Wzgórze Czarownic
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sob 04 Lut 2017, 18:49
Wzgórze Czarownic

Wzgórze Czarownic, mimo wyjątkowo niepozornej nazwy, nie należy do popularnych miejsc przechadzek – być może dlatego, że znajduje się na obrzeżach Mahala. Wiąże się z nim słynna legenda o pramatkach i praojcach czarodziejów, spotykających się na wiecach w każdy pierwszy dzień czwartej kwarty księżyca. Nikt nie wie i nikt nie mów do końca o tym, co tu się działo, jednak energia panująca na tym terenie nie należy do przyjemnych. Za to samo wzgórze wygląda pięknie – bogato obrośnięte roślinnością zachwyca widokiem latem, zimą zaś dostarcza równie wielkich wrażeń, jeśli zapuścisz się na samotny spacer pomiędzy śpiącymi w śniegu drzewami.

Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Nie 31 Gru 2017, 11:06
23.05.1999

Algorytm był prosty i dość przewidywalny – ktoś puka do drzwi domu, którego adres znają nieliczni, i chwilę później pomiędzy wąską szczeliną między nimi a podłogą wsuwa się ładna, beżowa koperta. Bardzo ładna i bardzo beżowa: idealna, by uśpić czyjąś czujność. W innych okolicznościach (to takie wygodne, usprawiedliwiać własną głupotę) zostałaby zignorowana, zasilając stos makulatury, której Igor nigdy nie przeczyta. Tyle, że tamtego dnia okoliczności nieco się zmieniły – bo bolała go głowa, bo od dwóch dni właściwie nie spał, bo pojutrze miał przyjęcie w Hotelu Europa i wiedział, że się upije. Był to jedyny sposób, jaki mu jeszcze pozostał, na bezbolesne wymigiwanie się od odpowiedzi na liczne indagacje ojca; kiedy on mówił o małżeństwie, Goria chyba przesadzał z alkoholem – chyba, bo nigdy nie można tego stwierdzić z całą pewnością.
Wtedy też był chyba pijany – lub przynajmniej delikatnie rozkojarzony – kiedy, podnosząc z podłogi kopertę, nie traktował jej jako potencjalnego zagrożenia. Nawet treść listu, niewinnie wyrażająca zaproszenie, wydawała się sympatyczna, prawdopodobna i zachęcająca. Przyjęcie było jednoznacznie z alkoholem – alkohol z kolei oznaczał zarobek, rozrywkę i obecność ludzi, przed którymi nie musiał się tłumaczyć. Decyzja o wzięciu udziału w tej, skądinąd umiejscowionej dość nietypowo, nasiadówce zapadła  pomiędzy czternastym i piętnastym łykiem wypalającej struny głosowe wódki.
I jak wszystkie zaaranżowane po alkoholu przedsięwzięcia była popisem spektakularnej głupoty – bo kiedy decydujesz się pójść do Mahala, co jest jednoznaczne z podjęciem decyzji o hospitalizacji, to nagle nic cię już nie interesuje. Tak, jakby obraz zrobił się czarno-biały – i ty też, ubrany w całkiem poczciwy garnitur, jesteś dwukolorowy, smutny i zmęczony.
W każdym razie Igor był.
Trafił do miejsca, w którym wszyscy mieszkańcy zajmowali się piciem przesączanego przez piętkę chleba denaturatu, pieprzeniem się, gdzie popadnie, deptaniem po porozrzucanych wszędzie śmieciach – nie inaczej przedstawiał się krajobraz pod wskazanym na zaproszeniu adresem. Opuszczone mieszkanie, gdzie wszędzie poniewierały się farby, kable i butelki z terpentyną, nie potrafiło wzniecić w Aristovie gniewu. Może pełne pożałowania spojrzenie, które rzucił w stronę zabitego deskami okna, ale w żadnym wypadku nie gniew.
W całej tej scenie było coś zabawnego, choć nie za bardzo wiedział, co miałoby go rozbawić, ucieszyć lub dostarczyć powodów do zadowolenia. Brudne ulice, na które niespiesznie powrócił, strzepując z rękawa niewidzialny pyłek? Cisza, która uderzyła w niego jak obuchem, gdy w końcu spostrzegł, że cała okolica milczy ciężko? Nie słychać tu nawet ostrych skrzeków wron, nawet echa, skromnego co prawda, miejskiego ruchu ulicznego; ani jednego dźwięku. Bezludzie. Samotna, zaśmiecona wyspa na przedmieściach miasta. I pośród tego wszystkiego on, kniaź alkoholowego imperium – wciągający głęboko do płuc słodkawe, majowe powietrze; miało zapach pyłków, kurzu i wściekłości, która skraplała się w nim jak osiadająca na chłodnej szybie para.
Mijał szare elewacje budynków, szczerbate uśmiechy pozbawionych szyb okien, pogrążony w mroku, olbrzymi Park Perperuny. Zegarek na nadgarstku parzył, ciche cyknięcia sekundnika wżynały się w umysł, niejasna myśl jesteś spóźniony; Filipa będzie wściekła; chłopie, masz szczęście, że nie zabrałeś jej ze sobą, dryfowała w jego umyśle jeszcze długo po wspięciu się na szczyt wzgórza.
Żałował, że nie wziął ze sobą aparatu; widok na miasto był stąd – jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi – magiczny.
Warty ćwierć miliona.
Dokładnie tyle Aristov byłby w stanie zapłacić, gdyby zechciał kupić to miejsce.
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Wzgórze Czarownic C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Sob 06 Sty 2018, 19:33
Chłonęła chłód wieczora. Nie był to ten chłód, który znała, przejmujący aż do kości, stanowczy, jak sposób, w jaki ją wychowano w rodzimych stronach. W marcu w tych stronach, nawet na całkowitych obrzeżach miasta, w wieczornym powiewie wiatru było coś świeżego, niemalże „ciepłego”. Nie sądziła, że to ciepło będzie ją drażnić. Suche, rześkie powietrze sprawiało jednak, że czuła się jeszcze bardziej rozkojarzona, jeszcze w większym stopniu odczuwając tęsknotę do domu i rzeczy utraconych. Miękkiego głosu brata, prowadzącego ją przez życie, czy tej znajomej frywolności i zdecydowanych, syberyjskich sił natury, kojących każde nerwy, wyciszających każde myśli. Teraz nie miała ani jednego, ani drugiego. Objęła się ramionami machinalnie, przez wymuszenie zamykając w nich wszystkie swoje troski i obawy, którym nie chciała pozwolić wykroczyć poza wnętrze jej niespokojnej, tego wieczora – i prawie każdego innego – duszy. Jedynym spoiwem jakie łączyło ją z zażegnanym życiem, był jeszcze on – młody jeszcze, ledwie dwumiesięczny lisek, którego sama wychowała i który wyrwany za szybko z pod piersi matki, ją traktował jak rodzinę. Krążył teraz wokół jej nóg, ocierając się nosem o dół spódnicy, bo taki miał kaprys, aż w końcu schował się pod materiał, sprawdzając wytrzymałość szwów na krawędzi odzieży.
Poruszyła się powoli, przez przyzwyczajenie, sunąc nogami ponad ziemią, w najgorszym wypadku mogąc jedynie kopnąć swojego szczęśliwego (uznawała go za dobry znak) chowańca, zamiast go przydepnąć. Stworzenie wyplątało się z fałdów materiału pośpiesznie, łaskocząc zimnym futrem jej kostki, zanim czmychnęło w las. Głęboko, tam, gdzie Rumiana czuła się w obowiązku go teraz znaleźć.
Dusan — wymówiła jego imię z nieadekwatnym pobłażaniem i troską dla zwierzęcej niepokorności, podążając za nim na wzgórze, które, według przekazywanych ustnie podań, lepiej było pozostawić nieodwiedzanym. Illyana nie przywiązywała się jednak do słów, opowiadanych przez miastowych histeryków. Podziwiała piękną, bujnie obrastającą wzniesienie roślinność, doceniając każdy element przyrody. W niepokojącej, hipnotycznej energii doszukując się nawet czegoś znajomego i niespokojnego. Nutki adrenaliny, jaką odczuwało się zapuszczając się na bezludne tereny na Syberii. Poprawiła lekką kamizelkę, wykończoną zajęczym futrem i dała się ponieść otaczającej ją aurze. Bez wyraźnego szelestu, poruszając się pod  gęstymi, szeroko rozciągniętymi koronami drzew, poruszała się powoli, nie chcąc zaburzyć naturalnego biegu natury tego miejsca. Nasłuchiwała dźwięków wieczora (już nocy?) w spokoju i w podziwie dla tego miejsca, choć nie bez szybszego uderzenia serca. Zwłaszcza w chwilach takich jak ta, w których ogarniającą ją ciszę przerywał nagły zryw nocnej zwierzyny, czy poruszenie Dusana w wysokiej trawie.
Zimą śnieżnobiały, teraz szaro-brązowy lis zastrzygł uszami ponad linią otaczającej go zieleni i zaraz zwiódł swoją panią w najwyższy punkt na wzgórzu. Podążała spojrzeniem za nim, utrzymując je nisko na murawie, tam gdzie dostrzegała uciekającą jej rdzawą-burą kitę. Nic więc dziwnego, że kiedy się zatrzymał i jej spojrzenie zawisło na jednym punkcie, powoli sięgając przez ogon swojego towarzysza, wyżej na grzbiet. Zwierzę przystając, wspięło się na dwie łapy i opadło nimi na coś, nie… na kogoś. Wyciągając długi, chudy tułów w górę, zaczepiło się pazurkami na kolanach nieznajomego, wlepiając w niego lisie, czujne, choć jeszcze naiwne, młodzieńcze spojrzenie.
Illyana zareagowała większą bacznością. Docierając spojrzeniem do zarysu obcej sylwetki, jej dłoń instynktownie zanurzyła się w kieszeni kamizelki, gdzie odnalazła przynoszące spokój, rzeźbienie rączki jej różdżki. Zacisnęła na niej palce, jednocześnie unosząc wzrok wyżej, do twarzy nieznajomego, jeszcze otoczonej cieniem.
Jeszcze nie zdradzała swojej obecności, gotowa jednak posłać niegodne damy zaklęcie, w kierunku obcego, jeśli chciałby jej czworonożnemu przyjacielowi wyrządzić jakąś krzywdę.
Zagrożenie wydało jej się jednak nazbyt realne, kiedy głupi lis zaczął się upraszać o wzięcie go na ręce. Paskuda...
Spazamsa.
Wcześniej ogarniający ją niepokój znalazł swoje ujście w gorliwej chęci ochronienia jedynej, niewinnej wśród nich duszy małego liska. Druga dusza - nieznajomego, zdaniem Illyany, musiała być nieczysta, skoro znajdował się w takim miejscu, o tej porze, niedaleko tak niepochlebnych terenów. Jej własna, jak wiadomo, nasiąknięta była już polityką, a faktem ogólnie znanym było, że politykom nie wolno było ufać.
Igor, bo właśnie go rozpoznała w odbiciu zaklęcia, mijającego go o cale, miał jedno szczęście... że chybiła.
Igor Ivanovich! — imię wykrzyknięte w ferworze niespodziewanego ataku, rzucone było oskarżycielsko. Bo jak prawdziwy szlachcic mógł tak bezwstydnie wzruszać (niepewnością) niewieście (staropanieńskie) serce?
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Czw 11 Sty 2018, 16:49
Zaczęło się od zaproszenia.
Wszystko zaczyna się od zaproszenia.
Wciąż miał je przy sobie – ozdobny papier złożony na pół z zaskakującą pedantycznością, czarny atrament zgrabnych liter, ciepło szorstkiej papeterii pod palcami, które odruchowo wędrują do wewnętrznej kieszeni marynarki. Oddalona, nienatarczywa obecność ludzi ogranicza się do cichego szumu zmęczonego po całym dniu miasta – zupełnie jakby Igor śnił. Cisza, dogasanie dnia, chłodne światło gwiazd: Petersburg wieczorową porą nadaje jego samotności dobrą barwę. Uspokaja. Otumania. Powtarza uporczywie żyj chwilą, bez poznawania konsekwencji swoich czynów.
Śmiało, Goria. Żyj chwilą – nie myśl o Afryce, nie myśl o kolejnej ucieczce, nie myśl o tym, jakim wrakiem człowieka się stajesz, nie myśl, że świat kochasz tylko po wódzie i że obojętniejesz wyłącznie po pięciu kolejnych, a kiedy to wszystko wymieszasz jak barman w drinku,  padasz na pysk bez modlitwy i boga w sercu. Nie myśl o niej: o sposobie, w jaki rozchyla poły czarnego, jedwabnego szlafroka (niczym kurtynę w teatrze tuż przed spektaklem tysiąclecia), o tym, jak na nią patrzysz, kiedy nie widzi (z upajającą mieszanką podziwu i pożądania), o przerażającym głodzie jej dotyku (i rozpaczliwej tęsknocie z chwilą, kiedy tylko znika za drzwiami).
Nie myśl, dlaczego masz taki chaos w głowie, skoro na zewnątrz wszystko jest w porządku – wątpliwości są jak małe strzałki z kurarą.
Nie sposób przed nimi uciec.
Późnomajowe powietrze rozmywa się w ciepłocie; to nie afrykański ukrop, nawet nie rosyjskie babie lato, ale wieczór na tyle ciepły, by zatykał usta i wżynał się w skórę, wypełniał atmosferę słodką wonią, zabierał tlen i wypluwał go pod postacią kwiatowych pyłków. W stygnącym świetle wieczoru Igor czuł się blisko świata i nawet tchnienie wiatru, niespiesznie napływającego z granatowego nieba, zdawało się namacalne; skóra – choć wiedział, że to niemożliwe – łapczywie chłonęła bodźce, nawet ten cichy szelest, który rozległ się gdzieś za plecami Aristova i nasilił przy akompaniamencie cichego, niecierpliwego fuknięcia.
Igor budzi się z bezruchu , przełyka słodkie powietrze, odwraca głowę w oszołomieniu i nagle słyszy – tuż obok, jakby ktoś szeptał wprost do jego ucha – ciche skomlenie młodego liska, który w poczuciu krzywdy powtarza jak mantrę swój niecierpliwy postulat.
Na ręce.
Przytul.
Proszę.

Poczuł narastającą radość – smakowała grzanym winem, słodką wodą, lepkimi jeżynami (gwałtowna synestezja wytrąca powietrze z płuc, pod przymkniętymi powiekami rozbłyskują nieznane galaktyki gwiazd) – zwierzątka, kiedy palce Igora zanurzyły się w miękkiej, wciąż niewinnie czystej sierści, natychmiast pochłaniając bijące od malutkiego ciała ciepło. Kąciki ust uniosły się spokojnie na sekundę przed zaklęciem, które rozświetliło półmrok wieczoru i minęło policzek Aristova – już drugi raz w tym miesiącu – o milimetry. Agresywny intruz niemal natychmiast wyzwolił w wyciszonym umyśle Gorii trzeszczący płomień gniewu, który w przeciągu kilku sekund rozlał po ciele; sięgnięcie po różdżkę było odruchem, powstrzymanie się przed klątwą – przejawem dobrej woli.
Illyana Osipovna! – spojrzenie rzucone na ciemny zarys sylwetki, pretensja zaklęta w zaledwie dwóch słowach, szybka próba przypomnienie sobie czegokolwiek na temat Sorokiny. – Rumiana – a zatem – pamiętał; urywek informacji o tym, jak zwykli zwracać się do niej bliscy, wypłynął na powierzchnię informacyjnego sztormu z całym szeregiem pobocznych skojarzeń. Illyana. Nudnawa, urzędnicza, literacko niewychodząca poza ścisły krąg antymodernistycznej literatury; przy okazji tuzina bankietów zamieniali ze sobą rozmiękłe, uprzejmościowe formułki, być może raz poprosił ją do tańca, być może kiedyś uśmiechnął się w tłumie obcych głów – nic więcej.
Unikał jej celowo czy naprawdę nigdy nie było im po drodze?
Ostrożnie z zaklęciami, ktoś inny mógłby oddać. I trafić – gdyby w tej chwili jedynemu synowi Ivana Aristova przyszło mierzyć się na spojrzenia z bazyliszkiem, ten przerośnięty, cierpiący na hipertrofię ego gad z pewnością padłby trupem; jedynie kontrolowany spokój mógł nadać tchnącemu martwotą spojrzeniu nieznanego, niepokojącego błysku, rodzącego się gdzieś na samym dnie źrenic.
Panno Sorokina, to nieodpowiednia okolica na nocne spacery – pobrzmiewający w jego głosie, mentorsko karcący ton sprawiał wrażenie autentycznego – przynajmniej do chwili, w której błędne ogniki spojrzenia nie spoczęły na wciąż domagającym się uwagi lisku. Atramentowy półmrok ukrył uwłaczający odblask łagodności, wijącej wygodne gniazdko na rozciągających się w uśmiechu ustach.
Maleństwo, chodź – głęboki, aksamitny głos; głos, w którym pobrzmiewała jakaś niespodziewana delikatność, która towarzyszyła podniesieniu puchowej kulki i zamknięciu jej w bezpiecznym uścisku.
Czy właśnie tak rozpada się fasada męskości?
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Wzgórze Czarownic C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Wto 23 Sty 2018, 12:57
Jej imię spływające z jego ust nie było dla niej zaskoczeniem. Większe poruszenie wywołał przydomek, nieprzeznaczony dla przelotnych znajomości, ugrzecznienie rzucanych spojrzeń i życzliwie-szlacheckich powitań. Kącik jej ust drgnął niepokojąco, kiedy zacisnęła dłoń na różdżce, chłodno przyjmując ciepłe, rodzinne, pieszczotliwe miano. Teraz brzmiało inaczej. Mężczyzna plamił je tonem. Zdystansowanym, oceniającym, dało się wyczuć, niemalże krytycznym. Opuszki jej palców odcisnęły się na rzeźbieniu trzymanego przez nią w ręku drewna. Gdyby miała więcej siły fizycznej – i arogancji dla swojej własności – mogłaby złamać swoją limbę. Na szczęście pierwszego, niepodobnego dla kobiet, rdzennego, prostackiego atrybutu nie posiadała, a swoją różdżkę darzyła zbyt dużym sentymentem, żeby pozwolić nawet lekkiemu pęknięciu zachwiać jej magią. Nie z tak błahego powodu.
Goria.
Zawtórowała jego ignorancji, pozwalając sobie w tych wyjątkowych okolicznościach, na ten rodzaj spoufalenia się, mającego odparować jego bezpodstawnie uprzywilejowany ton. Uśmiechnęła się przy tym szerzej, sardonicznie, wspinając się wyżej na wzgórze. Pozwoliła sobie wyjść z cienia rzucanego przez drzewo, w nieco mniej zmąconą ciemność, przeplataną słabą łuną światła, ledwie przedzierającą się przez nocne chmury. Tylko po to, żeby mógł dostrzec ten grymas na jej twarzy i ostre spojrzenie, kiedy wyciągnął ręce po jej pieczołowicie doglądanego, lisiego chowańca.
Dola mi dopisuje skoro spotkałam tylko Ciebie.
Nacisk położony na końcową część zdania, wyraźnie zdradzał jej sceptyczne podejście do jego możliwości. Zbliżyła się do mężczyzny bez wahania i obawy o własne zdrowie, czy ewentualną skuteczność jeszcze bardziej ewentualnych (wątpliwych) zaklęć, które mógłby w jej kierunku rzucić.
Naprawdę? — zainicjowała zdziwienie, że okolica w istocie mogła być nieodpowiednia dla zwiedzania przez damy — Nie wiedziałabym... gdyby nie pana wiedza na ten temat, panie Aristov. I zapach gorzelni jaki za sobą pan roznosi.
Ostatnie zdanie dodane z przekąsem uwieńczyła krytyczną nutką w surowym spojrzeniu.
Jesteś pijany.
Kiedy podeszła bliżej, tego akurat nie dało się ukryć. Mogła zgadywać, że albo sam wlał w siebie za dużo, albo przebywał w środowisku, którym zdążył zbyt mocno przesiąknąć. Bez wahania zaryzykowała stwierdzeniem pierwszej opcji.
Nie rusz, bo popsujesz. Drugiego takiego nie odtworzysz.
Jeśli swoim tonem chciał jej mentorować, ona mu matkowała. Słowa niezbyt złożone, aż nazbyt proste, wypowiedziała z ciężkością. Gotowa do tego poświęcenia, jeśli tylko przez to mogłaby odzyskać swojego Dusana. Chciała, żeby Igor dobrze ją zrozumiał. Dlatego zdania ułożyła krótkie, aż prozaiczne. Pozwoliła sobie nawet na większą bezpośredniość i odpuszczenie kilku formalnych formułek. Były one zbędnymi teraz ozdobnikami, które mogłyby go rozproszyć. Tego się obawiała, bo chociaż w trzeźwość jego rozumowania nigdy wcześniej nie wątpiła, w tym momencie, zaczęła. Nie bez przyczyny, jak sądziła, patrząc w przymglone, choć wyraziste tęczówki, którymi mógłby spłoszyć niejedną kobietę, gdyby patrzył w sposób, w jaki próbował na nią. Jakby chciał ją zabić. Bezskutecznie, skoro dalej tu stała. Zdeterminowana, domagająca się odzyskania białego szczęścia zamkniętego w męskich ramionach.
Jej szczęścia.
Bo świat ostatnio zamknął się dla niej wokół tego stworzenia, które uosabiała ze zmarłym bratem. Bo mogła. Tęskniła. I chciała.
Daj liska — zwróciła się do mężczyzny jak do głupiego, mając nadzieję nie napotkać z jego strony żadnego oporu.
Brak jednoznacznej, natychmiastowej reakcji trudno było jednak nazwać współpracą. Szczęśliwie, czy też nie, intensywną koncentrację Illyany wyczuł Dusan. Przychylny swojemu nowemu przyjacielowi, mimo wszystko postawiony pomiędzy miłością do kogoś nowego, a miłością do Sorokiny, nie chciał podejmować żadnej decyzji. Dlatego wiercąc się na rękach mężczyzny, w końcu pacnął czterema łapami na ziemi, uciekając w las, przed tak poważnym wyborem, jaki mu postawiono.
Zadaniem Illyany było z westchnieniem pójść za nim, żeby nieoswojony z wolnością lis się tam nie zgubił.
Panie Aristov... — prawie zapomniałaby mu grzecznościowo skinąć głową na odchodnym.
Weles
Weles

Pon 16 Kwi 2018, 23:03
Szlachcic znany sorokinie z tych mniej wystawnych przyjęć, jakie zdarzały się ich pokoleniu organizować wewnątrz pysznych starszyźnianych dworków rzeczywiście niejednokrotnie mógł porazić towarzystwo równolatków wykwintnym aromatem perfume fragrante digestif alcohol, czemu trudno się dziwić, w końcu był potomkiem Aristowów. W kuluarach szeptało się przecież, że młody Vitya nie może przeboleć goryczy bycia siódmym w kolei potomków mogących ubiegać się o szlachetne miano Nestora rodowego. Był tylko pomniejszym kuzynem z dalekiej odnogi głównego rodu, bardziej wżenionym w nazwisko niż odziedziczonym po mieczu. Zresztą, w porównaniu z pozostałymi synami Aristowów odstawał znacznie, od szykownych fraków i zimnego złota preferując stroje łatwo mylone ze szmatami i skórzane kubraki myśliwego. Nie był liczykrupą, nie był pięknym chłopcem, nie umiał w peany pełne ozdobników i całowanie rączek dam, a nawet wtedy krzywiły one swoje słodkie usteczka bo pysk miał szorstki od niedogolonego zarostu. Więcej czasu bowiem spędzał w słowiańskich puszczach i tundrach niż rodzinnych salonach i wystawnych kolacjach.
Spojrzał za umykającym sprytnie liskiem, który kilkoma susami zaszył się między wysokimi trawami by w końcu zniknąć w cieniu drzew. Alkohol nucił łagodną melodię, hymn ludzi zmęczonych, spowalniając reakcje i wypaczając poczucie obowiązku czy moralności. Podniósł szare oczy starca zaklętego z młodzieńczym ciele na Illyane i pewnie zastąpiłby jej drogę, gdyby nie właśnie pijacka ślamazarność.
- Rumiana..! - wykrzyknął być może zbyt głośno, ale w pewnym momencie upojenia bardzo trudno jest znaleźć złoty środek czegokolwiek, a już szczególnie ten nieuchwytny pomiędzy krzykiem a szeptem. Odchrząknął łapiąc ją za rękaw i podjąwszy ponowną próbę odezwał się już bardziej adekwatnym tonem- Rumiana, poczekaj. Przecież nie puszczę Cię tam samej.
Zgarnąwszy z twarzy długie włosy, pieczołowicie czochrane przez wiatr w ciągu ostatnich piętnastu minut odwrócił się zaraz i wciskając dłonie do kieszeni obszernego płaszcza zrównał krok z krokiem kobiety.
We dwójkę raźniej, Illyano, możesz mu zaufać, jest przecież rodowym łowczym, mistrzem polowań już kilka lat z rzędu. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i rzucił na ziemię zaklęcie tropiące, które rudą smugą błysnęło między kępami traw by zaraz wyraźnie zarysować ślady małych lisich łapek. Zwykłe niemagiczne zwierzęta nie miały wiele szans w starczu z łowczymi czarodziejami. Magia była niebagatelną przewagą w wielu dziedzinach życia. Viktor uśmiechnął się jednym kącikiem ust, choć chyba bardziej do tych migoczących na ziemi śladów niż swojej towarzyszki i ruszył ich tropem między drzewami.
- Czy ja jestem już tak pijany, czy tu jest naprawdę pięknie... - mruknął.
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Wzgórze Czarownic C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Pon 16 Kwi 2018, 23:32
Nic tak dobrze, jak dokuczliwy ścisk w żołądku nie przypomina Ci, że żyjesz. Życie ostatnio rzuca Ci kłody pod nogi. Gdybyś mogła je smakować, byłoby w swojej nucie cierpkie i żałośnie niesmaczne. Dlatego, kiedy Twoje zdrobniałe imię wstrząsa Twoim ciałem, wcale nie dziwi Cię, że używa go kolejna osoba, której pozwolenia na takie spoufalanie się nie dałaś. Nawet się już nie krzywisz, pomimo faktu, jak takie grubiańskie powitanie skręca Cię w mentalnym bólu i niesmaku. Z początku, bo możesz, ignorujesz nawoływania jakie nachodzą Cię od tyłu. Kiedy jednak głos staje się bliższy, a kroki, niebezpiecznie zostają stawiane bezpośrednio kilka centymetrów za Tobą, Twoje ciało spina się w automatycznym odruchu. Masz ochotę się stąd teleportować, a kiedy męska dłoń zakleszcza się w nietakcie na Twoim łokciu, nie potrafisz dłużej pozostawać obojętna.
Dlaczego nie, Vitya? — pytasz chłodno. Ostatnie wydarzenia uczą Cię, że jeżeli nie znajdziesz ujścia dla swojej złości, Twoje krytyczne usposobienie stanie się zbyt oczywiste, zbyt łatwe do odczytania, wyzbyte z polotu, a krytyka, którą obejmujesz samą siebie, w końcu Cię pochłonie. Razem z palącym Twoje ciało żalem i bierną agresją. Twoje ciało płonie, niewidzialnym ogniem, skaża delikatną skórę i otwarty umysł. Tylko jeszcze nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę.
Czy sprawiam wrażenia chętnej?
Cofasz pytanie chwilowym milczeniem. Zapominasz, że ludzie pijani zachowują się nadzwyczaj pewnie. Jeszcze gotów byłby pomyśleć, że rzeczywiście jesteś zainteresowana jego towarzystwem. Wtedy… nie jesteś pewna, jak mogłabyś na to zareagować. Wobec szlachcica. No… prawie szlachcica, bo nieokrzesanego jegomościa, kroczącego przy Twoim ramieniem, ciężko było określić z czystym sumieniem tym mianem. Mimo wszystko, nazwisko zobowiązywało, a Ciebie etyka do utrzymania jego tytułu lorda. Mimo, że to tylko któraś linia po kądzieli. Wbrew swojemu wychowaniu, nie potrafisz zachować swojego komentarza dla siebie. W końcu jakie są szanse, że cokolwiek powiesz, Viktor teraz zapamięta? Sprawia wrażenie upitego na tyle, żeby mieć problemy z rozróżnieniem jawy od
urojenia.
Było pięknie… — przyznajesz — pięć minut temu kiedy żaden Aristov nie zagrodził Ci drogi — dodajesz w myślach. Wtedy jednak Viktor robi coś, czego mogłaś się domyślić, znając jego fach, ale czego przez jego stan upojenia się nie spodziewasz.
To ślady Dusana? — pytasz i przez chwilę, pierwszy raz tego wieczora, wydaje Ci się, że może nawet będziesz w stanie wytrzymać towarzystwo upitego szlachcica.
Prowadź — decydujesz, mając dziwne wrażenie, że szybko zaczniesz tej decyzji żałować.
Weles
Weles

Pon 16 Kwi 2018, 23:58
Aristov ...kluczył. Widać, że taktownie próbował zachować pozory elegancji, ale widziałaś go już nie raz wcześniej i wiesz, że do napompowanych szlachciców było mu daleko. Napił się, jak zwykle zresztą i byłoby mu całkiem wszystko jedno, ale to dla Ciebie, szlachetnej dziedziczki Sorokinowego rodu próbował bezsensownie wykrzesać z siebie jakiś takt. Choć od kuzynów odstawał niczym krzywy gwóźdź ze sztachety w tym pięknym szlacheckim płocie to owszem, miewał przecież przebłyski. Gdy przychodziło do wydawania pieniędzy robił to z wrodzoną aristowom lekkością, gdy dosiadał konia było w nim coś pańskiego i tak jak każdy Aristov bywał skrajnie nieprzewidywalny. Klęcząc w leśnym poszyciu było mu lepiej, las nigdy nie miał pretensji, gdy odwiedzał go po pijaku, nie marszczył nosa na aromat wódy, pal licho rozlane w mchu procenty, na każde potknięcie echo wtórowało mu jego własnym śmiechem.
- No jakto dlaczego. - zmarszczył brwi spoglądając na Illyanę z dołu - Przecież to... - zmarszczył brwi, ani to miejsce niebezpieczne, ani specjalnie daleko od cywilizacji. Okolica była całkiem sympatyczna a zieleniące się czerwcem drzewa szumiały przyjemnym szeptem. Nie było argumentu, którego mógłby użyć, a i nie wypadało wzruszyć ramionami wyrzucając z siebie bierne "Bo tak"- ...wzgórze czarownic? - więcej w tej odpowiedzi było pytania niż oznajmiania czegokolwiek. Szare oczy rozejrzały się pomiędzy drzewami, jakby z tego upojonego stracha na wróble przebudził się jakiś inny Vitya, próbujący rozeznać się w otaczającej go rzeczywistości. Nie to, żeby otrzeźwiał w moment, wcale, zaraz mu się zieleń liści z brązem drzew zlała w przyjemną paletę, znajomy pled leśnego spokoju. Byłby pewnie zapomniał, że tu lisa szukacie, gdybyś zaraz mu nie przypomniała i choć chwilę zajęło mu połączenie kim jest Dusan i dlaczego zostawia za sobą lisie ślady - to ciężka arytmetyka po tej ilości spożytego alkoholu - to jednak Viktor był czempionem funkcjonowania w stanie ciągłego upojenia. Wstał z kucek i westchnął.
- Tak. - odpowiedział jedynie, wsadzając dłonie na powrót w kieszenie płaszcza i ...klucząc dalej. Byłby w stanie się nawet z Tobą zgodzić, pięć minut temu miał w rękach miłego liska, a teraz towarzyszy mu naburmuszona szlachcianka, która tego liska sama zgubiła, a teraz odbijała sobie swoją nieudolność w upilnowaniu pupila na jedynej osobie skłonnej jej pomóc w poszukiwaniach. Vitya, Vitya, widzisz chłopcze, uczył Cię ojciec i uczyła matka, do ludzi nie wychodzi się z otwartą ręką, nie ma w życiu nic za darmo. Weksla pod nos Sorokinie nie podsunąłeś i teraz służysz jak pani pies. Tylko i te słowa matki i te ojca słowa Vitya skrupulatnie uciszał kolejnymi strawionymi procentami, kolejnymi pustymi butelkami, podzwaniającymi niczym syreny, śpiewające kochanki u progu jego straszącego pustką dworku.
Wiesz, że on też ma zwierzątko? Dużo większe stanowczo, ale równie milusińskie. Biruanga, którego przywiózł z Himalajów.
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Wzgórze Czarownic C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Czw 19 Kwi 2018, 12:39
Idziesz za nim. Nie wiesz dlaczego miałabyś ufać temu wątpliwemu szlachcicowi w jakiekolwiek jego słowo. Czy czyn. Mimo wszystko kroczysz jego śladem. Mniej się zataczasz, bo idziesz prosto, obok. Nie zawijasz, jak on, więc chociaż jesteś niższa i tempo masz znacznie spokojniejsze, potrafisz za nim nadążyć. Zakładasz na dłonie jedwabne rękawiczki. Cieniutkie, ledwie chroniące Cię przed chłodem wieczora i nic się nie odzywasz. Twój towarzysz zresztą nie ma nic mądrego do powiedzenia. Modlisz się, do słowiańskich Bogów, o łaskę. Żeby zesłał na was jakąś siłę, która szybko pozwoli wam odnaleźć Twoją zgubę. Bez Dusana, choć towarzyszy Ci przecież mężczyzna, czujesz się odosobniona. Wzdychasz bezgłośnie, mogąc sobie na to pozwolić. Masz wrażenie, że Aristov wcale nie zwraca na Ciebie uwagi. Chociaż z niepewną szarmancją postanowił otoczyć Cię opieką, którą poddajesz w wątpliwość, jak wszystko co z nim związane. Powinien może dostrzec Twoje gasnące spojrzenie, po dżentelmeńsku, zadbać o Twoje samopoczucie. Powinien... i wiele więcej. Ale co możesz wymagać od upojonego faceta? W gruncie rzeczy dobrze, że się jeszcze całkiem nie stoczył. Wnioskując po jego prezencji, mógłby. Sama jeszcze nie wiesz, co trzyma go w pionie.
No tak, Wzgórze Czarownic. Dzikie, niepewne, o złej sławie i złej energii. Co tutaj robisz?
W końcu milczenie zaczyna Ci ciążyć. Masz jednak nadzieję, że Twój towarzysz jest dostatecznie nietrzeźwy, żeby Tobie nie zadać podobnego pytania. Nie wiedziałabyś co możesz mu odpowiedzieć. W tej niepewności, dzikości, nieprzeniknioności i emanującej niepokojem aurze wyczuwasz coś co teraz jest ci bliskie i co przynosi ci choć częściowe upojenie. Nie pamiętasz, kiedy zrobiłaś się tak obojętna, że tylko te negatywne emocje wywierają na tobie jakiekolwiek wrażenie.
Nie przyszedłeś tu z pewnością po to, żeby kogoś zabawić. W tym zresztą brakuje Ci nieco wyczucia. Więc po co? Przypadkiem? Jakie okoliczności, przypadkiem, wysyłają szlachcica w te strony? Stosunkowo daleko do cywilizacji. Jak na duże miasto, w którym do niej zawsze blisko.
Weles
Weles

Czw 19 Kwi 2018, 14:50
Może dlatego właśnie mogłabyś mu zaufać, bo był szlachcicem? Wszystkie dzieci wielkich ludzi znają wagę swojego nazwiska. Nie wiem w jakim obracasz się towarzystwie Illyano, by wątpić w potęgę zdolności wychowawczych członków tak poważanego rodu jak Aristov. Pijany to pijany, ale brać go za pierwszego z brzegu bandziora z Mahala to niemal potwarz. Zastanów się sama nad sobą, błąkająca się po łąkach królewno, bo zaraz po tych wątpliwościach względem jego dobrego wychowania nagle na myśl przychodzą Ci same roszczenia, powinien zadbać, powinien dostrzec, powinien, powinien, a przecież chwilę temu wątpiłaś w sens zaufania jakiemukolwiek jego słowu czy gestowi.
Vitya nie umiał czytać w myślach, sztuka mentalnej inwigilacji jaką była legilimencja również była mu obca i może to całkiem dobrze, przecież tylu pretensji nikt nie byłby chętny udźwignąć.
Nie zastanawiałaś się czasem, czy nie jesteś przypadkiem tak strasznie samotna właśnie z tego powodu? Ze swojej własnej winy?
Kiwał głową na dźwięk Twoich słów, w milczeniu krocząc rdzawymi, migoczącymi śladami liska. Dzikie. Niepewne. O złej sławie i złej energii. Co tutaj robił? Uśmiechnął się smutno pod nosem, czego pewnie nie mogłaś dostrzec skoro pochylał się nad poszyciem i przysłaniała go kurtyna nieumodelowanych, długich włosów. Co tu robił? Był u siebie. Był też dziki. Niepewny. Miał złą sławę i jeszcze gorszą energię. Zaraz jednak wyrzuciłaś z siebie jeszcze więcej i więcej pytań, jedno po drugim niczym dzielny oskarżyciel na sali sądowej - tylko Twój rozmówca nie był niczemu winny ani zobowiązany odpowiadać na którekolwiek z nich. Milczał więc dalej, słuchając tych wątpliwości, którymi postanowiłaś przerwać ciszę, dostrzegł w oddali ruch.
- Zadajesz bardzo dużo pytań. - odpowiedział jedynie, gestem wskazując byś zwolniła kroku, a może po prostu uciszał Cię niedbale. Polowania rządzą się swoimi prawami i takie pogawędki mogły spłoszyć zwierzynę. Lisek jednak mógł głos swojej nieszczęsnej właścicielki zamiast negatywnie, odebrać właśnie odpowiednio, jako drogowskaz. Mężczyzna spojrzał na Ciebie przez ramię.
- Spróbuj go zawołać, jest tam. - wskazał palcem niepozorną kępkę wysokiej trawy, która wcale nie wyglądała jakby coś się w niej kryło. Musiałaś uwierzyć łowcy na słowo.
Dlaczego nie zamierzał odpowiedzieć na to o co pytasz? Co ukrywał? Czy coś ukrywał, czy był nadęty tak jak wszyscy znani Ci młodzianie? Może nie w smak były mu docinki od pannicy, którą ledwie znał, a jedynie kurtuazja właśnie i wyczucie podpowiadały mu, by nie wdawać się w dziecinne przepychanki.
A może był po prostu zmęczony. Pytania te bowiem nie padły pierwszy raz z Twoich ust i mierzył się z nimi większość swojego życia.
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Wzgórze Czarownic C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Czw 19 Kwi 2018, 22:59
Nie zawsze taka byłaś. Pretensjonalna i bezwzględnie, czasami bezpodstawnie, krytyczna. To trwa od pewnego czasu. Kiedyś niosłaś w sobie większy spokój. Emanowałaś tym opanowaniem. Potrafiłaś oddzielić emocje od realnego stanu rzeczy. Na świat patrzyłaś z większą rezerwą. Teraz, nie mówisz o tym głośno, ale jesteś po prostu zagubiona. Dlatego kluczysz w morzu złych uczuć i podobnymi, negatywnymi emocjami dzielisz się z ludźmi. Powoli stajesz się zlepkiem tych wszystkich wad, których nienawidzisz w innych. A chociaż to pobłażanie z jakim traktuje Cię Aristov, powinno Ci dać coś do myślenia, zbyt mocno grzęźniesz w świecie własnych przeżyć by to dostrzec. Wzdryga Tobą jedynie instynkt i tylko dlatego chwilowo dajesz na wstrzymanie, ale nie trwa to długo.
- Dostaję bardzo mało odpowiedzi. Mam nadzieję, że zwiekszając częstotliwość pytań, wsółczynnik odpowiedzi wzrośnie razem z nimi.
Na moment pogrążasz się w ciszy. Przystajesz, żeby spojrzeć za wzrokiem mężczyzny. Jeśli czegoś nauczyły Cię polowania w syberyjskich lasach to tego, że rtm razem Aristov może mieć rację. Trop wskazywał, że Dusan znajdował się we wskazanym przez mężczyznę kierunku. Mimochodem, dla bezpieczeństwa wyciągasz różdżkę. Może nie jesteś mistrzem kusz, ale w transmutacji zdajesz się nienajgorsza.
- Obyś miał rację.
Naprawdę masz nadzieję, że znajdziesz tam liska. Inaczej poświęcenie Twojej spódnicy byłoby pozbawione sensu. Bowiem idziesz w tamtym kierunku, zahaczając rąbkiem odzienia o niskie kępki suchych badylii. Prawdopodobnie jakielchś cennych magicznych ingrediencji, ale zielarstwo nigdy nie było Twoją mocną stroną, dlatego nie możesz tego wiedzieć.
- Dusan, kochany! - nawołujesz go, masz nadzieję nie nadaremnie. Chwilę potem odwracasz się kontrolnie na swojego towarzysza.
- Nie podoba mi się tu .
Tym razem to nie jesr już zwykłe marudzenie rozpieszczonej arystokratki. Naprawdę, w tym miejscu zdaje się być ciemniej i znacznie bardziej niepokojąco niż gdzie indziej. Nawet temperatura jest chłodniejsza, a z Twoich ust wydobywa się ulotna mgiełka. Rozmywa się w powietrzu z każdym następnym oddechem.
- Vitya...
Dla odmiany słychać w Twoim tonie odrobinę milszą nutę niż dotychczasowy chłód i sceptycyzm.
- Podejdź.
Dodajesz zdawkowo, bo chociaż nie chcesz tego przyznać, z nim jesteś bezpieczniejsza. Bo chociaż czasami o tym zapominasz, JEST szlachcicem, nawet jeśli za takowego w Twoim umyśle nie uchodzi. A co ważniejsze, jest szlachcicem praktykującym tradycje magicznych rodów. Doświadczonym w terenie i w polowaniu na zwierzęta. Może nawet bardziej niż wymaga tego od niego kultura magicznych dynastii i ich długowieczne obyczaje.
Weles
Weles

Nie 22 Kwi 2018, 18:49
Czy warto? Powiedz, Rumiana, czy warto? Stawać się zlepkiem znienawidzonych wad, po co, ku czyjej uciesze, dokąd prowadzi ta droga i czy warto nią iść?
- Nie czuję się zobowiązany o czymkolwiek Ci opowiadać, Illyana. - westchnął prostując się i spoglądając w niebo - Przecież, tak na prawdę Cię to nie obchodzi. - kiedy odwraca się w Twoją stronę spojrzenie jego jasnych oczu wydaje się być nad wyraz trzeźwe, niezwykle skupione i niemal odczuwalnie, namacalnie... zmęczone.
I spoglądał na Ciebie chwile, nie podoba Ci się tu, Vitya, teraz podejdź, słuchaj Vitya, teraz służ. Przyglądał Ci się bez słowa, ani się znaliście ani obracaliście w tym samym towarzystwie. Czy zaszkodzi mu wyznać Ci swoje sekrety, wyżalić jak człowiek człowiekowi, zrzucić z ramion balast, który tak samo jak Ty dźwigał. Tak samo zagubiony, tak podobny w swojej odmienności, tak ponury; różniło go tyle, że zamiast marudzić obcym ludziom upijał się na wesoło i było mu wszystko jedno.
Gotów byłby Ci wyszeptać odpowiedzi na te i wiele innych pytań, gdyby znalazł w Twoich oczach iskrę zachęty, przychylne spojrzenie otwartego rozmówcy. Twoje oczy jednak pozostały obojętne, pozostały zdystansowane i pełne słusznej zapewne wyższości. Był w końcu tylko błąkającym się po lesie szlachcicem najebańcem.
Nim jednak cokolwiek wydarzyło się dalej do jego uszu doszedł cichy szelest. Odszedł zaraz krok w bok kiedy kępka krzaków poruszyła się gwałtownie, a lisek wyskoczył zeń jak z procy, wyraźnie praktykując techniki lisiego polowania bądź zwyczajnie figlując, jak to młode zwierzęta.
- Ot i znalazła się zguba. - zgarnął z twarzy włosy odwracając się ponownie i rozglądając po okolicy. Wypadałoby iść na... północ? Wschód? Którędy droga wiedzie, gdyby błąkał się sam to by mu było całkiem raźno zgubić się, bo w którą stronę by nie szedł w końcu i tak wróci do cywilizacji, prawda? O ile kiedykolwiek do niej wróci.
- Odprowadzić Cię, czy...? - rzuca przez ramię zatrzymując się w półkroku, może preferujesz deportacje, może już dosyć masz towarzystwa niechluja, kto wie- Co, Rumcia? - dorzuca wisienkę, żeby upewnić się, że Ci żadna nawet krztynka sympatii do niego nie zakwitła, żadna nuta wdzięczności nie skropliła. Rumcia. Tym słowem chyba każdy z poza Twojej rodziny mógłby zabić wszelkie pozytywne mniemanie jakie byś o nim miała.
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Wzgórze Czarownic C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Sob 16 Cze 2018, 22:29
Dusan pojawia się nagle. Cała ta ciemność otoczenia i chłód przestają mieć dla ciebie znaczenie kiedy go dostrzegasz na trawie. Zadowolonego z życia, w podskokach doskakującego do twojej osoby. Gdyby zawsze trzymał się ciebie, zamiast się gubić, nie musiałabyś się o niego tak martwić. Teraz oddychasz z ulgą i nie ryzykując dłużej, że zaraz znów wyskoczy za jakimś sokołem czy pijanym szlachcicem - tego drugiego obawiałaś się bardziej -  bierzesz go na ręce. Nie jest ciężki. Czujesz jego miękkość i puchatość pod palcami. Na chwilkę topisz twarz w tej gładkiej, pachnącej piżmem sierści. Zaraz jednak skupiasz się na tym co górnolotne. Rozmowie.
Górnolotnej? Szybko zmieniłaś zdanie. Przewróciłaś oczami na dziwne zdrobnienie Twojego imienia i gnana impulsem powinnaś mu kategorycznie odmówić, zamiast tego, w ostatnim odruchu uprzejmości odpowiadasz:
Nie chcę cię zajmować. Bywaj.
I idziesz w zupełnie odwrotnym kierunku, z którego przyszłaś, nie wyprowadzając go z błędu, że on podąża w samo centrum Wzgórza, gdzie było jeszcze więcej tej hipnotycznej energii, jakby jakaś dziwna magia spoczywała nad tym miejscem. Ty jednak przestałaś się nad nim zastanawiać, zostawiając je za sobą. Idziesz pieszo, bo nie wiesz jeszcze jak Dusan reaguje na teleportację. Twój krok nie jest jednak pośpieszny. Chcesz jeszcze chwilę chłonąć ciszę, świeże powietrze i obserwować gwieździste niebo, dalekie od świateł lamp.
Pięćset metrów dalej zapomniałaś już o obecności pijanego jegomościa. Czy to Wzgórze ściągało tylko pijanych? W takim razie musiałaś się zastanowić nad tym, gdzie swoją podstawę ma Twoja nietrzeźwość? NIe byłaś upojona alkoholem, ale dostrzegałaś u siebie wyraźny brak koncentracji. Może to też jakiś rodzaj twojej nietrzeźwości.

zt
Sponsored content


Skocz do: