nie zrzygać ze strachu – a ja pomyślałam, że dam sobie radę, bez narkotyków, z nałogami.
Co ja zrobiłam?
Co ja sobie myślałam, gdy zdecydowałam się tu przyjść? Do niego?
Przyszłam, bo nie znałam nikogo innego. Przyszłam, bo chciałam go zobaczyć. Przyszłam, bo chciałam się przytulić. Przyszłam, bo chciałam wierzyć, że mnie zrozumie.
Ale tylko zjebałam. Zjebałam, prawda, kochanie?
Uśmiech wypadł z torów i okazał się bardziej gorzkim skrzywieniem niż wyrazem radości.
Wyciągasz różdżkę na sam mój widok? Wzruszasz mnie. — Tak tęskniłam. Był tak blisko. — Skłamałam. Nie ma kanapek. Wciąż możesz mi dziękować, bo teraz przynajmniej twoi koledzy z pracy nie myślą, że jesteś dziewicą. Nie ma za co, złotko.
Łukasz Odrowąż
Łukasz Odrowąż
Dyżurka Tumblr_inline_p9yn1jqXtF1rxlhrp_250
Kraków, Polska
23 lata
czysta
neutralny
student medycyny, asystent, stażysta
https://petersburg.forum.st/t1475-lukasz-odrowaz#7375https://petersburg.forum.st/t1489-lukasz-odrowaz#7579https://petersburg.forum.st/t1490-a-dajcie-mi-wszyscy-swiety-spokoj#7581https://petersburg.forum.st/t1488-odrzel#7577

Pon 25 Lut 2019, 16:46
Łukasz też normalnie w dużej mierze miał wyjebane na opinię innych. Ale teraz? Teraz przecież nie chodziło o niego, tylko o jego zawód, że ona tu jest, a miała być gdzie indziej i dążyć do poprawy, do rzucenia nałogu, do... Nieważne, skoro jest tutaj, uśmiecha się na jego widok i najwyraźniej nie chce się zmienić. Może zwyczajnie tego nie chce, a on jak głupi się łudził po jej liście, że rzeczywiście się zmieni i kiedyś tam nie będzie wstydził się do niej przyznać, bo - czego się zresztą wstydził - teraz by nie umiał powiedzieć to moja znajoma/koleżanka/dziewczyna. Bo on sam nie umiał sobie wyobrazić życia z ćpunką, widział przecież takich czasem na oddziale i naprawdę nie chciał zobaczyć na nim Goranki, która postanowiła znaleźć sposób na mocniejszego tripa czy coś i straciła rękę, nogę albo stała się warzywem. Zamknął oczy, zły, sam nie wiedział na co. Na nią, że zjebała czy na siebie, że nie umiał sobie z tym poradzić, choć pozornie mogło wyglądać to inaczej?
Znowu ma swoje czarne włosy, których wypatrywał na korytarzach Koldovstoretz, zdecydowanie też nie jest naćpana, ale to przecież nic nie znaczy. Odwyk po tylu latach brania wszelkich magicznych dragów nie dokona się w miesiąc nawet w najlepszym ośrodku w jebanych Stanach Zjednoczonych Ameryki, przecież ci ludzie z USA byli w niektórych rzeczach wręcz zacofani. Dalej wierzyli, że to nie-Słowianin odkrył smoczą ospę i tym podobne. Bogowie, nic dziwnego, że uciekła albo pozwolili jej odejść czy też dali przepustkę z której sprytnie skorzystała, nieważne! Zjebali. Zjebała. Zjebał on też, bo powinien od razu wszcząć alarm, że coś jest nie tak i może zgarnąć na oddział psychiatryczny, a nuż zmusiliby ją do dalszego odwyku.
- Naprawdę myślisz, że na oddziałach sprawdzamy czy przypadkiem ktoś za długo nie ma błony dziewiczej? - zaironizował podchodząc do okna, które zaraz otworzył. Wyglądał przez nie na arboterum. Na tych pacjentów wracających do zdrowia. Na pielęgniarki oprowadzające nie mających sił staruszków. Na dzieci bawiące się z matkami, wdychając świeże powietrze wpływające do środka. Nie miał sił na nią spojrzeć.
- Po co tutaj przyszłaś? - spytał. Nie łudził się, że to sen, w snach nigdy nie czuł się aż tak zawiedziony.
Goranka Yaneva
Goranka Yaneva
Dyżurka UiRqdHI
Petersburg, Rosja
25 lat
czysta
neutralny
narkomanka na odwyku z dyplomem z alchemii
https://petersburg.forum.st/t966-goranka-yaneva#3133https://petersburg.forum.st/t997-goranka-anfimovna-yaneva#3270https://petersburg.forum.st/t994-come-as-you-are#3250https://petersburg.forum.st/t999-cornell#3273

Sro 27 Lut 2019, 17:56
Dziękowałam w duchu losowi, że kazał Łukaszowi otworzyć okno. Wdychałam głęboko świeże powietrze, ale, mimo chwilowej ulgi, nie czułam się wcale mniej chora. O czaszkę obijała mi się myśl, obsesyjna: nie wiem, jak sobie poradzić. Pod powiekami malowała mi się mapa Petersburga z zaznaczonymi grubymi kropkami miejscami, w których mogę dostać narkotyki, mugolskie czy magiczne – czułam już zapach potu, lepkich rzygów i desperacji, na którego oparach napędzałam swój biznes, zanim wszystko nie wymknęło się spod kontroli. Przeczuwałam instynktownie, gdzie wybiorę się po wyjściu ze szpitala, chociaż tak bardzo chciałabym wyciąć obraz tego środowiska ze swojego mózgu jak zmianę nowotworową.
Chciałabym? Naprawdę bym tego chciała?
Nie byłam tego pewna, gdy patrzyłam na plecy Łukasza; na kosmyki zbyt krótkie, by wejść w kucyk, więc opadające miękko na kark; na wsparte na parapecie ręce. Nie widziałam wyrazu jego twarzy, ale nie musiałam widzieć. Znałam tę energię. Był zawiedziony. Zrezygnowany. Jest coś takiego w zmęczonych ludziach, od razu wyczuwam, kiedy ktoś chce się poddać.
Miałam wrażenie, że mnie i jego dzieli ocean. Zawsze dzielił – ale dzisiaj Odrowrąż był dla mnie nieosiągalny nawet mimo istnienia budek telefonicznych. Chciałabym pokonać teraz dystans paru kroków i po prostu go przytulić. Chciałabym powiedzieć jemu i sobie, że wszystko będzie dobrze.
Ale przecież nie mogłam. Byliśmy od siebie za daleko.
Czułam się bardzo samotna. Nie da się tego pięknie ująć w słowa. Czułam się po prostu bardzo, bardzo samotna. Bezradna. Przestraszona. Bezsilna. Jak w dzieciństwie; tylko że wtedy był tu tata, zawsze na straży, zawsze czekający na mnie z otwartymi ramionami, nawet gdy wszystko spierdoliłam koncertowo. On już nie żył. Nie było nikogo, kto wybaczyłby mi moje błędy.
Miałam jeszcze całą rodzinę: matkę, Zorkę, Gavriila, Sofiyę, wuja. Ale żadne z nich nie było moim ojcem. Łukasz też nim nie był. W żadnym calu. Mój ojciec nie był zadufanym w sobie, rozwydrzonym chujem o aparycji wyrośniętego trzynastolatka. Jednak przyszłam do niego, nie do matki, nie do Zory, nie do Gavrilla, nie do Sofiyi i nie do wuja. Po co?
Zerwałam się z kanapy, podeszłam do Łukasza i przycisnęłam się do jego pleców rozpaczliwie, i oplotłam go w pasie ciasno ramionami, jakbym nie chciała nigdy go wypuścić, jakbym czekała na to całe życie, jakby był moją ostatnią deską ratunku.
I tak wszystko zjebałam. Wszystko zjebałam i chciałam, żeby choć przez chwilę był ze mną. Już widział, jak żałosna potrafię być. I tak to zjebałam.
Łukasz Odrowąż
Łukasz Odrowąż
Dyżurka Tumblr_inline_p9yn1jqXtF1rxlhrp_250
Kraków, Polska
23 lata
czysta
neutralny
student medycyny, asystent, stażysta
https://petersburg.forum.st/t1475-lukasz-odrowaz#7375https://petersburg.forum.st/t1489-lukasz-odrowaz#7579https://petersburg.forum.st/t1490-a-dajcie-mi-wszyscy-swiety-spokoj#7581https://petersburg.forum.st/t1488-odrzel#7577

Sob 02 Mar 2019, 20:14
Wdychał głęboko powietrze czując się chyba jeszcze bardziej zagubionym niż Ona. Nie miał pojęcia co zrobić, co przecież praktycznie mu się nie zdarzało. Czuł się w tej sytuacji jak dziecko, choć przecież to była podręcznikowa sytuacja, gdzie wiedział co zrobić. Jednak nie wiedział czy chciał. Ścisnął ręce w pięści uświadamiając sobie, że jeśli ma z tego wyjść nie może tak po prostu jej odpuścić tego odwyku. Bo jeśli nie teraz to chyba już nigdy nie wyjdzie. Miała przecież całe dwadzieścia pięć lat. A ile żyją narkomani? Chyba większość ma problem dożyć trzydziestki, coś takiego mu się kołatało w głowie, obijało o wnętrze czaszki jak nieznośna mucha. Na szczęście taka niegryząca.
Nie mógł na nią spojrzeć. Nie czuł się na siłach. Niby powinien się cieszyć, że była tu, że przyszła do niego, ale zdecydowanie bardziej by się cieszył, gdyby była na tym jebanym, dalekim kontynencie jakim była Ameryka Północna, kraj o nazwie Stany Zjednoczone Ameryki. Przynajmniej by wiedział, że idzie w dobrą stronę. A teraz? Kto tam wie ile minie nim znów zażyje charłaczego ziela czy ciosu smoka, zanim znowu zacznie dealować nielegalnymi substancjami i wpadnie w tarapaty lub rozwali sobie wątrobę, nerki lub mózg. Choć mózg w pewnym sensie pewnie już zawsze będzie uzależniony...
Potrząsnął głową próbując odsunąć od siebie te czarnowidzkie myśli wpadające mu do głowy jak ryby w sieć rybacką, tylko że bardziej. To zły moment na takie wewnętrzne rozpaczanie, był tego pewien.
- Dlaczego... - zaczął, we własnym mniemaniu, żałośniejszym niż zwykle tonem kiedy usłyszał z dwa szybkie kroki i jej ciepłe ciało przylegające do jego pleców. Miał wrażenie, że gdyby miała więcej sił po ostatnich przygodach mogłaby go wręcz udusić. Albo przynajmniej zgnieść jakieś narządy wewnętrzne. Przez chwilę trwał w bezruchu nie mając pojęcia jak mógł, jak powinien zareagować. Chyba właśnie przez takie momenty zawieszenia wychodził w oczach ludzi za bezuczuciowego.
Ostrożnie podniósł rękę i dotknął nią obu dłoni Goranki, delikatnie, jakby sprawdzał czy to się dzieje naprawdę. Potem niezręcznie złapał ją za jedną z nich nie odwracając się jednak do niej, nie patrząc na jej włosy, pachnące zapewne papierosami (bo wątpił, by miała czas o nie zadbać podczas powrotu do Rosji, a widać było, że podróżowała).
- Pójdziesz na odwyk - nie spytał, nie zdecydował, po prostu stwierdził zdaniem oznajmującym jakby wiedząc, że zrozumie, że to kolejna i zapewne ostatnia szansa jaką jej daje. Miał nadzieję nie usłyszeć żadnych wymówek czy kłamstw, bo inaczej...
Sam nie wiedział.
Goranka Yaneva
Goranka Yaneva
Dyżurka UiRqdHI
Petersburg, Rosja
25 lat
czysta
neutralny
narkomanka na odwyku z dyplomem z alchemii
https://petersburg.forum.st/t966-goranka-yaneva#3133https://petersburg.forum.st/t997-goranka-anfimovna-yaneva#3270https://petersburg.forum.st/t994-come-as-you-are#3250https://petersburg.forum.st/t999-cornell#3273

Sob 30 Mar 2019, 23:01
Też chciałabym nie usłyszeć już od siebie kłamstw i wymówek. Byłam w nich świetna – tak jak wszyscy ćpuni. W którymś momencie narkotyki po prostu otwierają w twoim mózgu jedną klapkę, a z twoich ust zaczyna nieprzerwanie lecieć gówno prawda, o której produkcję przed wpadnięciem w tę spiralę się nie podejrzewałaś. Nie umiesz już tego powstrzymać, nawet gdy próbujesz być sama ze sobą szczera. Historyjki po prostu przychodzą. Są dobre, ale przecież nikt w nie naprawdę nie wierzy. Wszyscy tylko tak się oszukują. Kałuża rzygów jest jaka jest, słowa nie zmienią jej natury, ale jakoś łatwiej każdemu żyć z myślą, że pachnie różami. Mnie było łatwiej tak żyć.
Stałam z policzkiem przyciśniętym do pleców Łukasza, z dłonią w jego niezręcznym uścisku. Jego ruchy były delikatne i niepewne, ale jego ton nigdy taki nie był. Wszystko mówił z takim przekonaniem: jest tak, jak ja mówię, debilko.
Nigdy nie pomyślałam, że mogłabym go kochać. Miłość była dla mnie pustym konceptem: och, kochanie, kocham cię nad życie – zajebiście z twojej strony, przydaj się na coś i przynieś mi piwo. Kocham – każdy może tak powiedzieć. Jest przeruchane i puste. Kupowanie sobie kwiatków, spijanie sobie z dzióbków, słodkie słówka, niekończące się szczęście. Sranie w banie.
Łukasz był nieznośny. Kiedyś w dzieciństwie popchnęłam go przy stole tak mocno, że zakrztusił się sokiem i do tej pory czułam satysfakcję z zamknięcia mu ryja na przynajmniej pół minuty. Nienawidziłam go.
Ale stałam z policzkiem przyciśniętym do jego pleców, z dłonią w jego niezręcznym uścisku, i wiedziałam, że nie chcę go puścić.
Pójdziesz na odwyk.
Nie chciałam iść na odwyk. Bałam się. I tak bolało. To tak bolało.
Nie dam rady.
Chciałam iść na odwyk.
Nie chciałam, żeby ze mnie zrezygnował.
Dobrze — zgodziłam się żałosnym, słabym głosem, jeszcze zanim zgodziłam się sama ze sobą. Gdy siebie usłyszałam, pomyślałam, że to nieprawda, że ja tam nie pójdę, że ucieknę, że się zabiję. Nie dam rady, nie chcę dać sobie rady.
Bez narkotyków czułam się wysuszona. Moje ciało było jakby ropiejącą raną, w której każda trzeźwa sekunda wierciła brudnym paluchem; umysł pracował wolniej, świat był jednowymiarowy, dotyk płytszy, zapach przygaszony, kolor brudny. Chciało mi się rzygać, mdleć, płakać, zerwać z siebie skórę, a potem odkroić od kości mięso, wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy, zgnić. I to wszystko mogło zniknąć, jeden spacer i znów byłabym bezpieczna, znów wszystko byłoby dobrze, w końcu tylko bym się nie obudziła po tripie, bez bólu.
Bałam się. Ciągle. Zawsze.
Pój… — Chciałam jeszcze dodać mechanicznie, ale nie umiałam dokończyć słowa. Strach ścisnął mi gardło tak, że niemożliwym wydawało mi się wyartykułowanie paru głosek. Ścisnęłam tylko mocniej słabymi palcami jego palce w porozumiewawczym geście, myśląc, że jeżeli go teraz puszczę, to odpadną mi wszystkie kończyny jakby były z plasteliny, a ja – co gorsza – się rozryczę.
Nigdy nie pomyślałam, że mogłabym go kochać. Ale pomyślałam już kilka razy, że zrobiłabym dla niego wszystko.
Łukasz Odrowąż
Łukasz Odrowąż
Dyżurka Tumblr_inline_p9yn1jqXtF1rxlhrp_250
Kraków, Polska
23 lata
czysta
neutralny
student medycyny, asystent, stażysta
https://petersburg.forum.st/t1475-lukasz-odrowaz#7375https://petersburg.forum.st/t1489-lukasz-odrowaz#7579https://petersburg.forum.st/t1490-a-dajcie-mi-wszyscy-swiety-spokoj#7581https://petersburg.forum.st/t1488-odrzel#7577

Nie 31 Mar 2019, 20:26
Łukasz nie lubił kłamstw, O dziwo piękna i naga prawda też go nie zachwycała. Najbardziej kochał fakty. Fakty, na których można było oprzeć swoją wiarygodną teorię, a interpretacje były ograniczone jedynie rozsądkiem i umiejętnością argumentacji. Świat badań naukowych, w którym możesz wiele osiągnąć i nawet jeśli udowodnisz kompletną bzdurę to i tak będą uczyć o tobie w podręcznikach przynajmniej przez pięćset lat. Liczyły się fakty.
A fakty były takie, że jeśli Goranka nie zerwie z narkotykami chyba nigdy więcej nie będzie mógł na nią spojrzeć. Tak jak teraz, kiedy intensywnie gapił się przez okno i może nawet by się zachowywał jakby jej tu nie było gdyby nie parzące ciepło jej policzka na plecach i dotyk jej rąk. Jej niespokojny oddech mierził jego plecy, a zarazem nie umiał kazać przestać jej oddychać mimo głupoty takiego zakazu. Miał nawet wrażenie, że jej włosy połaskotały go w kark, ale wiedział, że to raczej mało prawdopodobne.
Było w niej tyle rzeczy, których nienawidził, nie licząc jej nałogu. I to poczynając od podstaw jak sposób bycia, który nie przystawał do środowiska, w jakim się wychowała. Ubiór, nieraz zbyt ekstrawagancki i wulgarny. Skłonność do wszelkich innych nałogów. Brak dążenia do osiągnięcia czegoś. Czemu więc w ogóle się nią przejmował? Czemu mu na niej  - chrońcie go bogowie! - zależało? Przecież to nie miało żadnego sensu, tak po prostu. Jego wiedza zawodziła go w kwestii, dlaczego nie wolał jakiejś mądrej i robotnej koleżanki ze studiów, która w porównaniu do Yanevy byłaby bezproblemowa.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, wstrzymany wcześniej oczekiwaniem na jej odpowiedź. Nawiedził go jakiś ułudny spokój, choć przecież w głębi duszy wiedział, że te słowa nic nie znaczą, jeśli rzeczywiście nie zrobi czegoś w tym kierunku. Och, ile by dał, żeby to była prawda! Naprawdę wiele. Oby nie chciała ani nie musiała sprawdzać ile, bo to by go chyba zniszczyło albo przynajmniej załamało.
Złapał mocniej jej rękę i pogłaskał palcem jej palec. Zaniepokoiło go, że nie skończyła zdania. Mimo, że bał się na nią spojrzeć postanowił przynajmniej spróbować kuć żelazo póki gorące.
- W Hotynce na Oddziale zamkniętym pomagają osobom w twojej sytuacji - powiedział licząc, że to ją trochę uspokoi, nakreśli plan działania, cokolwiek. - Kiedy tam pójdziesz? - spytał uznając, że osobie w jej stanie nie ma co dawać za wielkiego wyboru. A skoro już wróciła nie widział sensu wysyłać ją gdzieś daleko.
Mimo wszystko trochę się stęsknił.
Goranka Yaneva
Goranka Yaneva
Dyżurka UiRqdHI
Petersburg, Rosja
25 lat
czysta
neutralny
narkomanka na odwyku z dyplomem z alchemii
https://petersburg.forum.st/t966-goranka-yaneva#3133https://petersburg.forum.st/t997-goranka-anfimovna-yaneva#3270https://petersburg.forum.st/t994-come-as-you-are#3250https://petersburg.forum.st/t999-cornell#3273

Nie 28 Kwi 2019, 19:01
Dlaczego nam na sobie zależało? Chuj wie. Choć nie przykładałam aż takiej wagi do faktów, lubiłam logikę: sensowna przyczyna i sensowny skutek. Tu widziałam skutki, ale przyczyny nie. On powinien być z jakąś odpowiedzialną, dojrzałą pipą z tytułem naukowym, która albo zrozumie, że jego praca jest najważniejsza, albo będzie tak samo zapracowana. Ja powinnam mieć w dupie kogokolwiek i wciągać kokę do L7. Nie powinnam wydzwaniać do niego z budki telefonicznej, gdy obok był przystojny, starszy Misha (niewahający się przed wykorzystaniem tego, że jest naćpany, a ja pijana, żeby zmacać mi tyłek). A on nie powinien biec do mnie, gdy tylko prosiłam go o to, żeby mi pomógł. Łukasz był odpowiedzialnym lekarzem, ja byłam nieodpowiedzialną ćpunką. To nie miało sensu na poziomie cząsteczkowym. A jednak tu byliśmy.
Jak już mówiłam: bałam się. Tak mocno, że aż powoli zaczynałam drętwieć. Niech się dzieje, co chce. Nie podobała mi się wizja zamykaną gdziekolwiek. Na oddziale zamkniętym w oknach były kraty. Nie, żeby nie było ku temu powodu – ale wiedziałam, że gdy tylko je zobaczę, pewnie dostanę ataku paniki.
Ale teraz przymknęłam oczy i pomyślałam: a cholera to tam.
Przy Łukaszu czułam się przez chwilę bezpiecznie – ufając jego decyzji (podjętej za mnie; w innym wypadku pewnie bym się kłóciła, ale teraz jakie właściwie miałam inne opcje?), poddałam się wyrokowi pobytu w Hotynce, w Petersburgu, w Rosji. Niech mnie zaprowadzi tam, gdzie mu się podoba. Nie miałam siły na sprzeciw. Chciałam dać o sobie zadecydować w kwestii nałogu, bo bitwa z własnymi myślami zbytnio mnie wymęczyła; czułam się jak słaba, bezwolna małolata. Rzadko mi się to zdarzało.
Kiedy tam pójdę? Kiedy chcesz, słońce.
Jak najszybciej, dopóki jeszcze mi wszystko jedno.
Nie, musiałam jeszcze spotkać się z matką – pomyślałam z nagła. I z Zorą. Z Gavriilem. Nawet z Sofiyą. Muszę zobaczyć dom i rodzinę, zanim mnie zamkną (dopóki jestem trzeźwa).
Lubiłam ślizgać się w rajstopach po naszych marmurach.
Jak ja dawno tam nie byłam.
Westchnęłam ciężko i poruszyłam trochę głową.
Decyzja, pizdo. Zadecyduj i może na ciebie spojrzy.
Dzisiaj wieczorem. Chcę iść jeszcze do domu. W sensie do mamy, nie do mojej nory. — Zerknęłam w górę, ale nie było żadnego sposobu, żebym zobaczyła jego wyraz twarzy. — Pójdziesz ze mną? Boję się, że… nie dotrę. Wiesz, że… Pójdź ze mną, proszę. — Część mnie chciała teraz mi piznąć, bo to oznacza, że to wszystko naprawdę się dzisiaj stanie. Naprawdę pójdę do Yanevów, a potem oddam się w ręce psychiatrów – ktoś przypilnuje, żebym nie stchórzyła, jak zazwyczaj robiłam.
Nie pamiętam, czy na trzeźwo byłam taka odpowiedzialna. Być może. Dawno nie byłam tak czysta.
A może po prostu nie chciałam się z nim rozstawać.
Łukasz Odrowąż
Łukasz Odrowąż
Dyżurka Tumblr_inline_p9yn1jqXtF1rxlhrp_250
Kraków, Polska
23 lata
czysta
neutralny
student medycyny, asystent, stażysta
https://petersburg.forum.st/t1475-lukasz-odrowaz#7375https://petersburg.forum.st/t1489-lukasz-odrowaz#7579https://petersburg.forum.st/t1490-a-dajcie-mi-wszyscy-swiety-spokoj#7581https://petersburg.forum.st/t1488-odrzel#7577

Pon 29 Kwi 2019, 20:37
Niektórzy twierdzili, że przeciwieństwa się przyciągają. Może oni byli takim dowodem i skutkiem, że to prawda. Bo czy mógł istnieć inny powód wzajemnej miłości do siebie dwójki tak skrajnych ludzi? Chyba nie bardzo. Przecież nawet za bardzo nic ich nie łączyło. No, może niechęć do posiadania dzieci w młodym wieku, ale o tym chyba nawet nie rozmawiali. A nawet jeśli ciężko powiedzieć, żeby to była cecha jakoś szczególnie łącząca tak różniące się od siebie osoby.
Łukasz też się bał. Bał się tej rozmowy, bał się jej reakcji, bał się, że teraz ona złoży obietnicę, ale jej nie dotrzyma. Tyle razy się na niej zawiódł, że musiał kiedyś powiedzieć "dość" i przestać jej zawierzać. Czyżby dziś miała ostatnią szansę na ogarnięcie się? W jego oczach chyba tak. A nawet jeśli nie to będzie się musiał do tego zmusić.
Ktoś musiał wreszcie podjąć decyzję. A skoro Goranka nie była w stanie to kto by podjął lepszą? Może jej rodzina, ale gdyby jej ufała najbardziej przecież nie pojawiłaby się tutaj w pierwszej kolejności. To straszne, kiedy ktoś nie jest w stanie podejmować za siebie decyzji, ale chyba właśnie takie momenty w życiu pokazują, komu można w biedzie zaufać. I kto jest przyjacielem.
Oczekiwanie na jej odpowiedź wydawało się wiecznością, choć przecież nie mogło tyle trwać. Yaneva mogła poczuć, jak zeszło z niego powietrze, gdy zdecydowała się na dziś wieczór. Jeśli się nie wycofa może naprawdę tym razem uda jej się wyjść na prostą. Obojgu będzie łatwiej, gdy narkotyki nie będą mącić jej umysłu.
- Dobrze, tylko powiedz gdzie i o której - odpowiedział. - Albo wyślij list jeśli wolisz. Ja już dam znać, żeby przygotowali dla ciebie łóżko - mówił łagodnie przełamując się. Okazał to lekkim odwróceniem się i złapaniem jej pod ramię po to, by przytulić. Musiał ją oczywiście wcześniej odepchnąć, ale miał wrażenie, że to tak jak z dzisiejszym dniem - musiał ją odepchnąć poprzez wysłanie na odwyk, żeby mogli być razem, blisko. Teraz razem mogli patrzeć przez okno, choć Odrowąż zerkał na kobietę obok. I to chyba kobietę jego życia.
- Jak chcesz poproś też rodzinę o odprowadzenie - zaproponował. Może całe stado ludzi popierających odwyk w razie wątpliwości ostatecznie ją przekona.
Goranka Yaneva
Goranka Yaneva
Dyżurka UiRqdHI
Petersburg, Rosja
25 lat
czysta
neutralny
narkomanka na odwyku z dyplomem z alchemii
https://petersburg.forum.st/t966-goranka-yaneva#3133https://petersburg.forum.st/t997-goranka-anfimovna-yaneva#3270https://petersburg.forum.st/t994-come-as-you-are#3250https://petersburg.forum.st/t999-cornell#3273

Czw 02 Maj 2019, 22:56
Ulżyło mu. Mógł na mnie patrzeć. Nie brzydził się, zaufał mi – popatrzył.
Westchnęłam z dziwną mieszanką ulgi i żalu, pozwalając sobie na oparcie się o Łukasza. Wtuliłam się w niego – poczułam lepiej zapach jego dezodorantu i ciepło jego ciała. Pachniał zajebiście jak na lekarza. Oni zwykle walą jakimś mdłym plastikiem – kiedyś na haju określiłam to jako „proszkowy zapach”. Cały szpital tak pachnie: jakbyś połknął proszek z dna kubka. Ale nie, Łuki pachniał normalnie.
Ja też niedługo będę jebać proszkiem czy to tylko pracownicy szpitala? Siedzą tu w tych murach i przesiąkają. Straszne.
Ale ćpuni walą gównem, rzygami, szczynami, potem i mokrym psem. Z dwojga złego…
Zerknęłam na Łukasza i uśmiechnęłam się, widząc, że on też patrzy.
Zobaczymy, czy w ogóle będą chcieli mnie widzieć. — Eskorta z wicedowodzącym Gwardii, ekstra. Ciekawe, ile ćpunów ma taką. Ilu? Bez różnicy.
Zaczęłam żartować zamiast biadolić – miła odmiana w stosunku do stanu sprzed pół minuty. Przeniosłam wzrok w dół, na ogród: spokojny i sielski. Ledwo dochodził do nas szmer rozmów i delikatny śpiew ptaków. Pielęgniarki spacerowały z pacjentami. Było dużo staruszków z balkonikami, tylko dwoje dzieci. Więcej dorosłych.
Dobra, bo z tymi hasającymi wesoło próchnami na podwórku to się już zbyt, kurwa, słodko zrobiło. — Obróciłam się lekko, tak, by opierać się o parapet i stać przed Łukaszem. Znowu się uśmiechnęłam, kładąc mu dłonie na klatce piersiowej, potem poprawiając jego kitel, gładząc go po policzku.
Muszę spadać. A ty musisz wracać do pracy. — Założyłam kosmyk mu włosów za ucho. Zamarłam tak na chwilę, spoglądając mu w oczy: bałam się rozstawać, ale nie było mowy, żebym tu teraz została. Wiedziałam, że jego przerwa musi kiedyś dobiec końca, wiedziałam, że do wieczora musi mnie ktoś przypilnować. Ale bałam się, że opuści mnie odwaga, gdy tylko się odkleję od Odrowąża.
O osiemnastej, okej? U Yanevów. Przyjdź. Nie robię tego bez ciebie. — Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową: tak, z Łukaszem tam pójdę. Na potwierdzenie złapałam go za rękę i ścisnęłam ją pokrzepiająco. — Macie tu jakiś kominek podłączony do Błysku? — Wolałam się nie teleportować na głodzie. Jeszcze bym zostawiła w dyżurce narządy do przeszczepu.
Łukasz Odrowąż
Łukasz Odrowąż
Dyżurka Tumblr_inline_p9yn1jqXtF1rxlhrp_250
Kraków, Polska
23 lata
czysta
neutralny
student medycyny, asystent, stażysta
https://petersburg.forum.st/t1475-lukasz-odrowaz#7375https://petersburg.forum.st/t1489-lukasz-odrowaz#7579https://petersburg.forum.st/t1490-a-dajcie-mi-wszyscy-swiety-spokoj#7581https://petersburg.forum.st/t1488-odrzel#7577

Sob 04 Maj 2019, 19:29
Miał nadzieję, że się nie mylił. Że niepotrzebnie się na nią nie patrzył tym wzrokiem oddanego psa jak teraz. Że nie pożałuje tego zaufania, którym ją obdarował. Że potrzebnie przełamał swoje opory, których przecież na co dzień nie odrzucał, a przynajmniej nie z taką łatwością.
Już niedługo się przekonasz, Goranko. Jeśli matka nie zapewni ci własnego, drogiego mydła, a ty się nie przygotujesz na dłuższy pobyt zapewne przesiąkniesz zapachem Hotynki. Łukaszowi się udawało nie śmierdzieć szpitalem, być może przez ambicję osadzoną na jego skórze i broniącą ją przed przeciętnością. A może po prostu za krótko tu był. Albo wiedział jak to z siebie zmyć, bo mu jeszcze zależało w porównaniu do innych lekarzy. Spytaj, może się dowiesz.
- Z tego co kojarzę nigdy cię nie wyganiali z domu jak wracałaś - w końcu każdy w jej domu wiedział, że prędzej czy później wróci. To było oczywiste jak to, że rok przestępny jest o dzień dłuższy albo że on osiągnie szczyty szczytów w swojej karierze.
Nagle widok zza okna zamiast ciekawego wydał mu się bardzo nudny. Staruszkowie z reguły chodzili sami albo z pielęgniarkami, dwójka dzieci bawiła się w berka, co w takiej ilości nie miało sensu, ale najwidoczniej nic lepszego nie umiały wymyślić, ptaków prawie nie było słychać. Nuda, panie, nuda.
- Za słodko? Szczerze mówiąc na ich widok mnie nie mdli, za to zachciało mi się spać - wzruszył ramionami żartując. Zrobiło się względnie normalnie, choć jakieś wewnętrzne spięcie dalej w Odrowążu tkwiło. Wiedział, że wszystko okaże się dopiero wieczorem. Zresztą zaraz spojrzał zdumiony na Yanevę, gdy ta niczym żona zaczęła mu kitel poprawiać i loczki wsadzać za ucho.
- Niech ci będzie - pokrzepiająco, na ile potrafił, złapał ją za ramiona w geście wsparcia. - Tu nie ma ale jest w budynku obok. Damy radę, tylko spakuj luźne ciuchy i twoje ulubione płyny do mycia - zaczął ją odprowadzać w stronę wyjścia. - W razie czego zawsze możesz poprosić o wysłanie sowy, niech w razie czego rodzina ci podrzuci czego zapomnisz...
Więcej już nic nie było słychać w dyżurce. Zbytnio się od niej oddalili.

2x z/t
Sponsored content


Skocz do: