Arkaim, obwód czelabiński
Idź do strony : 1, 2  Next
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Nie 11 Mar 2018, 21:21
Arkaim, obwód czelabiński

Aż do roku 1987 o Arkaim słyszało niewielu – nie tylko mugoli, ale też czarodziejów. Dopiero kiedy ekspedycja archeologiczna z uniwersytetu w Czelabińsku dokonała odkrycia tego miejsca, zyskało ono nieoczekiwanie rozgłos na skalę światową w kręgach naukowych. Oficjalnie mówi się o tym, że Arkaim to ruiny aryjskiej twierdzy, na terenie której znajdowało się również obserwatorium astronomiczne, nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z tego, że to też jedno z najsilniej oddziałujących magicznie miejsc Federacji Rosyjskiej. Do czasów obecnych z dawnej twierdzy nie zachowało się nic poza wyraźnym oznaczeniem terenu w miejscach, gdzie znajdowały się mury wraz z ich niewielkim fragmentem i fundamentami domów. Poza tym teren jest niemożliwie płaski, a w pobliżu nie rosną drzewa.



Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto 01 Maj 2018, 11:00, w całości zmieniany 1 raz
Weles
Weles

Sro 14 Mar 2018, 11:08

09.06.1999

Chociaż rozmowy między Starszyzną a Raskolnikami jeszcze na dobre się nie zaczęły, media jednogłośnie postanowiły zawczasu ogłosić dziewiąty czerwca dniem historycznym dla społeczeństwa słowiańskich czarodziejów, jakby już sam fakt, że w ogóle podjęto próbę dialogu był na tyle istotny, by wyraźnie zapisać się na kartach nowożytnej historii magii i Federacji Rosyjskiej. Podobnym entuzjazmem nie pałała jednak żadna ze stron uczestnicząca w spotkaniu. Nerwowa atmosfera ciężko osiadła na terenie okalającym ruiny. Trawa zdawała się być za bardzo wydeptana, nieliczne odsłonięte kamienie starożytnej budowli wyraźnie pociemniały, jakby ogrom zaklęć ochronnych, które przez kilka ostatnich dni nanoszone były na okolicę przez specjalnie powołany na tę okazję zespół gwardzistów oraz wyszkolonych w zakresie zaklęć ochronnych Raskolników i członków Starszyzny, przytłaczał każdy fragment otoczenia nie nawykły do odczuwania skutków – jakby nie było – nowoczesnych czarów. To rykoszetem odbijało się na gromadzących się przy Arkaim ludziach, pozbawiając ich swobody w każdym aspekcie. Jedynie dziennikarze zdawali się być niepomiernie do sytuacji podekscytowani, żywo ze sobą dyskutując i co jakiś czas wskazując palcami na przybywających systematycznie członków rozmów.
Harmider w ich obozie, który rozstawili spory kawałek od ruin, osiągnął apogeum, kiedy pośrodku placu zmaterializowała się grupa około dziesięciu osób ubrana w jednakowe szaty w kolorach czerni i bieli, poprzetykanych złotymi elementami. Z daleka trudno było rozpoznać, kto kryje się w tej grupie, lecz automatycznie – i słusznie – uznano, że oto wreszcie każdy będzie mógł poznać tożsamość części Raskolników. Zapewne tak właśnie by było, gdyby żadne z nich nie nałożyło stworzonych na tę okazję masek ukrywających ich twarze i przeobrażających je w wizerunki osób, które z jakichś powodów budziły obawy w tych, którzy nań spoglądali. Przed każdym delegatem Rady Czarodziejów i przed każdym członkiem społeczeństwa, który zechciał uczestniczyć w obradach i dopilnować, by przebiegały prawidłowo, stało dziesięć różnych osób, których widok dla większości zapewne okazał się ogromnym zaskoczeniem. Grigory Kuragin nie spodziewał się nawet w najgorszych koszmarach po drugiej stronie ujrzeć twarz Mefodiya Karamazova, z którym niespełna pół godziny wcześniej mijał się na korytarzach Pałacu Sprawiedliwości, gdy z grupą przedstawicieli Starszyzny i kilkoma wybranymi już obywatelami szykowali się do podróży do Arkaim. Spojrzał z niesmakiem na stojącego nieopodal Alekseia Karamazova, jakby z jego reakcji chciał dowiedzieć się, co się dzieje. Ale czy syn Mefodiya widział to samo, co Duma? Był równie skonfundowany, lecz nie on jeden przecież.
- To jakaś farsa! – rzucił w gniewie Nestor Kuraginów, podchodząc do przygotowanego na obrady długiego, prostego stołu. – Co to ma znaczyć? Jesteście na tyle bezczelni, żeby uprowadzać członków Starszyzny i wysługiwać się nimi jak marionetkami? A może, Mefodiyu Pyotrevichu, mam uznać to za zdradę? Do południa i rozpoczęcia tych rozmów zostało jeszcze kilka minut. Jeśli do tego czasu nie stanie przede mną wasz przywódca, całe to spotkanie uznam za nieważne, a was nic nie uchroni przed wymierzeniem sprawiedliwości.
Człowiek, do którego zwracał się Kuragin, uśmiechnął się pojednawczo. Wydawało się, że wbrew pozorom bawi się wcale nieźle. Nawet jego towarzysze nie w pełni zdawali sobie sprawę z tego, że do przywódcy Raskolników brakowało mu bardzo niewiele – Oleg Romanov był jego bliskim kuzynem i na tę okoliczność uznano za stosowne, by to on reprezentował interesy Raskolników.
- Nie będzie potrzeby przerywania naszych rozmów. Doszły nas słuchy, że obawiacie się tego, kogo możecie dziś zobaczyć, więc wyszliśmy wam naprzeciw i chcemy pokazać, kto naprawdę stanowi dla każdego z was zagrożenie. Jeśli będziecie w stanie przeprowadzić normalną rozmowę z tymi, kogo widzicie, po tym nasza tożsamość nie będzie stanowiła dla was problemu – odparł rzeczowo, zerkając po kolei na zebranych po drugiej stronie stołu arystokratów oraz na stojącą nieco z boku grupkę zwykłych czarodziejów. Gestem dłoni wskazał na tych ostatnich, zachęcając ich, by podeszli bliżej i zajęli przygotowane miejsca.
Czas rozpocząć rozmowy. A przede wszystkim ustalić, co dokładnie podkusiło każdą ze stron, by do tego spotkania doprowadzić. To natomiast mogło okazać się najtrudniejszym zadaniem dzisiejszego dnia. Podołacie?
Gavriil Yanev
Gavriil Yanev
Arkaim, obwód czelabiński JaggedImaginativeHypsilophodon-small
Petersburg, Rosja
26 lat
medium
czysta
za Raskolnikami
obrońca sądowy
https://petersburg.forum.st/t1052-gavriil-yanevhttps://petersburg.forum.st/t1074-gavriil-yanev#3941https://petersburg.forum.st/t1075-pan-adwokat#3942https://petersburg.forum.st/t1073-nevra#3940

Sro 14 Mar 2018, 19:48
Gavriil poznał te ruiny już na pamięć, krążył tu wielokrotnie od kilku dni, zabezpieczając teren i poznając grunt. Znał wszystkie możliwe drogi ucieczki, wszystkie mocne i słabe punkty ruin. Gdzie co groziło zawaleniem, a gdzie cegły trzymały się jeszcze stabilnie. Poznał to miejsce jak własną kieszeń. Przybył tu bez maski i stroju, jako osoba postronna. Już od początku takie było założenie, by w razie czego nie ujawniać swoich powiązań z raskolnikami. Poza tym, mógł dzięki temu obserwować nakładanie zaklęć ochronnych i obserwować sytuację z dystansu, dzięki czemu będzie widział więcej, niż miałby się angażować w dyskusję. Był niezłym mówcą, w końcu był adwokatem, jednak do tego zadania zostali wyznaczeni lepsi niż on. On wolał stać z boku w tej sytuacji. Rozmawiał właśnie z jakimś szlachcicem. Był niczym wilk w owczej skórze. Badał nastroje po neutralnej stronie oraz po tej "błękitnej". Były napięte, nikt nie wiedział czego oczekiwać po tym spotkaniu. Nie, żeby Gavriil się temu dziwił, sytuacja była napięta, sam się denerwował. Jeśli coś się zjebie, a zazwyczaj tak bywa, dojdzie do walki, do której powinien się włączyć. Miał ukrytą tutaj zapasową maskę i płaszcz, którym mógłby zakryć własne ubrania, jednak musiałby odejść od stołu, ktoś mógłby go zauważyć i tak dalej i tak dalej. Miał nadzieje, że nic się nie spieprzy.
Czcze marzenia?
Może.
Spojrzał na głównego... ambasadora po stronie Raskolników, nie wykonał żadnego gestu w jego stronę, po prostu na niego spojrzał. Tak jak każdy, kto przyglądał się tej wymianie zdań. Wątpił przecież, by taka persona w ich hierarchii go w ogóle rozpoznała, w końcu był zwykłym członkiem. W starszyźnie buzowały emocje, raskolnicy będą próbowali utrzymać spokój... hah. Co za ironia, to zazwyczaj na odwrót bywa.
Westchnął delikatnie i rozejrzał się po zgromadzonych dookoła niego osobach postronnych, nie związanych z żadną stroną. Chociaż oficjalnie, to Gavowi miało być bliżej do strony starszyzny, więc widział zadowolenie w oczach niektórych szlachciców, którzy rozpoznali go jako dziedzica Yanevów... gdyby tylko wiedzieli. Kiedy zostali bezsłownie poproszeni do zajęcia miejsc, Gav spojrzał na resztę ponownie, by następnie ruszyć dość niepewnym krokiem w stronę wskazanego miejsca. Nie zgrywał chojraka, który rwał się pierwszy. Dodał do swojego kroku szczyptę niepewności.
Aleksei Karamazov
Aleksei Karamazov
Arkaim, obwód czelabiński 09b31066986ad8982ed7a19051007650
Samara, Rosja
27 lat
błękitna
za Starszyzną
właściciel Masquerade, aspirujący twórca zaklęć
https://petersburg.forum.st/t1022-aleksei-karamazovhttps://petersburg.forum.st/t1023-aleksei-karamazov#3608https://petersburg.forum.st/t1024-do-you-darehttps://petersburg.forum.st/t1025-hygin#3611

Sro 14 Mar 2018, 21:06
Stąpał miękko, nieśpiesznie. Jego wzrok sunął po wystających spośród udeptanych źdźbeł trawy kamieni – niegdysiejszych murów potężnej twierdzy. Opiewał spojrzeniem każdy ich kawałeczek, od wyrwy poprzez lekkie wgłębienie, na ostrych brzegach skończywszy. Szukał. Najmniejszej skazy, niedoskonałości. Czegokolwiek, co wzbudziłoby jego wątpliwości. Zmiany, która mogłaby stanowić o naruszeniu barier ochronnych, jakie kilka dni nakładał na to miejsce. Nie znalazł. A może przeoczył? Rozejrzał się raz jeszcze po otoczeniu, chcąc upewnić się, że swoje zadanie wykonał prawidłowo i nie znalazłszy niczego niepokojącego, ruszył w kierunku Grigoryego Kuragina, z którym to przybył do Arkaim.
Atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę, co dało się odczuć podczas zwykłej wymiany spojrzeń a co dopiero rozmowie, która to postronnemu słuchaczowi, na myśl przywodziła powarkiwanie dzikich zwierząt. Dziennikarze natomiast zdawali się być w swoim żywiole. Na próżno jednak było dziwić się podobnemu zachowaniu, prasa bowiem już kilka dni temu okrzyknęła dzień dzisiejszy, dniem historycznym – najwyraźniej mieli w swych szeregach wieszcza, który poinformował ich o obrocie sprawy. Aleksei sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, by ze srebrnej papierośnicy wyłuskać jednego papierosa i wetknąć go sobie do ust.
Pieprzone hieny – mruknął sam do siebie, podpalając końcówkę ubitego tytoniu, który już po chwili rozżarzył się czerwonopomarańczową barwą. Oczami wyobraźni już widział nagłówki jutrzejszych gazet, w których to jeden z drugim, będą spuszczać się nad wielkością znaczenia dzisiejszych rozmów – uprzednio redagując artykuł zgodnie z własnym widzi mi się. Dziś jednak ich obecność uznano za wskazaną, mieli udokumentować fakt, że Starszyzna wyciągniętej doń ręki nie odrzuciła.
Kilka minut przed umowną godziną, na środku placu zmaterializowała się grupa ludzi, ubranych w czarne i białe szaty. Niedopałek papierosa skończył zgnieciony pod podeszwą buta Alekseia a on sam przystąpił parę kroków w kierunku nieznajomych, by móc lepiej przyjrzeć się ich twarzom. Jednak to co ujrzał, nie jawiło się w jego najśmielszych domysłach, które tak chętnie snuł jeszcze parę godzin temu. Cienka, lecz dobrze widoczna zmarszczka pojawiła się pomiędzy ściągniętymi przez arystokratę brwiami, kiedy grymas zdziwienie wygiął resztę jego twarzy. Nie umknęło mu również spojrzenie rzucone przez Kuragina, na które jednak nie sposób było znaleźć odpowiedzi. Czy widział to samo co Aleksei?
Następne słowa Dumy, wzbudziły w nim nie tylko złość ale i wyniosły na wyżyny zwierzęcej natury.
Jak śmiecie... - wycedził przez zaciśnięte zęby, wbijając swe rozjuszone spojrzenie w przemawiającego raskolnika. Palce prawej dłoni zacisnął na tarninie, która nadal spoczywała u jego pasa. Gdyby nie fakt, że twarze nieznajomych przyozdobione były twarzami jego bliskich (oraz fakt, że nałożone bariery uniemożliwiały rzucanie czarów), zapewne już inkantowałby jakieś niewybredne zaklęcie. Taksował ich wzrokiem, mimowolnie pozwalając by wypływające z ust przywódców obydwu grup słowa, docierały do jego uszu. Czy byliby do tego zdolni? Czy mogliby porwać członków starszyzny? Czy mogli niepostrzeżenie zakraść się do ich domów/miejsc pracy, odurzyć a następnie rzucić klątwę na Mefodiyego i Filipę? Bo to właśnie ich twarze majaczyły mu teraz przed oczami, uśmiechając się do niego szpetnie. A przecież nie widział na miejscu ani jednego, ani drugiego z wyżej wymienionych.
Jak śmiesz! – ryknął Aleksei, tracąc nad sobą kontrolę. – Jak śmiesz przychodzić tu i rzucać oszczerstwa pod adresem członków mojej rodziny, zasłaniając się ich twarzami! Jak śmiesz dyktować nam warunki! – krew tętniąca w żyłach młodego arystokraty została doprowadzona do wrzenia. Jeszcze nikt nie był na tyle zuchwały, by dopuścić się podobnej próby znieważenia rodu Karamazov. – Jeśli zaraz nie ukażesz swojego prawdziwego oblicza, to Weles mi świadkiem, że nie ręczę za siebie.
Lotta Kuragina
Lotta Kuragina
Arkaim, obwód czelabiński 8dc0f7792884bc81e3fa03344f1f4d89
Petersburg, Rosja
23 lata
błękitna
za Starszyzną
kochająca matka, początkująca pisarka
https://petersburg.forum.st/t1471-lotta-kuragina#7340https://petersburg.forum.st/t1472-lotta-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t1473-lotta-kuragina#7357https://petersburg.forum.st/t1481-cyryl#7480

Sro 14 Mar 2018, 23:38
Do tej pory Lotta nieszczególnie interesowała się polityką. Przecież zaginęła w świecie dziecięcych rysunków, obaw o Fedosiyę, listów bez odpowiedzi i rutyny, która – według tych wszystkich mądrych głów wokół – miała jej pomóc, a jedynie podtrzymywała przygnębienie. W jej ciasnej rzeczywistości poskładanej z własnych dramatów nie było miejsca na problemy, które – jeszcze? – nie dotykały jej osobiście; zwyczajnie nie potrafiła wykrzesać z siebie odpowiedniej ilości uwagi, którą mogłaby poświęcić konfliktom Starszyzny i tych innych.
Doskonale wiedziała, co powiedziałby Efim.
Musimy ich wysłuchać.
K o m p r o m i s y. Porozumienia.

Tak właśnie rozwiązywał problemy jej mąż. Czy pozostawienie dwójki dzieci i żony w ciąży też było k o m p r o m i s e m? Oczywiście! Przecież na pewno przywiezie im znowu cudowne prezenty, kupione gdzieś naprędce klejnoty i wspaniałe zabawki - dzieci się ucieszą.
Świetna taktyka, Efimie. Tak właśnie naprawia się świat.
I Lotta też zapragnęła go naprawiać. Przecież mogła, prawda? Była odrębną jednostką?, czy  może stała się jedynie wiecznie czekającą z utęsknieniem żoną swojego męża, rozkochaną w jego heroizmie, ideach, odwadze, tej - tutaj już zupełnie nie potrafiłaby się powstrzymać od przekąsu – wizji idealnego świata?
Niedoczekanie.
Miała dość słuchania o Efimie w kontekście swojego największego życiowego osiągnięcia – poświęcał się dla innych. Walczył o sprawiedliwość. Ryzykował. A ona była pewna, że jeżeli usłyszy chociaż jeszcze jeden psalm pochwalny na temat swojego męża, zwymiotuje wprost na buty Gany; najbardziej krzykliwej orędowniczki swojego brata.
Też będę wzorem dla swoich dzieci, Lotta oświadczyła Dimie. Takim prawdziwym, stałym i obecnym, nie dodała.
Czy gdybym straciła rękę w ewentualnym starciu, Efim w ogóle by ten brak zauważył?
Była daleka od poddenerwowania tym historycznym spotkaniem. W całym swoim spokoju i dystansie, z nieocenioną pomocą służącej, upiekła nawet ciastka (oczywiście z białą czekoladą) i za pomocą zaklęcia zmniejszającego schowała je w kieszeni eleganckiego płaszcza - przecież przy takich rozmowach można zgłodnieć! Oczywiście nie zamierzała częstować tych paskudnych (Efim na pewno posądziłby ją o niepoprawność polityczną, już słyszała ten jego ton) raskoli, ale wraz z nią na spotkaniu mieli stawić się też Filipa, Dima i Igor.
Chociaż ten ostatni akurat chyba nie przepadał za białą czekoladą.
Dziwne.
Nie czuła lęku przed tym, co mogło się dzisiaj wydarzyć; była opanowana, spokojna i rzeczowa, chociaż pielęgnowała w sobie kiełkujące ziarenko przekory, nakazujące jej wystąpienie przed szereg i - wbrew temu, czego chciałby Efim - dosadne wyłuszczenie Raskolnikom racji Starszyzny. Racji ostatecznych. Racji jej rodziny, która nie szła na żadne k o m p r o m i s y w kwestii bezpieczeństwa jej członków. I Lotta chciała o to zadbać, ba!, była pewna, że jest w stanie postawić się tym wszystkim anonimowym twarzom, które rościły sobie prawo do reorganizacji całego świata. Dość naiwnie założyła, że tchórze zdobędą się na tak wielką odwagę, jaką było pokazanie swoich twarzy. W momencie, gdy po drugiej stronie ruin zobaczyła Efima oraz Dimę, zasiadających zaraz obok jej własnego ojca, zapragnęła jednak już tylko zawrócić i skończyć tę zabawę w dyplomatów. Ciężko stwierdzić, czy to coraz wyraźniejsza wściekłość i oburzenie, czy może praktyczny brak możliwości odwrotu sprawiły, że Lotta jednak została, usilnie próbując opanować wzburzenie. Przecież nie obawiała się Efima. Ani Dimy. Ani swojego ojca. Niedorzeczne.
Prawda, Lotto?
Prawda?
Nie miała wątpliwości co do tego, że Raskolnicy posłużyli się mało wyrafinowanym fortelem, ale i tak od razu obejrzała się na Dimę, nieudolnie usiłując nadać twarzy mniej zszokowany wyraz, odruchowo chcąc też sprawdzić czy jej szwagier faktycznie jest obok, dalej po jej stronie.
- Tą wydumaną bajeczką o zagrożeniu chcecie zasłonić własne tchórzostwo. Godne politowania. - usłyszała wcześniejszą groźbę Alekseia, ale nie zamierzała go strofować ani uspokajać; sama też zacisnęła dłoń na różdżce, która spoczywała w kieszeni (ale nie w tej, w której były ciastka - w tej drugiej).
Efim na pewno by tego nie pochwalił.
Wspaniale!
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Arkaim, obwód czelabiński C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Czw 15 Mar 2018, 03:02
Odbiera ci mowę. Patrzysz prosto w oczy śmierci. Śmierć nie spogląda na ciebie z sentymentem, tak jak ty zerkasz na nią. Nawet nie z zainteresowaniem. Nie patrzy na ciebie w ogóle. Jest obojętna, chłodna. Obca. To jednego z Raskolników utożsamiasz z uciemiężoną kostuchą. Rozpoznajesz w nieznajomym twarz zmarłego brata. Piękną twarz. Stworzoną z paskudnej magii. Nieczułość i brak taktu, jakim wyrażają swoje przybycie Raskolnicy, powinna cię razić. Jednak setki myśli nachodzą teraz twój umysł. Spływają na ciebie kolejno, dociążając cię do ziemi. Wyłączają z odczuwania i pozbawiają ludzkich wrażeń. Nic już nie czujesz. Tylko pustkę. Twoja blada, papierowa twarz zamiera. Przez chwilę jesteś nieczuła na wszelkie dźwięki i bodźce z zewnątrz. Nawet wtedy nie cofasz się ani o krok, choć masz wrażenie, że ramiona osuwają ci się w tył, jakbyś chciała się odwrócić. Palcami drżącej dłoni dociskasz rodowy pierścień do skóry. Jeszcze nie wiesz, czy w oszołomieniu czy w złości. Kiedy uszlachetniona stal zaczyna boleśnie wżynać się w mięsień, budzisz się z kilkusekundowego letargu.
Tylko po to, żeby usłyszeć słowa, które bezczeszczą dobre imię arystokracji. Przymykasz powieki, uśmiechając się prowizorycznie, kpiąco. Zamknij się – masz ochotę wysyczeć. Teraz już wiesz na pewno, co czujesz. Jesteś wściekła. Rozjuszona do białości – takiej, która mogłaby konkurować z obszernością Syberyjskich bieli zimą. Przejmuje cię tylko fakt, że to nie Raskolnicy wyprowadzili cię z równowagi.
Jest ci wstyd.
Nie za siebie. Ty zachowujesz się naturalnie, jak najnaturalniej mógłby zachować się czarodziej, któremu spotkało zmierzyć się ze swoim dotychczas największym życiowym bólem – dla ciebie jest nim niezagojona, jątrząca się jeszcze rana po stracie brata. A to między innymi jego twarz widzisz teraz przed sobą.
Jest Ci wstyd za nich wszystkich. Pozostałych. Szlachciców. Tych, z którymi wiążą cię tylko ustalenia i układy, ale jeszcze bardziej za tych, których powinnaś, przez wzgląd na kontakty waszych rodzin, zwać przyjaciółmi. Gdzie ich duma? Gdzie ją zgubiliście? W zaledwie kilka sekund dając się poddać tak łatwej prowokacji.
Tak naprawdę w tym momencie podziwiasz kunszt Raskolników. Jak prostym mechanizmem potrafią wytrącić członków Starszyzny z równowagi.
I żałujesz tych, którzy tak łatwo dali się ponieść emocjom. Spodziewałaś się po nich więcej. Spodziewałaś się dorosłych ludzi. A otaczają Cię niedojrzałe podrostki, niegotowe jeszcze do tej rozmowy. I jest ci trochę głupio, że zaledwie może dzień wcześniej za coś podobnego zbeształaś Arseniya, bo przy nich... jego słowa brzmiały niczym Młodego Welesa. Przykro ci stwierdzać, że w ostatecznym rozrachunku, na ten moment Raskolnicy wychodzą na tych bardziej trzeźwych. Z twarzą.
Paskudna to magia… – emocje.  A co do tych, którzy postanowili dzisiejszego wieczoru w nich namieszać, nie masz wątpliwości, że tym nie brakuje odwagi i bezwzględności, albo tylko głupoty.
Aleksei Karamazov — podchodzisz do niego ostrzegawczo, chwytając go za ramię. Twój głos jest zaskakująco spokojny. Łagodny, choć masz ochotę rozkruszyć mu rękę, którą trzymasz. Dobrze, że brak ci na to fizycznej siły, a tej magicznej nie możesz użyć. — Skoro już ukradli ci twarze bliskich, spróbuj w tym wszystkim zachować chociaż własną.
Szepczesz mu te słowa do ucha, chwilę łudząc się, że posłucha. Zaraz jednak odwracasz się od niego, spodziewając się, że jednak tego nie zrobi.
Później zapominasz już nawet po co tu przyszłaś.
Ale kiedy Lotta Kuragina wszystkiemu temu wtóruje, jesteś pewna chociaż jednego – nie po to, żeby obserwować jak Starszyzna się ośmiesza.
Tak prostą prowokacją.
Tak prostym czarodziejom.
Tak prosto...

Czy jest na sali jeszcze jakiś Sorokin?
Jest nadzieja?
Sofija Yaneva
Sofija Yaneva
Arkaim, obwód czelabiński Source
Petersburg, Rosja
23 lata
czysta
neutralny
ścigająca w Białych Gwiazdach
https://petersburg.forum.st/t1307-sofija-yaneva#5445https://petersburg.forum.st/t1308-sofija-yaneva#5488https://petersburg.forum.st/t1309-relacje-sofiji#5492https://petersburg.forum.st/t1310-orzel-scigajacej#5494

Czw 15 Mar 2018, 16:45
Wcześniej jakoś nie była zafascynowana architekturą miasta, jej sekretami, ruinami. Po co to jej było, skoro całymi dniami spędzała na wyczerpujących treningach. Swoje zmartwienia natomiast wyładowywała na polach, łąkach, lasach, galopując na koniu wśród natury. Poczuć znajomy, aczkolwiek słabszy wiatr, podobną adrenalinę i świeżość powietrza dawały jej radość z życia. Tera po tym starciu ze strzygą została wręcz zmuszona do zmienienia wcześniej już zaplanowanego miesiąca. Nie była z tego powodu radna, ale nie miała ochoty na komplikacje, które mogłyby się stworzyć, jakby nie przestrzegała zasad. Musiała zaplanować sobie te wolne godziny na jakieś spacery, spotkania z ludźmi, aby nie zanudzić się w mieszkaniu w ciągu dnia.
Tego dnia miejsce jej spaceru wybrał artykuł z gazety, którą wcześniej w Hotyńce przeczytała. Jakieś spotkanie dwóch ugrupowań, którzy teraz są w konflikcie. Średnio wiedziała, o co chodzi tej drugiej, zbytnio nieznanej jej grupie, natomiast była pewna co do kilku kwestii. Na pewno zbytnio nie pochwala kilku decyzji ze strony Starszyzny, która uważa siebie za kimś istotnym w całej tej grze. Oraz próby zatrzymania ludzi w Rosji, aby uniknąć powiązań kulturowych z innych krajów. Bo tak odczytywała ich poczynania. Niestety nie miała tyle czasu, aby to lepiej zrozumieć, lecz teraz ma szansę nieco na rozbudowanie swojej wiedzy. Na poszerzenie swoich horyzontów.
Zjawiła się na ruinach, obserwując z zaciekawieniem przybywających czarodziei. Próbowała skupić oko na ruiny, ale unoszące się głosy ją skutecznie od tego odciągnęły. Rudowłosa postanowiła podejść bliżej, stając po stronie publiki. Ku swojemu zdziwieniu spostrzegła osobę będącą podobną do Gava. A on co tutaj robi? Nie powinien być w pracy? Pierwsza jej myśl mówiła, aby zadać jemu nurtujące ją pytania, lecz zaraz sobie uświadomiła, że to ona może oberwać za przyjście tutaj. Dlatego postanowiła skryć się wśród ciekawskich gapów, aby jej rzucające się w oczy rude włosy nie zostały przez starszego brata zauważone. Po zajętym miejsce, swój wzrok skierowała na ludzi, który próbowali rozmawiać. Podnoszenie tonu głosu raczej ciężko jest określić próbą rozmowy, czyż nie? Może się okaże, że zaraz stoczą walkę ze sobą, ale Yaneva nie przyszła tutaj, aby walczyć. Przyszła, aby posłuchać, co szczególnie ta druga strona ma do powiedzenia. Bo tak jak nieco zdążyła usłyszeć o starszyźnie, być na ich bankietach, tak ta druga formacja stanowi dla niej wielką tajemnicą.
Josif Aristov
Josif Aristov
Petersburg, Rosja
64 lata
wieszczy
błękitna
za Raskolnikami
różdżkarz
https://petersburg.forum.st/t1820-josif-lipkin-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1824-josif-iwanowicz-aristov#8484https://petersburg.forum.st/t1822-jozek-i-spolkahttps://petersburg.forum.st/t1823-jasmin#8483

Sob 17 Mar 2018, 18:56
Pomijając Raskolników oraz kilku mieszkańców Petersburga odwiedzających jego sklepik, Josif był praktycznie nikim dla większości zebranych. Był całkiem poważnie przekonany, że nigdy nie przyciągał uwagi Ministerstwa oraz członków Starszyzny swoją (nie)skromną działalnością na uboczu Niedźwiedziego Ryku i zapewne dalej robiłby swoje, gdyby nie zaproponowano mu udziału w delikatnych negocjacjach.
"Kto żyje jak zboże, ten staje się słomą historii" - powiedział kiedyś jakiś mądry Mugol, dlatego też Józek zdecydował się zaakceptować propozycję dwie godziny i pół butelki wódki później. Chociaż zaczął później żałować swojej decyzji ze względu na rozdmuchanie sprawy w mediach, ostatecznie doszedł do wniosku, że jego doświadczenie życiowe oraz opanowanie powinny pomóc w przełamaniu pierwszych lodów, a następnie dojściu do porozumienia.
Szczerze, lecz cichaczem powiedziawszy, Josif nie lubił idei dalszego ukrywania swojej tożsamości, szczególnie w taki świński sposób. Dyplomaci powinni zawsze trzymać klasę oraz dążyć do wypracowania kompromisu. Ciężko osiągnąć to drugie, jeśli się rzuca mięsem w twarz gospodarzy na dzień dobry. Z drugiej strony, przesiedziawszy swoje w konspiracji, doskonale rozumiał, skąd się wziął ten pomysł. Przesada konieczna? Na koniec dnia najbardziej się obawiał gazet, które pewnie z dużą chęcią obsmarują ich za tą tanią sztuczkę.
Kiedy już przybył na miejsce i puścił "zerka" na przedstawicieli Starszyzny, doszedł mu kolejny powód do obaw. Wolałby zobaczyć starych, wyrachowanych pryków, a nie napalonych młodzików, którzy nie potrafią zachować zimnej krwi. Po co szczuć Raskoli napalonym szczeniakiem?

Po co rozdrapywać ludzkie tragedie?

Zatrzymał wzrok na Lotcie. W przeciwieństwie do Alekseia sięgnęła po bardziej wyrafinowaną obelgę. Nie, nie nazywajmy tego przeciwieństwem, a raczej innym punktem na skali.
- Nikt nie bawiłby się w ten cały cyrk... - wskazał oszczędnym gestem pierwszy lepszy dowód środków bezpieczeństwa, które zaaranżowano - ...gdybyśmy tylko chcieli wymienić uprzejmości. Uściśniemy sobie ręce na pożegnanie. Teraz usiądźmy - zawtórował Romanovowi (nieświadomie) w stanowczy sposób. Obdarzył pozostałych Raskoli znaczącym spojrzeniem. Siadajcie, do kierwy. Dość tych gierek, nie po to tu przyszliśmy - zdawał się im mówić, z twarzą, która niemal natychmiast stężała od tej dusznej atmosfery.
Jaki był głos Josifa? Zdawał się być twardy jak granit, jednak na tej wypucowanej powierzchni było sporo rys: zmęczenie, sędziwość wieku, a przede wszystkim poirytowanie. Postanowił grać typa, który zbeszta Raskolnika, jeśli będzie taka potrzeba. Starszyzna, na to wygląda, już się wzajemnie beształa. W czym problem, skoro tamci się nawet nie trudzili z życzliwymi maskami?
Grunt, aby wypracować jakiekolwiek akceptowalne porozumienie - takie, które będzie dobrym punktem wyjściowym do następnych rozmów, żeby choćby nie było kolejnej hecy z wielkimi przygotowaniami, szumu w prasie, czy konspiracyjnych półśrodków. To komunikacja powinna być priorytetem. Raskolnicze ideały? Bzdura, ani motłoch, ani dziennikarze nie musieli być zadowoleni z dramatycznych, rewolucyjnych przemówień - jakkolwiek to przeczyło jego prywatnym przekonaniom. My tu musimy pracować.
Aby od razu pokazać swoją skłonność do rozmów, Josif bez dalszego wahania podszedł do stołu, po czym zasiadł przy jednym ze środkowych krzeseł (na pewno nie na uboczu) - i tak nikt się nie trudził ze zgadywaniem tożsamości Raskoli, więc przecie nie były podpisane. Nic mu też nie było wiadomo o jakichkolwiek ustaleniach co do zajmowania miejsc pośród gości...
Peer Lagerlöf
Peer Lagerlöf
Arkaim, obwód czelabiński 9CwWaak
Oslo, Norwegia
43 lata
nieznana
neutralny
gwardzista
https://petersburg.forum.st/t1008-peer-lagerlofhttps://petersburg.forum.st/t1014-peer-lagerlof#3441https://petersburg.forum.st/t1013-merlin#3440

Sob 17 Mar 2018, 21:58
I co ja robię tu? Uuu, co ty tutaj robisz? Peer czuł się jak idiota. Gorzej nawet: jak smark, którego postawiono za karę w kącie i który przez przypadek, ze wstydu prawie zlewając się ze ścianą, podsłuchiwał prowadzoną przez dorosłych kłótnię, w dodatku bardzo mało dojrzałą. Odstawiony jak szczur na otwarcie kanału, już od rana patrolował okolicę, będąc jednocześnie świadkiem zbyt wielu kompromitujących rozmów między gwardzistami, dziennikarzami, arystokracją i masą marionetek w rękach szlachciców, które przyszły tu – jak on – pilnować, aby rozmowy toczyły się zgodnie z prawem. Nikt jednak zdawał się nie kłopotać tym, co to za prawo, skoro pozwoliło, by samosądną opinią kilku osób o bardziej zasobnych skarbcach oskarżyć grupę niewygodnych ludzi o zamach i w ogóle całe zło, jakie spotyka świat.
Galowy mundur Białej Gwardii aż parzył Lagerlöfa w jego wymuskaną protagonistycznymi ideałami skórę przy każdym ruchu, gdy materiał ocierał się o nią, przypominając że na pewno nie znajdzie tu – pomiędzy tą cyrkową zbieraniną indywiduów – równości i sprawiedliwości. Najchętniej przyłączyłby się do ich zagrywek rodem z dziecięcych, podwórkowych zabaw, i przeobraził w komfortowe, gołębie wdzianko, a potem po kolei na każdego nasrał, zaczynając od tego, kto najgłośniej szczekał. Musiałby wtedy jednak przyznać, że niczym się od nich nie różni, a w dodatku ma wybitnie słabą wolę, skoro przez niespełna trzy miesiące pobytu za granicami własnego kraju, tak chętnie przejmuje obce stadne instynkty.
- Jeśli chcecie bawić się w wydłubywanie sobie wzajemnie oczu za pomocą patyków, proszę bardzo, droga wolna – rzucił bezczelnie, kiedy zauważył, że kolejna osoba zaczęła grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu różdżki. Niektórzy nawet widowiskowo dzierżyli je już w dłoniach. – Ale zostawcie takie zabawy na afterparty, kiedy cały świat nie będzie wam patrzył na ręce, i oddajcie różdżki. Wszyscy – dodał zapobiegawczo, spojrzeniem sunąc po każdym, kto zebrał się wokół stołu i znalazł w strefie objętej zaklęciami ochronnymi – a co za tym idzie, automatycznie stawał się członkiem tych godnych pożałowania obrad. Ściągnąwszy z głowy czapkę, podszedł kilka kroków bliżej, zatrzymując się między jakimś Raskolnikiem, a jednym z tych przypadkowych świadków pojednania. Aż prosiło się, by widząc jego wyciągniętą dłoń rzucić: z tą ręką to pod kościół. Cerkiew. Czy co oni tam mieli. – Chyba że tak bardzo lubicie robić z siebie pośmiewisko i jedynym znanym wam sposobem rozwiązywania konfliktów jest mordobicie to bierzcie się do roboty i nie zwracajcie uwagi na tę czapkę. Albo zacznijcie się wzajemnie słuchać i usiądźcie, kiedy proszą was po dobroci.
On natomiast starał się nie zwracać uwagi na przeszywającego go spojrzeniem Voldemorta i wtórującemu mu Yngviego Venäläinena – jak nigdy zmieszanego i niepewnego tego, co powinien zrobić. Najgorsza z nich wszystkich była jednak Gytha, której widok w pierwszej chwili wstrząsnął nim jak żaden inny. Gdyby nie reszta niepasujących do tego miejsca twarzy, byłby skłonny uznać, że stoi tu przed nim… Taka, jak wtedy, gdy ostatni raz opuszczała ich mieszkanie. No, ale kurwa, Norny nie mogły mieć aż tak poronionego poczucia humoru. To byłoby trochę za dużo.
Endar Sorokin
Endar Sorokin
Arkaim, obwód czelabiński ArspnPM
Irkuck, Rosja
27 lat
błękitna
neutralny
adwokat
https://petersburg.forum.st/t1070-endar-sorokin#3929https://petersburg.forum.st/t1104-endar-sorokin#4105https://petersburg.forum.st/t1081-lew-polnocy#3983https://petersburg.forum.st/t1102-yana

Sob 17 Mar 2018, 23:03
Pytanie nie brzmi: czy chciał tu przyjść? To miał już za sobą, odpowiedziano za niego. Ojciec, wymęczony i zdjęty strachem o powodzenie rozmów po naradzie w Pałacu Sprawiedliwości, z której Endar przemyślnie zrezygnował zawczasu, zapewnił syna, że o niczym innym jak uczestnictwo w pertraktacjach z Raskolnikami nie ma prawa marzyć. Pytanie nie brzmi zatem też: jak się czuje w Arkaim, nie trzeba o to pytać, wystarczy spojrzeć na twarz Sorokina. Nawet pod uprzejmie neutralną miną widać ślady beznadziei dręczącej jego myśli. W całej sprawie nie miał ostatecznie wyrobionego zdania. Z czasem przychylił się do strony Zakharenków i Kuraginów oskarżających rebelianckie ugrupowanie o zamach w muzeum, jednak nie była to wystarczająca podstawa, by rozsądzić o ich mocy sprawczej w innych zakłóceniach dotychczasowego porządku życia magicznej społeczności.
Pytanie nie brzmi nawet: dlaczego Raskolnicy ukrywają twarze? Dlaczego zamiast podejrzanych, ogorzałych facjat, jakich wszyscy spodziewają się po reputacji, jaką im namalowano starszyźnianym pędzlem widział znajome osoby, które nie miały prawa tu być? Tę zagadkę także da się jakoś rozwikłać, choć to nie najbardziej subtelna z zagrywek. Próby zachowania anonimowości ze strony reprezentantów Rady były bezcelowe – o każdym z nich, czy tego chcieli czy nie – któryś z pismaków ciasnym kręgiem otaczających miejsce rozmów zdążył już coś nasmarować i fotografią opatrzyć. Starszyzna musiała się pokazywać, co niestety wiązało się z braniem odpowiedzialności za każde najmniejsze drgnienie powieki zdradzające wzburzenie. Nie żeby nie mieli prawa zdenerwować się na sztuczki Raskolników, jednak spodziewał się, że do delegacji wybrano osoby odpowiednie, zdolne do powstrzymania temperamentu i komponowania rysów twarzy w wyrazy spokoju, najwyżej lekkiego niesmaku.  Endar byłby gotów w przypływie silniejszego uczucia tkwiącego pomiędzy zdziwieniem a rozbawieniem uśmiechnąć się kwaśno, gdyby zabieg wykorzystany przez przeciwne Starszyźnie ugrupowanie nie odniósł zamierzonego skutku. Powiedzieć, że zdziwiło go, że to akurat Karamazov uniósł się gniewem i naraził na szwank i tak już trudne do zbudowania pierwsze wrażenie to jak bezczelnie w samo południe stwierdzić, że jest noc. W miarę możliwości Endar nie zbliżał się do Alekseia na odległość, z której mógłby dać mu z pięści w twarz, został więc z boku, wdzięczny rozmówcom, którzy dotychczas zabrali głos za trafne określanie zaszłych dotąd mikroeksplozji mianem cyrku. Brakowało tylko namiotu, by dopełnić scenerii. Do roli impresario kandydatów było pod dostatkiem, znalazłby się nawet jakiś wyliniały lew, przestarzały król dżungli którego nikt już się nie obawia. Wzrok Endara przemknął po sylwetce Grigoryia Kuragina. Jego głos nadal był grzmiący, a spojrzenie, choć osadzone w twarzy okolonej siwizną, bystre, czy jednak to nie on mimo to najlepiej nadawałby się do pordzewiałej klatki i marnych sztuczek z krzesłem?
Czas Starszyzny mijał, przynajmniej Starszyzny w kształcie, do którego przywykło pokolenie obecnie rozstawiające pionki na politycznych szachownicach, nie było co do tego wątpliwości. Zbyt wiele stało się na świecie w ciągu ostatnich kilku lat spędzonych przez nich na zapobieganiu wszelkiej zmianie, by bez konsekwencji to zignorować. Dotychczasowych przywódców należało zastąpić, ale i tu nie padnie właściwe, nurtujące Endara pytanie. Nie brzmi ono bowiem: kto miałby przyjść na ich miejsce? Gdyby stanęli przed nim rówieśnicy poczuwający się w obowiązku, gotowi zgłosić swoją kandydaturę, z pewnością zaniósłby się śmiechem. Sensownych ludzi, których wydały na świat lata siedemdziesiąte, pierwsze lata schyłku starszyźnianej świetności, mógłby policzyć na palcach jednej ręki, a żaden z nich, z jego własną (nie)skromną osobą na czele, nie pchałby się do trwałego pełnienia żadnej reprezentacyjnej funkcji. Od reszty zaś nawet jego własne siostry dałyby sobie radę o tysiąc razy lepiej. Pytanie brzmi tylko: czy będzie wśród nich choć jeszcze jedna osoba z choć kroplą oleju w głowie, z którą będzie mógł porozmawiać? A jeśli już o siostrach mowa, Illyana stoi u boku Karamazova. Nie ta Sorokina, nie w tym miejscu, pomyślał gorzko, ale z dwojga złego… zbliżył się do siostry, gdy tylko ryzyko, że temperament Karamazova zwali go z nóg zmalało wystarczająco.
- Świetnie się zaczyna, co? – szepnął do Illyany. W Irkucku unikał jej jak ognia, w ministerstwie cieszył się na jej widok niewiele bardziej, ale tu i teraz? Musiał mieć nadzieję, że dogada się z siostrą i razem uda im się przeforsować kilka istotnych argumentów.
Nie zwlekając, zastosował się do zarządzenia gwardzisty pilnującego porządku i jako pierwszy oddał różdżkę. Zaraz potem zasiadł przy stole i, zachowując milczenie, skierował wzrok na Kuragina, dla którego najlepiej by było, gdyby jak najszybciej się opanował i zarządził o przejściu do rzeczy.
Dezső Gárdonyi
Dezső Gárdonyi
Arkaim, obwód czelabiński Tumblr_omhh3bIEfw1qm73ogo8_250
Budapeszt, Węgry
32 lata
błękitna
neutralny
tropiciel
https://petersburg.forum.st/t1497-dezso-gardonyi#7726https://petersburg.forum.st/t1628-dezso-gardonyi#7945https://petersburg.forum.st/t1627-dezso-gardonyi#7944https://petersburg.forum.st/t1629-dezso-gardonyi#7946

Nie 18 Mar 2018, 13:21
Wchodząc spóźniony na miejsce obrad nie czuł żalu, skruchy, czy zniecierpliwienia. W zasadzie jedyną słuszną i podchwyconą przez niego na wejściu emocją była obojętność. W ogólnotrwającej wrzawie, jaka objęła niemal całe pomieszczenie, oraz przy zagęszczonej atmosferze, wynikającej z konfliktów poszczególnych rodów, kolejna osoba z twardym stanowiskiem po jednej lub drugiej stronie mogła okazać się drzazgą w oku dla towarzystwa lub przyczyną fiasko dla próby dyplomacji. Prawdopodobnie przelałaby szalę goryczy, a jemu przecież na tym nie zależało. Prawdę powiedziawszy bezcelowość z jaką się tu zjawił wręcz raziła po oczach. Niezainteresowany rozmowami, wolał przesunąć wzrokiem po przerażająco płaskim terenie, złapać w odbiciu tęczówki wytarte kamienie i wysuszone połacie trawy, by w naiwnie prostej myśli uchwycić wnioski z tych krótkich oględzin. W tym miejscu nie było mowy o ukryciu się. Gdziekolwiek by się nie zasiadło, pozostawało się wciąż na widoku. Była to idealna przestrzeń dla tych, którzy bali się butności i rozruchu. Gwardziści mieli więc ułatwioną pracę w utrzymywaniu porządku i bez zbierania różdżek. Co nie znaczyło, że planował utrudniać im wykonywanie obowiązków. Szanował ludzi za profesję. Tego samego wymagał od nich.
Z tym właśnie przekonaniem bez słowa (i w gruncie rzeczy również bez emocji) pokornie oddał witkę najbliżej stojącemu strażnikowi, zajmując miejsce na krześle przy już obecnych. Z czystego przypadku padło na centralną część stołu, okupowaną przez parę jednostek, w tym sędziwego mężczyznę o rozsądnym spojrzeniu. Gardonyi w tej jednej decyzji ukrył taktyczną ostrożność. Na dłuższą metę wolał siedzieć przy opanowanych i milczących, pozwalając, by cała reszta zalała się jadem pełnym żalu i niesnasek.
Nie znali się, a mimo to klasyfikowali jako wrogów, wyłącznie przez wzgląd na stronę polityczną, której hołdowali. On natomiast wyżej niźli atak na kulturowo przyjętego wroga, cenił sobie własną głowę, a także możliwość jej dysponowaniem, dlatego nie spieszył się z oceną. Jeszcze zdąży kogoś tu znielubić... póki co pozostawiał sobie miejsce na neutralność.

Dopiero gdy uderzyła w niego unikatowość tejże chwili – świadomość przebywania w miejscu niegdysiejszej aryjskiej twierdzy –  i dopiero, gdy zorientował się, jak ważne historycznie są te rozmowy, nabrał przekonania i ochoty na obrady. Być może była to dla niego jedyna szansa na poznanie tożsamości Roskolników. A być może nie lubił być niedoinformowany.
Jakakolwiek motywacja –  obok dostrzeżonej istoty spotkania –  nim kierowała, została czasowo wzmocniona przez nadzieję na doświadczenie czegoś nowego. Interesującego.
Wsparty elegancko o oparcie krzesła, zaplótł ciasno palce obu dłoni i ułożył je przed sobą na starym, acz majestatycznie wyglądającym blacie. W oczekiwaniu na konkrety, zerknął też na towarzysza. Tego widzianego z prawego ramienia. Starszego, Pana Rozsądnego. Jak już zdążył go nazwać po cichu.
Kiedy myślę o polityce i dyplomacji, podświadomie szukam godnych, stabilnych reprezentantów. Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę, ale... młodość nie jest dobrym partnerem do rozmów. – W pełnej nieświadomości swoich słów dotknął tematu, który podejmował Josif w myślach chwilę temu, ku uciesze losu, zwracając się z tą kwestią właśnie do niego.
Czy jest? – wraz z wypowiedzeniem pytania, poświęcił mężczyźnie pełną uwagę, spoglądając na niego otwarcie.
Nie mówił po to, by kogokolwiek zdyskredytować. Dzielił się jedynie wątpliwością, która zatruwała jego głowę od momentu, gdy dostrzegł, że to właśnie werwa zebranych młodzików prowadzi do zaostrzenia konfliktu.
Za dużo w tym wszystkim temperamentu, a za mało powściągliwości.
Vanya Gorchevski
Vanya Gorchevski
Arkaim, obwód czelabiński BNjDT9A
Sofia, Bułgaria
27 lat
czysta
za Raskolnikami
twórca magicznych przedmiotów i kłątwołamacz
https://petersburg.forum.st/t618-vanya-gorchevski#1088https://petersburg.forum.st/t619-vanya-gorchevski#1092https://petersburg.forum.st/t622-vanya-gorchevski#1097https://petersburg.forum.st/t620-mahmud#1095

Nie 18 Mar 2018, 16:34
To dziś.
W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany czas, by stanąć twarzą w twarz z waszymi największymi wrogami, którzy od lat dzierżą władzę w Rosji, dając tym samym niekwestionowane świadectwo kumoterstwa, nepotyzmu i nieustannej tyranii. Dłużej już nie może tak być, pora skończyć z bezwartościowymi, pustymi słowami bez najmniejszego pokrycia, przejść do konkretnych czynów i wdrożyć zmiany, które są niezbędne. Rosja musi iść do przodu, by wkroczyć w nadchodzącą wielkimi krokami epokę w sposób godny i historyczny, ale tak się nie stanie, jeśli Starszyzna w dalszym ciągu będzie u władzy. Są przecież zbyt zapatrzeni w siebie i pieniądze w skarbcach, by móc zauważać problemy, z którymi na co dzień borykają się zwykli ludzi. Nie wiedzą nic o tym, jak żyją inni czarodzieje, stąd jednocześnie nie potrafią zrozumieć ich potrzeb. Dlatego też powstali Raskolnicy, by położyć kres temu, co dzieje się w Rosji. Potrzeba było niezwykle wiele czasu, żeby zbudować wszystko od początku. Ale teraz nadchodzi ten moment, w którym przebijacie się do pierwszych szeregów. W końcu musicie być wysłuchani, a relacje z tego spotkania pojawią się już jutro na całym świecie. Do dzisiejszej konfrontacji przygotowywaliście się bardzo długo, w końcu to do ciebie należały zadania związane z wytworzeniem odpowiednich przedmiotów, żeby w przypadku nieoczekiwanego zwrotu akcji móc stąd uciec. Musisz też przyznać, że Arvo Dolohov, którego miałeś okazję poznać jakiś czas temu, wykonał kawał dobrej roboty. Zamiast prawdziwego oblicza, ujrzeli w was swój największy strach.
- Apeluję o spokój i odłożenie swojej dumy na bok, jeśli mamy rozmawiać – zaczynasz powoli, znacząco kierując swój wzrok na Alekseia Karamazova, który był w tym momencie najbardziej poddenerwowany i rozjuszony ze wszystkich zgromadzonych tutaj szlachciców. Nie widzisz sensu w tym, by impulsywnie reagować, choć mogłeś się spodziewać, że to, co zrobicie, zdecydowanie nie spotka się z ich aprobatą. Wasza tożsamość nie jest w dzisiejszym dniu szczególnie ważna, a twoim zdaniem było jeszcze za wcześnie, by się ujawnić. Jesteście jednak głosem społeczeństwa magicznego, tego, które przez długie lata było ignorowane i zbywane pustymi obietnicami, a dziś wreszcie ma szansę zostać wysłuchane. Spodziewasz się, że nie będzie łatwo, zwłaszcza iż nieustannie próbują was obarczyć odpowiedzialnością za zamach w Muzeum Sztuki Magicznej, z którym Raskolnicy nie mają nic wspólnego. – Jeśli uczynią tak wszyscy. My, Raskolnicy, nie przyszliśmy tutaj dzisiaj, by walczyć na różdżki – odpowiadasz gwardziście, jako jeden z pierwszych dostosowując się do jego rozporządzenia. Brak różdżki nie czyni cię bezbronnym. W razie czego jesteście zabezpieczeni i bez problemu uda wam się stąd uciec, spędziłeś przecież nad rozmaitymi przedmiotami ostatnie tygodnie, posiłkując się pomocą najlepszych twórców przynależących do Raskolników. W końcu ciężko było przewidzieć przebieg spotkania i musieliście być przygotowani na każdą ewentualność. Spoglądasz na swoich pobratymców i zasiadasz do stołu. Najwyższa pora zacząć spotkanie.
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Nie 18 Mar 2018, 19:16
Obracał w palcach chłodną, wyblakłą od wiatru i słońca czaszkę drapieżcy. Pożółkłą kość ozdobiono czerwoną ochrą, kolorowymi paciorkami na zardzewiałym drucie, zwęglonymi kawałkami baobabu. Wyglądała gorzej niż czerep cukrowego truposza z Meksyku, na domiar wszystkiego ktoś wmontował w jej oczodoły obłe otoczaki, przez co spoglądała na świat kamiennym wzrokiem inkwizytora.
Zupełnie jak Karamazova.
Czuł na karku spojrzenie Filipy – dwie ostre szpileczki zwątpienia i zdroworozsądkowego politowania – oraz to jedno, nieme pytanie, które spłynęło wzdłuż linii jego kręgosłupa.
Znów to twoje voodoo?
Nie odpowiedział; Ogun to potężne bóstwo, nieopanowana siła – potrzebuje ciszy oraz skupienia, nie wolo go zbytnio pobudzać. Wziął do ust łyk rumu i splunął na żółtawą czaszkę niegdysiejszego lamparta, błądząc opuszkami palców po kombinacji kresek wyrytych na glinianej tabliczce. Alkohol zaciągał wygotowaną szmatą i był paskudnie cierpki, ale stanowił niezbędny element ceremonii. Babalawo uważają, że życie to rytuał. Że jest jedynie symboliczną sekwencją czynów oraz słów.
Igor uważa, że rytuały często przybierają formę spektaklu.
Lub farsy.
Myślał o tym kilka godzin później, mijając zapomniane, uparcie strzegące pustki ruiny, które porzucono na płaskiej jak stół płaszczyźnie. Nieliczne bryły kamienia, postrzępione i nadgryzione zębem czasu, podatne na przenikliwe podmuchy wiatru, niektóre dwukrotnie wyższe od człowieka. Słabe światło tańczyło na ich pobrużdżonej, zbryzganej mchem powierzchni, oplątanej ciernistymi krzakami, pokrzywami i trawą. W ciągu kilkuset lat jeden z głazów złamał się w połowie, a dwa kolejne runęły, pozostawiając luki niczym braki w uzębieniu uśmiechniętej czaszki – to właśnie im najwięcej uwagi poświęciła Filipa.
Do ostatniej chwili – w słusznej obawie, że pośród gęstych traw kryją się zdradliwe uskoki – trzymał ją blisko siebie (bliżej, niż było to koniecznie i dalej, niż pragnął), wybierając tę samą ścieżkę, którą podążał jarchuk. Czerń psiej sierści odcinała się od wszechobecnej zieleni kontrastem równie diabelskim, co charakter czworonoga. Igor mimowolnie zaczął zastanawiać się, ile waży każda z ocalałych, kamiennych brył. Chyba tylko zmarli wiedzą, jak wzniesiono Arkaim, kto to zrobił i po co – jednak zmarli nie zamierzali niczego zdradzić, a Goria nie miał zamiaru do nich dołączyć, by się tego dowiedzieć.  Tu i teraz otaczali go żywi ludzie, ich mniej lub bardziej znane twarze (ta pełna napięcia, która należała do Lotty; ta zmęczona, która należała do Dumy; ta wyniosła, która należała do Alekseia; ta piękna, która należała do Filipy – i do mnie, do m n i e, myśli zachłannie, a później patrzy na nią – i tylko na nią – dłużej niż powinien, ale jakie to ma znaczenie?). Reprezentanci Starszyzny byli niespokojni; języki przesuwały się po ustach, palce muskały różdżki, oczy lśniły niezdrowym blaskiem. Zupełnie jak publiczność podczas pojedynku, która obserwuje pierwsze ruchy walczących i stara się wyczuć, kto ma przewagę.
Dość szybko okazało się, że nie oni.
Stłumione warknięcie jarchuka, który karnie zajął miejsce przy nodze właściciela, poprzedziło wiązankę Kuragina o dobre kilkanaście sekund; bestia wyczuwała cudzą obecność  z paraliżującą nieomylnością, spośród oswojonych woni wychwytując obce, wrogie zapachy.
Gdyby nie skupił się na słowach Dumy, wybuchu Karamazova, zimnym tonie Lotty i pretensjonalnym zachowaniu Sorokiny, może zauważyłby to wcześniej.  Gdyby nie był pochłonięty wplataniem palców w gęstą, czarną sierść, mógłby się na to przygotować. Przygotować na niego?
To nie było déjà vu ani jeden z tych realistycznych koszmarów, które nocami wyrywały Aristova ze snu; to była brutalna rzeczywistość, cofnięcie się w czasie o dekadę, załamanie granicy pomiędzy dwoma światami. Poczuł zimny dreszcz, kiedy zrozumiał, że przemawiający z naprzeciwka mężczyzna jest kimś, kogo doskonale zna.
Kimś, kto od dekady spoczywa w ziemi, a Igor – żałośnie bezbronny przed obliczem dziadka tak, jakby znów miał dwanaście lat – kiedyś już wypowiadał te słowa nad jego grobem.
Obyś zgnił w piekle.
Miałeś gnić w piekle.
B y ł e ś moim piekłem.

Sekundę później zrozumiał, że pomiędzy strachem przed kimś a strachem o kogoś jest cienka, niewyraźna granica. Bardzo cienka i bardzo niewyraźna; czasami przekroczenie jej to kwestia jednego spojrzenia i odkrycia, że tuż obok zmarłego Leonida Aristova stoi ktoś, kogo nie powinno tam być; ktoś, kogo nie mogło tam być. Ktoś, kogo smaku – wciąż błądzącego po ustach, choć od poranka i składanych pomiędzy jej udami pocałunków minęło wiele godzin – nie zabił nawet rytualny łyk rumu.
Igor na oślep sięgnął po jej dłoń, rozpaczliwie poszukując punktu zaczepienia w odrealnionej rzeczywistości wciskającej się do umysłu jak gęsta, dławiąca smoła. Filipa i chłód jej palców, i delikatny dotyk skóry, i labirynty sinych żyłek pulsujących pod ciepłymi uściskiem Igora – wszystko to było szalupą ratunkową. Jedyną, której potrzebował.
Jego dotyk nie trwa długo, ledwie kilkanaście sekund. Dziesięć nienaturalnie szybkich uderzeń serca. Trzy głębokie oddechy. I jedną myśl, którą pozwolił jej usłyszeć, ostrożnie uchylając furtkę w murze, jakim obwarował własny umysł.
Kiedy wróg jako pierwszy wyciąga w twoją stronę dłoń, zwykle trzyma w rękawie jadowitego węża.
To nie wasza tożsamość stanowi problem. Nie imiona i otczestwo. Nie nazwiska i prawdziwe oblicza – to chyba jego głos; jego zmrożony jak wódka, podszyty cieniem oddalającego się rozjuszenia głos. – Problem tkwi w tym, co reprezentujecie.
Starał się nie potępiać nikogo tylko dlatego, że źle dobrał przyjaciół, ale sztuczka, do której uciekli się Raskolnicy – ten irytująco odnoszący skutek teatr cieni, grecki dramat i jego antyczne maski – pozbawiła ich wszelkich przywilejów. Tym bardziej zaskakujące, z jakim brakiem sentymentów oddał swoją różdżkę: świadomość, że w tym miejscu, tak ciasno obleczonym zaklęciami, była bezużyteczna to zaledwie drugi w kolejności argument.
Pierwszy cierpliwie siedział u nogi zasiadającego za stołem Aristova, strzygąc uszami na każde słowo właściciela.
Weles
Weles

Wto 20 Mar 2018, 19:31
Romanov uśmiechał się cierpko za każdym razem, kiedy z ust któregoś członka Starszyzny padały wobec ich fortelu mało pochlebne słowa – słowa tak wyraźnie podszyte strachem, że gdyby nie nałożone bariery ochronne (a i im nie ufał w pełni, kilka razy oglądając się wokół z nutą niepokoju), jego odór przyciągnąłby tu całe stada stworzeń żerujących na przerażeniu. W niczym nie przypominałoby to niewinnych incydentów z udziałem strzyg czy południc, do jakich w ostatnich dniach coraz częściej dochodziło. Nie spodziewał się ze strony Starszyzny tak nerwowej reakcji, dowodziło to jednak, jak wewnętrznie rozbita, podzielona i nieufna wobec siebie jest Rada Czarodziejów. Czy ktoś mający takie problemy, był w stanie rozważnie rządzić ich społeczeństwem? Pytanie przykucnęło ostrożnie w myślach mężczyzny, czekając na odpowiednią chwilę, by skoczyć na wszystkich i choćby siłą wyrwać sobie z gardeł zebranych odpowiedzi. To jednak nie był właściwy moment na rozjątrzanie sporu i upokarzanie swoich rozmówców jeszcze bardziej.
- Alekseiu Mefodiyevichu, jeżeli nie pasowałyby ci nasze warunki, nie przyszedłbyś na wyznaczone przez nas miejsce dzisiejszego spotkania. Swoją obecnością nie robisz nikomu łaski, bo widzimy, że wśród was są osoby, którym zależy – albo przynajmniej tak dobrze udają – na poznaniu naszych racji i przedyskutowaniu ich w poważnej debacie. – Wciąż mówił spokojnie, przy ostatnich słowach zerkając wymownie w stronę Illyany Sorokiny, która jako jedna z nielicznych młodych osób zdawała się zachowywać zimną krew. – Gniew nie jest sojusznikiem negocjacji, więc odpuśćmy sobie słowne utarczki i przejdźmy do rzeczy.
Najpierw spojrzał na Dumę, następnie wzrok przeniósł na Igora, by ostatecznie spojrzenie zatrzymać na Lotcie. O tym, jak wyglądały rozmowy w Pałacu Sprawiedliwości, krążyło wiele plotek, żadna jednak nie wspominała o tym, by w przeciągu godziny od rozpoczęcia spotkania komukolwiek udało się przebić z merytoryczną dyskusją przez zgiełk wzajemnych obelg i oskarżeń. W Romanovie tliła się złudna nadzieja, że może w obecności pospólstwa darują sobie swój sztandarowy popis. Ich potencjalny elektorat wszystkiego wszak uważnie słuchał, zaś później zapewne nie zamierzał uprzejmie milczeć.
- Zdajesz się być wyjątkowym ignorantem, Igorze Ivanovichu, zapominając że reprezentujemy Lud. Jeśli to on stanowi dla ciebie problem, powiedz im o tym. – Tym razem odezwał się ktoś inny.
Zza maski dobył się kobiecy głos, co dla niektórych mogło wydać się szokujące, kiedy widzieli, że płynął on z ust należących do mężczyzny. Czyżby w misternie tkany plan Raskolników wplótł się poważny szkopuł, czy może było to kolejne rozmyśle działanie? Kobieta głową skinęła w stronę zasiadających do stołu czarodziejów, którzy zdali już gwardziście swoje różdżki. Czy właśnie takich słów spodziewali się usłyszeć ze strony rządzących? Czy po takiej deklaracji przedstawiciela młodego pokolenia arystokracji, społeczeństwo nadal będzie Starszyźnie przychylne? Nieraz wszyscy przekonywali się, że wystarczyło ludowi rzucić kość, a będzie w stanie znaleźć resztę szkieletu, nawet jeśli zgoła innego.
- Dość – zagrzmiał Grigory Kuragin i wciąż wzburzony zasiadł do stołu. Oczywiście, nie spodziewał się, że Raskolnicy uciekną się do takiego podstępu, bardziej denerwowało go jednak to, że musiał przyznać im rację: nie było potrzeby unoszenia się gniewem. Przy tych wszystkich środkach ostrożności nie było również powodów do strachu. – To oczywiste, że przyszliśmy tu ustalić, czy jesteście niewinni w sprawie zamachu w Muzeum. A skoro nie poczuwacie się do odpowiedzialności, nic nie stoi na przeszkodzie, byście pokazali nam swoje twarze i porozmawiali jak… Równy z równym.
Kilka osób parsknęło śmiechem, kilka poruszyło się nerwowo i spojrzało po swoich sąsiadach Tylko nielicznym nie umknął moment, w którym Romanov postanowił ściągnąć swoją maskę. Jego jedynego spośród przybyłych nie kojarzył nikt, kto nie przebywał w Równoświecie – w ciągu całego życia wyszedł poza jego obszar niespełna tuzin razy. Pociągła twarz okolona brodą i wąsami przypominała wiele tych, mijanych co dzień w drodze do lub w samej pracy. Trudno byłoby też określić wiek – im dłużej się na niego patrzyło, tym bardziej rozmywała się granica, w której można było go zamknąć: mógł mieć nieco ponad dwadzieścia lat, mógł jednak być też sporo po trzydziestce. Za to w jego bystrym spojrzeniu wyraźnie dało się wyczytać, że na więcej odkrywania tajemnic Raskolników nikt nie powinien liczyć.


Od tej pory Weles będzie pojawiał się w różnych częstotliwościach, co znaczy że nie należy czekać na jego posty.
Igor Aristov
Igor Aristov
bitch, better have my money
Petersburg, Rosja
26 lat
poświst
błękitna
za Starszyzną
dystrybuuję rodzinny alkohol, ściągam długi, udzielam pożyczek i kupuję wasze dusze
https://petersburg.forum.st/t1146-igor-aristovhttps://petersburg.forum.st/t1185-igor-aristov#4660https://petersburg.forum.st/t1186-zadza-pieniadza#4676https://petersburg.forum.st/t1192-zakia#4701

Wto 20 Mar 2018, 21:06
Obustronne potoki słów raz za razem wstrząsają światem, będąc jak tupnięcia wściekłego olbrzyma. Przy każdym zarzucie – wściekle ostrym jak nóż kukri – rzeczywistość rozpękała na pół, spomiędzy pogłębiających się rys wyrzucając żrące kropelki nienawiści. Z czasem zniknął obraz ruin i zamilkło jękliwe zawodzenie ciepłych podmuchów wiatru: świat zaczął składać się wyłącznie ze słów i konsekwencji, które mogły przynieść.
Ivan Aristov zwykł niejednokrotnie mawiać, że najpierw należy odczuwać lęk, by potem znaleźć w sobie odwagę.
Właśnie to czuł jego syn, patrząc w twarze ludzi, którzy – w jakiś, niejednokrotnie niejasny sposób – budzili w nim dziwną mieszankę obaw i niedowierzania? W pewnym stopniu nie byli dla Igora nawet realnymi istotami; stanowili raczej drewnianą publicznością spektaklu z nimi, starszyźnianymi chojrakami w roli głównej. Czy to możliwie, by wszyscy ci, którzy dziś postanowili skryć się za maskami, zaznaczając w ten sposób własną przewagę nad przeciwnikiem, naprawdę byli ludźmi? Ludźmi takimi jak on, obdarzonymi myślami, nastrojami i marzeniami? Co chwila majaczyły przed nim i migały jakieś twarze – gburowate, niespokojne, zmarszczone, niepokojąco znajome. Przepływały w przyprawiającym o zawrót głowy wirze barw. Paląca świadomość, że ledwie kilka metrów dalej znajduje się ktoś, kto od lat stanowił jedynie jego głęboko skrywane, ciężkie, ponure wspomnienie, była jak uderzenie rozżarzonym do czerwoności prętem.
Igor nie wątpił, że trafił do spersonalizowanej wersji piekła – wiedział, że w pełni zasłużył na to, by się tu znaleźć, ale nie przypominał sobie chwili śmierci.
Może to i lepiej?
Niesmak potężniejszy od własnego strachu mogły wzbudzić w nim jedynie kolejne słowa padające ze strony Raskolników, tym razem wypowiedziane głosem kobiety, którą Aristov postanowił pozbawić znajomego pierwiastka. Miała być wyłącznie głosem, dobiegającym z oddali echem, zlepkiem sylab, które przeinaczają jego słowa, próbując zaskarbić dla siebie przychylność obserwatorów.
Niedoczekanie – nawet, jeśli ceną będzie uchylenie własnego karku i powołanie się na przeszłość, która dla wielu zasiadających po stronie Starszyzny przedstawicieli do dziś była cierniem wbitym w sam środek rzyci.
Zdajesz się być wyjątkową ignorantką, kimkolwiek naprawdę jesteś, sądząc, że dla Aristova lud stanowi problem – paradoksalnie bezpieczniej było teraz patrzeć przed siebie – na miraże ludzi, których powinien się obawiać, nie na prawdziwe twarze tych, którzy go otaczali. – Nie zapominaj, że to z niego wywodzą się moi przodkowie. I że nigdy się tego nie wstydziliśmy.
Napiłbym się wódki, pomyślał z zaskakującą obojętnością. I zapalił. Albo wyjechał stąd diabli wiedzą dokąd, byle daleko.
Choćby i znów do Afryki.
Ale Czarny Ląd majaczył zwodniczo w rozmytych akwarelach wspomnień, realny, choć przecież niedostępny.
Problemem nie jest lud, ale ekstremistyczne działania jednostek, które mu szkodzą – strach znów w nim narastał, teraz, kiedy rozdrapywał wspomnienia wszystkich tych razy, gdy ktoś określił ich nuworyszami – zrozumieć Igora mogła jedynie Lotta, choć od lat nosiła nazwisko Kuragina. – Dopóki kwestia waszej niewinności stoi pod znakiem zapytania, właśnie tak będziecie postrzegani – jako ekstremiści.
A kiedy zdołacie udowodnić, że nie macie na rękach krwi poległych w zamachu, nie zostanie wam nic. Nawet łatka terrorystów.
Wyciągnął rękę w stronę blatu; trwało wieki, zanim dotarła do celu, ale gdy jego knykcie w końcu dotknęły drewna, intencjonalność tego gestu stała się oczywista – pokazywał pustą dłoń, dłoń bez różdżki, dłoń, która niczego nie ukrywała i nikomu nie groziła.
Żaden z obecnych Raskolników nie mógł zrobić tego samego, nawet wtedy, gdy Duma odzyskał rezon (choć chyba każdy przyznał po cichu, że była to reakcja mocno spóźniona ), nawet wtedy, gdy ten, który dotychczas przemawiał najczęściej, ściągnął swoją maskę.
Pociągła twarz okolona brodą – nijaka w sposób, w jaki nijacy bywają jedynie Rosjanie – nie budziła niczego ponad rozczarowanie. I prawdopodobnie właśnie to było w niej najbardziej niebezpieczne.
Gavriil Yanev
Gavriil Yanev
Arkaim, obwód czelabiński JaggedImaginativeHypsilophodon-small
Petersburg, Rosja
26 lat
medium
czysta
za Raskolnikami
obrońca sądowy
https://petersburg.forum.st/t1052-gavriil-yanevhttps://petersburg.forum.st/t1074-gavriil-yanev#3941https://petersburg.forum.st/t1075-pan-adwokat#3942https://petersburg.forum.st/t1073-nevra#3940

Sro 21 Mar 2018, 20:48
Gavriil wiedział, że to spotkanie nie będzie do najłatwiejszych należało, jednak nie liczył, że Starszyzna od razu wystrzeli z pyskami w stronę jego kamratów. Przełknął ślinę, kiedy w tłumie postronnych czarodziejów zobaczył swoją siostrzyczkę, nie miał czasu już do niej podejść i zagadać, ale posłał jej znaczące spojrzenie. Wzrok zatroskanego starszego brata, który zastanawiał się, co jego mała Sofija robi w tak niebezpiecznym miejscu. Miał ochotę ją wyciągnąć stąd za fraki i kazać jej wracać do domu, ale zauważył ją zdecydowanie za późno. Spotkanie już się zaczęło. Przeklął w myślach i obrócił delikatnie na palcu swój nowy pierścień, który dostał na ostatnim spotkaniu Raskolników. Jego życie stało się o wiele prostsze z tym cackiem, chociaż dalej musiał być czujny i oczywiście nie wszystko zniknęło jak za dotknięciem różdżki, ale było mu znacznie łatwiej.
Słuchał jak na razie. Musiał udawać postronnego, chociaż trudno było mu zachować spokój, kiedy wszyscy tu się chcieli wzajemnie powyrzynać, a głównie starszyzna najchętniej rzuciłaby się na raskolników, jak zwykle. Nawet gdyby ich tu wybili, byli jak Legion, było ich wielu. Gav dobrze zdawał sobie z tego sprawę, że był trybikiem w machinie. Kiedy jeden z raskolników zdjął maskę, Gav nawet go nie poznał, ale z domyślił się od razu, że mężczyzna był kimś istotnym, pewnie przybył prosto z równoświata. Kiedy zapadła cisza po tym akcie, Gav odchrząknął i spojrzał najpierw na jedną stronę, potem na drugą.
- Sądzę, że to wystarczający kompromis. - stwierdził, patrząc w stronę Dumy i Starszyzny. Musieli iść na układy w końcu z Raskolnikami prawda? By dowiedzieć się co tak naprawdę stało się w Muzeum. W końcu Gav nie był tutaj jako raskolnik a jako dziedzic Yanevów. Może nie należał do starszyzny, ale jego rodzina też się liczyła dla nich. Nie powstrzymywał się więc od zabrania głosu.
- Warto wysłuchać co do powiedzenia druga strona, zanim zaczniemy rzucać zarzutami. W końcu by obwinić raskolników za to co się stało z Muzeum nie musielibyśmy się tutaj spotykać. Skoro już tu wszyscy jesteśmy, to na razie proponuje zachować domniemanie niewinności. Sądzę, że każdemu zależy tutaj na poznaniu prawdy... - Gavriil odpowiedział, patrząc głównie w stronę Igora. Można powiedzieć, że rzucił typową prawniczą gadkę z tym domniemaniem niewinności, musiał jakoś grać, ale też nie zamierzał siedzieć z zamkniętą gębą na kłódkę i się przyglądać.
Sofija Yaneva
Sofija Yaneva
Arkaim, obwód czelabiński Source
Petersburg, Rosja
23 lata
czysta
neutralny
ścigająca w Białych Gwiazdach
https://petersburg.forum.st/t1307-sofija-yaneva#5445https://petersburg.forum.st/t1308-sofija-yaneva#5488https://petersburg.forum.st/t1309-relacje-sofiji#5492https://petersburg.forum.st/t1310-orzel-scigajacej#5494

Nie 25 Mar 2018, 19:54
Nie była pewna, czy brat ją spostrzegł w tłumie ludzi. Może niestarannie schowała swoje charakterystyczne włosy - kto wie. Za to miała dobre pole do wysłuchania, o czym każda ze stron mówiła. Słyszała, jak próbują rozmawiać między sobą. Zarejestrowała, jak ktoś tam wszedł między nimi próbując nieco uspokoić rosnące napięcie, które sama zaczynała odczuwać. Nie miała pojęcia, czy włożą dumę w kieszeń i zaczną rozmawiać, czy może jednak będą rzucać zaklęcia i zrobią z ruin prawdziwe pole wojenne. Zerknęła na swojego starszego brata, który był zainteresowany całą wymiana zdań. Może to czas, w którym powinna powiedzieć swoje zdanie? Bronić którąś ze stron?
Tylko jest jeden, mały problem. Jest Yanevą. Nie powinna od tak wyrażać swoich opinii, które mogłyby zaszkodzić jej rodzinie, jej matce. Była wychowywana na taką, która powinna przytakiwać Starszyźnie, ale czy kiedykolwiek tak robiła na różnych bankietach? Czy udawało jej się wytrzymać do końca? Zazwyczaj szybko mówiła swoją odrębną opinię i znikała dla świętego spokoju. Tutaj natomiast nie chce się ulotnić, tylko poznać poglądy tej drugiej strony.
Mówią, że reprezentują lud. Czyli mogą być każdą osobą, z którą można się spotkać na ulicy. Ciekawe, czy mają normalne spojrzenie na rzeczywistość, a może żyją w wyobrażeniu wielkich idei i niespełnionych marzeń swoich dzieci.
Problemem nie jest lud, ale ekstremistyczne działania jednostek, które mu szkodzą. Słysząc to poczuła, jak rośnie w niej tętno. Może i radykaliście coś próbowali działać, ale dlaczego z taką łatwością chcą wszystko na nich zwalić? Przecież tyle jest zła, nie tylko w samej Matce Rosji, która troszczy się o każde swoje dziecko.
- To może zamiast od razu oskarżać grupę, której się nie zna, byście spróbowali zbadać tę sprawę? Skąd macie pewność, że to oni są odpowiedzialni za te ataki?- nie mogła milczeć czując, jak pytania składają się jej na języku. Nie byłaby sobą, gdyby ugryzła się w język. Była tą rudowłosą Yanevą, która ma niewyparzony język i pewnie jeśli ktoś miał nieprzyjemność z nią zamienić słówko przy różnych spotkaniach, to ją będzie pamiętać. Zerknęła odważnie na towarzysza, który to wyraził te niemiłe słowa. Nie miała zamiaru jemu odpuścić. Jeśli chcą kogoś oskarżyć, niech przedstawią dowody, których na razie póki co - nie było widać!
Potem zaraz Gav zaczął rzucać swoją prawniczą gadkę, na co młoda Yaneva nie odpowiedziała, ale za to zerknęła na towarzyszy każdej ze stron i postanowiła posłuchać. Szczególnie, kiedy nagle zobaczyła, jak jeden z radykalistów zdjął swoją maskę. Nie rozpoznawała jego, dosłownie osoba należącą do ludu. No cóż, była ciekawa, jak losy dalej się potoczą. Już wiedziała, że na słuchaniu to może się nie skończyć, przynajmniej w jej przypadku. Jak już raz się odezwała, to pewnie i parę razy się udzieli.
W końcu była córeczką tatusia, z niewyparzonym językiem.
Svyatoslav Dolohov
Svyatoslav Dolohov
Arkaim, obwód czelabiński Tumblr_odyyruGuAI1tw5trjo1_500
Omsk, Rosja
25 lat
błękitna
za Raskolnikami
właściciel sklepu z eliksirami „Wieszcze Sny”
https://petersburg.forum.st/t603-svyatoslav-dolohov-budowa#1047https://petersburg.forum.st/t627-svyatoslav-dolohovhttps://petersburg.forum.st/t629-wybacz-mi-kiedy-sprawiam-ci-bolhttps://petersburg.forum.st/t628-ptaszyna-arseny-svyatoslav-dolohov

Pon 26 Mar 2018, 01:26
Pojawienie się w towarzystwie jednego z przedstawicieli Dolohovów, którzy jak oficjalnie wiadomo trzymali się blisko wybuchowych Karamazovów mogło zwiastować bardzo ciekawe przedstawienie. Szczególnie zważywszy na fakt, że Svyatoslaw na pierwszy rzut oka kiedy tak spokojnie stał w tłumie nie udzielających się, zamożniejszych czarodziei nie wyglądał na potencjalne zagrożenie. Mówiło się, że jak każdy szanujący się przedstawiciel wysoko postawionego rodu magicznego podążał za starszyzną – jak jego nieobecny brat Nikolai który dotychczas świecił przykładem bardzo aktywnie udzielając się w trakcie zebrań. Dziś miał jednak dylemat za którą stroną powinien się ująć. Czekał więc na sensowne argumenty, by zbytnio nie ponieść się emocjom. Nie chciał zbyt szybko pokazać wszystkim zebranym, że w głębokim poważaniu miał słowa wypowiadanie przez zaślepionych zwolenników starszyzny. Niektórzy raskolnicy obecni na sali doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Dolohov działał na dwa fronty, wynosząc niektóre informacje starszyzny w szeregi strony przeciwnej. - Może zabrzmi to abstrakcyjnie, ale dlaczego nikt nie przyjął tezy, która mówiłaby, że w sprawę Muzeum zamieszane były osoby nie związane z żadną ze stron? - Zainspirował się wywodem długowłosej, rudawej dziewczyny stojącej nieopodal. Nie kojarzył jej twarzy. Może nieobecność w Petersburgu zrobiła mu dobrze do tego stopnia, że nie rozpoznałby własnego wroga. A tych tutaj musiało być więcej niż palców jednej ręki. Wyglądała na młodą. Zdecydowanie zbyt młodą by wiedziała, że wyrażanie opinii w tym gronie mogło skończyć się dla niej źle. Mimo wszystko zastanawiał się, po której stronie barykady stała.
- Gdybym chciał w tym momencie wywołać oburzenie powiedziałbym, że sytuacja wygląda jak jawna prowokacja ze strony starszyzny, która chce za wszelką cenę udowodnić, że w swoich szeregach nie ma recydywistów. - To były bardzo śmiałe słowa. - Ale to byłby cios poniżej pasa. - Chociaż nie chciał zbyt żarliwie wchodzić w dyskusję, samoistnie kusiło go, aby za pstryknięciem palca rozpętać burzę w szklance wody. Atmosfera nadal była bardzo napięta mimo skonfiskowania różdżek. Wystarczyło tylko kilka nieodpowiednich słów, by czarodzieje przypomnieli sobie, jak używało się rąk do wymierzania bolesnej sprawiedliwości.
- Nie ma świętych. Nie miedzy nami. - Rozejrzał się po sali. W szczególności po tych, którzy znajdywali się bliżej stołu. Mówiło się, że to oni mieli najwięcej na sumieniu z Dolohovem na czele.
- Powinniśmy się przede wszystkim zastanowić, co zrobić, żeby więcej nie dopuścić do sytuacji jakie miały miejsce, a nie roztkliwiać się nad tym, kto jest temu winien.
Vanya Gorchevski
Vanya Gorchevski
Arkaim, obwód czelabiński BNjDT9A
Sofia, Bułgaria
27 lat
czysta
za Raskolnikami
twórca magicznych przedmiotów i kłątwołamacz
https://petersburg.forum.st/t618-vanya-gorchevski#1088https://petersburg.forum.st/t619-vanya-gorchevski#1092https://petersburg.forum.st/t622-vanya-gorchevski#1097https://petersburg.forum.st/t620-mahmud#1095

Nie 01 Kwi 2018, 17:31
Zawsze chciałeś być ponad to, Vanya. Już w szkole nie rozumiałeś tego, co się dzieje – dlaczego jedni są lepsi, a inni gorsi? Kto o tym decyduje i na jakiej zasadzie? Czy pochodzenie od początku musi determinować to, kim jesteśmy? Mogłeś patrzeć na nich z nieskrywaną zazdrością, wielu przecież z twoich bliskich tak czyniło, ale ty nigdy tego nie zrobiłeś. Nie interesowało cię bogactwo, przynajmniej wtedy rzeczy materialne były dla ciebie żadnego znaczenia, pragnąłeś być tylko całkowicie wolny, a to coś, czego szlachcice mieć nie mogą i nigdy nie będą mogli. Opuściłeś więc bez pożegnania postkomunistyczną Bułgarię, naiwnie wierząc, że za granicami ojczyzny uda ci się rozpocząć nowe życie. Zostawiłeś wszystko, w tym świat czarodziejów spętany przestarzałymi konwenansami, przerażającym materializmem, niezliczonymi obowiązkami i niezrozumiałymi dla ciebie powinnościami, od których rzekomo nie da się uciec. Ale ty uciekłeś. Dlatego teraz obojętnie spoglądasz na ich obrzydliwe twarze, bez trudu dostrzegając w ich oczach pychę i tę wyższość, której nie potrafią ukryć nawet na moment pod maską pozorów. Samozwańczy panowie świata lękający się budzącego się z letargu społeczeństwa. Bo to wy nim jesteście. Tymi, na których potrzeby nigdy nie chcieli zwrócić uwagi, zbyt zapatrzeni w mieniące się złoto i czubki własnych nosów, tym samym swoim postępowaniem doprowadzając do wewnętrznego rozpadu Starszyzny. Krok po kroku. Są jak cuchnące truchło, dla którego nie ma już ratunku. To tylko kwestia czasu, aż wybuchnie między wami krwawa wojna. Nie wierzysz w żadne porozumienia. Mogłoby się zdawać, że przecież niewielu rzeczy jesteś świadomy po niemal ośmioletniej nieobecności, ale dobrze rozumiesz mechanizmy, które rządzą tym światem. Turcja, Liban, Azerbejdżan czy Rosja – nieważne, gdzie jesteś, wszędzie z czasem jest tak samo.
- Śmiem wątpić, że nigdy nie wypieraliście się określenia „nuworysze”. – Tym razem do krótkiej dyskusji między Aristovem a nieznajomą ci kobietą dołączasz się ty, choć nie widzą twojego prawdziwego oblicza. Ale nie ono jest dziś ważne. Igora z kolei dobrze pamiętasz jeszcze z lat szkolnych, mimo że młodszy od ciebie, to jednak w wieku twojej siostry. A pewnych twarzy się nie zapomina nawet z upływem czasu. Czy mógł być świadomy tego, z kim w tym momencie ma do czynienia? Wątpliwe. Zawsze przecież byłeś na uboczu, nie wychylając się zbyt często z tłumu i nikomu nie wadząc. Kto by wtedy pomyślał, że ten Ivan Gorchevski dołączy w przyszłości do Raskolników. – Skoro wywodzicie się z ludu, to skąd w was taka obojętność na to, co się od lat dzieje? Śmierdzi od was egocentryzmem na kilometr i nawet się z tym nie kryjecie. – Pozwalasz sobie na ciche westchnięcie i porozumiewawcze spojrzenie w kierunku swoich pobratymców, by móc kontynuować dalej: – To my dzisiaj jesteśmy głosem magicznego społeczeństwa, które przez długie lata spychaliście na margines, nieprawdopodobnie głusi na potrzeby inne niż swoje. Już kilka godzin po tym, co się stało w Muzeum Sztuki Magicznej obarczyliście nas winą, nie przyglądając się dokładnie sprawie. I to nie pierwszy raz. Nie wspominając już o konkretnych dowodach czy jakichkolwiek ekspertyzach wykonanych przez niezależnych biegłych. – Czy myśleliście, że tym razem ujdzie wam to na sucho? Uparcie wierzysz, że za kwietniowym zamachem nie stoi nikt z Raskolników. Nie jesteście ekstremistami, którym zależy na zabijaniu ludzi. – W przeciwieństwie do was, nie chcemy wysuwać od razu oskarżeń. Ale tak, może warto pomyśleć o tym, w waszym przypadku zakładając choćby na moment naszą niewinność w tej sprawie, że oprócz Starszyzny i Raskolników istnieje jakaś trzecia siła? Nie wszystko jest albo czarne, albo białe.
Peer Lagerlöf
Peer Lagerlöf
Arkaim, obwód czelabiński 9CwWaak
Oslo, Norwegia
43 lata
nieznana
neutralny
gwardzista
https://petersburg.forum.st/t1008-peer-lagerlofhttps://petersburg.forum.st/t1014-peer-lagerlof#3441https://petersburg.forum.st/t1013-merlin#3440

Nie 01 Kwi 2018, 19:40
Peerowi głośniej od myśli, że to nie jego walka, rozbrzmiewała w głowie tylko melodia Elektrycznych Gitar. I prawie czuł się z tego powodu winny – w tak szalenie poważnej sytuacji nic nie powinno go rozpraszać, a na pewno nie polskie utwory, których słów nie potrafił nawet poprawnie wymówić i jedynie dzięki nowoczesnym metodom gromadzenia informacji wiedział, o czym ta konkretna piosenka traktowała. Bardziej jednak martwiło go to, że tak bezbłędnie komponowała się z zaistniałą sytuacją, coś podpowiadało mu bowiem, że bez względu na to, co uda się dzisiejszego popołudnia grupie wrogich sobie osób wypracować w tak istotnej dla nich sprawie, ostatecznie wszystko pozostanie bez większych zmian. Ukontentowanie czasowym kompromisem rozwieje się zupełnie jak te obłędnie drogie perfumy, którymi spryskali się w oszałamiających ilościach i których zapach, poza walącym od nich odorem niekończącej się rzeki pieniędzy, czuć zapewne nawet w stacjonującym kilkadziesiąt metrów dalej dziennikarskim obozie.
- Za przeproszeniem, gówno wiecie – podsumował oględnie tę durną wymianę zdań, zerkając to na jedną stronę, to na drugą, choć wzrok z pseudotwarzy Raskolników wolał jednak prędko przenieść na te bardziej mu nieznane, przez co jakoś trochę znośniejsze.
Żadnego z nich nie kojarzył z kwaterowych korytarzy, z żadnym z nich nie miał wcześniej do czynienia podczas jakiegokolwiek przesłuchania wiążącego się choćby pośrednio ze sprawą muzeum. Może któryś z tych osesków miał w Gwardii ojca, wujka, dziadka czy brata, lecz skoro przez ten miesiąc nikt z nich nie pofatygował się osobiście do Kwatery, Lagerlöf odważnie założył, że z postępem śledztwa nie byli na bieżąco tak bardzo, jak on i reszta towarzyszących mu gwardzistów. Ogromną szkodą dla rozmów był brak komendanta czy przynajmniej jego zastępcy, którzy może w takim gronie ośmieliliby się podzielić posiadanymi na ten temat informacjami… Ale jeśli nie ma się tego, co akurat potrzebne, to już nie Peera problem.
- Wypływające do mediów informacje to zaledwie wierzchołek góry, z którą przychodzi nam się mierzyć. To że są jakie są, warunkuje zapewne pochodzenie komendanta Zakharenko. A może ktoś wywiera na niego odpowiedni nacisk. – Bezczelnie zerknął w stronę Dumy, następnie prędko przenosząc wzrok na rudowłosą dziewczynkę. – Nie znaczy to jednak, że nie weryfikujemy wszelkich zgłoszeń, jakie do nas napływają, a które wskazywałyby na powiązania nie tylko Raskolników z tym aktem terroru. Zgodzę się, że zastanawianie nad tym, jak podobnych sytuacji unikać, będzie bardzo na miejscu. – Odchylił się na krześle, by za plecami siedzących, wychylić się w stronę Dolohova. Zabawnie było dostrzec oburzenie na twarzach znajdujących się wokół niego osób, postanowił jednak, że z młodzikiem porozmawia już bez tak fantastycznej ilości świadków, na pewno bardzo chętnych, by udzielić mu wsparcia dodatkowymi parami uszu. – Ale jeśli zamierzacie zostawić ten problem jątrzący się jak zasyfiona rana, to nigdy nie pozbędziecie się wzajemnego braku zaufania, sprawcy nadal będą wesoło hasać po waszym podwórku podżegając do kolejnych konfliktów, a cała sprawa do usranej śmierci będzie się kładła cieniem na waszych relacjach. Osobiście powątpiewam, by ktokolwiek dzisiaj przyznał się do spowodowania tej katastrofy, ale moglibyście chociaż przestać wzajemnie wieszać na sobie psy i spróbować działać razem, jeśli ona wszystkich was tak mierzi.
Krzesło głucho opadło na ziemię, kiedy Peer skończył mówić i uznał za stosowne, że może jednak wypadałoby zachowywać się trochę bardziej porządnie – przynajmniej tak na koniec swojej kariery w Rosji, bo wątpił również, że przełożeni przymkną oko na jego kolejną niesubordynację.
Lotta Kuragina
Lotta Kuragina
Arkaim, obwód czelabiński 8dc0f7792884bc81e3fa03344f1f4d89
Petersburg, Rosja
23 lata
błękitna
za Starszyzną
kochająca matka, początkująca pisarka
https://petersburg.forum.st/t1471-lotta-kuragina#7340https://petersburg.forum.st/t1472-lotta-kuraginahttps://petersburg.forum.st/t1473-lotta-kuragina#7357https://petersburg.forum.st/t1481-cyryl#7480

Nie 01 Kwi 2018, 23:11
To była farsa, mało śmieszny żart będący ziszczeniem poczucia humoru tych smutnych terrorystów. I nieważne czy faktycznych, Lotta orzekła ich winę wyłącznie na podstawie głosu Efima, który rozbrzmiewał w jej głowie, nakazując sprawiedliwą i obiektywną ocenę Raskolników, którzy bezczelnie i z premedytacją próbowali sprowokować członków Starszyzny.
Niedoczekanie. Jej mąż zapewne chciałby też, żeby postawiła się na miejscu tych bandytów i wyobraziła sobie swoje życie bez pieniędzy i przywilejów, naznaczone jedynie rosnącą frustracją i poczuciem odizolowania. Ależ z tego Efima był altruista! Taki wyrozumiały i dobroduszny; skarb, a nie mąż.
Miała ochotę prychnąć, słysząc całą tę całą desperacką argumentacyjną produkcję drugiej strony. I tylko jeden z nich, ten, który miał chyba najwięcej do powiedzenia, odważył się pokazać twarz - zupełnie niecharakterystyczną i niezapadającą w pamięć; poszarzałą i zupełnie Kuraginie obojętną. Nic dziwnego, że, Lotta pomyślała z przekąsem, ukrywają się pod starszyźnianymi maskami. Czyżby były one zobrazowaniem kompleksu, który nosił w sobie każdy Raskolnik?
Kiedy proszą po dobroci? A co to w ogóle znaczyło?, miała ochotę zapytać tego człowieka, ale jej głos rozmył się w następnej, ostrzejszej wymianie zdań do której dołączył też Igor. To oni traktowali ich po dobroci godząc się w ogóle na to żenujące spotkanie i dając szansę samozwańczym przedstawicielom ludu na dojście do głosu. I to był dopiero przejaw dobrej woli – chociaż, według Lotty, i tak całkiem zbędny. Słuchała każdej wypowiedzi ze względnym spokojem, wciąż jednak nie oddając różdżki. Najbardziej denerwowały ją głosy osób bezstronnych, paradoksalnie pełniących tutaj rolę jakichś uczonych wyroczni, zaczynających swój wywód od soczystego gówno wiecie - na które to z początku niefortunnie przytaknęła, będąc przekonaną, że jest ono skierowane tylko do Raskolników.
- Bystra uwaga. Grupa, której się nie zna. I, jak widać, nie pozna. - uśmiechnęła się zimno do rudej dziewczyny, której jednak nie kojarzyła.
Nie podobały jej się także polubowne głosy należące do Starszyzny - Dolohov i Sorokina tylko potęgowali wrażenie rozłamu szlacheckiej strony, podczas gdy Lotta uważała, że muszą chociaż udawać jedną zgraną, odpowiedzialną, nieugiętą i przede wszystkim dumną frakcję. Zupełne przeciwieństwo Raskolników.
- Obojętność? Egocentryzm? Mylisz pojęcia i osoby. Nigdy nie słyszałam nic bardziej egocentrycznego niż nazwanie samego siebie głosem magicznego pokolenia. – odparła głośno Raskolnikowi, śmiało patrząc jednak w twarz własnego męża, którą ten aktualnie przybrał.
I ona zgłosiła się do takich zapasów w błocie z własnej woli?
- Relacjach? Aby takie wypracować, najpierw trzeba wiedzieć w ogóle z kim ma się do czynienia. Nie uwierzę w żadne słowo osoby, która wstydzi się wypowiadać pod swoim nazwiskiem. - dla Lotty strach przed pokazaniem twarzy był jasnym przekazem i symbolem tchórzostwa, a jeden mężczyzna, ten och-jaki-ja-jestem-groźny-bez-maski, naprawdę nie przekonywał jej do porzucenia chociażby grama sceptycyzmu; wręcz przeciwnie. Niemniej jednak zdecydowała się na wykonanie gestu dobrej woli i w końcu odłożyła różdżkę, zajmując też wreszcie swoje miejsce. Niech będzie, wykonała krok w dobrą stronę, niech biorą przykład. Niech znają łaskę. Ewentualnie.
Filipa Karamazova
Filipa Karamazova
Do you dream of murder?
Samara, Rosja
27 lat
rusałka
błękitna
za Starszyzną
uzdrowicielka w Hotynce
https://petersburg.forum.st/t1103-filipa-karamazova-budowa#4103https://petersburg.forum.st/t1219-filipa-karamazovahttps://petersburg.forum.st/t1218-karamazova#4879https://petersburg.forum.st/t1255-yewa#5007

Wto 03 Kwi 2018, 17:16
Gwar. Słowa prześlizgują się i przelewają, rozbijając się gdzieś wokół Filipy – nie trafiają do niej, nie przekonują. Pogłębiają rozdrażnienie, które zalęgło się głęboko we wnętrznościach. Ściskając żołądek i przyśpieszając tętno, już w pierwszych chwilach spotkania z Raskolnikami, których kiepska – wciąż zbyt skuteczna! – prowokacja ugruntowała ją w przekonaniu, iż Duma popełnił błąd zgadzając się na ten spektakl dla mas, samemu dodatkowo dodając mu smaczku.
Wyjątkowo paskudnego, doprawionego wybuchem Alekseia, co tylko jeszcze bardziej ją rozczarowało, nie odnajdując jednak odbicia w masce przywdzianej za wczasy. Tej spokojnej, łagodnej; ujmująco czarującej, pozbawionej właściwego Filipie zdystansowania, rusałczej w każdym baśniowym calu, obdartym z pierwiastka okrucieństwa cechującego boginki, dostrzegalnego wyłącznie w odbiciu oczu. Oczu zmrużonych, nieruchomych – ciepłych i przyjemnych jak styczniowy, syberyjski poranek.
Widok ojca stojącego po stronie Raskolników, wybijającego się wśród nich i ich twarzy, będących przedziwną, znajomą Filipie zbieraniną – mającą jakiś wspólny, niepokojący, lekko zachwiany mianownik – był karykaturalny, niemożliwy. Mefodiy Karamazov i rewolucjoniści opiewający władzę dla ludu; czy aż tak jesteś zaślepiony w swojej niepewności i nienawiści, wuju, żeby nie poddać tego w jakiekolwiek wątpliwości?
Ona ich nie miała; człowiek stojący za maską Mefodiy'ego nie posiadał nawet pierwiastka właściwego nestorowi Karamazovów. Między nim, a panem ojcem – pierwszym oklumentą, z którym Filipa miała do czynienia – była diametralnie wyczuwalna różnica. Bariera, której – przynajmniej na ten moment – nie chciała forsować.
Obawiała się?
Była zapobiegawcza.
Rozpalający się węgielek złości zgasł, nim zdążył na dobre się rozżarzyć. Zduszony silnym, znajomym uściskiem palców chwytających jej dłoń. Wstrzymującym na ułamek sekundy myśli; odwracającym uwagę, ogniskującym spojrzenie na twarzy Igora. Odwzajemniła uścisk; nie pozwalając sobie na uniesienie brwi, wtulenie głowy w ramię mężczyzny z pytaniem, które wtłoczyło się w rytm jej tętnic – znajdując marny finał w przygładzaniu przez kobietę czarnej, prostej spódnicy. To nie był odpowiedni czas na prywatę i bliskość, której dodatkowo nie sprzyjał mur postawiony pomiędzy myślami Aristova, a światem – odsłaniający je przed Filipą na ledwie dwa gwałtowniejsze uderzenia serca. Uwaga była zaskakująco celna, a ciężar złotej bransolety noszonej przez Karamazovę na prawym nadgarstku, tylko dodawał jej smaczku, wychodząc poza metaforyczny wydźwięk.
Złożenie różdżki w ręce gwardzistów nie przypadło jej do gustu, jeszcze mniej podobała jej się forma użyta przez nieznanego jej mężczyznę, mimo to bez ociągania pozbyła się cisowego drewna – jego brak w żaden sposób nie rzutował na pewności siebie brzegini, to wciąż nie ono stanowiło główny gwarant bezpieczeństwa.  A gest ten wyglądał dobrze, polubownie – na tyle pokojowo i ugodowo, na ile mogła w tej sytuacji prezentować się córka nestora Karamazovów, jak powszechnie wiadomo nie słynącego z miłości do Raskolników i ich poglądów. Nowe pokolenie, nowe przekonania?
Bynajmniej.
Ale nie była to odpowiednia pora do afiszowania się z własnym konserwatyzmem, podsycania niedogasającego żaru konfliktu. W przeciwieństwie do brata rozważnie ważyła słowa, dusząc wybuchowy temperament w zarodku – milcząco analizując słowa padające z obydwu stron, nie potrafiąc jednak odpowiedzieć na chwilowo najważniejsze dla niej pytanie, które rozrosło się niczym chwast.
Nie, kto jest odpowiedzialny za zamach.
Tylko czy to naprawdę ma jakikolwiek sens?
Przerzucanie się oskarżeniami i obelgami, pozwalając prasie i szarym – tak, wciąż według Karamazovy mniej znaczącym – obywatelom na byciu tego świadkiem. Żenujące przedstawienie, którego na ten moment jedynym nieco bardziej finezyjnym elementem były raskolnicze maski i emanująca z nich magia kreatywna, skupiające uwagę czarownicy do momentu, aż jeden z rewolucjonistów nie postanowił odsłonić własnej (czy aby na pewno?) twarzy. Dokładając kolejną cegiełkę do uczucia zawodu – kolejny nikt, ale czy mogła oczekiwać czegoś innego?
Świdrujące spojrzenie jasnych oczu bez większego trudu odnajduje wśród tłumu dziewczęcą postać, która z taką nutą naiwności postanowiła wysnuć swoje oskarżenie, zabierając głos tam, gdzie niespecjalnie wypadało, jeśli nie chciało popisać się ignorancją, przy okazji znacząco podważając autorytet i kompetencje własnej matki. Tak jak słowa Yanevy wywołują u Filipy wyłącznie uczucie politowania, tak te wypowiadane przez Dolohova każą zastanowić się nad jego sympatiami i pobudkami – tak jawnie szcza we własne gniazdo? Nie wróży to dobrze na przyszłość.
Jego, oczywiście.
Samozwańczy głos ludu, zauważa, pan, różnicę? – przerywa w końcu milczenie, uśmiechając się do mężczyzny, którego twarz wciąż kryła się za maską, a który z zapalczywością i krwiopijnością kleszcza wczepił się w nazwisko Aristovów, samemu pozostając bezimiennym. Głos ludu, też mi coś.  – Prosiliście o spotkanie, a Duma, głowa magicznego społeczeństwa, odpowiedział, wyciągając do was, Raskolników, rękę – w spokojnym głosie nie słychać gniewu ani oskarżenia, to wyłącznie stwierdzenie faktów, wzmocnione aksamitną nicią rusałczego czaru, dodającego posłuchu. Pragnęli oczyszczenia się z zarzutów? Proszę bardzo, dlaczego więc nie korzystają z przyznanego im przywileju? Jak długo jeszcze każą czekać, szarpiąc cierpliwość i okazaną im dobrą wolę?
Rękę, którą zamiast uścisnąć, kąsacie. Okazując brak choćby minimalnego szacunku, bez którego dalsza rozmowa nie ma podstaw. Posiłkując się tanimi sztuczkami i obrazą słyszalną w niemal każdym słowie. Nie tak osiąga się cele i porozumieniai dlatego nikt nie będzie się z wami liczył, jeszcze przez bardzo długi czas, chciałaby dodać, jednak chwilowo milknie, ograniczając się do splecenia dłoni na blacie stołu.
Illyana Sorokina
Illyana Sorokina
Arkaim, obwód czelabiński C6jimhL
Irkuck, Rosja
29 lat
cień
błękitna
za Starszyzną
prikaz Sprawiedliwości i Ochrony Narodowej, legislacja, specjalista prawa czarodziejskiego
https://petersburg.forum.st/t1414-illyana-osipovna-sorokina#6905https://petersburg.forum.st/t1418-illyana-sorokina#6944https://petersburg.forum.st/t1417-rumiana#6936https://petersburg.forum.st/t1416-illarion#6928

Czw 05 Kwi 2018, 10:27
Odrywasz spojrzenie od przypadkowego Raskolnika o twarzy czarodzieja budzącego Twoje obawy. Przestajesz się karmić tym lękiem dopiero wtedy, kiedy się z nim, w ramach możliwości, oswajasz. Mimo wszystko, w tych niepewnych okolicznościach, chwytasz się każdego, choćby połowicznego poczucia ulgi. Nigdy nie pomyślałabyś, że tą przyniósłby ci widok drugiego z braci. Endar, jako zawsze chłodna dla ciebie i niedostępna figura, tak samo zdystansowana do ciebie, jak ty do niego, wydaje się jednak bardziej... żywy. Coś bardziej przyziemnego, jak jego obecność, pozwala ci na powrót twardo stąpnąć na ziemi.
Jesteś... — witasz go, jakbyś na niego czekała, chociaż pięć minut temu, nawet nie sądziłaś, że go tu spotkasz. Tak dobrze się znacie... że nie potraficie przewidzieć, że oboje dzielicie ten sam krąg zainteresowań. — Miejmy nadzieję, że lepiej się skończy.
Komentujesz jego źle wróżącą uwagę, chwilę później podążając jego krokami i w końcu zajmujesz miejsce przy stole, gdzie rozpoczyna się prawdziwa debata. Wojna ciętych słów przecinających powietrze, serenada zapowietrzeń, syknięć, podżegających zaczepek, chłodnych wypowiedzi. Na iście szlacheckim poziomie. Kilka uwag puszczasz mimo uszu. Głos rudowłosej dziewczyny wydaje ci się nie mieć znaczenia. Brak mu doświadczenia i zdeklarowanego stanowiska. Buńczucznemu gwardziście, który przez krótki moment mógł ci się wydawać obiektywnym głosem w rozmowie, brak czegoś nawet cenniejszego – pokory, obycia w towarzystwie i wielu setek lat, żeby ktoś z jego poziomu społecznego mógł rościć sobie prawo do besztania Starszyzny. Dusi cię jego prymitywizm. Ale nie możesz mu mieć tego za złe. Nikt nie uczył go, jak zachować się w towarzystwie. Twoich rodowych sojuszników tak, a widocznie, oni też mieli z tym problem.
W końcu decydujesz się zabrać swój głos w dyskusji, skoro jak na razie nie uświadczyłaś żadnego, z którym mogłabyś się zgodzić. Próbujesz rozegrać to dyplomatycznie. Nie ujmując żadnym wypowiedziom, które wcześniej padły. Nawet tym, które wydawały ci się nie na miejscu, niezgodne ze szlachecką etykietą i z myślą wypowiadania się w imieniu Starszyzny. Czy wszyscy zdawali się zapomnieć, że mieliście być tu jednym głosem, a nie zbiorem wielu jednostek?
Nie ulega żadnej wątpliwości, że nie okazaliście członkom Starszyzny należytego szacunku — zwracasz się do Raskolnika, który wcześniej zdawał się patrzeć na ciebie wymownie, dając ci przestrzeń do wypowiedzi — Tak samo, jak my nie okazaliśmy go wam.
Śmieszną hipokryzją jest, że każdy obrzuca Raskolników obelgami za chowanie się za maskami anonimowości, ale czy choć jeden przedstawił się, prawidłowo, okazując drugiej stronie debaty należny szacunek? Chociaż uznajesz wyższość Starszyzny nad ludem – nie możesz się łatwo wyprzeć wartości wpajanych ci wieloma latami przez rodzinę – nie masz wątpliwości, że na tą dyskusję, Raskolnicy wybrali sobie największych intelektualistów. Wiec choćby w całokształcie wydawali ci się bandą niedouczonych odrzutków, teraz rozmawiacie jak równi z równymi. Głowy i członkowie rodów z przedstawicielami szlacheckiej opozycji. W tej sytuacji chociaż kulturowa znajomość członków Starszyzny nie wymaga od was przedstawiania się, grzeczność tego wymaga.
Nazywam się Illyana Sorokina, pierwsza córka Osipa* Sorokina. Przychodząc tu, nie spodziewałam się łatwej wymiany zdań, choć wydawało mi się, że wiąże nas wspólna chęć porozumienia i odpowiedzenia razem, na kilka nurtujących pytań, na których część odpowiedzi może znać lud.
Skoro już w jego imieniu postanowili wypowiadać swój głos, akceptujesz ich stanowisko, choć nie bez rezerwy, bo jak za lud mogły wypowiadać się elitarne jednostki, w których szeregi nie każdy mógł dołączyć, a jedynie ci, którzy wiedzieli do kogo się zgłosić?
Tak samo, jak i my możemy udzielić wam naszej wiedzy. Nie taki był cel tego spotkania? Musieliście się jednak spodziewać obecnego napięcia, od pierwszego momentu, w którym postanowiliście wkroczyć do debaty z twarzami budzącymi nieuniknione poruszenie. Dlatego pozwolę sobie spytać. Jak w obecnej sytuacji, możemy wierzyć, że nie próbujecie przytłumić tym naszego zdrowego osądu i czujności, w zamian tworząc naturalne podziały? I jak w tych okolicznościach, moglibyście od członków Starszyzny wymagać spokoju? A skoro już ustaliliśmy, w jakiej atmosferze – narastającego niepokoju, będziemy prowadzić tą dyskusję, czy możemy przejść do tematu, dla którego wszyscy się tu zjawiliśmy? Jakie dowody przemawiają za tym, że Starszyzna mogła się pomylić oskarżając Raskolników o zamach na Muzeum? Odpowiadając, pamiętajcie, że to oskarżenie podparte było schematem waszych działań, głoszonymi przez was ideami i wbrew waszemu zdaniu – tak, ekspertyzami biegłych. Największymi poszkodowanymi była Starszyzna. Nasi bliscy, nasi przywódcy, przypłacili ten zamach życiem. To wy stajecie przeciw nam. Dlatego teraz postawcie się przeciw naszym zarzutom, skoro dajemy wam ku temu najlepszą sposobność. Samoobrony. Przejawiamy dobrą wolę, dając wam okazję odeprzeć nasz atak i obronić swoje imię. Skąd więc domniemanie, że odbieramy wam niewinność?
Tak mógłby pomyśleć ktoś, kto ma coś na sumieniu... ale specjalnie o tym nie wspominasz. Dość już było podżegania siebie nawzajem w toku tej krótkiej debaty.


*musiałam edytować, bo własna córka Osipa Sorokina pomyliła jego imię xDD


Ostatnio zmieniony przez Illyana Sorokina dnia Sob 07 Kwi 2018, 11:37, w całości zmieniany 1 raz
Weles
Weles

Pią 06 Kwi 2018, 20:24
Blask fleszy magiaparatów przetoczył się z mocą po terenie niczym wynaturzony, przerośnięty w swojej formie grom. Bezwzględny posłaniec samego Peruna, przed którego przenikliwym wzrokiem nie ukryje się nikt. Wyglądało nawet na to, że niektórym Raskolnikom przemknął przez myśl cień zwątpienia i obawy – może nie zdołają ukryć swoich twarzy schowanych pod cieniutką warstwą magii przed magią? Czy te cuda, które przybrali tak pewnie jak zbroję, zostały sprawdzone pod każdym względem ich bezpieczeństwa? I czy to miało jakiekolwiek znaczenie, skoro jeden z nich tak bezpardonowo postanowił pozbyć się maski, odsłaniając przed każdym własną twarz. Poruszenie, jakie ten gest wywołał nie tylko wśród mediów, ale także w skromnych szeregach Raskolników, nie umknęło uwadze Grigorya Kuragina. Mogli sprawiać pozory przygotowanych na tę rozmowę i pewnych siebie, kryjąc się za fałszywą fasadą personifikacji lęku, w rzeczywistości byli jednak tylko dziećmi błądzącymi we mgle politycznego świata, które łatwo można było pokonać tym, czego tak bardzo pragnęli – prawdą.
- Dość – powtórzył raz jeszcze Duma, tym razem spokojniej, ponieważ napięcie ulatywało z niego równie szybko, jak spuszczane z balonu powietrze. Niemal ojcowskim gestem dał znać Igorowi, by nie strzępił sobie na darmo języka i pozwolił wyszczekać się swoim rozmówcom. – Dość już tego wzajemnego przekrzykiwania się, licytowania, kto czemu jest winien i wyciągania na wierzch spraw, które nie mają znaczenia podczas tej dyskusji – uciął tonem wskazującym, że nie będzie tolerował żadnego odstępstwa od reguły swojej decyzji. – Możemy, oczywiście, na ten moment założyć, że Raskolnicy nie przyczynili się do zamachu w Muzeum Sztuki Magicznej. Aczkolwiek, jak słusznie zauważyły Filipa Mefodiyevna i Illyana Osipovna, zaaranżowaliście to spotkanie, by z zarzucanych wam czynów się wybielić. Zaprezentujcie zatem nam i waszemu ludowi dowody waszej niewinności. Udowodnijcie dzieciom zastępczyni komendanta Białej Gwardii niekompetencję ich matki. Dajcie gwardzistom świadectwo wskazujące, że nikt z was nie maczał w tym okropnym wydarzeniu palców, by mogli przedstawić je swoim przełożonym.
Oleg Romanov z kamiennym wyrazem twarzy słuchał wszystkich słów, jakimi przerzucali się zasiadający przy stole ludzie. Różdżki, które spokojnie leżały teraz na środku stołu w czapce jednego z gwardzistów, nie były nikomu potrzebne, by dalej każdy próbował skakać sobie do oczu i gardeł. Wbrew pozorom to słowa były najgroźniejszą z broni, jaką dysponowała ludzkość, o czym niezbicie świadczyły motywacje tego spotkania. To nie on jednak zabrał głos.
- To śmieszne, z jaką desperacją próbuje się znaleźć winnych, gdy nagle umiera jeden z Nestorów; jeden z waszych światłych umysłów, któremu ideowo bliżej było do raskolniczych postulatów. I to śmieszne, jak wyrywkowo słuchacie samych siebie i wszystkich innych, ignorując możliwość zamieszania w całą sprawę kogoś trzeciego. Jesteście w nas tak zapatrzeni, tak bardzo się nas obawiacie, że przypisujecie nam wszystko złe, co w ciągu ostatnich lat dotknęło nasze społeczeństwo. Nasze! – Kawalkadę słów wypowiadanych tak szybko i z taką pasją, że niektóre zlewały się w jeden ciąg, uprzejmy, kobiecy głos podkreślił z mocą najistotniejszą kwestią. Starszyzna i Raskolnicy mogli stać po przeciwnych stronach barykady, z założenia wszyscy oni jednak starali się walczyć o to samo społeczeństwo. – Ten teoretyczny koniec świata zapewne również jest naszą winą. I nikt z was nie pomyśli, nie weźmie przykładu z pana Dolohova, że może jest ktoś, kto ugra więcej na skłóceniu nas? Że już od lat prowadzi te ciche działania, uprzejmie zrzekając się do nich wszystkich honorów, dzięki czemu przypisywać można je nam? Takimi staracie się być specjalistami od Raskolników, że nie zauważyliście, że terror to ostatnie, do czego bylibyśmy się w stanie dopuścić, a nasze posunięcia wymierzone są wyłącznie w Starszyznę, by nigdy nie narazić ludu? – W trakcie swojego przemówienia podniosła się lekko z krzesła, po nim opadając ciężko na siedzenie i z ulgą opierając się o oparcie.
- Umm. – Ze strony czarodziejów, którym nie po drodze było z polityką, odezwał się nieśmiały głos mężczyzny pod pięćdziesiątkę. – Nazywam się Pyotr Zhoukov i chciałbym zauważyć, Illyano Osipovno, że nie tylko wasi bliscy zginęli w tym wypadku. Świętej pamięci Eliades Zakharenko i Sokhor Vankeev byli jedynymi członkami Rady Czarodziejów z łącznej liczby czternastu zabitych. Nie przypisujcie sobie całego żalu tej tragedii i nie umniejszajcie żałoby tych, których losem interesujecie się od wielkiego wydarzenia i jedynie przy okazji, kiedy sami możecie coś na tym ugrać. – W wypowiedzi mężczyzny wyraźnie pobrzmiewało niezadowolenie z pozycji, jaką zajęła Starszyzna, jednak trudno było wziąć jego słowa za obiektywne, skoro zmarła żona Pyotra była dziennikarką Sputnika.
Gavriil Yanev
Gavriil Yanev
Arkaim, obwód czelabiński JaggedImaginativeHypsilophodon-small
Petersburg, Rosja
26 lat
medium
czysta
za Raskolnikami
obrońca sądowy
https://petersburg.forum.st/t1052-gavriil-yanevhttps://petersburg.forum.st/t1074-gavriil-yanev#3941https://petersburg.forum.st/t1075-pan-adwokat#3942https://petersburg.forum.st/t1073-nevra#3940

Nie 15 Kwi 2018, 20:49
Gavriil przetarł palcami czoło. Jaki to miało sens. W najlepszym wypadku wszyscy rozejdą się do domów i nic nie ustalą, bo jakoś nie widział tego, by doszli do jakiegoś porozumienia. Nagle wszyscy zaczęli się przerzucać błotem, zamiast skupić się na najważniejszej sprawie - zamachu. Gavriil słuchał tego, co mają inni do powiedzenia... ze zdziwieniem spojrzał na swoją siostrę, która się też odezwała. Myślał, że nawet jeśli tu przyszła, to będzie cicho siedziała i jedynie obserwowała. Jak na tłum przystało. Nie chciał, by się w to mieszała, nie potrafi kłamać, nie może kłamać... a polityka to jedne wielkie kłamstwo, tak jak życie Gavriila. Spojrzał na Dumę i uniósł wysoko brew, po czym chrząknął głośniej, zwracając na siebie uwagę.
- Przepraszam, że wchodzę w słowo... jednak moja matka nie prowadzi sprawy zamachu, już dawno temu to śledztwo zostało jej odebrane przez Komendanta Zakharenko. - powiedział zgodnie z prawdą, nie żeby zależało mu na bronieniu jego matki, chociaż mogłoby się tak wydawać. Nie o to mu chodziło, po prostu to było ciekawe, że Duma nie miał bladego pojęcia kto tak naprawdę prowadzi tak istotne śledztwo w tej sprawie, czuł się w obowiązku, by to skorygować. Wtedy podniósł się głos ludu, który jak zwykle był głośny i wyraźny. W końcu stanowili najliczniejszą grupę. Starszyzny garstka, raskolników garstka... oraz wszyscy postronni. Wbrew pozorom, to ta ostatnia grupa mogła mieć najsilniejszy głos tutaj. Na razie nie odzywał się dalej, czekał na rozwój sytuacji. Jeśli starszyzna dalej będzie się wywyższać, to nic z tego nie wyjdzie... ale czego innego w sumie oczekiwali?
Sponsored content


Skocz do: